Szalony hrabia
Szalony hrabia
Dawno, dawno temu był sobie pewien bardzo bogaty hrabia, który posiadał w Raciborzu piękny dom. Miał sto sług, a wszyscy okoliczni chłopi byli jego poddanymi.
A że był tak potężny, to wkrótce stał się także wyniosły i dumny. Na każdego człowieka patrzył z pogardą i robił wszystko, co tylko mu się podobało, nie licząc się z innymi. Dlatego zwał się szalonym hrabią. A oto kilka pokazów, jakich dał za życia.

Pewnego razu, gdy hrabia biesiadował akurat pod wielkim orzechem w swoim ogrodzie, przechodził w pobliżu biedny czeladnik. Zapachy pieczeni i wina uwodzicielsko załaskotały go w nosie, więc mnąc w rękach kapelusz poprosił zakłopotany:
– Łaskawy panie, błagam uniżenie o jałmużnę. Jestem tak głodny, że z pragnienia już nie wiem, gdzie będę dzisiaj spał.
Gdy szalony hrabia to usłyszał, zaczął się tak śmiać, że aż trzymał się za boki. Skinął na czeladnika i dał mu pieczeni i chleba, aby wepchnął je sobie do kieszeni, co biedak z ogromną radością uczynił.
– A zatem – powiedział hrabia – to nasyci wasz głód. A teraz pokażcie drugą kieszeń, na pragnienie też wam coś dam…
I wlał mu do drugiej kieszeni spodni butelkę wina. To spłynęło oczywiście na ziemię, i aby się go napić, biedny głupiec musiał je z niej zlizać. Co też uczynił, ku uciesze gości hrabiego i jego sług.
Na koniec hrabia kazał dać mu talara, aby mógł przespać się w zajeździe i wysuszyć rzeczy.
I tak robił zawsze. Odkupywał swe niecne czyny pieniędzmi, psując charakter ludzi, którzy mu służyli.
Jeszcze innego razu hrabia udał się na konną przejażdżkę poza bramy miasta. Za nim na koniu podążał jego sługa. Nagle na drodze pojawił się kominiarz, czarny i umorusany, jako że właśnie wyszedł z komina.
Na ten widok hrabia znowu wpadł na szalony pomysł. Zawołał więc do kominiarza:
– Hej tam, przyjacielu, potrafisz jeździć konno?
A wtedy ten uderzył się w piersi i zawołał:
– I to jak! Służyłem przecież w husarii!
– A zatem przekonajmy się, czy mówisz prawdę.
Hrabia skinął na sługę, by zsiadł z konia i przekazał go kominiarzowi. Swojego zaś wierzchowca spiął ostrogami tak, że ten się spłoszył i rzucił do ucieczki. A że koń sługi był przyzwyczajony naśladować we wszystkim tego drugiego, to też ruszył za nim w szalonym galopie. Kominiarz ledwie mógł utrzymać się w siodle. Było południe, gdy hrabia wpadł na swym koniu za bramy Raciborza, za nim zaś wierzchowiec z kominiarzem na grzbiecie. A gdy zbiegli się ludzie, hrabia zaczął do nich krzyczeć tak, jakby ogarnęło go wielkie przerażenie:
– Ludzie, pomóżcie, diabeł depcze mi po piętach!
Ale mieszkańcy miasta od razu zrozumieli, że stroi sobie z nich żarty i złorzecząc odeszli do domów.
Pewnego dnia zdarzyło się też tak, że hrabia zapłonął do swej pięknej i pobożnej małżonki takim gniewem, że ta wyskoczyła ze strachu z okna jednego z pokoi na dole i uciekła do pobliskiego lasu.
W tamtych czasach las sięgał jeszcze bram miasta i cieszył się złą sławą. Był pełen duchów, zbójców i dzikich zwierząt, budząc trwogę i przerażenie.
Nastał już wieczór i zrobiło się ciemno, że oko wykol. Jeno w mroku iskrzyły się dziko oczy wilków. Gnana cierpieniem i żałością hrabina nie zważała na koszmary, które czyhały wokół. Biegła tak długo, że ze zmęczenia ugięły się pod nią nogi. I dopiero wtedy zauważyła grożące jej niebezpieczeństwo. Usłyszała wycie wilków, poczuła zimne tchnienie duchów i przypomniała sobie o zbójcach, którzy mieszkali w lesie. Ze ściśniętym sercem poczęła się żarliwie i pobożnie modlić, ufnie zawierzając się Bogu.
Tymczasem gniew hrabiego szybko uleciał i gdy ten zmiarkował się, co uczynił, przywołał sługi, ludzi z pochodniami oraz psy i ruszył z nimi w las, by szukać hrabiny.
Znalazł ją nad ranem na pewnym wzgórzu daleko od miasta pogrążoną w modlitwie. Ze skruchą poprosił ją o wybaczenie, po czym pogodzeni wrócili razem do domu.
Na pamiątkę owej strasznej nocy spędzonej w lesie hrabina kazała wznieść na wzgórzu trzy krzyże. Do dzisiaj owo wzgórze nazywane jest przez lud Wzgórzem Golgoty.
Skrucha hrabiego była jednak chwilowa. Stawał się coraz bardziej arogancki, a jego serce z każdym dniem coraz twardsze. Dręczył i uciskał swych poddanych ciężką pracą i wysokimi daninami. Wielka i trudna do zniesienia była nędza ludu. Do tego wszystkiego zaś doszła klęska głodu – ludzie zaczęli padać jak muchy.
I gdy bieda ludu była już ponad wszelką miarę, najstarszy z gromady powiedział:
– Dlaczego mamy umierać z głodu? Szalony hrabia ma spichrze pełne zboża, a my zawsze pracowaliśmy dla niego z oddaniem. Chodźmy do niego i poprośmy go o chleb.
Rada była dobra. Chłopi ubrali swoje najlepsze ubrania i poszli do hrabiego. Przedstawili mu swoją prośbę, żaląc się:
– Jeśli nam nie pomożesz, umrzemy z głodu.
Lecz hrabia miał akurat jeden z tych swoich szaleńczych dni. W jego oczach rozbłysło szyderstwo. Do ludzi zaś powiedział:
– Zawołajcie swoje żony i dzieci, by pomogli wam nieść zboże, które wam odmierzę.
Chłopi radośnie pobiegli do domów i żaden z nich nawet się nie domyślał, jaki kiepski żart umyślił sobie dziedzic.
Wrócili do dworu z workami, żonami i dziećmi, wszyscy głodni i zmęczeni, lecz pełni nadziei. Dziedzic nakazał otworzyć stodoły i usypać duże góry zboża. A gdy uradowani chłopi otworzyli worki, hrabia skinął na swe sługi. Ci zaś podeszli do stosów z płonącymi pochodniami i na rozkaz hrabiego podpalili je z każdej strony.
Z przerażenia tym występkiem chłopom odjęło mowę. Nieruchomo wpatrywali się w morze ognia oraz w biały, cuchnący dym, który niósł się ku niebu. Kilka dziecięcych rączek, które chciały coś uszczknąć, przepędziły bicze knechtów. A gdy już całe zboże przemieniło się w czarną, cuchnącą masę, hrabia zawołał szyderczo:
– A teraz jedzcie…
Wygłodniali ludzie rzucili się łapczywie na zboże, roztrącając je kijami w nadziei, że może choć jedno ziarno nadawało się do jedzenia.
Lecz pewien starszy wiekiem gospodarz o posrebrzonych włosach, które spływały mu aż na plecy, przeklął hrabiego, wzywając boskiego gniewu:
– … oby twa dusza nie zaznała spokoju w chwili śmierci, a twe ciało nigdy nie przemieniło się w proch…
Hrabia zadrżał, czując, jak ogarnia go groza. Ta zwiększyła się jeszcze, gdy nagle spostrzegł, że Bóg uczynił chłopom wielki cud. W spalonych stosach znaleźli bowiem krągłe bulwy, które miały wprawdzie brązową skórkę, lecz cudownie pachniały. Chłopi rozerwali skórkę palcami, a ze środka wypłynęła biała mąka, co wyśmienicie smakowała. Znaleźli tak wiele upieczonych bulw, że wszyscy się najedli.
A wtedy zaczęli wychwalać Boga, bulwy zaś nazwali ziemnymi jabłkami. W rok po tych wydarzeniach znowu wyrosły na tym samym miejscu same z siebie. Tym oto sposobem dotarł do nas kartofel jako prezent od Boga.
Hrabia zaś wkrótce potem zmarł. A po śmierci stało się z nim to, co przepowiedziała klątwa: jego ciało nie zmieniło się w proch, lecz w kamień. Kto zaś zapragnie go zobaczyć, ten znajdzie go w powiacie raciborskim, jak stoi gdzieś przed drzwiami kościoła. Lecz jego dusza błąka się po świecie pod postacią czarnego psa o czerwonych oczach i nie zazna ukojenia aż po Dzień Sądu. Kto pragnąłby go zobaczyć, niech idzie między dwunastą a pierwszą w nocy na rozstaje dróg. Niech jednak do niego nie mówi, bo wtedy pies rozerwie go na kawałki.
źródło: Der tolle Graf. W: Was mir die schwarze Kar’lin erzählte. Volksmärchen. Gesammelt und herausgegeben von Elisabeth Grabowski. Breslau 1918, s. 39–43.
Przełożyła Nina Nowara–Matusik, germanistka, tłumaczka, literaturoznawczyni. Profesorka w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Prowadzi autorskiego bloga Perspektywa Bonitki. Ostatnio opublikowała antologię tłumaczeń pt. Po drugiej stronie studni. Górny Śląsk w przekładach.
Te bojki, co je zapisała Frau Grabowski, vza by wydać po ślunsku a ńy ino po polsku.