Arthur Silbergleit: Górny Śląsk. Cz. 2

 

Kopalnia. Autor nieznany (ok. 1480 r.) – https://de.m.wikipedia.org/wiki/Datei:Hausbuch_Wolfegg_35r_Bergwerk.jpg

Niezgłębione labirynty, kręte ścieżki i zakola wiją się po owych uświęconych halach ciemności, mamiąc tęskną wizją komnat usłanych skarbami. Samotne lśnienie górniczej lampy, migoczącej w tych skrytych pałacach czarnego milczenia niczym magiczne światełko z baśni tysiąca i jednej nocy, opasuje złotymi pierścieniami radości wszystkie ciemne skrzynie, w których kryją się martwe marzenia. Lecz nagle marzeniom zdaje się, że niedaleko, w skamieniałych grotach i pieczarach wypełnionych muszlami, siąpi nowe życie, woda wieczności, słowa Boga. Czarni więźniowie głębin poczynają śnić o roziskrzonych przygodach w bezgranicznej dali, podczas gdy w pobliskim chodniku łzę tęsknoty za Bogiem roni stróżka wody. Głębia otwiera swe podwoje przed powierzchnią niczym przed obietnicą zbawienia. Dumnie, jak gdyby w poczuciu własnej godności, staczają się ku labiryntom krągłe wagony. Górnicy, sprężyści ludzie czynu ze skórą i lampą, bracia zaginionych gnomów, nastają w domach wiecznego wieczoru niczym świt. Poszukiwacze skarbów, ci, co pochłaniają ów błogo-bolesny mistycyzm tej upiornej przestrzeni, przeganiają lampkami widmowe cienie psów, uskakujących ze ściany na ścianę. W setkach szybów i pośród setek nocy płonąć poczynają setki świateł. Pyrlik i żelazko rozbrzmiewają tak, jakby chciały wypłoszyć bogów i strzegące skarbów duchy głębin na światło dnia. Po raz kolejny w zaklętych, pradawnych drzewach wzdycha i trzeszczy prastara legenda o tysiącletnich, dawno już obumarłych, potężnych borach. Huczące niegdyś niczym morze giętkie wierchy i grzmiące, bujne korony zapadły się przed wiekami w sztolnie, opadły  z cichym brzękiem niczym legenda w najmroczniejsze izby ciszy i najcichsze komnaty wieczności. I wtedy przyćmiewa nas duch Eddy[1], jest tak silny, że wydaje się nam, że wracamy do korzeni wszelkiego istnienia. Nabrzmiewa dźwięk harfy, niesiony na marzeniach pieśniarza z dalekich krain. Szlachetny młodzieniec o niepozornym cieniu, którego serce samo wzbiera od mrocznych przeczuć, nawraca upiorny dom głębin i wszystkie mroczne szyby na tajemną moc harfy, wlewając w swoją duszę lśnienie, zaś w mrok jasność, co wciąż zmaga się z cieniem:

Dej pozōr tyż:  Górnośląski utopiec – konteksty może nieco mniej oczywiste

Ten bowiem panem ziemi,

Kto głębie jej przemierza,

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

W jej łonie niepamięci

Boleści swe powierza.

 

Kto jej kamiennych członków

Formacje zna tajemne

Zstępuje niewzruszenie

W pracownie jej podziemne.

 

On z nią jest sprzymierzony

Najdroższy jej i bliski.

Jest mu jak narzeczona,

Rozpala jego zmysły…[2]

 

W towarzystwie tak strzelistej pieśni dostojniej niesie się w górę tchnienie głębin aniżeli oddech wyżyn, które słońce, co stoi między nimi na granicy, już od dawna ma ochotę przeistoczyć w złocistą krainę dla madonn i pielgrzymujących aniołów. I oto ślą już fabryki – owe kościoły, gdzie z pracy ofiary się składa – wypominki maszyn i drżące wyznanie wiary młota, co przestał klęczeć przed ołtarzem kowadła, ku świątyniom ciszy. Biały dym kadzidła, dobywający się z mrocznych kominów, liże na niebie stopy pielgrzymów, co niebawem kołysać będą księżyc. A tymczasem przez krainę świerków i sosen z gwałtownym grzmotem przetaczają się pociągi, chorały czasu. Modlitwa studni utyka gdzieś na wieki w rozkołysanych koronach lasu, a durowy dźwięk istnienia rozpływa się w sennym mol. W pianissimo przechodzi z wolna piano bytu. Gdzieś w oddali, w oknach samotnej leśniczówki, nabożnie jarzy się światło, podobne do opuszczonej duszy, co wyczekuje zbawienia. W oazie pokoju, położonej między sadzawkami a koronami drzew, nie ścigane już przez myśliwych sarny układają się do snu, śniąc dalej w swych marzeniach ostatnie leśne baśnie. W mroku rozpadających się pałacowych murów krzyczy sowa, jakby chciała zatrzymać swym głosem powolne osuwanie się głazów. Żałośnie dmie gdzieś róg, a requiem pasterskiego fletu szuka w różanym kielichu ostatniego wytchnienia i spokoju. Niepewny podmuch wiatru wygładza zmierzwioną trawę, przeistaczając ją w kobierzec, po którym tańczyć będą elfy. Przezroczyste szaty dla giętkich huldr[3] tka już filigranowy blask księżyca.

Dej pozōr tyż:  4. Semester (Ober)Schlesisch an der VHS Heidelberg

Lecz to uparte, zahartowane czynem życie przeciwstawia owej rozmarzonej, księżycowej nocy, co oczarowuje uczucia i niesie się dalej nawet we śnie – owej muzycznej podatności wszelkiej baśniowej magii –, żelazną muzykę pobrzękujących pulsów. Mistyczna msza i sakralna muzyka mrocznych sił uwalniają się od jasnej stali. Gdy między kopalniane krypty z hałasem wpadają okrągłe wagony, pędząc po gładkich szynach, by wypaść w chwilę potem z otchłani kamiennego snu, unosząc z sobą łup z czarnych diamentów, wizja tej potęgi i tego kunsztu powala swą wszechpotęgą. I tak oto biegnie myśl ku głębokim, hymnicznym wizjom piekła Dantego, co kochał się w Beatrycze, ku domostwom Hadesu, do faustowskiego królestwa matek, tam, gdzie „siły niebios to w górę, to w dół wędrują i złote czasze sobie przekazują”[4]. Z powagą na twarzy pozdrawiają cię tysiącletni przyjaciele ze snów współczesnego nam poety, co dojrzał już za młodu, ci, co „muszą umrzeć nisko” i „leżą ociężali u korzeni splątanego życia”[5].

c. d. n.

Przełożyła Nina Nowara-Matusik,literaturoznawczyni, germanistka, tłumaczka, profesorka w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Mieszka w Bytomiu.

Źródło: Arthur Silbergleit: Oberschlesien. W: „Der Osten. Monatsschrift für ostdeutsche Literatur und Kultur“. Januar 1912, Jahrgang 38. S. 3–8.

[1] Zbiór staroskandynawskich pieśni oraz utworów mitologicznych, na język polski przełożony przez Joachima Lelewela i Apolonię Załuską-Strömberg. Przyp. tłum.

[2] Fragment wiersza Der ist der Herr der Erde Friedricha von Hardenberga zwanego Novalisem (1772–1801), czołowego przedstawiciela wczesnej fazy romantyzmu w Niemczech, a także – inżyniera górnictwa. Wiersz jest zarazem ważną składową powieści Novalisa Heinrich von Ofterdingen, w której fascynacja górnictwem odgrywa rolę niebagatelną. Przyp. tłum.

Dej pozōr tyż:  Na gōrnoślōnskich szportplacach, 13.04.2025

[3] Odpowiedniki rusałek w folklorze skandynawskim i germańskim, piękne, nagie kobiety o długich włosach, uwodzące mężczyzn śpiewem i sprowadzające ich na złą drogę. Wyróżniają się zazwyczaj ogonem lisa lub krowy. Przyp. tłum.

[4] Fragment dramatu Faust Goethego w tłumaczeniu własnym – N. N.-M.

[5] Fragment słynnego wiersza Manche freilich Hugo von Hoffmannsthala (1874-1929) w przekładzie Pawła Hertza. Przyp. tłum.

Śląsk Magiczny – wstęp
Czarna studia cz.1
Czarna studnia cz.2
Czarna studnia cz.3
Czarna studnia cz. 4
Polna piastunka
Las Goj (cz.1)
Las Goj (cz. 2)
Las Goj (cz. 3)
Las Goj (cz. 4)
Spacer po Wesołej (cz.1)
Spacer po Wesołej (cz. 2)
Spacer po Wesołej (cz.3)
Narzeczona wodnika. Baśń Eichendorffa
Kobieta z bagien (cz. 1)
Kobieta z bagien (cz. 2)
Kobieta z bagien (cz. 3)
Eichendorff młodzieńczy
O(d)czarowując Górny Śląsk – Arthur Silbergleit

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza