Dlaczego zboże na Górnym Śląsku ma tak drobne kłosy
Elisabeth Grabowski
Dlaczego zboże na Górnym Śląsku ma tak drobne kłosy
Dawno, dawno temu, gdy po ziemi chodził jeszcze Jezus ze swoimi uczniami, na Górnym Śląsku było zupełnie inaczej niż teraz. Tam, gdzie na mizernym, piaszczystym gruncie rosną dzisiaj ubogie lasy sosnowe, rozciągały się niegdyś wspaniałe połacie drzew liściastych – dęby, buki, olchy i brzozy. W ich cieniu żyły jelenie, sarny i dzikie świnie. Karmiły się żołędziami i orzeszkami bukowymi, które drzewa zrzucały obficie na ziemię oraz soczystymi trawami, co rosły na leśnych polanach.
W gałęziach drzew gnieździły się ptaki, śpiewając radośnie od rana do wieczora ku chwale Pana, który to wszystko tak cudownie stworzył. W pustych pniach drzew pszczoły przygotowywały słodki miód, a krzewy obficie rodziły jagody. Wszędzie rosła soczysta trawa dla kóz i krów. Było masło, mleko i wszystko, czego człowiek potrzebował do jedzenia – w obfitości.
Radośnie pluskające strumyki przecinały lasy. W ich czystej wodzie bawiły się ryby, mieniąc się złocistym blaskiem. Najwspanialsze jednak były pola, które dawały owoc najbardziej ukochany przez Boga – zboże.
Żółte łodygi rosły gęsto obok siebie, kłosy były pełne i ciężkie, sięgające aż do stóp łodygi. Zaś spośród zboża żółtymi oczkami słodko spoglądały błękitne i czerwone kwiaty.

W owym błogosławionym przez Boga czasie ludziom żyło się naprawdę dobrze. Nie musieli orać ani siać. Wszystko rosło samo, wystarczyło tylko zebrać plony.
Ludzie na Górnym Śląsku byli wówczas jeszcze prości, dobrzy i pobożni. Żyli spokojnie i szczęśliwie, przestrzegali Bożych przykazań i świętowali niedziele i święta, bogobojnie odprawiając nabożeństwa. Lecz miało się to zmienić. Nieprzyjaciel, co sieje chwasty pośród pszenicy[1], przybył na tę ziemię, wlewając w serca ludzi zawiść, chciwość, pychę, zachłanność i rozrzutność. Zaś ich oczy uczynił ślepymi na cuda natury.
Ludzie już nie dostrzegali piękna lasów, pól i szemrzących strumieni. Nie słyszeli śpiewu ptaków, nie cieszyli się już słodkim miodem pszczół ani najwspanialszym darem Boga – chlebem.
Od handlarzy, którzy przybywali z Italii, kupowali obce przyprawy, owoce, wino i ciasta. Przędzę, którą przędli na swoim wrzecionie, wymieniali na pieniądze.
Obwieszali się złotem i srebrem, kładli swoje dzieci do srebrnych kołysek, stawiali marmurowe żłoby krowom i koniom. Zamordowali swoich kapłanów, zamknęli kościoły i od rana do wieczora obchodzili pogańskie święta[2].
W tym czasie Jezus wraz ze swoją świętą Matką podróżował po świecie i dotarł także na Górny Śląsk. Tam, gdzie stąpała jego stopa, ziemia rozkwitała i pachniała jeszcze piękniej, ptaki śpiewały radośniej niż zwykle, drzewa szumiały i szeptały do siebie:
– Syn Boży jest tutaj…
Tylko ludzie nie przeczuwali bliskości Boga. Żyli jak zawsze – bez bojaźni Bożej i przyzwoitości.
Jezus to widział, a Jego serce było smutne. Nic nie mówił, ale w Jego oczach tlił się święty gniew, gdy idąc przez miasta i wsie widział pychę ludzi.
Pewnego dnia zawędrował wraz z matką daleko, przemierzając pofałdowaną ziemię tarnogórskich wzniesień. Nastał wieczór, słońce zaszło żarząc się za nieboskłon, zatapiając ziemię w gasnącym różanym blasku. Jezus siedział ze swoją Matką na porośniętym mchem kamieniu i z żałością spoglądał na wspaniałą ziemię u swoich stóp, na dojrzewające zboże, które wyglądało jak białe, złociste morze.
Lecz Jezus nie odzyskał pogody ducha. Jemu, przed którym nic nie było zakryte, żal było tej ziemi, na którą z powodu ludzkiego grzechu paść miało Boże przekleństwo.
Za polami ciągnęła się długa wieś. Z domów wyszły kobiety, ubrane w jedwabne suknie i aksamitne pantofle. Śmiały się i rozmawiały, nie zwracając uwagi na drogę, która wciąż była mokra po ostatnim deszczu. Wchodziły w brudne kałuże w swoich delikatnych butach, a te ochlapywały je i niszczyły eleganckie obuwie.
Rozgniewane tym kobiety ruszyły dalej, wyrywając z pola zboże z korzeniami i zatykając nim dziury w drodze. A potem nadciągnęli parobkowie, wyrwali dojrzałe zboże z żyznej gleby i rzucili je pod nogi bydłu w oborze, aby służyło za ściółkę. A na skraju lasu bawiły się dzieci – ulepiły sobie kulki ze świętego chleba, co został zesłany przez Boga, i rzucały nimi jak kamykami, biegając po polach i depcząc zboże, które marniało w błocie.
Wtedy w sercu boskiego Zbawiciela rozgorzał potężny gniew. Stojąc na wzgórzu, otoczony niebiańskim światłem, uniósł ręce i przeklął nieszczęsną krainę:
– Niechaj uschną twe lasy, niech wyschną srebrzyste strumienie, niechaj skwaśnieje świeża trawa na łąkach oraz zboże…
– Powstrzymaj się! – zawołała z błaganiem jego boska matka. A potem położyła mu swą małą dłoń na ramieniu i spojrzała na niego wzrokiem pełnym współczucia i miłości do ludzi.
– Nie odbieraj tym głupcom wszystkiego! – błagała pokornym głosem. – Zostaw im zboże.
I gdy Jezus spojrzał w jej dobrotliwe oczy, jego gniew zmienił się w cierpienie.
– Nie zasługują na twoją dobroć, ci ludzie, którzy z taką pychą spoglądają z góry na nasze dary. Ich próżność zasługuje na najsurowsze kary. Ale ponieważ wstawiłaś się za nimi, zostawię im tyle zboża, ile pomieszczą twoje dłonie.
A wtedy Matka Boska wzięła w swoje dłonie dojrzałe źdźbła. I stało się – także zboże utraciło spoczywające na nim błogosławieństwo. Kłosy skurczyły się, sięgając tylko tam, gdzie sięgały dłonie Boskiej Matki. A ponieważ jej dłonie były drobne i wąskie, takie stały się też zbożowe kłosy.
źródło: Warum das Korn in Oberschlesien so kurze Ähren hat? W: Elisabeth Grabowski. Was mir die schwarze Karlin erzählte. Volksmärchen, gesammelt und herausgegeben von Elisabeth Grabowski. Breslau 1918, s. 6–9.
Elisabeth Grabowski (1864–1929): urodzona w Raciborzu fascynatka Górnego Śląska, większość życia spędziła w Opolu. Skwapliwie zbierała górnośląskie podania i baśnie. Sama też sięgała po pióro, opisując w sposób realistyczny problemy prostych ludzi. Autorka ciekawych tekstów reportażowych o miastach Górnego Śląska, w tym m. in. o Bytomiu, który chwali za wierność pruskim cnotom i brak uległości wobec „dzikich polskich hord”.
Przełożyła Nina Nowara-Matusik, germanistka, tłumaczka, literaturoznawczyni. Profesorka w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Ostatnio opublikowała antologię tłumaczeń pt. Po drugiej stronie studni. Górny Śląsk w przekładach. Tłumaczenie powstało w ramach Programu wspierania działalności podmiotów sektora kultury i przemysłów kreatywnych na rzecz stymulowania ich rozwoju (KPO dla Kultury 2025).
[1] Aluzja do biblijnej Przypowieści o chwaście: „24 Inną przypowieść im przedłożył: «Królestwo niebieskie podobne jest do człowieka, który posiał dobre nasienie na swej roli. 25 Lecz gdy ludzie spali, przyszedł jego nieprzyjaciel, nasiał chwastu między pszenicę i odszedł. 26 A gdy zboże wyrosło i wypuściło kłosy, wtedy pojawił się i chwast. 27 Słudzy gospodarza przyszli i zapytali go: „Panie, czy nie posiałeś dobrego nasienia na swej roli? Skąd więc wziął się na niej chwast?” 28 Odpowiedział im: „Nieprzyjazny człowiek to sprawił”. Rzekli mu słudzy: „Chcesz więc, żebyśmy poszli i zebrali go?” 29 A on im odrzekł: „Nie, byście zbierając chwast nie wyrwali razem z nim i pszenicy. 30 Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa; a w czasie żniwa powiem żeńcom: Zbierzcie najpierw chwast i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś zwieźcie do mego spichlerza”». Mt, 13, 24–30. Przyp. tłum.
[2] Motyw srebrnych kołysek przypomina podanie o wiarołomnych mieszczanach z Bytomia, którzy zaprzedali się mamonie i zapomnieli o dawnej wierze, za co zostali przeklęci przez Skarbnika. Wątek ten twórczo wyzyskuje m. in. Vicktor Beck w opowiadaniu Las Goj. Por. https://wachtyrz.eu/las-goj-cz-1/ Przyp. tłum.

