Las Goj (cz. 1)

Las Goj (cz. 1)

 Tłumaczenie to dedykuję mojemu Mężowi

W czasach, o których tu będzie mowa, odnogi prastarego miasta Bytomia sięgały za południowo-wschodnią bramę miejską, po zapomniany już niemal dzisiaj las Goj. A przecież ów skrawek ziemi, o którym mało kto jeszcze pamięta, wprost przepojony jest poezją!

Gdy pewnego razu, a był to przecudny wiosenny dzień, umościłem się na trawie w tym cichym zakątku, jakże dalekim od zabieganej reszty świata, zaś ciepłe promienie słońca poczęły kołysać mnie do snu, usłyszałem śmiech roztańczonych nimf, które czubiły się ze mną, nucąc mi pradawne, bliskie memu sercu melodie, pieśni bez słów, a jednak tak dobrze znane moim uszom… O rodzinnych stronach i o miłości, o Bogu i o ludziach… Ja zaś słuchałem, nie przestając się dziwić…

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Była tu niegdyś wioska gwarków, należącą do starego miasta, i wydobywano w niej bogate złoża rud. Na obu spoczywało błogosławieństwo Boga, jedna generacja gwarków zmieniała drugą, młodzi szanowali starszych, starsi zaś dbali o godność młodych i tak konkurowały ze sobą miłość i cnota. I jak gdyby łaski te nigdy nie miały się wyczerpać, tak jedna żyła srebra objawiała się za drugą. Wiele dobrych, pięknych i szlachetnych rzeczy stworzył ów metal. Każdemu gwarkowi dom niczym pałac, pękający wprost od cennego dobytku, pani domu barwne szaty i kokardy oraz srebrną zastawę i kuchenne przybory, ile tylko dusza zapragnie, pannom przecudne zapaski i gorsety, i srebrne spinki do włosów i butów, kawalerom zaś takie same pasy i sprzączki i fajki, i wiele, wiele więcej. I tak rosło i rosło bogactwo w sztolni i w domu, a końca mu nie było widać. I każdego dnia wytapiano filary i stalle, krucyfiksy i ołtarze, kadzielnice i pastorały ku chwale Najwyższego; i wazy, puchary, cenne ozdoby stołu, strzemiona, płoty, ostrogi, zbroje i wiele cennych rzeczy, wedle upodobania. I własną świątynię wyszykowano wyśmienicie ponad wszelką miarę, a gdy się do niej wchodziło, to czuło się już niemal jak w niebie. O Goju, co bogatszym był i potężniejszym niźli samo miasto, rozprawiano w wielu miejscach i nawet daleko poza krajem. I choćby nie wiadomo jak bardzo zazdrość pałała w mieszczanach, to nie było łatwo przyćmić tych, co mieszkali nad dawnym potokiem Iserbach[1] w srebrzystym Goju. I tak wraz z fortuną rosła władza. Każdy z gwarków bogatszym był niźli król małego państwa, dzieciątka wręcz spały już w srebrnych kołyskach. Aby pomieścić całe to ogromne bogactwo wykopano ciągnące się pod ziemią piwnice, które biegły tym dalej, im bardziej kwitło szczęście. Azaliż surowo pilnowano ojcowskich obyczajów i wychowania, i nikogo nie można było posądzić o odstępstwo od dawnych praw. Podczas gdy mężczyźni pracowali za dnia w głębokich szybach, kobiety trudziły się w domu: lecz nie jeno w kuchni, ogrodzie i izbie; szyły bowiem także kunsztowne, srebrne szaty dla duchownych i do noszenia od święta. Wieczorami spotykano się to przy jednym, to przy drugim ognisku, tkając i dzieląc się krotochwilą, by przy wtórze terkoczącego wrzeciona utkać niejedną śliczną lnianą koszulę i chustę oraz pielęgnować gościnność, zgodę i miłość w sercu starych i młodych. W niedzielę zaś pochwalną modlitwą i śpiewem oddawano Bogu cześć, i tak oto, w pełnej harmonii, płynęło życie. Nie zapominano przy tym o polach, o grabieniu, oraniu, bronowaniu, uprawianiu, radując się zsyłanymi obficie przez Boga darami natury, łaskawą obfitością żniw, wszelką boską ofiarą. Dzieciątka chowały się otoczone dobrem, starsi ślubowali sobie z troską dożywotnią wierność, z miłością i żalem chowano zmarłych, pokornie pamiętając, że każdemu z nas wybije kiedyś ostatnia godzina. A gdy jesień miała się ku końcowi, z wielką pompą obchodzono obok szybu święto gwarków, na które przybywało wielu znamienitych gości.

Dej pozōr tyż:  Lędziny: „Szłapcugiym bez gruba” - rozmowa z Moniką Kostyrą, liderką projektu
Źródło ilustracji: Heimatkalender 1944, s. 83.

I oto, podobnie jak niegdyś, na święto w Goju zjechali się znowuż wszyscy gwarkowie wraz z żonami i dziećmi oraz z mężem najstarszym w ich gronie – Górnikiem[2]. Zebrali się wokół niego wszyscy pozostali: Strzebnik, Kamiennik, Drzewnik, Prochnik, Wóźnik i Drabiennik[3]. Każdy z nich, z wyjątkiem Górnika, jako najstarszego w kopalni, miał inny, mistrzowski fach: pierwszy z nich odpowiadał za wydobycie srebra, drugi za kamień, trzeci za drewno, czwarty za proch, piąty za wozy i ostatni za drabiny. I podobnie jak niegdyś przybyli też szacowni i dostojni goście, a pośród nich burmistrz Bytomia, wielu okolicznych starostów, a nawet książę krakowski we własnej osobie oraz duszpasterz i biskup Krakowa. Starzy i młodzi to jedli wysmakowane potrawy i prowadzili takież konwersacje, a to bawili się i tańczyli, z wdzięcznością wspominając o trudach i radościach mijającego roku oraz o obfitych plonach na polu i w sztolni. Po uroczystym dopełnieniu świętego ceremoniału przy rozświetlonym ołtarzu dołączył do nich również, przybrany w pozłacaną, świętą szatę, ojciec duchowny miejscowego kościółka św. Barbary, z każdej zaś strony okazywano mu cześć. Odnowiwszy stare śluby przyjaźni i wierności, wypłacono miastu dawny procent w szlachetnym metalu, obdarowano gości kosztownościami z nieprzebranej sztolni, po czym odświętnie ubrani gwarkowie, przystrojeni w dwurzędne guziki ze srebra, federpusze[4], lśniące od polerowania skóry[5], srebrne kilofy i płonące górnicze lampki, ruszyli w tanecznym korowodzie, śpiewając donośnie swą pieśń:

W głębi korytarzy

wśród blasku rud

stoimy na straży,

serc wiernych nasz trud!

Szczęść Boże! Szczęść!

I nocą i w dzień

zjeżdżamy tak

w czarowną toń

przy świetle lamp!

Szczęść Boże! Szczęść!

Bóg zsyła nam hojnie

od wieków już

swe łaski do sztolni

bądź chwała mu!

Szczęść Boże! Szczęść!

Dej pozōr tyż:  Lędziny: „Szłapcugiym bez gruba” - rozmowa z Moniką Kostyrą, liderką projektu

 

Następnie Górnik zmówił modlitwę dziękczynną, którą cicho odmawiali wraz z nim pozostali. Na koniec zadbano o to, aby goście z bliska i daleka wygodnie wsiedli na konie i do powozów, po czym w świetle lamp towarzyszono im aż do najbliższego rozdroża i wrócono na miejsce. Święto było zakończone.

Przez chwilę mężczyźni stali jeszcze razem, rozprawiając przyjaźnie o tym i owym, wznosząc puchary i pykając fajki.

Gdy nagle uderzył grzmot!

I oto, trzęsąc się i walcząc o oddech, pobladli na twarzy krzepcy gwarkowie znaleźli się w potrzasku gęstych tumanów dymu! Z szybu zaś, niczym przed sądem ostatecznym, niosły się huki i łomotania! „Co dzieje się w szybie?”, zapytywali trwożnie jeden przez drugiego. „W szybie? Wydrążonym przez naszych ojców, o którego tak dbaliśmy z myślą o przyszłych pokoleniach? Gdzie Bóg na każdym kroku zsyłał nam lśniące kruszywa i skrzącą się rudę? Którego strzegliśmy aż po ostatni chodnik niczym klejnot pobłogosławiony przez Pana? Boże zachowaj!”

Pospieszyli zatem do szybu i spojrzeli w dół. I nowa groza sparaliżowała im członki. „Czy ten blask był dziełem człowieka? Jasny blask o zielonej poświacie? Jeno duchy dawać mogą zielone światło, nie ludzie!” – niosło się między nimi. „Czy coś nie wspina się tam po drabinie? Któż to pozwolił sobie zbezcześcić naszą własność?” Lecz oto już jedną nogą na ziemi stoi przed nimi obleczony na czarno obcy, stary gwarek z długą brodą. Zdaje się, że wszystko wokół niego zamiera, a gwarkowie zastygają w bezruchu. Boże wielki, czym może to być? Czyż przyszła śmierć? Jej światło wszelako niepotrzebne. A zatem duch. Skąd się tu wziął? Czy może ze sztolni wiedzie trakt do innego świata? Nie może to być. Spoglądając ku nim oczyma, których blask odbija się w ich sercu i duszy, obcy gwarek zwraca się do zebranych tymi słowy:

Dej pozōr tyż:  Lędziny: „Szłapcugiym bez gruba” - rozmowa z Moniką Kostyrą, liderką projektu

„Szczęść Boże!”

c. d. n.

Przełożyła Nina Nowara-Matusik

Źrodło: Viktor Beck: Der Gojwald. Historische Erzählung aus der oberschlesischen Heimat. Kattowitz, o. J. Selbstverlag

[1] Inna nazwa: Beuthener Wasser, obecnie Bytomka. Jak informuje Georg Lasik w artykule Loblied auf den Iserbach, opublikowanym w „Gleiwitzer und Beuthener Heimatblatt für die Stadt- und Landkreise“ (1957, s. 31–33), planowano niegdyś rozbudować Kanał Gliwicki aż do Bytomia, wykorzystując właśnie Bytomkę. Ze względów finansowych Bytomianie nie doczekali się jednak portu przy Wzgórzu św. Małgorzaty. Przyp. tłum.

[2] Zachowuję oryginalną pisownię wielką literą, aby podkreślić rangę tej funkcji. Przyp. tłum.

[3] Autor stosuje w oryginale takie właśnie nazewnictwo – przyp. tłum.

[4] Pióropusze górnicze – przyp. tłum.

[5] Skórą nazywano krótkie górnicze fartuchy – przyp. tłum.

Nina Nowara-Matusik, literaturoznawczyni, germanistka, tłumaczka, profesorka w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Redaktorka naczelna otwartego czasopisma naukowego „Wortfolge. Szyk Słów”. Mieszka w Bytomiu.

Śląsk Magiczny – wstęp
Czarna studia cz.1
Czarna studnia cz.2
Czarna studnia cz.3
Czarna studnia cz. 4
Polna piastunka

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza