Kobieta z bagien (cz. 3)
Kobieta z bagien. Cz. 3
***
Daremna byłaby próba opisania bólu Hiltraut, gdy zbudziła się w swej komnacie w otoczeniu służek, lecz bez swego dziecięcia. Krew zastygła w żyłach Herborta, gdy z ust swej ukochanej małżonki dowiedział się, co zaszło. „Ach!”, wykrzyknął, „dlaczegóż nie posłuchałem rady Meißbacha! Lecz nie spocznę, póki nie wyrwę z rąk tej wszetecznicy jej łupu i nie uciszę, o Hiltraud, twego cierpienia”.
Aliści poszukiwania nieszczęśliwego małżonka były bezowocne. Dowiedział się jeno, iż tego dnia, gdy szturmowano Füllstein, widziano przelotnie omotaną chustami bagiennicę na wzgórzach Kunischhöhen w pobliżu Sabchütz[1]. Idąc za mrocznym śladem, pałający gniewem Herbort pognał przez knieje i mokradła aż do koryta Odry. Lecz nikt nie był w stanie wlać do jego serca nadziei; dławiony żalem wrócił do śmiertelnie chorej małżonki.
***
W otchłaniach cierpienia upłynęły opuszczonym rodzicom jesień, a potem zima. Przepełniony boleścią na widok jedynej córki, która nikła w oczach, Markard von Bibran zasnął w Panu[2], odchodząc do lepszego życia po drugiej stronie i pozostawiając spalone i spustoszone Kittlitz zięciowi. Mieszkańcy wioski wyszli z ukrycia, na nowo obsiali pola i pobudowali chaty. Herbort łaskawie rozdawał ziarno i drewno, lecz wyrządzonych szkód nie dało się rychło naprawić.
Gdy kwiaty i liście poczęły rozbijać się z pąków, ciepłe promienie marcowego słońca powoli rozpuszczać śnieg w górskich wąwozach, lecz o zaginionym dziecku wciąż nie było żadnej wieści, a pani na zamku coraz bardziej przybliżała się ku temu, co nieuniknione, Herbort nie potrafił już zdzierżyć w miejscu. Postanowił ruszyć w stronę Olomouc[3], aby poprosić o radę i pociechę mądrego biskupa. Swemu przyjacielowi Meißbachowi oddał pod opiekę zamek i na krótką chwilę rozstał się z usychającą w cichej zgryzocie małżonką.
Wyglądało na to, że wraz z Polakami także bagiennica opuściła okolice Leobschütz i Füllstein. Pasterze, co nigdy dotąd nie wypasali owiec w pobliżu owych grot z piaskowca, o których była już na początku mowa, gnali spokojnie swe stada na wzgórza, z których jeszcze w minionym roku umykali spłoszeni, ukarani za swą hardą natarczywość. Teraz bez lęku młodzi i starzy wymyślali bagiennicy, nazywając ją złośliwą wiedźmą i kochanicą szatana.
Ona natomiast z matczyną czułością pielęgnowała uprowadzoną dziewczynkę, skrywając się w jednej z jaskiń w masywie Holzberg[4] obok zamku Edelstein[5], nazywanej do dzisiaj Koralową Jaskinią, którą opuszczała tylko wtedy, gdy prosić musiała w pobliskich wioskach o jałmużnę dla siebie i swej podopiecznej. Zgroza i lęk przejmowały zaś tego pasterza i myśliwego, który zabłądził w tę nieprzyjazną okolicę i żaden śmiertelnik nie odważył się zakłócić spokoju owej samotni.
***
I tak oto minął rok, odkąd Hiltraut powiła córkę. Dręczona ciężką chorobą pani na zamku leżała w półśnie na posłaniu. Ledwie jednak zamajaczył świt, poczuła, że ktoś delikatnie ją budzi. Dźwigając ciężkie powieki ujrzała przed sobą bagiennicę, trzymającą w rękach śpiące dziecię. „Czyż oddajesz mi mą córkę, zła istoto?”, zapytała cicho. „Nie należę do złych istot”, odrzekła poważnie bagiennica, „lecz fatum, to narzędzie każącego Boga, którego litości wyczekuję, popycha mnie niekiedy do czynów, które zdają się złe. Tobie, niewinnej córce, zgodnie z nieprzeniknioną wolą Boga, odpokutować przyszło za bezduszność i okrucieństwo twego ojca, z jaką potraktował bezbronne żebraczki. Nie staniesz się jednak ofiarą niepomszczonego gniewu. Stąd zjawiam się tutaj dzisiaj, by wlać ukojenie w zatroskane serce. Spójrz na swe dziecko, poznaj je po tym znamieniu! Jest zdrowe i rośnie pięknie, otoczone troskliwą opieką. Zwrócę ci je, gdy mój los się dokona. Czuję, że ów czas jest już blisko. Módl się i wspieraj tych wszystkich, którzy tego potrzebują! Zetrzyj w proch ślady ognia”. To rzekłszy, pozwoliła matce lekko ucałować dziecko, po czym zniknęła w obłokach mgły.
Z godziny na godzinę wlewała nadzieja w serce umęczonej matki nowe siły, rychło przywracając ją do zdrowia. Po kilku tygodniach nowo narodzona Hiltraut była w stanie zażyć balsamicznej dobroci świeżego powietrza. Otrzymawszy ową radosną wieść od posłańca, Herbort opuścił bez zbędnej zwłoki siedzibę księcia morawskiego kościoła. Ufnie zawierzając obietnicy Wandy, pobożna para obdarowywała kościoły i fundacje, zwłaszcza zaś te, co troszcząc się o biednych i ubogich niosły pomoc cierpiącym ludziom. Jeszcze do 1626 roku w kościele pw. św. Magdaleny w Hotzeplotz wisiało srebrne wotum dziękczynne o znacznej wielkości, ukazujące panią Hiltraut, jak wyciąga ręce nad górami za bagiennicą, która umyka z jej dzieckiem. Nad nim zaś w ochronnym geście unosi się nieskalana matka Zbawiciela.[6]
Dobrodziejstwa wszelkiego rodzaju płynęły z twierdzy Füllstein do chat dotkniętych biedą; błogosławieństwa i słowa wdzięczności wylewały się z ludzkich serc, gdy tylko wymieniono miano Herborta.
I tak minęły dwa lata, jak nie ustawano w czynieniu dobra na chwałę Pana. Zaś w wigilię trzecich urodzin dziecka zamkowa służba przyniosła swojemu państwu wiadomość, że oto niezwykłym blaskiem pojaśniała kaplica[7]. W towarzystwie księdza udali się więc do niej przeczuwający swoje rychłe szczęście rodzice. I oto ich oczom ukazała się bagiennica, przybrana w olśniewającą, białą szatę, w aureoli delikatnego światła. „Nie zbliżajcie się”, rzekła. „Niewiele już muszę mówić, nastaje bowiem szczęśliwy dzień. Jeszcze tylko tę noc spędzicie bez córki. Lecz zjawcie się wraz ze wschodzącym słońcem przy wejściu do groty w górze Hofberg w okolicy miasta Zuckmantel[8]. Kapłanie, ty również tam przybądź i weź ze sobą to, czego potrzeba do chrześcijańskiego chrztu! I niechaj stawi się także Hugo von Meißbach, rządca Głubczyc – będzie nam świadkiem.
***
Nadejście brzasku dnia zwiastował wschodni wiatr. Wschodzące słońce zatapiało okolicę w purpurowym blasku. Mgły wiszące ciężko nad doliną dźwigały się ku górskim szczytom, zasnuwając wciąż jeszcze ich zbocza eterycznym welonem. A gdy w Leobschütz zadzwoniono na poranną modlitwę, po zielonych ścieżkach poniosły się dźwięki końskich kopyt. W konnym orszaku ruszył z wolna rycerz, przybrany w lśniącą zbroję, u jego boku, na białym rumaku spacerowym, cnotliwie przywdziana dama, za nimi zaś sługa kościoła w rzymskiej sutannie oraz dostojny mężczyzna w dublecie z czarnego aksamitu, na którego piersi wisiał złoty medalion na srebrnym łańcuszku.
U stóp pokrytej lasem góry, która wznosi się obok Petersspitze, panowie zsiedli z koni, po czym pomogli zsiąść także damie. Rozchodzące się wokół światło dnia wnet ukazało im wejście do jaskini. Tu zaś powitała ich bagiennica. Jej białą suknię, spływającą w dół niezliczonymi fałdami, podtrzymywał w szczupłej talii szeroki, złoty pas. Wokół mieniącej się blaskiem głowy opadały fale jasnobrązowych loków, twarz zaś układała się w powabny owal. Lecz ustom i policzkom brakowało czerwieni. Nos o szlachetnym, orlim kształcie oraz pałające tęsknotą oczy przydawały twarzy niezwykle pociągającego uroku, zespolonego azaliż z władczą godnością. „Podejdźcie do mnie, o wy, których tak wyczekiwałam”, rzekła łagodnie, „i świętujcie ze mną dzień przemienienia. Hiltraut, tam, na miękkim mchu, spoczywa twa córka, mój anioł i zbawca. Lecz nim ją obudzimy, zechciejcie wysłuchać, jak rozwiązały się więzy mej ziemskiej klątwy.
Przybrawszy postać kobiety z gór, ruszyłam wczoraj do Zuckmantel, aby dostarczyć zioła pewnej chorej żonie górnika. Ustępując słodkim prośbom małej, która nigdy dotąd nie opuszczała groty lub bawiła się w pobliżu zawsze pod moim okiem, pozwoliłam tym razem, aby mi towarzyszyła. Niedaleko kościoła trafiłyśmy na orszak przybranych odświętnie ludzi, którzy przy dźwiękach radosnej muzyki nieśli dziecko do chrztu. Ciekawość mojej przybranej córki rozpaliła się w mgnieniu oka. Nie ustawała w pytaniach o znaczenie wszystkiego tego, co widziała. Lecz cóż mogłam jej rzec, ja, com nie dostąpiła łaski zbawienia? Nagle dziewczynka z niezwykłą siłą oderwała się od mojej ręki i nim mogłam temu zapobiec, wdarła się do otwartego domu Pana. Mnie nie wolno było za nią wejść. Stałam więc progu kościoła, przepełniona bolesnym oczekiwaniem. Gdy w końcu wróciła w radosnych podskokach, w swej dziecięcej naiwności, kierowana jakby siłą wyższą, zadała mi takie oto pytanie: „Wando, czy jesteś ochrzczona?” Zaprzeczyłam, kręcąc głową, i, niezdolna nic odpowiedzieć na jej „dlaczego”, podążałam w milczeniu obok niej. Dziecko nie potrafiło wyjaśnić sobie mojego smutku, lecz gdy wróciłyśmy do groty, a ja wciąż jeszcze milcząc usiadłam na posłaniu, rozmyślając o moim ciężkim losie, dziewczynka złapała za napełnioną czystą źródlaną wodą czarę i wylała ją na moją głowę, mówiąc przy tym: „Ja ciebie chrzczę, Wando, w imię Boga Najwyższego Trójjedynego, kochającego Wszechojca, Syna Zbawiciela Świata i Ducha Świętego. Odejdź na wieczny spoczynek!” Wstrząs przeszedł ziemię, błyskawice przeszyły jaskinię, a ja upadłam na kolana i mogłam oto modlić się do tego, który mocą wody uwolnił mnie od klątwy. Chrystus mnie uświęcił. Wolno mi odtąd stąpać po niebiańskich niwach. Na ziemi zaś pozostanę tak długo, póki mój ziemski anioł stróż (tutaj wskazała na śpiącą dziewczynkę), nie narodzi się na nowo, podobnie jak ja, z ducha i wody. A zatem, kapłanie, czyń swą powinność!” To rzekłszy, Wanda wzięła córkę Herborta na ręce. Sługa ołtarza opasał się stułą, zażądał, by duch nieczysty odstąpił, włożył do ust dziecka sól, na znak, iż niebiańska mądrość ochroni je od zgnilizny grzechu, po czym natarł mu piersi i plecy olejem, by wzmocnić je w walce o obowiązek i boże przykazania. Nie zapomniał też wspomnieć, iż oto namaszczona krzyżmem dziewica wyświęcona została na królewską kapłankę ku chwale Boga. A potem polał czystą wodą jasną główkę dziecka, chrzcząc je zgodnie z wolą rodziców imieniem Luitgard. Następnie wręczył ochrzczonej dziewczynce świecę, napominając ją następującymi słowami: „Obyś tak samo, jak przeszłaś od ciemności do światła, dotarła kiedyś w objęcia niebiańskiego oblubieńca, niosąc w ręku płonącą jasno lampę zacnych czynów”. Dodając kilka nabożnych upomnień, zakończył ceremonię chrześcijańskim „amen”. Jaśniejąca na twarzy Wanda przekazała zachwyconej matce jej córkę, obie serdecznie ściskając, po czym położyła dłonie na głowie swojej podopiecznej, rozkazując, aby zostawić w grocie ów sznur korali na pamiątkę owego niezwykłego wydarzenia, a następnie zawołała donośnym głosem: „Odpokutowałam całe zło, jakie wyrządziłam na ziemi i dostąpiłam wybaczenia. Niech błogosławieństwo spoczywa na was i tych wszystkich, którzy litują się nad cierpiącymi biedę!” I oto, otoczona niebiańskim blaskiem, zniknęła w jednej chwili z oczu zdumionych ludzi.
***
Luitgard zaś stawała się coraz piękniejsza, łagodniejsza i mądrzejsza, a gdy przemieniła się w dojrzałą niewiastę, poślubiła Przemka, księcia Troppau.[9]
Przełożyła Nina Nowara-Matusik
Źródło: F. Minsberg: Die Vennfrau bei Füllstein. Erzählung nach einer oberschlesischen Volkssage. W: Oberschlesische Sagen und Erzählungen. Neiße 1829, s. 238–276.
[1] Jak głosi jedna ze starych legend, bagiennica miała tam właśnie jakiś czas przebywać.
[2] 1270.
[3] Ołomuńca, przyp. tłum.
[4] Dzisiaj Góra Parkowa (Chrobrego) w pobliżu Głuchołaz. Przyp. tłum.
[5] Dzisiaj ruiny zamku w okolicy Głuchołaz. Więcej: https://wachtyrz.eu/zapomniana-jesenicka-warownia-opolskich-piastow/ Przyp. tłum.
[6] Wszystkie wota dziękczynne zabrali ze sobą Szwedzi.
[7] Jej fundamenty wciąż jeszcze stoją.
[8] Zlate Hory. Przyp. tłum.
[9] Opawy. Przyp. tłum.
Nina Nowara-Matusik, literaturoznawczyni, germanistka, tłumaczka, profesorka w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Redaktorka naczelna otwartego czasopisma naukowego „Wortfolge. Szyk Słów”. Mieszka w Bytomiu.