Gdzie szumi Opawa… cz. 2

Gdzie szumi Opawa…

część 1

      –  Nie było. W urodziny Najświętszej Panienki odeszły kosy, błyskawice i pioruny, a do dzisiaj wróciły tylko kosy.

–  To myślisz, że jeszcze by można? A ta… nimfa?

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Głos drżał jej mocno, gdy wypowiadała te słowa.

Ach tak, nimfa! W ogóle o niej do tej pory nie pomyślał. Jeśli miałaby go ściągnąć w głębinę, w lodowatą, spienioną toń, gdzie musiałby utonąć – po plecach przeszła mu gęsia skórka – to byłoby rozsądniej, gdyby zachował swoją rudą czuprynę i grubą nogę, i został w domu przy swej najdroższej, niewidomej Kathince. Ale wodnica na pewno ściągała w głębinę tylko takich mężczyzn, którzy jej się podobali: postawnych, barczystych, z gęstą brodą. A on przecież był jeszcze chłopcem. Nie, nie, on to się nie miał czego bać.

–  Nie dręcz się, Kathinko – uspokoił ją. – Może dzisiaj w nocy nie będzie śpiewać, albo może przestanie akurat wtedy, gdy będę kuśtykał obok niej na palcach. A jeśliby miała się zjawić, Kathinko, to wtedy pomyślę o tobie, a jej wystawię moją kulawą nogę. Na ten widok na pewno tak się wystraszy, że w te pędy pomknie na dno rzeki, dając mi iść swoją drogą.

Jego słowa brzmiały tak pewnie i niezłomnie, że Kathi dała się udobruchać.

Gdy jednak na pożegnanie podał jej rękę, zawładnął nią przedziwny lęk. Nie umiała puścić jego dłoni. Przecież z nimfą nie było żartów. Jeśli Lorenz miałby nigdy nie wrócić, to strach nawet pomyśleć, co by to było.

–  Lorenz, może zostań lepiej… – wyszeptały jej drżące usta.

Lorenz potrząsnął głową. Nie mogła tego zobaczyć, ale wyczuła jego gest.

–  Nie czujesz, jak duszne jest wieczorne powietrze, gdy muska nasze policzki? Jutro na pewno przetoczy się po górach burza z piorunami. A wtedy będzie już za późno. Jeśli chcemy spróbować, muszę kopać dzisiaj.

–  Kiedy wrócisz, Lorenz?

–  Myślę, że jutro, wczesnym rankiem – powiedział, uwalniając swoją dłoń ze splotu jej palców.

Dej pozōr tyż:  Bułgarskie reżyserki uczą, jak przestać zamiatać sprawy pod dywan

–  A zatem idź… Ale najpierw…

Przyciągnęła jego głowę do swoich ust i poczęła szeptać, zaś jej oblicze zabarwiło się purpurą:

–  Posłuchaj, przyjdź od razu, gdy tylko będziesz gotowy. Będę na ciebie czekać i… – zostawię otwarte okienko.

–  I wpuścisz mnie do środka, Kathinko? – zapytał z niedowierzaniem.

Skinęła głową, uśmiechając się.

A wtedy chłopcu krew uderzyła do głowy. Choćby i wzywały go i śpiewały mu rzesze nimf o śnieżnobiałych ramionach, to w ich kryształowych pałacach na pewno nie byłoby cudniej niż w izdebce Kathinki. W oszołomieniu pokuśtykał do lasu.

–  Tylko dobrze sobie zakryj uszy! – zawołała za nim.

Gdy znikał za pniami sosen, z domu wyszła Zielna Babka.

–  Najwyższy czas, żebym sobie poszła. Słońce zaszło, wieczór już się rozpływa. Kathinko, czy Lorenz też już poszedł?

–  Właśnie poszedł – do domu.

Grafika wygenerowana przez SI

Nie usłyszała, jak nieśmiało i z jakim wahaniem owo drobne kłamstwo dobyło się z ust dziewczyny. Dawno już też zapomniała o tym, co też przed chwilą nabajdurzyła dzieciom o cudownym korzeniu.

–  Robi się zimno, Kathinko, wchodź do środka. Śpij dobrze i niech ci się przyśni coś pięknego – powiedziała, po czym zarzuciła koszyk na plecy i ruszyła w drogę.

Chatka węglarza znowu pogrążyła się w ciszy. Dziwnie i upiornie poczęło szemrać i szeleścić wiosenne listowie. W dolinie z szumem płynęła mała Opawa. I im dłużej Kathi nasłuchiwała, tym ów szum stawał się głośniejszy, coraz bardziej cudowny, niczym dźwięk harfy lub cytry, a może nawet był to – śpiew? Śpiew nimfy?

Zatkała sobie uszy i po omacku weszła do izdebki.

Do północy siedziała w ubraniu na brzegu łóżka, czekając na Lorenza. Przez szczelinę w oknie wkradało się chłodne powietrze nocy, głaszcząc ją po rozpalonym czole i szepcząc o tym, co dzieje się na zewnątrz, gdy tylko coś się poruszyło. Lecz ciągle nie przynosiło jej owej wieści, która rozpalała jej zmysły tęsknotą. Posłuchaj, mówił wietrzyk, jak coś szeleści między jagodami, jak stąpa po suchym listowiu, które przycisnęła do ziemi ostatnia jesień. Myślisz zapewne, że to ludzkie kroki, a to drepczą stópki malutkich myszek, co śpią za dnia, nocą zaś bawią się w berka, by im nóżki nie zesztywniały. A te łamanie gałązek? Wydaje ci się, że to niecierpliwie odgarnia je Lorenz? Twe uszy słyszą dzisiaj nadzwyczaj dobrze, lecz znajome dźwięki stały się obce. A przecież to dwie małe sroczki wykluły się z jajek, ich mama zaś skrzętnie wyrzuca z gniazda skorupki, trafiając w czubek skrzypu, który we śnie drga ze strachu. To ledwie delikatne plaśnięcie, nic więcej. A teraz, że niby teraz to on? To Lorenz drapie palcami po szybie? Kathinko, przecież on by zapukał, nie sądzisz? Słuchajże uważnie, spokojnie i nie trwóż się. Czyż nie słyszysz, jak unosi się kwoka, jak wabi i uderza skrzydłami? Myślisz może, że robi to we śnie? Gdybyś mogła spojrzeć przez okno, zobaczyłabyś koło kurnika kunę, jak węszy przy pękniętej ścianie, gdzie z szesnastoma kurczętami siedzi kwoka. I mówisz, że chyba słyszysz śpiew? A nawet dźwięki harfy? Co niosą się w górę znad Opawy? Znad wodospadu? I słyszysz je dobrze? Kathinko, postradałaś zmysły albo jesteś chora! Nie pamiętasz już wołania puszczyka? Połóż się i śpij, minęła już północ. Że niby słyszysz kroki? Że ktoś idzie? Raz–dwa, raz–dwa? Czyżby? Nie bądź śmieszna, dziewczyno! A niby skąd idzie? Skąd? To nie kroki na zewnątrz, to w twych żyłach tak dudni: raz–dwa, raz–dwa! To twoja kipiąca krew mąci ci w głowie. Ale bądź już w końcu cicho, moja cierpliwość się kończy. Ładnie się połóż i zaśnij choć na chwilę, aby twa tęsknota zaznała spokoju, a twa wrząca krew mogła się ostudzić. Nic ci już nie powiem, pokręcę się wokół twych uszu i będę szumiał niczym stary kołowrotek, aż w końcu pogrążysz się we śnie. Tak, właśnie tak, połóż się i śpij, zaśpiewam ci śliczną kołysankę, a gdy Lorenz pojawi się razem z błędnym korzeniem, to od razu cię obudzę. Śpij słodko, śpij, jesteś tak bardzo zmęczona, tak bardzo…

Dej pozōr tyż:  Bez mgła, bez pamiyńć. Ô “Silesiusie” ôd Hynryka Wańka

Nadszedł już ranek, gdy Kathi wciąż jeszcze spała, a wtedy obudziło ją gwałtowne uderzenie gromu, co przetoczył się po górach z takim łoskotem, że zadrżała ziemia. Dziewczyna podskoczyła i zaczęła nasłuchiwać. Ale więcej już nie zagrzmiało. Na zewnątrz śpiewały drozdy, a obok niej chyba ktoś oddychał.

–  Lorenz, czy to ty?

–  Lorenz? A skąd niby miałby się tu wziąć Lorenz? – zapytała matka dziewczyny.

Zawstydzona Kathi wymigała się od odpowiedzi:

–  Mamo, jest tak wcześnie rano, a już grzmi?

–  Grzmi? Pewnie ci się śniło. Na podłogę spadł mi chleb, co niosłam na śniadanie, ale nic nie zagrzmiało. Chodź do nas, ojciec już czeka.

Poranek minął Kathi w milczącej tęsknocie. Z pustymi rękami przyszło i odeszło południe. Lecz jej serce nie poddawało się zwątpieniu. Dzielnie odpierało wszelkie trwożne myśli i przeczucia, co krążyły nad nią niczym szare ptaki nocy. Dlaczego miałabym się od razu spodziewać najgorszego, pocieszała się.

c. d. n.

źródło: Carl Klings: Die Oppanixe, „Oberschlesien” H. 3/1904, s. 171–185.

 

Przełożyła Nina Nowara–Matusik, germanistka, tłumaczka, literaturoznawczyni. Profesorka w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Prowadzi autorskiego bloga Perspektywa Bonitki. Ostatnio opublikowała antologię tłumaczeń pt. Po drugiej stronie studni. Górny Śląsk w przekładach.

Śląsk Magiczny – wstęp
Czarna studia cz.1
Czarna studnia cz.2
Czarna studnia cz.3
Czarna studnia cz. 4
Polna piastunka
Las Goj (cz.1)
Las Goj (cz. 2)
Las Goj (cz. 3)
Las Goj (cz. 4)
Spacer po Wesołej (cz.1)
Spacer po Wesołej (cz. 2)
Spacer po Wesołej (cz.3)
Narzeczona wodnika. Baśń Eichendorffa
Kobieta z bagien (cz. 1)
Kobieta z bagien (cz. 2)
Kobieta z bagien (cz. 3)
Eichendorff młodzieńczy
O(d)czarowując Górny Śląsk – Arthur Silbergleit
Arthur Silbergleit: Górny Śląsk. Cz. 2
Arthur Silbergleit: Górny Śląsk. Cz. 3 (ostatnia)
Alfred Nowinski: O tym, jak dzieciątko Jezus przybyło na Górę św. Anny
Górnośląska Meluzyna
Wieszczka z wieży czy wietrznica? Górnośląska Subella
O zjawach, odkupieniu i kobiecej sile
Bajka o fynchelkach
Jeszcze o górnośląskich fynchelkach
Sobowtór – cz. 1
Sobowtór – cz. 2
Dzielna młynareczka
Dirszel – cz. 1
Dirszel – cz. 2
Gdzie szumi Opawa – cz. 1

 

Dej pozōr tyż:  Bułgarskie reżyserki uczą, jak przestać zamiatać sprawy pod dywan

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza