Spacer do Wesołej (cz. 1)
Spacer do Wesołej[1]
„Witaj!”, usłyszałem raptem, gdy pewnego ciepłego, wiosennego dnia umościłem się w cieniu czarownych lip, napawając się rozkwitającą przyrodą. I oto trzymałem w ramionach starego przyjaciela. Do powitań dołączyły się przyjazne zapytania, skąd to i dokąd, na co drogi memu sercu pielgrzym pospieszył z odpowiedzią:
„Na własne oczy zapragnąłem zobaczyć Górny Śląsk, tę drugą połowę naszej drogiej ojczyzny, jakże często spychaną na dalszy plan. Chwyciłem więc za kij, na krótko zatrzymałem się w drodze między Breslau[2] i Oppeln, gdzie odkryłem więcej, niż się spodziewałem. Ale potem! Przyjacielu! Nie potrafię porównać drogi przez Tost[3] i Peiskretscham[4] do Gleiwitz z żadną inną, gdyż ma ojczyzna jest mi najważniejsza i to mnie powstrzymuje. Lecz pozwól, że opiszę ci ostatnie pięć mil, jakie zawiodły mnie do ciebie, do Anhaltu[5]. Wędrówka była przyjemna i skracała mi drogę, ale tęsknota za tobą ją wydłużała.”
W cichej dolinie Anhaltu spędziliśmy razem kilka cudownych dni, przeszłość zaś była bliskim sercu ogniwem naszych rozmów. Azaliż czas ponaglał mego przyjaciela do dalszej podróży, pragnął on bowiem lepiej poznać znaczenie i piękno tej krainy. Ja zaś ochoczo przystałem na to, aby zostać towarzyszem jego wędrówki.
Pośród wzgórz i lasów, w południowo-wschodnim zakątku Śląska, rozłożyła się urocza kolonia, zajmując dolinę, co nie jest bynajmniej nieurodzajna. Ziemia błogosławi tu pracowitemu gospodarzowi, podczas gdy leniwi sąsiedzi, mający nieraz jej więcej, nierzadko klepią biedę. Dalej na północ, ledwie o milę drogi, leży Polska, wulkan, który zapewne koniec końców się wypalił. Obok głębokiego krateru, pośrodku wspaniałych monarchii, wznosi się natomiast niewielka republika – Kraków[6]. Graniczny Jelin[7] oddalony jest od nas zaledwie o kilka kroków. Na południu pną się ku górze pałające czerwienią winorośle Tokaju, a w niebo dumnie strzelają Karpaty[8]. Ku wschodowi zaś biegną łagodne wzniesienia, ciągnąc się radośnie w dal, aż pod stopy pograniczników.
Wyruszyliśmy właśnie z tej właśnie doliny, dziarsko stawiając kroki, by obejrzeć wielkie rzeczy owego małego kraiku. Dolny Śląsku! Nie patrz z góry na bratni Śląsk Górny, lecz krocz z nim ręka w rękę i zważ na to, iż jeno wzajemna miłość przyniesie wam obu radość i pożytek, upiększając życie i uwznioślając je! Choć zapewne oddala was od siebie język, to zważ na ogrom bogactwa, jakie daje ziemia, na wspólną pracę, gorliwe dążenia ducha, poczciwość serca i niemal ojcowską opiekę tronu – to wszystko was zjednoczy, pozwoli wzajemnie się zrozumieć, gdyż jedna religia chrześcijańska, jedna ojcowska ręka króla splata was wstęgą mądrości i miłości.
Ledwie co wystawiliśmy nogę za spokojny Anhalt, a już objął nas szum gęstego lasu, zaś grube sosny tchnęły ku nam zapachem żywicy. W końcu dotarliśmy nad staw, okolony barwnymi łąkami i mrocznymi świerkami, gdzie przyjemnie gwarząc pluskała kaskada przy młynie[9]. Odetchnąwszy rześkim powietrzem ruszyliśmy dalej. Przez żyzne błonie i urodzajne pola wąska ścieżka powiodła nas znowuż w górę, w gęstwinę jodeł. Wspinając się coraz wyżej ujrzeliśmy w końcu Brussowę[10], za plecami zaś mieliśmy Chelm[11], na którym bieliła się wieża. I tak oto stanęliśmy na szczycie górskiego grzbietu, który wije się tutaj wzdłuż granicy. Jakże cudowna była to nagroda za ten niewielki wysiłek! Przyjaźnie spoglądała ku nam pogodna dolina, poprzecinana żyznymi polami i urodzajnymi łąkami, zaś przed nami, u wejścia do owej doliny, rozpościerała się tętniąca życiem Wesoła.
Wioseczka ta, licząca około sześćdziesięciu chałup i trzystu mieszkańców, podlega książęcej administracji w Lendczinie[12]. Nie miałaby także większego znaczenia, gdyby nie zabudowania fabryczne[13]. Droga prowadzi nas teraz zboczem niewielkiego wzniesienia, porośniętego malowniczo lasem iglastym. Nim nie dotrzemy do huty, co już z daleka daje znać o sobie węglowymi oparami, Wesoła będzie pozostawać po naszej prawej stronie.
Dawno już pragnąłem przybyć w te okolice i tym bardziej raduję się, że spełniając życzenie przyjaciela, mogę sam sprawdzić to, o czym głoszą podania. Czy istotnie „mieszkał tu niegdyś doktor Faust?”
c. d. n.
Źródło: Carl Wunster: Spaziergang nach Wessolla. W: Carl Wunster: Oberschlesien, wie es in der Sagenwelt erscheint. Liegnitz 1825, s. 137-155.
Przełożyła Nina Nowara-Matusik
[1] Spacer ów prowadzi nas niejako do podania, będąc jednocześnie do niego wstępem.
[2] Toponimy pojawiające się po raz pierwszy w tekście podaję w większości w ich oryginalnych brzmieniu, podając obecną nazwę w przypisach. W dalszych partiach tekstu stosuję uznane, polskie odpowiedniki, chyba że zasadne jest użycie nazwy historycznej – przyp. tłum.
[3] Obecnie Toszek – przyp. tłum.
[4] Pyskowice – przyp. tłum.
[5] Niem. Anhalt to obecnie Hołdunów, dzielnica Lędzin. Przyp. tłum.
[6] Chodzi oczywiście o Wolne Miasto Kraków – przyp. tłum.
[7] Jeleń, dzisiaj dzielnica Jaworzna. Przyp. tłum.
[8] Stąd zapewne nie widać Karpat (tak nazywano wówczas Beskidy – przyp. tłum.), gdyż zakrywa je wysokie pasmo Teschener Berge (Gór Cieszyńskich – przyp. tłum.). Ukazują się jeno w rozpadlinach i to uzbrojonemu oku, majacząc gdzieś w błękitnej dali.
[9] Położony bardzo romantycznie tzw. młyn Schea. (Chodzi prawdopodobnie o młyn w Goławcu, dzielnicy dzisiejszych Lędzin – przyp. tłum.).
[10] Brussowa (Brusowa – przyp. tłum.), brzozowy gaik, podlega pod sąsiednie Dzieczkowitz (Dziećkowice – przyp. tłum.), ciągnie się jednak wąskim pasmem aż po Pless (Pszczyna – przyp. tłum.), do którego należało wcześniej. Hrabia Promnitz, niegdyś wolny pan stanowy na Pszczynie, z racji na znaczne oddalenie swoich ziem, miał w zwyczaju przekazywać część z nich chrześniakom lub zwyczajnie oddawać je w prezencie. Tym sposobem ten skrawek ziemi dostał się sąsiedniemu Dzieczkowitz, którego późniejsi właściciele zbudowali tu arendę, dzierżawioną obecnie przez Żyda. Zwie się go Żydem Wierzbowym, gdyż w okolicy rośnie kilka wierzb. Niedaleko mieszka też Żyd Lipowy, również arendarz.
[11] Chelm, Chelmwicz – taki zapis widnieje na mapach (obecnie Chełm Śląski – przyp. tłum.) – podlega pod Imielin, siedzibę kwestury królewskiej (niem. Rentamt), będącej niegdyś dotacją francuskiego marszałka Lannesa. Od Rzeczpospolitej Krakowskiej oddziela go tylko Przemsa (Przemsza – przyp. tłum.). (Chodzi prawdopodobnie o Jean’a Lannesa, księcia Montebello, jednego z dowódców Napoleona – przyp. tłum.).
[12] Lendczin (Lędziny – przyp. tłum.), piękna i duża wieś, położona w wąskim, górzystym wąwozie, ma własne nadleśnictwo. Tak nazywa się również książęcy okręg administracyjny (niem. Amt – przyp. tłum.), zapewne największy w okolicy, składający się z dwudziestu jeden wiosek oraz siedmiu folwarków, w których mieszka 10288 ludzi. Podlega pod niego także Tichau (Tychy – przyp. tłum.) wraz z książęcym dworkiem myśliwskim, cieszące się szerokimi przywilejami piwowarskimi. Wspominam tutaj o tej wiosce, gdyż jest prawdopodobnie najliczniejszą w całym państwie stanowym, a może i na całym Górnym Śląsku, ma bowiem 2124 mieszkańców.
[13] Nie ujdzie uwagi podróżnego, że mieszka tutaj tak wielu wykształconych ludzi i to niedaleko siebie, lecz nie pielęgnują oni życia towarzyskiego. Mówi się, że kiedyś wyglądało to lepiej, a mianowicie, gdy żyli jeszcze niejaki von Pinoci (w Dzieczkowicach, obecnie właściciel to niejaki von Waligurski), niejaki Jänsch w Kopcziowitz (Kopciowice – przyp. tłum.), którego krewni mieszkają w Breslau i Marktbreit we Franken (Dolna Frankonia – przyp. tłum.). Czyżby jednak to tylko zmiana właścicieli była temu winna, że okolica pogrążyła się w martwej ciszy? Jeśli nawet drogi nie są ubite, to czyż surowa zima nie tworzy dobrych warunków, aby pojechać saniami? Czyż nie ma tu ludzi, co chcieliby się cieszyć swym towarzystwem? Lendczin, Zamosz (obecnie Zamoście – przyp. tłum.), Wessola, Imielin, Chelm, Emanuelssegen, Anhalt – mają swoich kaznodziejów i urzędników. Huty i kopalnie w miejscowościach Brzenzkowitz (Brzęczkowice – przyp. tłum.), Koßtow (Kosztowy – przyp. tłum.) i Slupna (Słupna – przyp. tłum.), niedaleki Paprotzan (Paprocany – przyp. tłum.) oraz miasta Berun (Bieruń), Mislowitz (Mysłowice) i Nikolai (Mikołów) – przecież to wyborny krąg, nic tylko udzielać się towarzysko! To nie czasy, nie obawa przed brakiem zrozumienia są winne; brakuje bowiem miejsca spotkań, człowieka, co stałby się duszą tego towarzystwa. Stwórzcie takie miejsce, o przyjaciele z Górnego Śląska, a snadnie takiego człeka w swym kręgu znajdziecie!
Nina Nowara-Matusik, literaturoznawczyni, germanistka, tłumaczka, profesorka w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Redaktorka naczelna otwartego czasopisma naukowego „Wortfolge. Szyk Słów”. Mieszka w Bytomiu.
To muszę się tam w końcu przejechać i sprawdzić, z zakopconego Beuthen niestety ledwie widać Radzionków 🙂 A dlaczego Wunster nie pisze o “Beskiden” tylko o “Karpathen”? Po co ta synekdocha? Trudno mi rozstrzygnąć. Eichendorff chyba też pisał o Karpatach, mając na myśli Beskidy… Pozdrawiam!
Ôkrōm smōndu, to tyż idzie ô to, iże Bytōń je we postrzodku ślōnskij wyżyny, a dziedzinki bydōnce na kraju terŏźnych Mysłowic tworzōm jeji rant, a dyć dalij w lajtōngu ku połedniowymu-weschodowi – prōmp ku samym gōrōm je przestrzyństwo ôd Kotliny Oświyńcimskij. Beztōż, kej luft je przejzdrzisty, to pokazuje sie zgolymŏ parta Beskidōw z takimi wiyrchōma jak Pilsko i Babiŏ Gōra. Toć, kej sie podarzi srogszy cufal to idzie ôbejzdrzeć Tatry (jeszcze lepsze wejzdrzynie je z bliskij lyndzińskij Klemensowyj Gōrki). Toć moje kamraty z Katowic, kerzi pomiyszkujōm we wirchnich partach ôd sztokowcōw – porzōnd majōm u siã landszafty ze Tatrōma.
Te place ôpisane w tym artiklu, eszcze ze 30 rokōw do zadku były niôbyczajle szykowne. To była takõ couna ślōnskich landszaftów ze ôsobliwõ mankulijnōm launōm, blank inkszõ ôd tego, co idzie trefić uż porã kilōmetrōw dalij. Atoli skuli tego, iże było tam na isto gryfnie, tōż deweloperka ciśnie sie dźwiyrzami i ôknōma i bez to w placu zielōnych wiyrszkōw, kymp i rustiklanych zŏwsi, kaj bezma jeszcze 20 lŏt do zadku posały sie baranki i kozy, je durch wiyncyj cestōw, betōngu i deweloperskich cniwych zidlōngów.
Niysrogõ wirtualnõ rajzã bez tamtã dziedzinã je w tym sakramyncko dugim artiklu,
https://wachtyrz.eu/piotr-zdanowicz-zielona-perla-industrialnej-krainy/
Kaj we parcie Z WIZYTĄ U SĄSIADÓW, je ôzprŏwka i mocka ôbrŏzków z ôkolic Wesołyj, Krasōw, Mogrōw… Ano za każdym razym luft niy bōł przejzdrzisty i bez to niy podarziło sie sfotografiyrować gōrskich szpicōw. Takŏ przileżytość była jednakōż kaj indzij, tōż fotografije ze Beskidōma, baji Babiōm Gōrōm sōm we partach: EMANUEL BŁOGOSŁAWIŁ NOJSTARSZYJ GRUBIE (z hōłdy w Murckach) , SPACEREK PO GRONIACH I DAWNYCH UNICZOWACH (z mikołowskich Grōni) i bezmaś na zadku szrajbōnku we tajli NA KONIEC WIZYTA U KLIMONTA (z Klemensowyj Gōrki).
Przijymnego szpacyru.
Autor napisał w przypisach: “Stąd zapewne nie widać Karpat (tak nazywano wówczas Beskidy – przyp. tłum.), gdyż zakrywa je wysokie pasmo Teschener Berge (Gór Cieszyńskich – przyp. tłum.). Ukazują się jeno w rozpadlinach i to uzbrojonemu oku, majacząc gdzieś w błękitnej dali”.
Beskidy, to system górski w Karpatach, a więc widać Karpaty ;-). Natomiast z autopsji wiem, że w wyjątkowo pogodne dni z grzędy Wesołej i wzgórza Ruberga, a także z Tarugotta (Skałki) oraz Bołdysowyj Kympy – czyli okolicznych wzgórz widać nawet Tatry.