Podanie o Czarnym Źródełku
W lasach Górnego Śląska rośnie stary dąb, a u jego korzeni od setek lat bije źródełko. Cudownie świeża woda nigdy nie przestaje płynąć, nawet wtedy, gdy podczas upalnego lata w okolicy wysychają studnie. Łyk tej wody pokrzepia wybornie, a kto ma szczęście i czas na chwilę zadumy, temu szemrzące źródło opowiedzieć może o świętym skarbie, który spoczywa na dnie owej kryniczki.
Dawno, dawno temu szedł sobie przez las pewien kapłan. W złotej monstrancji skrytej pod płaszczem sługa Boży niósł święty Chleb Pański. Wezwał go bowiem do siebie pewien umierający człowiek.
Droga była daleka, las zaś gęsty i ciemny. Gałęzie drzew nie przepuszczały promieni słońca. Tylko tu i ówdzie błyskała na ścieżce złota smuga.
Kapłan szedł szybko wąską ścieżką, która wiła się pośród jeżyn i gęstych krzewów. Jego dusza była przy Bogu. Modlił się do Niego, błagał za konającym, który czekał na kapłana. Nagle usłyszał za sobą hałas – a gdy się odwrócił, ujrzał dwóch zbójców, którzy zbliżali się ku niemu, dobywając sztylety.
Kapłan przestraszył się. Chciał uciec, ale ani po prawej, ani po lewej stronie nie było żadnej ścieżki, która biegłaby w głąb lasu. Nie mając gdzie się ukryć, stał się łatwą zdobyczą dla żądnych mordu napastników. Zrozumiał, że oto wybiła godzina jego śmierci, którą wyznaczył mu Bóg. Zawierzył się więc Jego świętej woli. Ale wtedy przypomniał sobie o Hostii, którą niósł pod płaszczem. Nie mogła wpaść w ręce zbójców. Rozejrzał się zatem za miejscem, gdzie mógłby ją ukryć — lecz widział tylko dąb, który stał tuż obok drogi. Wrzucił więc monstrancję z Chlebem Bożym do dziupli w drzewie.
Było to najwyższa pora, bo zbójcy już przy nim byli. Pchnęli go sztyletem w pierś i kapłan wyzionął ducha.
Rabusie jednak na próżno wypatrywali kosztownej monstrancji ze szczerego złota, przybranej klejnotami i perłami.
W gniewie uciekli więc w las, a dobrzy ludzie rychło znaleźli kapłana i pogrzebali go w poświęconej ziemi. Z pnia dębu zaś trysnęło źródełko, które radośnie szemrząc popłynęło po kamieniach i gałązkach, zanurzając się w leśną głębinę. I tak od stuleci bije z dębu owa cudowna woda, tryska z drzewa rok w rok, zawsze z tą samą siłą.
Minęły wieki. Ludzie przychodzili na świat i odchodzili, a z pustego, dębowego pnia nieprzerwanie wypływała woda. Gdy jednak zbliżyło się do niego dziecko o nieskalanym sercu, a zegar wybijał godzinę świętą[1], mogło ujrzeć niezwykły widok: ze spienionej wody wyłaniała się złota monstrancja, unosząc się nad krynicą. Przez krótką chwilę dziecko widziało, jakby jakiś kapłan błogosławił nią ludzi, po czym monstrancja znikała w czarnej toni. Źródło bije do dziś z dawną mocą, bo spoczywa na nim błogosławieństwo Pana.

źródło: Die Sage vom Schwarzbrünnlein. W: Elisabeth Grabowski. Was mir die schwarze Karlin erzählte. Volksmärchen, gesammelt und herausgegeben von Elisabeth Grabowski. Breslau 1918, s. 18-19.
Przełożyła Nina Nowara-Matusik, germanistka, tłumaczka, literaturoznawczyni. Profesorka w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Ostatnio opublikowała antologię tłumaczeń pt. Po drugiej stronie studni. Górny Śląsk w przekładach. Tłumaczenie powstało w ramach stypendium Programu wspierania działalności podmiotów sektora kultury i przemysłów kreatywnych na rzecz stymulowania ich rozwoju (KPO dla kultury 2025), przeznaczonego na realizację projektu Przygotowanie publikacji: O błękitnym kwiecie, magicznych źródłach i tajemniczych lasach. Górny Śląsk w przekładach (2).
[1] Chodzi prawdopodobnie o godzinę w czwartkowy wieczór, gdy w kościele katolickim odbywa się nabożeństwo adoracji Najświętszego Sakramentu, na pamiątkę modlitwy Jezusa w Ogrójcu. Przyp. tłum.


