Joseph von Eichendorff – Narzeczona wodnika. Baśń
Joseph von Eichendorff
Narzeczona wodnika. Baśń
Był sobie raz rycerz, co mieszkał na starym zamku głęboko w lesie, oddając się pobożnym rozmyślaniom i surowym umartwianiom. Żaden obcy człowiek nie odwiedzał pobożnego rycerza i wszystkie drogi do zamku porastała wysoka trawa. Ciszę przerywał jeno mały dzwon, w jaki rycerz bił czasem podczas modlitwy, a którego dźwięk niósł się w jasną noc daleko nad lasem. Ów rycerz miał małą córeczkę, która przysparzała mu wielu trosk. Była bowiem zupełnie inna niż ojciec, a jej myśli krążyły jeno wokół przyziemnych spraw. Wieczorami, gdy siadywała obok ojca, ten zaś otwierał stare księgi i czytał jej cudowne historie o świętych, skrycie myślała sobie: „Ależ oni byli głupi”, uważając się za mądrzejszą od starego ojca, który w cuda te wszystkie wierzył. Gdy ojca nie było w domu, często przeglądała stare księgi i domalowywała świętym olbrzymie wąsy. Była bardzo urodziwa i mądrzejsza niż wszystkie dzieci w jej wieku, z tej racji też wstydziła się z nimi bawić, a kto z nią rozmawiał, temu wydawało się, że ma oto przed sobą osobę dorosłą, tak bowiem mądrze i pięknie składała zdania. Dniem i nocą chodziła bez strachu sama po lesie, śmiejąc się z kasztelana, który opowiadał jej przerażające historie o wodniku. W lesie tym nieraz przystawała nad błękitną strugą, wołając ze śmiechem: „Z wodnikiem zaręczyny życzeniem mym są miłym! Z wodnikiem zaręczyny życzeniem mym są miłym!”
Pewnego razu ojcu przyszło umierać. Przywołał więc do łóżka córkę, by przekazać jej ogromny, ciężki od złota pierścień. Rzekł jej wtedy następujące słowa: „Pierścień ów wykonała przed wiekami dłoń mistrza. Twój przodek wywalczył go sobie w Palestynie pośród bitewnego zgiełku. Pierścień leżał na ziemi, w kałuży z krwi i błota, lecz sam pozostał niesplamiony, błyszcząc tak jasno i przenikliwie, że każdy rumak stawał przed nim dęba i żaden nie odważył się rozdeptać go kopytami. Nosiły go twa matka i wszystkie kobiety przed nią, Bóg zaś błogosławił ich pobożnym małżeństwom. Noś go także ty. Przyglądaj mu się każdego poranka z czystymi myślami, a wtedy jego blask wzmocni i pokrzepi twe serce. Jeśliby jednak twe myśli i pragnienia zwróciły się ku złu, to wraz z czystością twej duszy zgaśnie jego blask, a wręcz stanie się on w twych oczach zamglony. Noś go wiernie na palcu, aż znajdziesz zacnego mężczyznę. Ten bowiem, który go założy, nigdy już nie będzie mógł cię opuścić i powiedzie cię do ślubu”. To rzekłszy, stary rycerz umarł.
Ida została sama. A że już dawno na starym zamczysku było jej straszno, w piwnicach ojca zaś odkryła ogromne skarby, to od razu poczęła wprowadzać zmiany. Mroczne łuki, bramy i dziedzińce starej twierdzy zostały zburzone, na starych kamieniach zaś rychło począł się wznosić nowy, uroczy pałac o oślepiająco białych murach i wesołych wieżyczkach. Obok pałacu założono ogromny, piękny ogród, przez który płynęła błękitna rzeka. Rosły w nim krocie wysokich, barwnych kwiatów, pośród nich zaś pluskały kunszty wodne i przechadzały się oswojone sarny. Na pałacowym dziedzińcu roiło się od rumaków i strojnych paziów, opiewających radosnymi piosnkami swoją cudną panią. Ona sama zaś już wydoroślała, stając się nadzwyczaj piękną kobietą. Ze wschodu i zachodu ciągnęli więc na zamek młodzi i bogaci zalotnicy, którzy pragnęli pojąć ją za żonę, a prowadzące do pałacu drogi lśniły od blasku jeźdźców, hełmów i pióropuszy.
Młoda dama miała w nich upodobanie. Lecz o ile każdego z nich lubiła, to z żadnym z nich nie chciała wymienić się pierścieniem, gdyż wszelka myśl o małżeństwie była jej śmieszną i wstrętną. „Po co mam marnować własną młodość”, mówiła sobie, „by zostać nędzną panią domu gdzieś na dalekim, nudnym odludziu, zamiast żyć wolna niczym ptak w przestworzach, jak czynię to teraz.” A przy tym wszyscy mężczyźni wydawali jej się głupi, gdyż byli zbyt nieporadni, aby dorównać jej w dowcipie, bądź pysznili się wielkimi rzeczami, w które nie wierzyła. W swym zaślepieniu wyobrażała sobie, że jest niczym powabna wróżka pośród zaklętych niedźwiedzi i małp, które musiały tańczyć i usługiwać na jej skinienie. A tymczasem pierścień matowiał z każdym dniem.
Pewnego dnia młoda pani urządziła uroczyste przyjęcie. Pod szerokim namiotem rozstawionym w ogrodzie zasiedli wokół stołu młodzi rycerze oraz damy, w środku zaś, niczym królowa, spoczęła dumna panna. Jej żartobliwe dykteryjki przewyższały swą błyskotliwością perły i klejnoty, zdobiące jej szyję i dekolt. Niczym toczone przez robaki jabłko, tak i ona promieniała oszukańczym pięknem. Złote wino radośnie krążyło z rąk do rąk, rycerze spoglądali śmielej, a w letnim powietrzu ogrodu coraz częściej niosły się frywolne, buńczuczne pieśni. Wtedy wzrok Idy przypadkiem padł na pierścień. Ten zaś pociemniał nagle, i nim jego blask zgasł zupełnie, pierścień skierował na Idę osobliwe, jarzące się mrokiem spojrzenie. Ida wstała gwałtownie i skierowała się ku brzegowi rzeki. „Nie będziesz mi więcej przeszkadzał, ty naiwny pierścieniu”, rzekła śmiejąc się lekkomyślnie, po czym zdjęła pierścień z palca i rzuciła go do wody. Mieniąc się jasnymi barwami pierścień poszybował w górę, by wnet zatonąć w najgłębszej otchłani. Ida zaś wróciła do ogrodu, z którego dźwięki zdawały się lubieżnie wyciągać ku niej ręce.
Gdy przyszedł nowy dzień, Ida siedziała samotnie w ogrodzie, spoglądając na rzekę w dole. Nastała właśnie pora obiadu. Wszyscy goście już się rozjechali, zaś cała okolica pogrążyła się w ciszy i duchocie. Po niebie ciągnęły wolno pojedyncze chmury o dziwnych kształtach; co jakiś czas przez okolicę przetaczał się gwałtowny podmuch wiatru, po którym stare skały i drzewa zdawały pochylać się nad płynącą w dole rzeką, by ustalić, co począć z dziewczyną. Idę przebiegł dreszcz. I wtedy jej oczom ukazał się postawny i nadobny rycerz, zmierzający drogą na śnieżnobiałym rumaku. Jego zbroja i hełm były błękitne niczym woda, w powietrzu powiewała chorągiew o odcieniu morskiego błękitu, ostrogi zaś wykonane były z kryształu. Rycerz pozdrowił ją przyjaźnie, zsiadł z konia i podszedł do dziewczyny. Ida krzyknęła ze strachu. Na jego palcu ujrzała bowiem ów stary, cudowny pierścień, który wrzuciła wczoraj do rzeki i od razu przypomniała sobie, co przepowiedział jej na łożu śmierci ojciec. Rycerz wyciągnął zaś trójrzędowy naszyjnik z pereł i zawiesił go jej na szyi. Pocałowawszy Idę w usta, nazwał ją swoją narzeczoną i obiecał, że dziś wieczorem zabierze ją do domu. Ida nie mogła dobyć z siebie słowa. Wydawało jej się bowiem, że to sen, lecz przecież słyszała rycerza, który przemawiał do niej czułymi słówkami, i to wyraźnie, zaś między jego słowami, jakby nad sobą, słyszała szum rzeki, nieskończony i zagadkowy. Następnie rycerz wskoczył na swego siwka i tak prędko pognał z powrotem do lasu, że wiatr gonił go ze świstem.
Gdy zbliżało się ku wieczorowi, Ida stała w zamku przy oknie, wpatrując się w góry, na których powoli kładł się już szary zmierzch. Choć wytężała wszystkie zmysły, by odgadnąć tożsamość rycerza, ta pozostawała dla niej zagadką. Do jej duszy wkradły się niepokój i strach, jakich dotąd nie czuła, a które wzmagały się wraz z zapadającym na zewnątrz mrokiem. By przegonić myśli, wzięła do rąk cytrę. Do głowy przyszła jej pewna stara pieśń, którą często śpiewał ojciec, gdy była jeszcze dzieckiem. Lecz w tej samej chwili z jej oczu puściły się łzy i musiała odłożyć instrument, tak bardzo było jej źle.
Mimo że słońca blask już zgasł
i w mrok pogrążyć się nam czas,
to nie skończymy śpiewać,
o boskiej łasce, Bożej mocy,
nam nie przeszkodzą mroki nocy,
by Jemu chwałę oddać.
Wtem, gdy na dworze zrobiło się już całkiem ciemno, usłyszała głośny stukot końskich kopyt i szum obcych głosów. Zamkowy dziedziniec wypełnił się pochodniami. W ich blasku dostrzegła mrowie wozów, koni, rycerzy i kobiet. Goście weselni rozpierzchli się wnet po całym zamku, Ida zaś rozpoznała w nich wszystkich swych znajomych, których dopiero co gościła. Nadobny oblubieniec, na powrót przybrany od stóp do głów w turkusowy jedwab, podszedł do Idy i od razu rozpogodził jej serce dystyngowaną i czułą pogawędką. Wesoło przygrywali muzykanci, paziowie rozlewali wino i wszyscy tańczyli i biesiadowali w radosnym gwarze.
I gdy tak fetowano, Ida i jej narzeczony stanęli przy otwartym oknie. Jak okiem sięgnąć okolica pogrążona była w grobowej ciszy i jeno szum rzeki niósł się w górę z mrocznej głębi. „Cóż to za czarne ptaki”, zapytała Ida, „które w tak wielkich gromadach ciągną z wolna po niebie?”. „Ptaki te lecą przez noc całą”, odrzekł jej narzeczony, „na znak twego wesela”. „Cóż to za obcy ludzie tam nad rzeką”, pytała dalej Ida, „co siedzą bez ruchu na kamieniach?” – „To moi słudzy”, odparł oblubieniec. „Czekają na nas.” Tymczasem na niebie powoli zaczynały jaśnieć już blade smugi, zaś z dolin nieść się dalekie piania kogutów. „Jakże robi się zimno!”, rzekła Ida, zamykając okno. „W mym domu większy jeszcze jest chłód”, odrzekł oblubieniec, Idę zaś przeszedł dreszcz.
To rzekłszy narzeczony wziął Idę pod rękę i poprowadził ją do tańca, mieszając się między radosne morze ludzi. Poranek zaś był już za progiem, świece w komnacie migotały chwiejnie, a część z nich zgasła zupełnie. Wirując w walcu po komnacie Ida spostrzegła ze zgrozą, że im bardziej jaśniał dzień, tym bledszy robił się jej narzeczony. Pod oknami na zewnątrz zjawili się wysocy mężczyźni o dziwnych twarzach, którzy zaglądali do sali. Z upływem czasu zmieniały się też twarze pozostałych gości i znajomych ludzi. Wszyscy oni wyglądali jak trupy. Ida z wycieńczenia nie umiała już ustać na nogach, próbowała więc wyrwać się z objęć narzeczonego, lecz ten oplótł ją mocno w pasie i tańczył tak długo, póki dziewczyna nie padła bez tchu na ziemię.
Wczesnym rankiem, gdy nad górami radośnie zaświeciło słońce, ludzkim oczom ukazał się zrujnowany ogród i bezludny pałac na górze, z którego ziały szeroko rozwarte okna. Podróżni, co mijali odtąd rzekę przy jasnym świetle księżyca lub w południe widzieli nie raz, jak z samego środka nurtu wyłania się aż po pas młoda dziewczyna. Jest piękna, lecz śmiertelnie blada.
Źródło: Joseph von Eichendorff: Die Wassermannsbraut. Ein Märchen. W: Oberschlesien in der Dichtung. Eine Anthologie. Hg. von Hugo Kegel. Kattowitz, b. r. p., s. 86–91.
Przełożyła Nina Nowara-Matusik, literaturoznawczyni, germanistka, tłumaczka, profesorka w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Redaktorka naczelna otwartego czasopisma naukowego „Wortfolge. Szyk Słów”. Mieszka w Bytomiu.
Na Wachtyrzu był uż przekłŏd tyj Baśni po ślōnsku, mocie tukej: https://wachtyrz.eu/josef-von-eichendorff-bojka-o-hasermonie/ 😉
Dziękuję za wskazówkę, to wspaniałe, że mamy ten sam tekst w przekładzie na dwa języki. Otwiera się szerokie pole do interpretacji, dalszych badań i krytyki przekładu. Same teksty źródłowe nieznacznie się różnią, kontekst też jest inny, jeśli umieścimy tę baśń z powrotem w powieści “Ahnung und Gegenwart”. No i ten tytuł – pochodzi chyba od Autora przekładu na śląski? W antologii “Oberschlesien in der Dichtung” był właśnie taki, jaki jest w moim przekładzie, ale zapewne trzeba byłoby doczytać, jaki był ten pierwotny.
Różnorodność to piękna sprawa 🙂
Serdecznie pozdrawiam!
Nina NM