Czarna studnia (cz. 3)

Czarna studnia (cz. 3)

Tak oto dodawał sobie otuchy Valerius, bez lęku wpatrując się we władcę płomieni, który daremnie wyczekiwał reakcji milczącego młodzieńca. Naraz rozwarła się ziemia, potężne kolumny przecudnej komnaty zadrżały, i w najgłębszych czeluściach mrocznej nocy ukazały się płonące kamienie, w górę zaś poczęły bić trujące języki siarki. Wciąż jeszcze nad buchającą dymem przepaścią wznosiła się sylwetka postaci o gorejących gniewem oczach, grożąc dzielnemu Valeriusowi śmiercią i zatraceniem. Wtem komnata poczęła drżeć w posadach, a kolumny ustępować pod naporem majestatycznej katedry. Upiorna zjawa zniknęła w błyskach ognia i tryskającej wysoko kipieli. Jeno woda w studni płynęła wciąż jeszcze. Zapadła cisza, niczym o północy, zaś Valerius poczuł, że niebezpieczeństwo minęło i jest wolny. I oto znowu leżał na zboczu góry, znów obok biło przyjazne źródełko, i ten, który dotąd milczał, przemówił. Rozmawiał ze sobą i z drzewami, zaś przecudne źródło podszeptywało mu odpowiedzi. Łatwo wziąłby minione zdarzenia za sen, gdyby wciąż jeszcze nie widział tego wszystkiego jakże wyraźnie oczyma swej duszy i nie dostrzegał związków, jakie łączyły je z naukami i misteriami w jego ojczystym kraju. I jakże mógłby przemilczeć je tutaj, w tych germańskich ostępach? Liczył, że uratuje go potworna zjawa, życzył sobie ratunku z ręki słodkiego dziewczęcia i ta właśnie sprzeczność między tym, co się stało, a owym miejscem zbyt mocno ciążyła mu na duszy, aby bezwarunkowo mógł oddać się nadziei i swoim marzeniom.

I gdy tak starał się zapanować nad sobą, myśląc jednocześnie, cóż by tu ze sobą począć w tej bezludnej ciszy lasu, ni z tego ni z owego, tuż obok, w ojczystym języku Valeriusa, odezwał się do niego jakiś głos: „A dokąd to wiedzie droga?”

Oto w rodzimej mowie zwracał się do niego wysoki starzec, odziany w niedźwiedzie futro i sięgające ledwie kostek spodnie, z przypasanym na wysokości lędźwi ogromnym mieczem. W jego lewej ręce tkwiła włócznia, zaś upleciona z wierzbowych witek tarcza, okuta skórami, zasłaniała prawie całą jego postać. Na ten widok Valerius nie zląkł się wprawdzie, lecz sięgnął po miecz ze skalnej groty, by z tym większą radością dostrzec jego blask u swego boku. W tej samej chwili miraż ów jednak zniknął, zaś jego oczom ukazała się fantasmagoria ostatnich dni w całej swej wspaniałej namacalności, choć wciąż jeszcze w niepojętym mroku.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Dej pozōr tyż:  Piotr Zdanowicz: „Plaskate noski”… lebo 80 lŏt nazŏd w Alt Cosel

Gdy przybrany w oręż starzec dostrzegł zakłopotanie Valeriusa, tak zwrócił się do niego: „A zatem mnie nie poznajesz, obcy młodzieńcze? Widzisz tylko zmieniony odziewek? Czyż to, co trwa, wciąż jeszcze więzi twą duszę?” Podchodząc bliżej, Valerius rozpoznał rychło owego czcigodnego starca, który jeszcze przed chwilą wsparł go dobrą radą. Uścisnąwszy troskliwemu przyjacielowi dłoń, poprosił go o rozwiązanie zagadki. „Wszystko to, co widziałem, jest tak wielkie i potężne, tak czcigodne i znaczące, że pragnąłbym uchylić rąbka tajemnicy, za którą skrywa się prawda.”

„Pójdź zatem”, odparł starzec i poprowadził młodzieńca za sobą. Poczęli wnet wspinać się coraz to wyżej, ku porośniętemu lasem grzbietowi góry. Stąpali po mało uczęszczanej, wąskiej ścieżce, przodem starzec, za nim milczący młodzieniec, a wspinaczkę utrudniały jeszcze wysokie i gęsto rosnące świerki. Nie grasowały tu jeszcze topory, jeno stulecia powaliły niejednego starego i zmęczonego życiem leśnego olbrzyma. Lecz on wciąż jeszcze był aktywny, zapewniając strawę i pomyślność wielu młodym świerkom, których przepełnione nadzieją zalążki wystrzeliwały w górę na butwiejącej ściółce zgasłego ojca.

Jeśli kto kiedy, podobnie jak Valerius, podążający u boku starca do celu swej wędrówki, miałby zabłąkać się w tym głębokim mroku kniei, pośród ścierających się żywiołów, temu obfitujące w nadzieję złoto wschodu przysłoni swą wspaniałością lśniący blado zachód. Jakżeby Valerius miał znaleźć odpowiedzi i napełnić serce nadzieją tutaj, gdzie natura wciąż jeszcze skrywała się za gęstą zasłoną, gdzie spotkać mógł Germanin jeno niedźwiedzia i wilka, ziemię zaś pokrywały bagna i gruby lód, i jakże rzadko wschodziły złote kłosy Ceresy[1]!

Tak oto przemawiał Valerius, tak też myślano w Rzymie, na co jego towarzysz uśmiechał się jeno i milczał.

Gdy po jakimś czasie, wychodząc z gęstwiny iglastego lasu, skierowali się w prawo, ukazał się im widok na całą okolicę. Pod ich stopami, po zboczu góry płynęła woda, a droga stała się szersza. Pod przyjaznym dachem z liści drzew dotarli od prawej strony do wzniesienia, wyższego jeszcze niż zalesiony grzbiet góry. Na nim zaś rozsiadła się mała zagroda, otoczona kilkoma drzewami owocowymi, zapewne rosnącymi tylko tutaj.

„Jesteś zmęczony?”, zapytał starzec. „A zatem jesteśmy u celu: czekają tu na ciebie radość i wyjaśnienia. Oto mój dom: wejdź i rozgość się.”

Dej pozōr tyż:  Piotr Zdanowicz: „Plaskate noski”… lebo 80 lŏt nazŏd w Alt Cosel

Wędrowcy wspięli się na niewielkie wzniesienie. Po lewej biegła nieco spadzista droga, wiodąca ku siarczanej dolinie, którą, od drugiej strony, prowadzono wcześniej pojmanego Valeriusa, po prawej zaś wznosił się leśny grzbiet w sosnowej koronie. Zagroda składała się z domu oraz kilku mniejszych budynków, podobnych do stajni i spiżarni. Drewniany dom, otynkowany czarnym szutrem i żółtą gliną – tym samym materiałem utwardzone były zapewne także drogi – przykrywał trzcinowy dach, zaś wokół zabudowań wił się płot, uformowany z krzewów malin i innych owoców. Dorodne kozy, rosłe bydło oraz hoże konie świadczyły o dobrobycie gospodarza. Krótko mówiąc, wszystko to nadzwyczajnie odróżniało się od pustkowia wokół.

„Jesteś zdumiony, nieprawdaż? Lękałeś się, że wplączesz się w nową tajemnicę? Chodź za mną, to już koniec!”

To rzekłszy stary wojownik wprowadził młodego rycerza do swego domu. Budynek miał tylko jedno piętro, lecz za to zaskakująco wysoki dach. Przytulny przedsionek z ciepłym kominkiem powitał naszego Valeriusa. „Poczekaj tutaj”, powiedział starzec, „niebawem wrócę”. Młodzieniec, przepełniony bardziej radością, że oto niebawem usłyszy odpowiedzi, niż nadzieją na powrót do ojczyzny, nie potrafił okiełznać już niecierpliwości. I oto do przedsionka wkroczył baśniowy starzec, prowadząc pod rękę owo złotowłose dziewczę, które tak serdecznie zajęło się Valeriusem w granitowej komnacie, zapraszając młodzieńca do środka domu. Przedsionek powiódł ich do okrągłej sali z wysokim dachem, z niej zaś prowadziły dalej liczne drzwi.

„Starzec”, pozwólmy teraz Valeriusowi przemówić samemu, „oprowadzał mnie po wszystkich tych izbach, pokazując mi różnorodne, co rusz to nowe dla mnie skarby. A to przystanęliśmy przy konstrukcji z papirusem i zwojami pergaminu, a to otwarła się przede mną przecudna szafa, niczym za dotknięciem magicznej różdżki zapełniająca się na przemian osobliwymi kamieniami i błyszczącymi metalami oraz szklanymi naczyniami i nieznanymi mi narzędziami. Weszliśmy do kuchni, pełnej przedziwnych rzeczy, kul ze szkła i miedzi, o krótkich bądź wydłużonych szyjkach, umocowanych na małych palnikach. Jako żywo widziałem, jak owa martwa materia przemienia się w magiczne, unoszące się w oparach dymu istoty. Gdzie indziej ukazał mi się jeszcze inny pokój, urządzony tak, jak gdyby mieszkali w nim wspólnie Euklides i Architas[2]. Z pokoju weszliśmy na schody, wijące się wokół kopuły sali, zabierające przyległym pokojom akurat tyle miejsca, że pomieszczenia te tworzyły równe czworoboki. Przeszliśmy przeze nie do sali, usadowionej na ośmiu drewnianych filarach, a wtedy mój towarzysz, jednym zaledwie dotknięciem swej magicznej dłoni, otworzył najwyższą część dachu, odsłaniając rozległy widok na okolicę.

Dej pozōr tyż:  Piotr Zdanowicz: „Plaskate noski”… lebo 80 lŏt nazŏd w Alt Cosel

„Spójrz”, rzekł czcigodny starzec, „odpoczywam tutaj po pracy, tutaj zasięgam pocieszenia i rady, gdy nie znajduję jej pośród ksiąg i kamieni, roślin i zwierząt. Gdy moja nauka nie daje mi odpowiedzi, znajduję je wszystkie tutaj, tu wyjaśniają się wszelkie zagadki. Spójrz, Valeriusie, jak olśniewa nas lazurowe sklepienie niebios. Podobnie jak ten budynek, także ono spoczywa na filarach i, podobnie jak tę świątynię, ożywia go jeden duch. Widziałeś moją pracownię – moje moce podlegają pewnym odwiecznym prawom, podobnie jako moce niebios. Azaliż pracownia niebios skrywa się przed tobą i jedynie ja mogę uchylić kurtyny.

„Kimże jesteś, czcigodny starcze?”, przerwał mu Valerius, „pozwól, abym zadał ci to pytanie, ja, młodzieniec, którego tak życzliwie przyjąłeś, jeniec, któremu pisana już była pewna śmierć, wdzięczny przybysz z obcych stron. Nie pogania mnie ciekawość, lecz tęsknota, by wyjść wreszcie z owego labiryntu, w jaki wplątały mnie przedziwne sploty losu. Urodziłem się w Rzymie, mieście cesarskim, które włada światem już niemal od tysiąca lat, widziałem tam tak wiele rzeczy wielkich i wspaniałych, a ojcowie przekazali mi wieść o jeszcze wyśmienitszych czynach pierwszego Valeriusa, który w obronie ludu wystąpił przeciw najeźdźcom. Lecz nigdy nie widziałem i nie słyszałem tam o tak potężnych rzeczach, jakich doświadczają tutaj me odurzone zmysły.”

c.d.n.

Źródło: Karl Wunster: Oberschlesien, wie es in der Sagenwelt erscheint. Liegnitz 1825, s. 9–29.

Śląsk Magiczny – wstęp
Czarna studia cz.1
Czarna studnia cz.2

Karl Wunster, ur. w 1789 roku w Breslau, zmarły w 1834 w Berlinie. Studiował teologię w Halle, by następnie pełnić funkcję kaznodziei w różnych miejscach na Śląsku (w tym w latach 1816 –1820 w Hołdunowie (niem. Anhalt), obecnie dzielnicy Lędzin) oraz w Poznańskiem.

Nina Nowara-Matusik, literaturoznawczyni, germanistka, tłumaczka, profesorka w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Redaktorka naczelna otwartego czasopisma naukowego „Wortfolge. Szyk Słów”. Mieszka w Bytomiu.

 

[1] Rzymska bogini wegetacji i urodzaju. Przyp. tłum.

[2] Archytas z Tarentu. Uczony, matematyk, twórca mechaniki. Przyp. tłum.

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza