Kobieta z bagien (cz. 2)
Kobieta z bagien – część druga
„Nie obawiajcie się, zarządco” – roześmiał się Herbort. „Spójrzcie raczej na tę głęboką fosę, baszty i mury z grubych ciosów, wzmocnione wykuszami na bokach, spójrzcie na wieżę strażniczą i wielkie skrzynie z kamieniami, rozstawione na murach. W mojej zbrojowni znajduje się trzysta kusz, zaś ich bełty, zakończone ostrymi grotami z żelaza, z łatwością przeszyją lekkie pancerze zdradzieckich Polaków.” „I któż by inny, jeśli nie rycerz, co wyszedł zwycięsko z tak wielu walk, mógłby lepiej ochronić swych ludzi?” – wtrącił się Meißbach, by zaraz tak oto kontynuować: „Lecz zważcie na to, Herborcie, i nie miejcie mnie za zajęcze serce, iż z Polakami zawarły pakt nienawistne duchy, których miecz wojownika się nie ima.” „Nie boję się ich, tak jak nie boję się wycia Sarmatów” – odparował mu Herbort. „Ja też zawsze myślałem w ten sposób. Życie jednak już nie raz dało mi nauczkę. Wysłuchajcie mnie: od dłuższego czasu – zdziwiłbym się, gdybyście o tym nie wiedzieli – przebywa w waszej okolicy upiorna istota, zwana przez prosty lud kobietą z bagien. Przybierając różne kobiece postacie, przemierza ziemie ciągnące się od Burgbergu[1] koło Karnowa[2] aż po Petersspitze[3], żebrząc, sama, lub w towarzystwie dwóch podobnych jej kobiet, o jałmużnę, owoce lub jedzenie, gardzi pieniędzmi, odpłaca się serdecznie i ciepło tym ludziom, którzy okazali jej dobroć, zaś tym wszystkim, co nieczuli są na ubogich, wyrządza krzywdę i szkodę, jakich nie mogą już odpokutować.
Wokół każdej rodzącej kobiety zbierają się sąsiadki, ostrożnie otaczając jej łoże i chroniąc nowo narodzone dzieci świętym znakiem krzyża. Biada bowiem tej, która w takiej godzinie odrzuci wsparcie kobiet. Gotowa świadczyć swe usługi bagiennica wnet pojawi się przy niej, uczyni poród łatwym, w nagrodę jednak porwie dziecko, jeśli urodzi się dziewczynka. Chłopców zaś naznaczy na lewej piersi ognistym znamieniem bądź inną ułomnością, gdyż nie ma takiej władzy, by ich uprowadzać. Zanim jeszcze wróciliście z wyprawy przeciwko pogańskim Prusom i przyjęliście lenno wdzięcznego Brunnona, stało się tak, że kilka kobiet na targu mięsnym w Leobschütz zebrało się wokół straganu rzeźnika, by uzupełnić zapas świeżego mięsa. Niepostrzeżenie przyłączyła się do nich jakaś wysoka kobieta, ubrana po cudzoziemsku. Władczym gestem zażądała od zajętego ćwiartowaniem barana rzeźnika najlepszej części udźca, wskazując na nią palcem. Oburzony tym czynem rzeźnik podniósł ostry nóż i zagroził nim niecierpliwej klientce, lecz w tej samej chwili nóż wyślizgnął mu się z ręki, obrócił się ku jego palcom, po czym trzy z nich odłączyły się od ciała i spadły na ziemię. Ludzie rozglądali się za obcą kobietą, lecz po niej nie było już śladu. To bagiennica! – wrzeszczał przerażony tak straszną zemstą tłum i w pośpiechu umykał do domów. W jakiś czas potem pojawia się pod postacią powykręcanej karlicy pośród wesołego towarzystwa gości zaproszonych na wesele, dworuje sobie i swawoli, by wreszcie zażądać miejsca przy stole młodej pary. Gdy spotyka się z odmową, ława obciążona potrawami rozpada się na pół, a niejadalne resztki rozsypują się po podłodze. Z daleka zaś niesie się szyderczy śmiech niewidzialnej bagiennicy. Panna młoda, tknięta mrocznym przeczuciem, zaczyna chorować i po paru dniach umiera. Mógłbym podać jeszcze więcej takich przykładów, lecz te zapewne wystarczą, by przekonać się, iż istota owa jest potężna i straszna. Żaden z mieszkańców miasta nie odeśle odtąd z niczym proszącego o datek biedaka, ze strachu, iż ściągnie na siebie gniew mściwej furii; ludziom zdaje się już, że niemal każda kobieta w potrzebie to bagiennica.” „Ale jakże zatem” – dociekał zadziwiony Herbort – „łączycie tę istotę, jeśli nie jest ona zwyczajnie wytworem chorego umysłu waszych mieszczek, ze mną i z napadem Polaków?” „Podlegamy wpływowi duchów” – odparł Meißbach – „to niezaprzeczalne, one także, wraz z nami, istotami słabymi, zamieszkują ziemię. Należy z uwagą przyglądać się temu, co zaskakuje nas w niezwykły sposób, nie zatwardzając serca na wskazówki i znaki owych demonów. Zapewne słyszeliście o tym, że gdy bagiennica wraz z innymi żebraczkami przybyła na dwór Markarda von Bibrana, aby zgodnie ze zwyczajem przyjąć jałmużnę, została na jego rozkaz okaleczona i przegnana przez ogary. Utrata wszystkich zwierząt hodowlanych, dotkniętych zarazą, była konsekwencją tego nieprzemyślanego rozkazu. Od tego czasu myśliwi na daremnie szukają dziczyzny w lasach Kittlitz. W księżycowe noce mieszkańcy wioski widzą wokół dworu snujące się zjawy, zaś ich pojawieniu się towarzyszy zawsze jakieś wielkie nieszczęście.
Nienawiść urażonej bagiennicy nie zna ukojenia. Zapewne jedynie święty Mikołaj w stanie byłby przejrzeć wrogie wam knowania owej istoty, odkąd pojmując Hiltraut za żonę dzielicie także los Markarda. Przeto radzę wam raz jeszcze, abyście rozważyli to zagrożenie i powierzyli opiekę nad waszą żoną mojej małżonce.” „Ależ wy niepoważnie bajdurzycie” – odparł drwiąco Herbort. „Człowiek, co się boi, stara się ukryć tę słabość. Opowiada o duchach i innych baśniowych istotach, by rozwikłać zagadkę splątanych w najdziwniejszy sposób ścieżek życia oraz niewidzialnych sił, co rządzą przyrodą, lecz czyni to nie kierując się ani rozumem, ani konkretnym celem. Cudowne zjawiska to zawsze wytwory przyjemnej, dziecięcej wiary, moja zaś wiara jest silniejsza. Przeto niewiele sobie robię z waszej bagiennicy i będę bronił mego gniazda tak, jak przystało mężczyźnie, czy to przed Polakami, czy przed tą fatalną kobieciną. Serdecznie wam dziękuję za waszą przyjazną propozycję i mam nadzieję wkrótce służyć wsparciem waszemu miastu.” Podając prawicę rządcy, Herbort życzył mu dobrej podróży i szczęśliwego powrotu do domu.
***
Na owe malownicze krainy, które nawadnia Opawa, niczym wygłodniałe wilki napadają Polacy. Dzieje się to w roku 1269. Co ocaleje z żądzy rabowania, unicestwia pasja niszczenia. Ich barbarzyńskiej dzikości nie zaspokaja mord na nieszczęśnikach, którzy dostają się w ich ręce; a na domiar złego rozkoszują się jeszcze cierpieniem ofiar, padłych na polu bitwy. Przed nimi kroczy groza, za nimi zaś spustoszenie i czystki. Chłopi szukają schronienia w obwarowanych miastach lub wąwozach morawskich gór. A dzikie hordy ciągną dalej, póki nie trafiają na mury Leobschütz, gdzie oczekuje się ich ze spokojem i w gotowości, by stawić im czoła. Część z nich rusza na twierdzę Füllstein, którą pan Markaid von Bibran oraz okoliczna szlachta obsadziła swoimi ludźmi.
Okoliczne ziemie zaś plądruje wróg. Z Kittlitz, Sabischütz, Königsdorf, Mathiasdorf, Trenkau[4] biją w niebo słupy ognia, oświetlając swym żarem krajobrazy grozy. Stojący na straży Theodorich spogląda ze smutkiem w dół. Na Boga! Nigdy, przenigdy nie pozwolę na to, aby te na wpół dzikie istoty weszły na mój zamek! Położę ich trupem, niczym piorun, co powala potężny dąb! Ten lud może sobie pustoszyć odsłonięte przysiółki i dusić bezbronnych, lecz o te mury rozbije sobie łeb!
W mrocznej poświacie zachmurzonego poranka pod mury zamku podchodzą Polacy. Ledwie kilku z nich ma na sobie zbroję wojownika, większość zaś postrzępione futra lub brązowe żupany, utkane z grubej wełny lub koziego włosia, podtrzymywane nad lędźwiami topornym pasem ze skóry. Z przeraźliwym wrzaskiem paru z nich rzuca się do fosy, próbuje wspiąć się po bramie i spuścić most zwodzony. Inni zaś miotają włóczniami w obrońców lub puszczają ogniste strzały na dach pańskiej komnaty. Potężne kamienie powalają wprawdzie tych, co wdrapywali się po zwodzonym moście, lecz po trupach zmarłych wspinają się nowi. W końcu stojącym na usypisku z martwych ciał napastnikom udaje się zerwać łańcuchy podtrzymujące most. Ruszają więc do ataku na bramę, by potężnymi ciosami toporów roztrzaskać także ją. Wyciągnąwszy przed siebie lance wojownicy Herborta ustawiają się gęsto jeden obok drugiego przed wejściem na dziedziniec, na ich czele zaś zajmuje miejsce on sam, osłaniając się tarczą. Pod sklepieniem bramy rozpoczyna się krwawa bitwa. Azaliż nacierający nie potrafią przełamać żelaznej ściany. Zniecierpliwiony zwłoką, do ataku rusza sam Bolko, książę Polaków, podnosząc broń na wojownika na przedzie. Lecz gdy już ma go powalić, odkrytą zbroję wrogiego wodza przeszywa lanca, przebijając mu ramię aż po bark. Spada tedy tyłem z konia, stojący najbliżej ludzie łapią go i opuszczają miejsce bitwy, myśląc jeno o tym, by ratować swego władcę. Za nimi podążają w zniechęceniu inni. Gromada napastników kurczy się, by w końcu, zepchnięta do fosy, czmychnąć lub paść pod gradem strzał. Niebezpieczeństwo mija, zamek Füllstein jest uratowany.
Najeźdźcy odstępują także od oblężenia Leobschütz, by z krwawiącymi czerepami salwować się haniebną ucieczką za bezpieczne mury Raciborza.
***
W tym samym czasie, gdy Herbort toczył krwawą walkę o dom, w komnacie Hiltraut zdarzył się wypadek, który radość z odniesionego zwycięstwa przemienił w gorzki ból. Głęboko wstrząśnięta wyciem atakujących Polaków pani na zamku wraz ze swymi pokojówkami uciekła do kaplicy. Przejęta lękiem rzuciła się na klęcznik, by złożywszy dłonie do modlitwy błagać o pomoc z góry. Wraz z narastaniem przeraźliwego, bitewnego wrzasku serce drżącej ze strachu kobiety zalewała coraz większa trwoga, a gdy opadły łańcuchy zwodzonego mostu, o mało co nie postradała życia. Kiedy do jej uszu dobiegł triumfalny krzyk nacierających do wnętrza zamku wrogów, zaś w kaplicy zjawiła się obca kobiety, nakazując uciekać, pokojówki zapomniały o swych obowiązkach, przeraźliwie krzycząc rzuciły się do ucieczki, i zostawiły na pastwę losu swoją omdlałą panią, którą zaczęły właśnie targać bóle porodowe. Żwawo, jak zwykle w takich przypadkach, uwolniła Wanda – gdyż to właśnie ona weszła do komnaty – zemdloną Hiltraut od ciężaru jej łona, wsparła kojąco dalsze zabiegi natury i gdy ta powoli nabierała sił, podała jej dojrzałe do samodzielnego życia dziecię. Była to pięknolica dziewczynka. W słodkim zachwycie przytuliła Hiltraut nowo narodzone dziecko do wznoszących się gwałtownie piersi. Lecz w tej samej chwili, zatapiając w córeczce wzrok, dostrzegła na jej prawym przedramieniu krwiste znamię w kształcie korony. „Jesteś bagiennicą!” – wykrzyknęła, przejęta na nowo lękiem – „poznaję po tym krwawym znaku, że to ty! Nie czyń krzywdy tej niewinnej, zdanej na łaskę innych istocie!” „Nie obawiaj się” – łagodnie odrzekła Wanda – „to, co teraz cię przeraża, będzie niegdyś biło blaskiem chwały, oto jest bowiem książęca korona na głowie dziewicy, zrodzonej ku wielkości. Lecz słyszę kroki – szybko, przekaż mi dowód twej wdzięczności!” W milczeniu zdjęła Hiltraut z śnieżnobiałej szyi sznur z korali ze złotą przywieszką, w której ukryta była kropla krwi jednego z chrześcijańskich męczenników, wręczyła je wraz z dzieckiem Wandzie, po czym zapadła ze zmęczenia w kojący sen.
Przełożyła Nina Nowara-Matusik
c. d. n.
Źródło: F. Minsberg: Die Vennfrau bei Füllstein. Erzählung nach einer oberschlesischen Volkssage. W: Oberschlesische Sagen und Erzählungen. Neiße 1829, s. 238–276.
[1] Cvilín, Cvilín, dawniej Czewelin, polska nazwa: Cwilin. Wzgórze w paśmie Niskiego Jesionika. Przyp. tłum.
[2] Czeskie miasto Krnov (Karniów), na Śląsku Opawskim. Przyp. tłum.
[3] Prawdopodobnie chodzi albo o Petrovský vrch albo o Petrovy Kamen obok Pradziada w Jesenikach. Dziękuję Monice Blidy i Wojciechowi Kołodziejowi za te wskazówki. Przyp. tłum.
[4] Wioski wokół Leobschütz i Füllstein.
Nina Nowara-Matusik, literaturoznawczyni, germanistka, tłumaczka, profesorka w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Redaktorka naczelna otwartego czasopisma naukowego „Wortfolge. Szyk Słów”. Mieszka w Bytomiu.