Spacer do Wesołej (cz. 3)
Spacer do Wesołej (cz. 3, ostatnia)
Huta szkła w Wesołej – odkąd Ruberg jako pierwszy na Śląsku w 1786 roku użył do produkcji szkła węgla kamiennego – poczęła tak się rozwijać, że jego sława rozniosła się także daleko poza granicami kraju. Wraz z wprowadzeniem węgla kamiennego musiały również pojawić się zamknięte wanny szklarskie, znane zapewne na Dolnym Śląsku, lecz tutaj będące nowością, wdrożoną właśnie przez Ruberga[1].
Ów energiczny człowiek nie był jednak zadowolony ze swych sukcesów i jeszcze bardziej pragnął okazać wdzięczność za wyróżnienie, jakiego dostąpił ze strony dostojnej rodziny książęcej z Pszczyny. Nieugięcie dążył zatem do tego, aby stać się światu jeszcze bardziej użytecznym. Wiedział, iż już Theophrastus Paracelsus[2] wytwarzał cynk w metalicznej postaci oraz że pewien margrabia z Berlina efekt ten osiągnął poprzez destylację, lecz wciąż jeszcze wiedza o obróbce cynku była w posiadaniu uczonych chemików[3], nie mając zastosowania w codziennym życiu. Ruberg[4] był pierwszym, który produkował ten półmetal nie tylko w tej okolicy, ale także w całych Prusach. Na początkowym etapie wykorzystywano kadmię piecową lub grzyb piecowy[5]. Z czasem jednak, gdy wskutek dużego zużycia cynku zabrakło kadmii, Ruberg zastąpił ją galmanem[6].
Jak wielki zysk przyniosło księciu to odkrycie! I o ile większym mógłby być ów zysk, gdyby można było odkrycie to zachować wyłącznie dla siebie, przynajmniej na jakiś czas, co w tamtych czasach nie byłoby raczej trudne. Lecz mur tajemnicy, jakim z finezyjną obawą otoczono hutę, nie był w stanie utrzymać zysków na tak znaczącym poziomie[7], gdyż pewnego razu sekret tego wynalazku poznał niezadowolony robotnik[8]. Ruberg nie ustawał wszelako w pożytecznych działaniach na rzecz nauki i bliźnich. Jeśli nie zajmowała go praca urzędowa, to widywano go nieustannie w otoczeniu ksiąg lub chemicznych przyrządów, za pomocą których przeprowadzał eksperymenty. Starał się zastąpić karmin i koszenilę czerwoną barwą pozyskaną z minerałów, próbował również farbować rzeczy na niebiesko, nie używając potażu. Pracował też nad tańszą i łatwiejszą produkcją wszelkich spirytualiów i octów. W ogóle nosił się jeszcze z wieloma wielkimi projektami, o czym naocznie świadczą nadzwyczajnie skomplikowane retorty i inne naczynia, jakie znaleźć można po dziś dzień w piwnicach fabryki w Wesołej.
Jak długo Ruberg był tutaj w swoim żywiole, tak długo był też szczęśliwy. Jego rozum, wiedza i aktywny tryb życia chroniły go przed pomieszaniem zmysłów. Żył tutaj, niemal z dala od innych ludzi, trwając w stanie kawalerskim, zaś legenda o nim jako o człowieku nieprzeciętnym, owianym tajemnicą, a nawet czarnoksiężniku, przybierała jeno na sile. Gdy zatem pewnego dnia w uznaniu zasług książę powołał go na stanowisko asesora kamery książęcej w Pszczynie, Ruberg znalazł się poza swoim żywiołem i nie mógł czuć się dobrze. Rozpoczął zatem szukać tego, czego tą drogą znaleźć nie mógł, a mianowicie złota, mieszając ze sobą metale nieszlachetne. Stracił z oczu, być może przez próżność, podobnie jak Beireis[9], z którym zresztą wiele miał wspólnego, prawdziwy, praktyczny wymiar swojej jakże użytecznej pracy, by w końcu, poniósłszy klęskę w realizacji owych ze wszech miar niedorzecznych rojeń, popaść w ten rodzaj smutnego pomieszania zmysłów, który dałby się jeszcze wytłumaczyć w przypadku tego wykształconego i uczonego człowieka, gdyby owo pomieszanie nie było jeno skutkiem czynników zewnętrznych, ale także wewnętrznego rozdarcia.
Niechaj wolno mi będzie zatem spuścić zasłonę stroskanego milczenia na ostatnie lata życia[10] człowieka, przez którego wczesną śmierć przemysł w Księstwie Pszczyńskim poniósł wielką stratę, i w ślad za jego dobroczynnym duchem zawołać przyjazne: salve!
***
„A zatem”, rzekł mój przyjaciel, „opowieść o drugim Fauście polega na zjawisku, jakie w większości zrodziło zapewne właśnie podanie. Wiedza wyższego rzędu i próżność z jednej strony, z drugiej zaś niewiedza, lęk i zabobonne uwielbienie.”
„Jeśli ów surowy osąd może mieć jakieś uzasadnienie, do dotyczy on zapewne tych podań, co powstają w naszych czasach i nie ma chyba wiele wspólnego z czasem minionym.”, rzekłem na to.
„Ależ uwierz mi”, odparł przyjaciel, „że zawsze było tak, jak jest dzisiaj: zawsze istnieli wielcy ludzie, wyrastający ponad innych oraz profanum vulgus, co przesądnie okazywał im uwielbienie. Im lepiej ci, co posiadali wiedzę, potrafili omotać tych, co wiedzy nie mieli, w tym większym mroku pogrążało się podanie. Im mniej wykształcony był lud, o którym prawią podania, tym bardziej, niczym rzecz świętą, wielbi się takie mroczne opowieści.”
„A zatem to świętość – obojętne, czy cechą jest podania, czy też prawdziwego czynu – winna się, wedle twej opinii, szczęśliwie połączyć z niewiedzą. Tym samym zaś można by uznać, że ma też swoje uzasadnienie pewien dawny sposób wychowywania człowieka, który wyklucza oświecenie i, miast tego pragnie, aby człowiek dążył do świętości?” –
„Jakże mogłeś wyciągnąć taki wniosek? To, o czym głosi podanie, rozbrzmiewa dziś jeno wśród ludu lub jest spadkiem po ojcach. Dlatego musimy je uznać za święte, gdyż objawia się w nim dziecięca natura człowieka. Nie jest niewiedzą to, co się w nim nam objawia. Wyraża się w nim świętobliwy lęk przed triumfem ducha wyższego rzędu, przeczucie czegoś lepszego. I wystarczy ledwie niewielki impuls z zewnątrz, a skorupa pęknie, ujawniając balsamiczny rdzeń – tak podanie stanie się czynem, co zacznie żyć!”
„Czyli świętość tkwi w podaniu, niczym cudne życie motyla w niepozornej poczwarce? I jeśli oświecenie przemieniło podanie w czyn: czy w takim razie świętość podania zniknęła?”
„W żadnym razie! Masz rację, porównując prawdę spowitą w podanie z figurą motyla. Gdyż podobnie jak niegdyś tajemnica poznania wyższego rzędu, istotnego przekazu i doświadczenia bądź godnego pamięci wydarzenia przywdziewała szatę podania, aby ukryć się przed wzrokiem profanów i tym sposobem bezpiecznie przetrwać dla bardziej oświeconych potomnych, tak opatrzność z miłością i mądrością zamknęła żywą larwę w ciasnej trumnie poczwarki, by tym bezpieczniej poprowadzić ją ku lepszemu życiu. Azaliż podanie, co staje się historią w przypadku ludów na wyższym etapie rozwoju, nie traci nic ze swej świętości, wręcz przeciwnie: owa świętość zaczyna żyć i to, co wcześniej było zagadką, staje się dobrem wspólnym wykształconego świata.”
„Tak właśnie stało się z naszym Rubergiem! Przed patrzącym bystro człowiekiem znika bowiem Faust, zostaje natomiast niedościgły, błyskotliwy Ruberg oraz jego pożyteczna praca. Czyż jednak tak pojmowane podanie nie powinno było jeszcze wyżej wynieść owej postaci i jej osiągnięć?’
„Na tym polega właśnie prawda podania, że to, co jest w nim święte, bez fałszu przenoszone jest na rzeczywistość. O czym innym mówi wyraźnie owo podanie, jeśli nie o przemysłowym rozwoju naszej ojczyzny? I czyż tej prawdy nie potwierdzają wydarzenia historyczne? Podanie należy do świata dzieci, lecz człowiek dorosły potrafi oddzielić ziarno od plew. I chwała mu za to, jeśli odsłaniając prawdę, nie zniszczy jej poetycko-dziecięcego sensu!”
„A wtedy zatraceniu nie ulegnie także to, co święte!”
„Podanie i historia wyłoniły się z jednego żywiołu – ujawnia się w nich jeden Bóg, a zatem obie te formy są ściśle związane z świętością. Biada temu, kto otwierając drzwi do świętego sensu podania, nie wprowadzi go na uświęcone komnaty historii! I po trzykroć biada temu, kto zaprzeczył istnieniu Boga, tego, który tak samo jak w ludzkim sercu i zjawiskach przyrody, tak cudownie, z miłością i mądrością, objawia się w historii! Kto ściąga podanie lub historię w dół, na padół ziemskich spraw, nie zważając na to, że duch wyższego rodzaju przemawia przez ludzi, ten zaś utracił niewinność, zamknął sobie niebo i nie pojmie cudownego sensu podania.”
Tak rozmawiając, opuściliśmy niezwykłą hutę w Wesołej, by dotrzeć do rozdroży. Przyjaciel mój podążył dalej, ja zaś w pojedynkę wróciłem do domu.
Równo wytyczony, nastrojowy trakt, w większości dzieło zmarłego niedawno, miejscowego leśniczego Bergera[11], prowadził mnie przez mroczne partie lasu, wprost do pewnego prześwitu. I oto właśnie tam, gdzie droga wiodąca na prawo od mrocznej gęstwiny prowadzi wprost ku urokliwej łące, strojnej w bujną koniczynę i polne klony, tkwi w ziemi pień drzewa. Ma może pięćdziesiąt lat – smutna to pamiątka po nieszczęśniku, który zabłądziwszy tutaj w mroczną noc, wyczerpany przeprawą przez zdradziecki parów oraz zimowy chłód, opadł bez sił, by po rozpaczliwej walce ze swym ostatnim wrogiem, głęboko pogrążając się w śniegu, paść ofiarą tej, która nie ma litości. Kto w mrocznym nastroju ducha, rozeźlony dniem obecnym, rozpamiętując tym bardziej ciążącą mu w konfrontacji z teraźniejszością szczęśliwą przeszłość, natrafi na taki pomnik ludzkiego nieszczęścia, temu spokój okolicy oraz samotność musi w dwójnasób dać się we znaki, zaś dwukrotnie szybszy krok przynieść upragnione wybawienie.
Pospieszyłem zatem do przyjaznych Ławek, mieniących się na przemian kolorami pól, łąk, stawów i krzewów! Jakże się ucieszyłem, gdy moją uwagę przykuły pilnie pracujące młyny. W takim towarzystwie ustąpić musiała boleść duszy, co przyszła wraz z samotną wędrówką. Jakże serdecznie pozdrowiły mnie lśniące domy Anhaltczyków w kolonii Swiniow[12], których błyszczące okna tak radośnie kontrastowały z zadymionymi domami polskich sąsiadów! Jeszcze parę kroków przez rozsiane tu i ówdzie i pola i oto już grzałem się przy domowym ognisku, które swym przyjaznym blaskiem wlewało w pogrążone w żałości serce światło i życie.
Źródło: Carl Wunster: Spaziergang nach Wessolla. W: Carl Wunster: Oberschlesien, wie es in der Sagenwelt erscheint. Liegnitz 1825, s. 137–155.
Przełożyła Nina Nowara-Matusik
[1] Zamknięte wanny szklarskie znano w hutach szkłach w Anglii już w XVII wieku, gdzie topiono szkło już na etapie spalania węgla. Na Dolny Śląsk sztuka ta trafiła dopiero w drugiej połowie XVIII wieku, zaś decennium potem, za sprawą Ruberga, do Wesołej.
[2] Paracelsus, pochodzący z żyjącej do dziś rodziny Hochener zu Gaiß w Appenzell, narodził się w 1498 roku. Ojciec oddał go na nauki lekarzowi, słynnemu Tritheimowi. Chłopak wolał jednak później uczyć się od Sigmunda Fuggera, pobierał nauki na kilku uniwersytetach, posiadł szeroką wiedzę, uleczył wielu ludzi, odkrył niejedną, ważną rzecz w fizyce i chemii. Lecz odznaczał się również nadzwyczajnym samochwalstwem, grubiaństwem i całym kramem tajemnic, do czego przyczyniał się jego trudny do zrozumienia język, wskutek czego ściągał na siebie śmiech i pogardę. Gdy dobrowolnie zrezygnował z profesury w Bazylei, błąkał się po południowych Niemczech i zmarł już w 1541 roku w Salzburgu – nie pomogła mu żadna z jego cudownych tynktur.
[3] W 1796 roku nieżyjący już doktor Pentzky z Breslau, uczony i praktykujący lekarz, a zarazem sympatyczny bywalec salonów, kilkakrotnie podjął udaną próbę produkcji cynku w postaci metalicznej z kadmii piecowej (Ofenschwamm, inaczej także grzyb piecowy, tutia – przyp. tłum.).
[4] Oczywistym jest, iż sposób wytwarzania cynku znany był już wcześniej, lecz wyprodukowania go z kadmii piecowej jako pierwszy podjął się Ruberg. On także jako pierwszy proces ten wdrożył w Wesołej na wielką skalę, gdzie już w 1801 roku realizowano wszystkie zamówienia. A zatem fakt, iż Jakob Hillgerth na swoim nagrobku obok kaplicy św. Anny w Lędzinach każe nazywać się pierwszym, co praktykował produkcję cynku w Królestwie Prus Anno 1797, nie tylko nie odpowiada jego drugorzędnej pozycji w Wesołej, ale jest także pozbawione smaku i aroganckie. Drugorzędnym jest, czy Hillgerth przybył w te okolice z kraju, gdzie przemysł cynkowy i miedziowy był bardziej rozwinięty, być może z Liège (obecnie miasto we wschodniej Belgii, blisko granicy niemieckiej, niegdyś ważny ośrodek produkcji stali – przyp. tłum.). Był jeno pomocnikiem Ruberga i robił to, co kazał mu przełożony.
[5] Kadmia lub grzyb piecowy to osad, który wytrąca się w procesie topienia rudy żelaza w piecach hutniczych. Pozbywano się tego niepozornego caput mortuum, zwłaszcza, że był on wydestylowany. Nie miał wielu zastosowań, więc szybko zastąpiono go galmanem, szczególnie odkąd obrabiano już cynk za granicą.
[6] Wesoła sprowadzała galman z okolic Tarnowitz (Tarnowskie Góry – przyp. tłum.), gdzie odkryto go już w 1569 roku.
[7] Za cetnar kadmii płacono wówczas 6 fenigów, a za cetnar cynku 25 talara (Reichstaler).
[8] Anton Ziobrow, z Krassow (obecnie Krasowy, dzielnica Mysłowic) był wyrobnikiem w hucie cynku; uznał, że go obrażono, po czym zatrudnił się w Królewskiej Hucie obok Chorzowa (w oryginale Chorczow – przyp. tłum.), gdzie zdradził cenną tajemnicę Wesołej.
[9] Beireis (Gotffried Christoph – przyp. tłum.) był profesorem medycyny i chemii w Helmstädt, uczonym, lecz przemądrzałym dziwakiem – jak wielu jemu współczesnych. (Bereis znany był wówczas w całych Niemczech, a odwiedzały go nawet takie znaczące persony jak Johann Wolfgang von Goethe – przyp. tłum.)
[10] Z Pszczyny Ruberg przeniósł się do Anhaltu, gdzie książę daje swoim emerytowanym urzędnikom lub wdowom po nich wikt i opierunek, nie szczędząc kosztów i zapewniając im bezpieczny azyl. Ruberg przebywał w Anhalcie krótko. Wraz z żoną, której rodzinę uszczęśliwił i zapewnił lepszy status, przeprowadził się zgodnie z obyczajem do Ławek (dzisiaj dzielnica Mysłowic – przyp. tłum.), wioski niedaleko Anhaltu, pełnej małych stawików i trzęsawisk. By się po niej poruszać, trzeba było wielu kładek, stąd jej polska nazwa. Ruberg zmarł tutaj 5 września 1807 roku, zaś pochowano go na cmentarzu dla osób wyznania ewangelicko-reformowanego w Anhalcie.
[11] Wraz ze swymi braćmi w wierze przybył tutaj z Seifersdorf w 1770 roku, należał zatem do Anhaltczyków. Był pierwszym przykładem na to, że nowi koloniści realizowali się w bardziej dalekosiężnych planach, nie tylko w uprawie pól i tkactwie. Z czcią będę zawsze wspominał owego pobożnego, dziarskiego starca i jego szacowną familię!
[12] Obecnie Świniowy, dzielnica Lędzin.
Nina Nowara-Matusik, literaturoznawczyni, germanistka, tłumaczka, profesorka w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Redaktorka naczelna otwartego czasopisma naukowego „Wortfolge. Szyk Słów”. Mieszka w Bytomiu.