Dirszel (cz. 1)

Dirszel

Miałby wrócić do domu bez grosza przy duszy i chleba? Nie, to wykluczone. Chwiejnym krokiem ruszył więc dalej, do kolejnej chałupy, uginając się pod ciężarem worka z płótnem, który niósł na plecach.

Młoda gospodyni wyszła z domu, aby mu utworzyć, nie wpuściła go jednak nawet za próg.

– Dzisiaj niczego mi nie trzeba, Petschke – oznajmiła, zasuwając skobel.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

I znowu nic! Ciężka od trosk głowa opadła na ściśnięte piersi. Jeśli nawet majętne gospodynie nic od niego nie kupią, to kto mu pozostanie?!

Następny dom, stojący przy drodze biegnącej przez wieś, był niską, glinianą chałupką, pokrytą szerokim dachem ze słomy. Mieszkała w niej pewna sędziwa wdowa, której Petschke dostarczał sukno już parę ładnych lat. Dużo nigdy nie brała. Ale jednak zawsze coś, choć kilka łokci. Zapukał więc do niej także tym razem.

Grafika wygenerowana przez sztuczną inteligencję

Gdy wszedł do środka, stara kobieta siedziała przy oknie po drugiej stronie izby. Właśnie zamknęła modlitewnik i przesunęła pożółkłe okulary na czoło.

– O, to wy, kuzynie Petschke! – zawołała z uśmiechem.

Kramarz odpiął pasy na piersi, pozwolił pakunkowi zsunąć się na stół i powoli zaczął go rozpakowywać.

Ale kobieta od razu zaczęła się wzbraniać:

– Zostaw to, Petschke, zostaw, nie kupię dzisiaj nic.

Dłonie Petschkego oderwały się od kawałków płótna, jakby rzuciła w nie nożem. Ale jego głowa szukała wybiegów, szukała starych, sprawdzonych żartów, które zwykle tak gładko wypływały z jego ust, budząc ochotę na kupowanie. Daremnie – dzisiaj nic mu się nie chciało przypomnieć. Z głębokim westchnieniem opadł na ławę, biegnącą wzdłuż ściany obok stołu.

Staruszka nie zwróciła jednak na to uwagi i z ożywieniem terkotała dalej:

– Siadajcie Petschke, siadajcie i opowiedzcie mi, co też tam słychać w tym dalekim świecie. Ja już przecież nie wychodzę z tej mojej starej chałupki, Petschke, nie to, co wy. Za to wy to zaglądacie do każdego domu i wszędzie strzyżecie uszami. I słyszycie, co się dookoła dzieje.

Ale Petschke siedział tylko w milczeniu na ławie, wpatrując się szklistym wzrokiem w głąb domu.

Staruszce wydało się to w końcu dziwne.

– Petschke, czy aby nie jesteście chorzy? – zapytała nieco bojaźliwie.

Nim odpowiedział, minęło nieco czasu. Ale potem wszystko wylało się z niego za jednym zamachem – mówił odrętwiale, a jego głos dobywał się jakby z nieprzeniknionych głębin:

– To nie byłoby dziwne, gdybym był, mateczko Göbeln. Jak się tygodniami gna i goni od wsi do wsi, od domu do domu, z czterema kopami płótna na grzbiecie, bez chwili wytchnienia, bez wolnego dnia, i chce się już rzucić ten towar na stół za połowę ceny, byle tylko coś sprzedać, a wszędzie tylko potrząsają głową i pokazują puste dłonie, to powiedzcie sama, czy od tego się nie można w końcu rozchorować, rozchorować z żałości i zmartwień?! Przecież ludzie tacy jak ja też chcą żyć!

Dej pozōr tyż:  Przegląd Kina Bułgarskiego - rozmowa z reżyserką Janą Lekarską

Staruszka nigdy dotąd nie widziała handlarza tak poruszonego. Choć przestraszyła ją zrazu gwałtowność jego słów, to czuła, że płyną z głębi ściśniętego serca. Spróbowała więc go pocieszyć:

– Musicie przecież się z tym liczyć, Peschke! – rzekła z lekkim wyrzutem. – Jak żniwa są takie słabe, a ziemniaki tak się psują jak tego lata, to wszędzie jest krucho z groszem. Każdy tylko oszczędza i ogranicza się ze wszystkim, jak tylko może, a jak czegoś nie trzeba kupować, to się to odsuwa na lepsze czasy, na które każdy po cichu liczy. I wy też tak musicie zrobić, Petschke, za chwilę znowu będzie lepiej, tylko się nie poddawajcie tak od razu.

Kramarz tylko kręcił na to głową.

– Mateczko Göbeln, dobrze wam mówić. Wam samo przychodzi do domu, co wam potrzebne do życia. Ja to muszę się za tym nachodzić, a często i to, co przyniosę do domu, ledwie nam wystarczy. A teraz to już zupełnie nie mam nic, nic a nic. Już dwa tygodnie krążę po okolicy, a sprzedałem dopiero cztery łokcie. Ledwo mi starczy na nocleg. Co z nami będzie? Siedmioro dzieci musi przecież jeść. Może mam im wepchnąć to płótno do buzi? Skąd niby mam cokolwiek wziąć, ktoś mi coś pożyczy? Mateczko Göbeln, przyjdzie mi już chyba okręcić sobie sznur konopny wokół szyi i odwrócić się plecami do całej tej nędzy i nieszczęścia.

Starowinka przysłuchiwała mu się wstrząśnięta. Szczere współczucie zrosiło jej oczy. Lecz nawet się nie domyślała, jak bardzo serce handlarza przepełnione było rozpaczą. Może boli go brzuch, myślała, i dlatego widzi wszystko w ciemnych barwach. Kto to wie, kiedy ostatni raz porządnie się najadł, jeśli w ogóle coś jadł. Kuśtykając wyszła z izby, wzięła z komórki masło i chleb, i położyła je przed kramarzem na stole.

– Częstujcie się, Petschke, jedzcie śmiało, żebyście mieli inne myśli!

Duma mężczyzny podjęła apatyczną próbę wzbronienia się przed jałmużną, lecz jego głód począł krzyczeć tak głośno, że łapczywie sięgnął po chleb i nóż.

Gdy jadł w milczeniu, do pokoju wszedł listonosz i położył przed wdową dziesięć lśniących talarów.

– Od mojego Karla – rzekła z uśmiechem. Po czym z rozpierającą ją matczyną dumą zaczęła mu po raz setny opowiadać o synu: że był sztygarem w hutniczym rejonie po drugiej stronie Odry i zarabiał tak dużo, że co kwartał posyłał swojej starej matce dziesięć talarów. W swoim zapale nawet nie zauważyła, że rzucała słowa na wiatr, a jej gość w rozmarzeniu przypatrywał się błyszczącym kawałkom srebra.

Dej pozōr tyż:  Gdzie szumi Opawa… cz.1

Gdyby tylko te talary były moje, myślał Petschke, byłbym uratowany. Poczęły go swędzieć palce i narastało w nim pragnienie, by po nie sięgnąć i je sobie przywłaszczyć. Co by wtedy powiedziała staruszka? Toć ona to właściwie ich nie potrzebuje, dostała przecież swoje dożywocie, mogła z tego żyć. Opanował się jednak, przymknął oczy, by nie widzieć talarów i zmuszał się, by myśleć o czymś innym. Ale nie dawał rady. Gdyby były moje, tylko moje! W jego głowie nie było już miejsca na inne myśli, aż w końcu pragnienie przemieniło się w decyzję: muszą być moje, muszą, muszą, muszą! Tylko jak to zrobić?

Tymczasem starowinka zebrała talary, wsypała je do starej pończochy i schowała skarb pod poduszką. A wtedy Petschke wiedział już, jak je zdobyć – musi je ukraść, wyciągnąć spod poduszki, dzisiaj w nocy, gdy będzie mocno spała. Ale co, jeśli nie będzie na tyle zwinny i mateńka Göbeln się obudzi?

Jego wzrok niespokojnie krążył po izbie. A wtedy w oczy zaświecił mu mały topór, wiszący przy drzwiach do piwniczki. Przeszył go gwałtowny dreszcz. Czyżby bieda chciała z niego zrobić mordercę? Nie tylko złodzieja?

Gwałtownie dźwignął się z ławki, zarzucił pakunek na plecy i potykając się wyszedł za drzwi, nie mówiąc słowa podziękowania.

Starowinka kręcąc głową wpatrywała się w niego ze zdziwieniem, długo jednak jej myśli nie zajmowały się dziwnym charakterem kramarza, bo gdy tylko znowu usiadła przy oknie, w głowie był jej już tylko ukochany, najdroższy Karl.

Petschke tymczasem sprawdził na zewnątrz drzwi wejściowe, po czym stwierdził z zadowoleniem, że za skobel robiło tylko cienkie drewienko, zaś stary próg był tak wydeptany, że pod drzwi można było łatwo wsadzić stopę i bez trudu wyjąć je z zawiasów. Włamanie się tutaj było zatem błahostką.

Zmierzch tkał powoli pierwsze sieci między dachami domów. Do północy, godziny duchów i złodziei, było jednak jeszcze sporo czasu. Jak miał go przeczekać? Krążyć między domami nie miał siły, nie mógłby też już nikomu spojrzeć w oczy. Idąc obok wiejskiej karczmy dostrzegł za oknem wódczanego diabła. Ten począł go kusić słodkim i przymilnym głosem:

– Wejdź do środka, bratnia duszo! Złóż w ofierze ostatni grosz na moim ołtarzu. Ja zaś umilę ci czas, godziny upłyną ci niczym minuty. W twe serce wleję odwagę, a ramię twe napełnię siłą, aby twe dzieło nie skończyło się niepowodzeniem.

Uśmiechnąwszy się Petschke wszedł do wyszynku, po czym zaszył się w najciemniejszym kącie, aby nikt nie mógł dostrzec, co chodzi mu po głowie. Wewnątrz nie było jednak nikogo poza starą karczmarką i gromadką jasnowłosych dzieci, siedzących w tyle izby przy piecu.

Lecz wódczany diabeł nie dotrzymał obietnicy. Świeczka, którą Petschke zapalił mu w ofierze, była pewnie zbyt mała. Samotny pijaczyna daremnie życzył sobie, aby godziny ulatywały szybciej. I im dłużej siedział w oberży, tym bardziej przerażał go jego plan. Przed oczyma stanęła mu jego przeszłość, chłoszcząc sumienie wyrzutami. Twe życie pełne było trosk, szeptała, ale pozostałeś dobrym człowiekiem. A teraz, gdy głowa posiwiała, planujesz zostać złodziejem i nawet nie zadrżysz na myśl o krwi i mordzie? To wszystko nędza, to nędza, nie mogę inaczej, jęczał Petschke. Z oczu puściły mu się łzy, a czoło opadło ciężko na blat stołu.

Dej pozōr tyż:  Gdzie szumi Opawa… cz.1

I leżał tak odrętwiały przez długi, długi czas, nim nie obudził go radosny śmiech dzieci.

Wolno dźwigając głowę zobaczył, że dzieci otoczyły babinkę i klaszcząc w dłonie zadręczały ją prośbami:

– Jeszcze jedną, babciu, jeszcze jedną, jeszcze!

– Ale ja już nie znam ich więcej – broniła się ze śmiechem staruszka.

– No nie, ty to przecież znasz ich tysiące! – krzyczały radośnie dzieci.

– To czego chcecie posłuchać?

– Opowiedz coś o Dirszel! – odezwało się jedno z nich.

– Tak, o Dirszel, o Dirszel, prosimy! – nalegały już wszystkie.

Petschke zaczął nasłuchiwać. Jedną z historii o Dirszel też kiedyś usłyszał. Ale to było już dawno temu, już wiele z niej nie pamiętał, tylko to imię, które teraz tak dziwnie brzęczało mu w uszach. Chyba opowiedziała mu ją babka, gdy był jeszcze brzdącem, jak te dzieci tutaj za piecem. I Petschke słuchał, by dowiedzieć się tego, o czym już dawno zapomniał, i im dłużej słuchał, tym bardziej zapominał o swym rozpaczliwym planie.

c. d. n.

źródło: Carl Klings: Die Dirschel. „Oberschlesien”, 1905, Jg. 4, H. 2, s. 134–143.

Przełożyła Nina Nowara–Matusik, germanistka, tłumaczka, literaturoznawczyni. Profesorka w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Ostatnio opublikowała antologię tłumaczeń pt. Po drugiej stronie studni. Górny Śląsk w przekładach.

 

Śląsk Magiczny – wstęp
Czarna studia cz.1
Czarna studnia cz.2
Czarna studnia cz.3
Czarna studnia cz. 4
Polna piastunka
Las Goj (cz.1)
Las Goj (cz. 2)
Las Goj (cz. 3)
Las Goj (cz. 4)
Spacer po Wesołej (cz.1)
Spacer po Wesołej (cz. 2)
Spacer po Wesołej (cz.3)
Narzeczona wodnika. Baśń Eichendorffa
Kobieta z bagien (cz. 1)
Kobieta z bagien (cz. 2)
Kobieta z bagien (cz. 3)
Eichendorff młodzieńczy
O(d)czarowując Górny Śląsk – Arthur Silbergleit
Arthur Silbergleit: Górny Śląsk. Cz. 2
Arthur Silbergleit: Górny Śląsk. Cz. 3 (ostatnia)
Alfred Nowinski: O tym, jak dzieciątko Jezus przybyło na Górę św. Anny
Górnośląska Meluzyna
Wieszczka z wieży czy wietrznica? Górnośląska Subella
O zjawach, odkupieniu i kobiecej sile
Bajka o fynchelkach
Jeszcze o górnośląskich fynchelkach
Sobowtór – cz. 1
Sobowtór – cz. 2
Dzielna młynareczka

 

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza