Zielona perła industrialnej krainy [ok. 300 fotografii]
Zawitał do nas wreszcie „kolega maj” i jest to dobry powód by wybrać się do najbardziej zielonego miasta w Polsce. Ono jest na Górnym Śląsku i wszyscy je znamy, ale bynajmniej nie kojarzymy go z zielenią. Tym bardziej zapraszam na wirtualną wędrówkę, która chociaż długa, będzie (mam nadzieję) ciekawa i być może pokaże, że rzeczywistość bywa diametralnie różna od naszych wyobrażeń budowanych na „odwiecznych” stereotypach…
Będzie o lesie… Dlaczego akurat o „tym” lesie? Trochę ze względów sentymentalnych, bo towarzyszy mi od bajtla, ale głównie dlatego, że znajduje się w takim miejscu świata, gdzie już dawno nie powinien istnieć… Tymczasem najbardziej zagrożony jest właśnie teraz, gdy tyle się mówi o ekologii (głównie mówi), a powodem nie jest już agresywny przemysł ani peerelowska wszechwładza, ale rzeczy najbardziej niebezpieczne: zachłanność, głupota i brak wyobraźni…
TROCHĘ LOGISTYKI I „CYFEREK”
Gdyby w którymś z teleturniejów zapytano o najmniej „zielone” miasto w Polsce, większość osób zapewne wymieniłaby Katowice. Tymczasem w gronie miast powyżej 100 tys. mieszkańców, to właśnie w Katowicach jest najwięcej lasów (zajmują 66 km2, czyli aż 40% powierzchni miasta).
Ktoś powie: statystyki… statystyki… a na starych zdjęciach GOP wygląda jak krater wulkanu. To prawda, ale wtedy fabryk było dużo więcej, a ponieważ były one chlubą swych właścicieli, więc także odpowiednio dobierano pejzaże.
Już w początku XX w., berliński dziennikarz Oskar Klaussmann pisał jednak, że okolice GOP-u to kraina przemysłowa, ale jednocześnie skąpana w zieleni. Owa „zieleń”, to w wypadku Katowic Lasy Murckowskie i Lasy Panewnickie. My opowiemy o tych pierwszych, zwanych niegdyś Górnymi Lasami Pszczyńskimi.
Areał Lasów Murckowskich w granicach Katowic to około 55 km2, jednak rosną one także na terenie Mysłowic, Lędzin, Tychów i Mikołowa, mając w sumie 90 km2. To niewiele w porównaniu z Puszczą Knyszyńską, Białowieską czy nawet śląskimi Lasami Rudzkimi, ale zwarty obszar leśny tworzący umowny prostokąt o wymiarach 9 x 10 km, w jednym z najbardziej zurbanizowanych zakątków Europy to jednak rzecz godna odnotowania.
No właśnie, fakt że 90 km2 lasu w „jednym kawałku” przetrwało dwa stulecia w samym środku szalejącej rewolucji przemysłowej, zawdzięczamy głównie pszczyńskim władcom. Później opowiemy dlaczego tak się stało, a tymczasem zadajmy pytanie – czemu wspominamy o lasach i władcach pszczyńskich, skoro jesteśmy w Katowicach…
Otóż Lasy Murckowskie, podobnie jak większa cześć dzisiejszych Katowic, znajdowały się przez kilka stuleci w przestrzeni kulturowej i administracyjnej Wolnego Państwa Pszczyna (później Księstwa Pszczyńskiego) oraz na terenie dóbr mysłowickich, stanowiących pszczyńskie lenno.
W NAJWYŻSZYCH „GÓRACH” GOPU
Przez lasy te jedziemy A-czwórką z Katowic do Krakowa, albo szosą DK 86 z Katowic w kierunku Bielska i pewnie nie wydaje nam się, by mogły skrywać cokolwiek ciekawego. W tym miejscu przypomina się też pewien artykuł sprzed kilkunastu lat, w którym „przyjezdny dziennikarz” stwierdzał, że w okolicach Katowic „zrekultywowane hałdy zaczęły nawet porastać drzewami”.
Gratulując panu redaktorowi tak zwanej wiedzy ogólnej, wyjaśnijmy że hałdami nazwał on wzgórza Garbu Murcek porośnięte 200-letnią buczyną Lasów Murckowskich. Zatem miejscowy cud przyrodniczy miałby polegać na tym, że buki osiągają tu 200 lat w zaledwie lat kilkanaście i w dodatku czynią to rosnąc na hałdach…
Najwyższe wzniesienie wspomnianych wzgórz (nie hałd) ma 352 m n.p.m. (najwyższy punkt Katowic) i nosi nazwę Wzgórza Wandy, którą nadano po 1945 r., ówczesnemu Wzgórzu Erdmanna (Erdmancyjŏ). Pszczyński władca już dla sanacyjnych polskich włodarzy był persona non grata i już wtedy starano się „na jego miejscu osadzić Wandę”, co to już raz „nie chciała Niemca” – pomimo, że imię to nie ma żadnego związku z historią czegokolwiek, co znajduje się w okolicach Katowic.
Gdyby ówcześni „specjaliści od śpiewu i mas” sięgnęli do dawnej kartografii, to niechybnie znaleźliby tam najbardziej pierwotne nazwy wzgórza (Białobrzeska Góra lub Białorzecka Góra), nawiązujące do szlaku solnego, który przeprawiał się przez Przemszę w Białym Brzegu i potem biegł zboczem owego wzgórza oraz do rzeki zwanej Białą, mającą na stokach wzgórza swoje źródła.
TRAKTY… GRANICE…
No dobrze, zatem jedziemy szosą, widzimy las i nie spodziewamy się niczego szczególnego, a tymczasem prócz cennej fauny i flory oraz urokliwych pejzaży, skrywa on także wiele zaszłości historycznych. – Jesteśmy niedaleko Bramy Morawskiej oraz traktów biegnących z Europy południowej w okolice nadbałtyckie, a także na korytarzu wschód-zachód, którego śladem przebiega dziś autostrada A4, więc okolica skupia jak w soczewce wydarzenia z dziejów całego Górnego Śląska.
Na terenie Górnych Lasów Pszczyńskich jest też kilka granic. Na przykład w okolicy Starej Wesołej (część Mysłowic) oraz nieistniejącej już osady Rytwinia, na długości dwóch kilometrów jest granica, która istnieje… 660 lat. Obecnie oddziela jedynie Katowice od Mysłowic, ale w przeszłości stykały się tam tereny majątku mysłowickiego z księstwem oraz państwem pszczyńskim, księstwem cieszyńskim, a wcześniej – księstwem opawsko-raciborskim.
Istnieje też dokument z 1360 r., który opisuje dokładny przebieg granicy mysłowickich dóbr, które książę opawsko-raciborski Mikołaj wygraniczył wówczas ze swego dziedzictwa, darując go niejakiemu Ottonowi z Pilczy (Pilicy). Warto dodać, że córka Ottona, Elżbieta, będąc po jego śmierci dziedziczką Mysłowic, a więc właścicielką sporej części Lasów Murckowskich – była jednocześnie trzecią żoną Władysława Jagiełły.
O ile granica z 1360 r. miała jednak wymiar lokalny (górnośląski), to północno-wschodnia krawędź Lasów Murckowskich, oparta o rzekę Przemszę i słynny Trójkąt (Kąt) Trzech Cesarzy to wschodni limes całego Śląska, zaś od roku 1335 przez kilka następnych stuleci – także granica Rzeczpospolitej ze Świętym Cesarstwem Rzymskim Narodu Niemieckiego oraz Koroną Czeską i przynależnym do niej, autonomicznym Śląskiem (o wschodnich śląskich kresach pisaliśmy tutaj: https://wachtyrz.eu/piotr-zdanowicz-cesarskie-wedrowanie-po-slaskich-kresach/)
Z kolei w kontekście okolicznych traktów warto wymienić dawną drogę solną (z Wieliczki i Bochni w kierunku Dolnego Śląska), szlak prowadzący z Mołdawii i Ukrainy zwany Furmańcem oraz na wpół legendarną Czarną Drogę, którą już 1000 lat temu mieli wędrować kupcy z krajów Lewantu.
PAMIĄTKA PO TRUDNYCH CZASACH
Jednak nie tylko kupcy, ale też całe zastępy dawnych VIP-ów podróżowały przez Lasy Murckowskie, a raczej ówczesną puszczę śląską. Był Jan III Sobieski idący na Wiedeń, był uchodzący przed Szwedami Jan Kazimierz oraz jego żona Maria Ludwika. Był też August II Mocny jadący na elekcję do Krakowa oraz Władysław II Jagiellończyk (król Czech i Węgier), w którego orszaku znajdował się także Jan Długosz. Ówczesne Górne Lasy Pszczyńskie odwiedzali też przy okazji polowań królowie Prus: Fryderyk II Wielki oraz Fryderyk Wilhelm II, późniejszy cesarz Rosji: Paweł I, a także niemieccy cesarze: Wilhelm I i Fryderyk III.
Po traktach plątały się też rozmaite wojska. W feralnym dla Śląska 1241 r. pojawiły się hordy mongolskie, a w 1273 r. wojska małopolskiego księcia Bolesława Wstydliwego, które spaliły Mikołów. W 1345 r., podczas wojny toczonej przez Polskę z Czechami oraz Śląskiem, przez lasy pszczyńskie przetoczyły się hufce Kazimierza Wielkiego niszcząc doszczętnie Pszczynę. Rok 1430 to najazd husytów, którzy dotarli do południowych krańców obecnych Katowic, zaś w roku 1587, wojska hetmana Jana Zamojskiego splądrowały i spaliły Mysłowice.
Potem było jeszcze gorzej. Podczas wojny trzydziestoletniej (1618-1648) na ziemi pszczyńskiej zginęła trzecia cześć ludności, a okolice murckowskich lasów nawiedzały oddziały szwedzkie oraz duńsko-saska armia Mansfelda, wracająca spod Gliwic, gdzie według legendy miejscowe mieszczki poczęstować miały intruzów „zbyt gorącą kaszą”. Jednak największym okrucieństwem zapisali się w pamięci mieszkańców polscy lisowczycy, idący w sukurs „habsburskiemu” Wiedniowi obleganemu przez wojska węgierskie oraz czesko-śląskie.
Na przełomie XVII i XVIII w. zameldowały się w okolicy wojska dwóch królów z dynastii Wettinów: Augusta II Mocnego oraz Augusta III Sasa, a dalsza część stulecia to okrutne wojny śląskie, w wyniku których Habsburgowie utracili niemal cały Śląsk na rzecz Prus. Także wówczas zginęło kilkadziesiąt procent mieszkańców państwa pszczyńskiego, a szczególnie okrutne miały być oddziały węgierskie sprzymierzone z Austrią.
Wiek XIX był w miarę spokojny, bo w czasie wojen napoleońskich nie było w okolicy większych walk (z wyjątkiem grabieżczych rajdów księcia Jana Nepomucena Sułkowskiego), chociaż kwaterowały tu wojska bawarskie, pruskie, a także Rosjanie maszerujący pod Austerlitz. Byli też Francuzi wracający po moskiewskiej klęsce oraz śląscy ułani von Katzlera. Nie było też zbrojnych działań podczas I wojny światowej, chociaż na zamku w Pszczynie rezydował główny sztab armii niemieckiej, a w Murckach mieszkał sam Großadmiral von Tirpitz.
Warto dodać, że gehenną dla ludności cywilnej były niegdyś, nie tylko bezpośrednie działania wojenne, ale każdy przemarsz wojsk (obcych lub własnych), które (w najlepszym razie) traktowały napotykane osady jako darmowe punkty zaopatrzenia, ale nader często grabieżom towarzyszyły gwałty, morderstwa i „fajerwerki” w postaci palonych chałup i zagród.
Chwalebnym wyjątkiem był przemarsz wojsk Sobieskiego, które odnosiły się przyjaźnie do śląskiej ludności, a ta traktowała ich jako sprzymierzeńców walczących ze wspólnym dla całej Europy wrogiem. Wokół tego wydarzenia narosło wiele legend. Rosły też drzewa Sobieskiego, które na pamiątkę miał sadzić sam król lub miejscowa ludność (ostatni okoliczny dąb Sobieskiego istniał do 1999 r. w leżącej na krawędzi Lasów Murckowskich, mysłowickiej Wesołej)
Zwieńczenie wojennych nieszczęść nastąpiło podczas II wojny światowej, kiedy w okolicy wspomnianej Wesołej niemieccy naziści ulokowali obozy pracy, a przez Lasy Murckowskie przeszła kolumna jeńców podążająca w osławionym marszu śmierci. Nie lepiej było tuż po wojnie, kiedy te same obozy, zaadaptowane przez sowieckich i polskich stalinowców, pochłonęły setki ludzkich istnień.
Jednym z symboli tragicznych dziejów jest mogiła żołnierzy węgierskich, istniejąca w miejscu najstarszego murckowskiego cmentarza, w leśnym ostępie Grabówki, gdzie według legendy, jeden ze swych skarbów mieli zakopać dwa ślōnske rojbry – Elijasz i Pistulka.
Węgrzy jako sprzymierzeńcy Rzeszy obsługiwali działa przeciwlotnicze (Heimatflak). Gdy nadszedł front poddali się Sowietom, jednak ci zapędzili ich do lasu i rozstrzelali. Murckowianie złożyli ciała we wspólnej mogile i opiekują się nią po dzień dzisiejszy. Pytani o powody swego zaangażowania, odpowiadają że węgierscy wojacy przypominają im synów, ojców, braci i mężów, którzy także ginęli we wszystkich zakątkach Europy…
DZIEJOWY KALEJDOSKOP
Jednak nie tylko zaszłości militarne znaczyły dzieje murckowskich lasów. Warto wspomnieć jedną z dwóch pierwszych górnośląskich kopalni węgla oraz pierwsze w świecie (!) eksperymenty dotyczące nowych metod wytopu żelaza i cynku. W murckowskiej kniei ma też źródła Kłodnica – rzeka związana z najstarszym kanałem na terenie historycznego Śląska. Jest też – bodaj jedyne na Śląsku – pełne założenie miasta-ogrodu, według idei Ebenezera Howarda, a także spora uprawa winorośli.
ODKRYWAJĄC MAJESTET PRADAWNEJ PUSZCZY
Warto wspomnieć, że kilka fragmentów Lasów Murckowskich posiada drzewostan oraz szatę roślinną niemal identyczną z tymi, które dominowały w pierwotnej puszczy porastającej Górny Śląsk przed setkami lat. Jedna z takich enklaw znajduje się na zboczach wspominanej już Białobrzeskiej Góry i chroniona jest jako rezerwat „Las Murckowski”.
Okolice rezerwatu mają potencjał krajobrazowy, który obroniłby się w dowolnym miejscu Europy, ubogacony jeszcze sporymi zasobami magicznej leśnej poetyki, w postaci historycznych zaszłości i legend. Nie pozyskuje się tutaj drewna i nie „sprząta lasu”, więc stare buki „umierają stojąc”, a potężne wykroty i zmurszałe pnie dodają murckowskiej kniei puszczańskiego charakteru.
Dominującym typem drzewostanu w rezerwacie jest kwaśna buczyna niżowa, mająca od 150 do 220 lat (z licznymi starszymi okazami). Cenna jest fauna i flora (ponad 50 gatunków ptaków pod ścisłą ochroną, między innymi: pełzacze, czarny bocian czy puszczyk uralski). Są też chronione gady i płazy z traszką górską, a także cenne owady – na przykład relikt lasów pierwotnych, zagłębek bruzdkowany, który na terenie Polski występuje tylko w Puszczy Białowieskiej i Knyszyńskiej, na Roztoczu, w Górach Świętokrzyskich, Beskidzie Niskim, okolicach Hrubieszowa oraz… Lasach Murckowskich.
Kolejną ciekawostką jest przecinający okolicę dział wodny I stopnia, co oznacza, że wędrując po murckowskich wzgórzach idziemy granicą pomiędzy dorzeczami Wisły i Odry, a zatem Katowice są jedną z trzech stolic województw (obok Łodzi i Bydgoszczy), na których terenie znajdują się dorzecza obydwu tych rzek. Czasem źródła strumieni należących do dorzecza Odry i Wisły są tutaj oddalone o ledwie kilkaset metrów od siebie.
U SIŌNGORZY SPOD OSSEKO BERGU
Tymczasem wróćmy do nazw najwyższego wzgórza garbu Murcek (Białobrzeska lub Białorzecka Góra). Jednak na mapie z 1809 r., wzgórze opisano także jako Osseko Berg, czyli „Góra Osieko”. Ponieważ osiekami nazywano wylesione miejsca w głębi kniei, więc nazwa ta potwierdza przypuszczenia lokalnych badaczy dziejów, co do pewnych ważnych i ciekawych kwestii.
Okazuje się, że wylesione polany na południowym stoku murckowskiego wzgórza są już na słynnej rękopiśmiennej mapie ziemi pszczyńskiej Andreasa Hindenberga z 1636 r. (najstarsza wielkoskalowa mapa terenu obecnej Polski) i istnieją tam po dzień dzisiejszy (wraz z przysiółkiem Siągarnia oraz wspomnianą już uprawą winorośli).
O ile winnice pojawiły się niedawno to przysiółek, a zwłaszcza jego nazwa, nawiązuje do czasów zamierzchłych i powszechnego wówczas wypalania węgla drzewnego. Nojprzōd pniŏrze tli cesty, zajś siōngŏrze zwoziyli drzewo i ukłodali śniego siōngi (sztosy). Potym kurzŏki polyli drzewny wōngel, a wekturanty we fōrach-koszynach wiyźli tyn wōngel fōrt.
No właśnie, dokąd wekturanci wozili węgiel drzewny z siągarskiej polany? Otóż przez wiele stuleci, chociaż znano węgiel kamienny, to jednak nie potrafiono skutecznie odprowadzać jego spalin oraz płynnie sterować procesami hutniczymi. Dlatego piece hut, kuźnic i fryszerek opalano drewnem lub węglem drzewnym.
Jedna z najstarszych śląskich kuźnic istniała (z przerwami) od XIV w. w tyskich obecnie Jaroszowicach, na południowym krańcu Lasów Murckowskich. To tam w wieku XVII, słynni włoscy bracia, Kacper i Hieronim Pinocci (ich potomkowie mieszkają wciąż na Górnym Śląsku), prowadzili pierwsze w świecie eksperymenty z zastosowaniem węgla w hutnictwie żelaza, i tam właśnie wożono węgiel drzewny ôd kurzokōw spod Gōry Osieko (o dawnym hutnictwie, włoskich braciach Pinocci i ich „śląskich” potomkach napiszę w osobnym artykule).
W TAJEMNYM KRĘGU CZORNYJ STUDNIE
Z okolicami Białobrzeskiej Góry związana jest cała masa historycznych wydarzeń i legend, bowiem spotyka się tutaj kilka tradycji związanych z dziedzictwem przyrodniczym, historycznym oraz industrialnym.
Jednym z legendarnych miejsc jest skrzyżowanie tajemniczej Czarnej Drogi ze średniowiecznym szlakiem solnym oraz leżące opodal – źródło zwane Czarną Studnią, gdzie podług legendy, w zamierzchłych czasach Państwa Wielkomorawskiego, pewna „zła kobieta” zwana Czorno lub Straszno miała czyhać na świętego Klemensa (ucznia Cyryla i Metodego), aby mu wyrwać serce…
Ta „mrożąca krew w żyłach” opowieść, spopularyzowana przez Karola Miarkę, powstała jednak dużo wcześniej, bo już na mapie z 1636 r. mamy wśród okolicznych leśnych rewirów nazwy: Czyrnie i Straszno. Jest też rewir Szlopiska, która to nazwa potwierdza istnienie osady kurzokōw już w XVII w. (termin szlopa, zachowany w języku kaszubskim, oznacza zaprzęg konny służący do transportu ściętego w lesie drewna).
Były też w okolicy inne źródła: tryskająca wciąż w niewielkim parowie Leśna Studnia i źródło opisywane jako Sauer Brunen (zwane końskim), które leczyło niedyspozycje żołądkowe oraz tak zwane „stany pobiesiadne”. Było też Źródło Marii (być może nazwane na cześć Marii Cornwallis-West, czyli księżnej Daisy – żony pszczyńskiego księcia, Jana XV Hochberga).
GASTHAUS, PROMENADA I TURYŚCI SPRZED WIEKU
Altanka przy Marinkfeli powstała w czasach, kiedy – mimo istniejącej kopalni – były Murcki miejscowością letniskową dla ościennych osad. Z Katowic kursował pociąg wycieczkowy zwany Sonderbahne, a centralnym miejscem rozrywki był Fürstliche Gasthaus, gdzie letnicy mieli do dyspozycji pokoje gościnne, kilka sal jadalnych oraz park z kilkuset miejscami restauracyjnymi. Była też sala teatralna, miejsce dla orkiestry, krąg taneczny, szisbuda i krynglownia.
Z gospody w okolice ówczesnego Wzgórza Erdmanna wiodła leśna promenada, mijając altanki, romantyczne mostki i leśne studnie ze źródlaną wodą. Był też tor saneczkowy, a także prawdziwy hit promenady – wieża dawnego telegrafu semaforowego na szczycie Erdmancyji (wówczas służyła już tylko turystom). Rozciągał się z niej widok na okoliczne lasy i miasta, Beskidy, a nawet Tatry. Obecnie nie ma już „telegrafu”, ale jest wieża obserwacji pożarowej, skąd widoki są równie efektowne.
EMANUEL BŁOGOSŁAWIŁ NOJSTARSZYJ GRUBIE
W odróżnieniu od legend, same Murcki są „młode”, bowiem powstały jako Emanuelseegen pod koniec XVIII w. wokół istniejącej od 1769 r. kopalni o tej samej nazwie (jedna z dwóch najstarszych kopalń węgla na Górnym Śląsku obok kopalni Brandenburg z Rudy). Pracował w niej także słynny „Śląski Faust”, Christian Ruberg – późniejszy wynalazca rewolucyjnej metody wytopu cynku (o życiu „Fausta” i początkach hutnictwa cynku na Górnym Śląsku pisaliśmy tutaj: https://wachtyrz.eu/piotr-zdanowicz-slask-tez-mial-swojego-fausta/)
W początkach XX w. na murckowskim osiedlu powstała kolonia robotnicza w typie miasta-ogrodu, zaprojektowana przez „nadwornego” architekta ostatnich Hochbergów – Alfreda Malprichta. Warto też wspomnieć o murckowskim kościele zbudowanym według projektu Zygmunta Gawlika – twórcy monumentalnej katowickiej archikatedry Chrystusa Króla.
Kościół i kolonia patronacka wciąż istnieją, natomiast nie ma już książęcej gospody, którą wyburzono (programowo) w latach 70-tych XX w., mimo że mieściło się tam wówczas prewentorium dla dzieci z chorobami serca. No właśnie, dlaczego Murcki położone w obrębie GOP-u, pełniły rolę miejscowości letniskowej, a nawet sanatoryjnej? Otóż osada otoczona bukowymi i jodłowymi lasami (jodeł nie ma już niestety w drzewostanie) ma mikroklimat bardziej typowy dla miejscowości beskidzkich niż pobliskich Katowic.
Ważny jest również fakt, że miejscowość leży na wyżynnym garbie, na wysokości 320-330 m n.p.m., a więc wyżej od wielu osad „górskich” położonych w kotlinach i do 100 m wyżej od niektórych dzielnic Katowic czy Tychów, oddalonych o ledwie kilka kilometrów.
Tymczasem wróćmy jeszcze do dawnego górnictwa, bowiem w tym kontekście natrafimy na ciekawy dokument, w którym władca pszczyński, Leopold Promnitz, poleca swemu regentowi, by ten zachęcał dzierżawców kuźnicy w Jaroszowicach do stosowania miejscowego węgla kamiennego. Na pozór nic szczególnego, ale „numer” polega na tym, że dokument pochodzi z roku… 1657, kiedy nigdzie nie stosowano jeszcze węgla kamiennego w hutnictwie…
Zatem właśnie w jaroszowickiej kuźnicy, po raz pierwszy na świecie, próbowano zastosować węgiel do procesów hutniczych. Pojawia się jednak pytanie kolejne – jak w 1657 r. kopano „miejscowy” węgiel, skoro pierwsza kopalnia na Górnym Śląsku powstała przeszło 100 lat później?… Otóż i to da się wytłumaczyć, bo węglonośne skały w okolicy Białobrzeskiej Góry wychodziły ponad powierzchnię lub zalegały tuż pod ziemią, więc w początkach murckowskiego górnictwa nie było konieczności drążenia szybów, a każdy nabywca na własną rękę „zaopatrywał” się w węgiel i wnosił za to odpowiednią opłatę w administracji lasów.
Las w okolicach murckowskiego wzgórza, musiał być niegdyś wyjątkowo mroczny – porośnięty przez potężne buki i jodły oraz pełen czarnych skał. Nie dziwi więc, że tyle tam legendarnych odniesień do czerni (Czarna Droga, Czarna Studnia, Czorno Baba). Do kompletu nie pasuje tylko rzeka Biała, ale ta ma źródła na przeciwległym zboczu i płynie w stronę terenów, gdzie przez stulecia pozyskiwano nie węgiel, ale wapień i dolomity…
HAMERLA I „MIODAWE” KLIMATY
Tymczasem na zachód od siągarskiej polany leśne nazewnictwo ma jeszcze inny koloryt. Był tam ostęp Rudne Kotliska, gdzie kopano rudę darniową oraz mieczyska (tak w lasach pszczyńskich zwano rewiry): Miodawa i Miedawska Kempa. Niegdyś płynął też potok Miodawa, a czas przeszły nie oznacza, że ciek wysechł. Po prostu w czasach powojennych zmieniono jego piękną archaiczną nazwę na… „Rów Murckowski” i dalszy komentarz wydaje się zbędny…
Rewiry: Miodawa i Miedawska Kempa, kojarzą się nieodparcie z ulubioną potrawą niejakiego Kubusia Puchatka, a ewentualne wątpliwości w tym względzie rozwiewa nazwa kolejnego leśnego mieczyska. Otóż potok Miodawa wpływał do odległego o kilka kilometrów, nieistniejącego już stawu Kielec, zaś mieczysko leśne okalające staw nosiło nazwę… Jendrysio Barć
Lasy Murckowskie, także obecnie skrywają obiekt znany w pszczelarskim światku. Chodzi o trutowisko na Hamerli, zwane oficjalnie Trutowiskiem Murcki. jest to jedno z zaledwie kilku miejsc na terenie Polski, gdzie istnieje właściwa przestrzeń przyrodnicza dla występowania czystej gatunkowo, jednolitej linii trutni – samców pszczół. Ma to ogromne znaczenie ze względów hodowlanych i tym samym, Hamerla jest dla pszczelarstwa i pszczelnictwa miejscem unikatowym.
SCHODZIMY W DOLINY
Dawne śródleśne gospodarstwo znajduje się w południowej, płaskiej i najbardziej „odludnej” części Lasów Murckowskich (w kotlinie rzeki Mlecznej). Na Hamerli (nazwa pochodzi od nazwiska rodziny Hamerla – pierwszych mieszkańców zasiedlających to śródleśne gospodarstwo) rośnie trzystuletni dąb szypułkowy „Tadeusz”, a pod koniec poprzedniego stulecia istniała jeszcze wiekowa leśniczówka, zbudowana w 1812 r.
TROCHĘ „PODLASIA” W GÓRNOŚLĄSKIM LESIE
Od południa Hamerli rozciąga się teren, gdzie krajobrazy są prawie „podlaskie”. Podmokłe łąki, młaki oraz płaty torfowisk niskich urozmaicone stawami tworzą kilkukilometrowy śródleśny dywan.
Nazwy łąk pochodzą od ich dawnych użytkowników lub rewirów leśnych (Pokutnik, Kruszowiec, Sobczyki, Bletnica, Morcinek) natomiast największy obszar to Nowe Łąki. Opodal płynie też, uregulowany niestety, potok Pstrążnik, zwany niegdyś Bletnicą, czyli „Błotnicą”, a także rzeka Mleczna zwana Dupiną (dawniej coś wydrążonego, pustego). Ciekawy jest świat roślin i zwierząt (zwłaszcza ptaków, owadów i płazów), a nieoficjalne źródła informują o żyjących na hamerskich łąkach żółwiach błotnych, czego jednak nie udało mi się osobiście zaobserwować…
W każdym razie, ponieważ odbyliśmy już spory kawałek wirtualnej podróży, więc proponuję krótki odpoczynek, bo to jedno z miejsc, gdzie czas biegnie wolniej, a cywilizacja wydaje się być o wiele dalej niż jest w rzeczywistości. Zatem krótki postój, czyli zwiększona porcja obrazków…
MURCKOWSKA PRZYGODA Z KRÓLEM PUSZCZY
Będąc w tym miejscu nie sposób ominąć tematu pewnych polowań, które odbyły się opodal, w 1869. i 1873 roku. Zacznijmy jednak od tego, że na starych mapach, na obszarze Górnych Lasów Pszczyńskich widnieje napis: Fürstliche Tier Garten. Nie chodzi jednak o ogród zoologiczny w obecnym znaczeniu, ale teren gdzie prowadzono hodowlę, a także organizowano ekskluzywne łowy.
Na obszarach takich były duże wygrodzone połacie lasu, gdzie odbywała się półwolna hodowla gatunków szczególnie cennych. Na terenie Górnych Lasów Pszczyńskich była to zagroda Oberforsten o powierzchni 6 km2, a w Dolnych Lasach Pszczyńskich (obecnie Lasy Kobiórskie) – jeszcze większa zagroda Nierderforsten, mająca 22 km2.
Do swoich zasobów leśnych dużą wagę przywiązywali już władcy pszczyńscy z dynastii Promnitzów i Anhaltów, ale rozkwit nastąpił w czasach Hochbergów, zwłaszcza gdy panował Jan Henryk XI, noszący tytuł wielkiego łowczego Cesarstwa Niemiec. Do pszczyńskich kniei sprowadzono daniele (nieco wcześniej), a także jelenie sika i wielkie jelenie wapiti. Dumą pszczyńskich kniei były też rodzime jelenie szlachetne, które potęgą dorównywały okazom z puszcz Europy wschodniej.
Właśnie owymi jeleniami zachwycił się cesarz Rosji, Aleksander II i otrzymawszy od Jana Henryka XI stado tych pięknych zwierząt, sprezentował pszczyńskiemu władcy 4 żubry, które w 1865 r. przybyły do Murcek koleją, a następnie przez kilkanaście lub kilkadziesiąt lat (różne dane) przebywały w półwolnej hodowli, we wspomnianej zagrodzie Oberforsten, w dzisiejszych Lasach Murckowskich.
W tym momencie dochodzimy do wspomnianych wcześniej polowań. Otóż w 1869 r. odbyło się w Górnych Lasach Pszczyńskich polowanie na żubra – pierwsze na obszarze dawnego Świętego Cesarstwa od wielu setek lat.
W 39 numerze gazety Katolik z 1869 r. pisano: „(…)W sobotę pojechał król do Murcków na polowanie żubrów i jeleni(…)”, zaś Zwiastun Górnoszląski donosił: „(…) Dnia drugiego odbywało się polowanie główne niedaleko Emanuelssegen. (…) Król Jegomość wziął potem stanowisko za barierą w formie ambony.(…)”. Wspomniany król to Wilhelm I – późniejszy cesarz Niemiec (w polowaniu z 1873 r., uczestniczył Fryderyk III, który także był niemieckim cesarzem).
W miejscu polowań ustawiono pamiątkowe kamienne pomniki, które mogły być dzisiaj dowodem bytności żubrów w murckowkiej kniei. Niestety w czasach Peerelu zostały wyburzone, a przez wiele następnych lat literatura oraz przewodnicy na pszczyńskim zamku, nie wspominali ani słowem o bytności żubrów w Murckach.
Zapewne, gdyby nie rozwój murckowskiej kopalni, żubry dłużej przebywałyby w „górnych lasach”, ale pod koniec XIX w. uznano, że bardziej odludne Dolne Lasy Pszczyńskie będą dla nich lepszą ostoją (obecnie znajdują się w rezerwacie „Żubrowisko” w Jankowicach). Warto pamiętać także o tym, że to nie żubry białowieskie uratowały gatunek przed zagładą, bo w latach 20-tych XX w., kiedy padł ostatni żubr białowieski, populację tych zwierząt odbudowano z pomocą żubrów pszczyńskich (murckowskich).
Wypada też dodać, że wbrew powszechnym wyobrażeniom, polowania XIX-wieczne nie polegały na strzelaniu do „wszystkiego co się rusza”. Były limity skorelowane z planami hodowlanymi, a na żubry polowano w cyklu czteroletnim. Chodziło o głównego byka, którego zastępowano innym osobnikiem, aby nie pokrywał swoich „córek” (chów wsobny). Zresztą, żaden arystokrata nie mógł sobie pozwolić na to, by w rok wybić całą zwierzynę, a potem zapraszać swych biznesowych partnerów (często królewskiego stanu) na wspólne zbieranie malin…
NIEBEZPIECZNA GÓRA, LISZKA I TEUFELSMOOR
Tymczasem, skoro zawędrowaliśmy w te rejony to warto zajrzeć na Kamienną Górę położoną 2 km na wschód od hamerskich łąk. Jednak przy jej forsowaniu wymagana będzie szczególna ostrożność, by… jej nie przeoczyć, bowiem chociaż wierzchołek „chopki” liczącej 264 m n.p.m. wystaje ponad płaską Kotlinę Mlecznej, to nazwa pochodzi raczej od kamieniołomu wapienia, a więc „gōry” jako miejsca wydobycia.
Leśny kamieniołom zarósł już lasem, ale wapienne gleby i cień wyrobisk upodobały sobie cenne rośliny – wawrzynek wilczełyko oraz pokrzyk wilcza jagoda. Obydwie są efektowne, ale też bardzo trujące – zjedzenie nawet dwóch jagód przez dziecko i kilku przez dorosłego może skutkować śmiercią! Od lat proponuje się, by Kamienna Góra była powierzchniowym pomnikiem przyrody, ale do finalizacji przedsięwzięcia jakby coraz dalej…
Od dawnego wyrobiska idziemy na północ, gdzie znajdziemy jeden z najcenniejszych miejscowych terenów przyrodniczych: torfowisko wysokie „Płone Bagno” (nazwy rewiru o podobnym brzmieniu są już w dokumentach z XIII w.).
Wiele osób słabo obeznanych z tematyką leśną kojarzy torfowiska wysokie jako te, które istnieją w górach. Tymczasem termin „wysokie” oznaczae jedynie, że przyrost torfu następuje ku górze, bowiem płat torfowiska oddzielony jest od dołu twardą, nieprzepuszczalną dla wody „skorupą” minerałów.
Torf przyrasta w tempie ok. 1 mm na rok, a ponieważ na Płonym Bagnie jego warstwa ma miejscami 2 m, więc procesy torfotwórcze zaczęły się tam około… 2 tys. lat temu. Budulcem masy torfowej są na torfowiskach wysokich wyłącznie mchy torfowce (mszar sfagnowy), które w momencie nasiąkania zwiększają swoją masę 40 razy, a całe torfowiska utrzymują prawie tyle wody co stawy. Dlatego w dobie suszy hydrologicznej pełnią one ważną funkcję małej retencji.
Płone Bagno porasta unikatowy bór bagienny oraz bór trzcinnikowy. Oprócz torfowców, można tam znaleźć: borówkę bagienną, bagno zwyczajne, wełniankę pochwowatą, żurawinę błotną oraz mięsożerne rosiczki. Zachodzą w te rejony różne jeleniowate, dziki i łosie (podczas wędrówek). Jeszcze w latach 80-tych XX w. obserwowano na Płonym Bagnie nawet kilkanaście par tokujących cietrzewi i bekasów. Dziś już ich nie ma, ale wciąż gniazduje tu między innymi bardzo rzadka słonka.
Przed dwoma dekadami proponowano, by Płone Bagno objąć ochroną rezerwatową. Niestety „leśnicy” zgodzili się tylko na maleńki (4,2 ha) użytek ekologiczny w sercu torfowiska… a przecież fakt, że ten unikatowy „Polesia czar”, typowy dla puszcz wschodniej Polski, znajduje się w granicach 300-tysięcznego górnośląskiego miasta, jest ewenementem na skalę europejską.
Tymczasem u wejścia na Płone Bagno napotykamy jedną z wielu kapliczek rozsianych po murckowskich lasach. Z wszystkimi wiążą się jakieś historie lub legendy. Przedstawmy zatem przynajmniej tę jedną. Otóż w dawnych opowieściach pojawiał się wątek, jakoby na Płonym Bagnie mieszkały złe duchy. Nocą dochodziły stamtąd straszne odgłosy, a w ciemności buchały płomienie. Zresztą w XIX w. miejsce to zwane było Teufelsmoor (Czarcie Bagno), co wzmagało jego złą sławę.
Oczywiście odgłosy wydawały zwierzęta (podczas walk danieli i jeleni), zaś „ognie” to robaczki świętojańskie lub palące się gazy z butwiejących roślin – zjawisko znane na bagnach… Jednak w 1905 r. zdarzyła się rzecz dziwna… Niejaki gajowy Liszka, wypowiedział wojnę kłusownikom i złodziejom drewna. Pewnego marcowego wieczora nie wrócił do domu, więc wszczęto poszukiwania i po kilku dniach, opodal Diabelskiego Bagna odkryto stertę drewna, z której sterczał nadpalony but Liszki, lecz samego gajowego już nigdy nie odnaleziono…
Z WIZYTĄ U SĄSIADÓW
Z Płonego Bagna niedaleko już do wschodniego krańca południowej części murckowskich lasów oraz granicy miasta Katowice, poza którą znajduje się najbardziej wiejska ze wszystkich dzielnic Mysłowic o nazwie Ławki (istniały tam kiedyś stawy i trzy młyny wodne).
Bogactwo przyrodnicze stanowią tu podmokłe łąki w dolinie potoku Przyrwa (dawniej Wilcza, Wilka, Biała), tworzące kompleksy krajobrazowe Ruberg i Dolina Przyrwy. Gniazduje tam derkacz – ptak prawie nieobecny w tych rejonach Górnego Śląska, zalatują też dudki i zimorodki, a najcenniejszą rośliną jest rzadki storczyk – kukułka szerokolistna.
Skoro już wkroczyliśmy na teren Mysłowic, to spenetrujmy południowe rubieże tego miasta, bo pełno tu jeszcze małomiasteczkowych czy wręcz wiejskich śląskich pejzaży. Aby opowiedzieć o okolicy zainstalujemy się na wspomnianej już granicy z 1360 r., biegnącej krawędzią grzbietu zwanego grzędą Starej Wesołej, na jej kulminacji zwanej niegdyś Górą Ruberga (330 m n.p.m.).
Niespełna kilometr od dawnej granicy, we fragmencie lasu pomiędzy Wesołą i Giszowcem rośnie najpotężniejszy i najbardziej majestatyczny buk w Lasach Murckowskich o obwodzie pnia w pierśnicy ok. 500 cm.
JURAJSKIE KLIMATY NA ŚLŌNSKICH KYMPACH
Spoglądając w kierunku osady Morgi (na wschód) widzimy przy ścianie lasu następne „zurbanizowane” wzgórze o wysokości 334 m n.p.m., a nieco dalej – niższe o 3 metry wzniesienie zwane Górą Traugott, którego patronem jest Carl Traugott Henkel von Donnersmarck – starosta bytomski, a zarazem mistrz ceremonii bytomskiej loży masońskiej.
Nieco na południe jest osada Larysz i kilka ceglanych budynków niewielkiej robotniczej kolonii z połowy XIX w, a opodal przysiółek Brusowa, ze śladami płytkiej eksploatacji węgla sprzed 200 lat. Na terenie dawnej kopalni Carlssegen, porośniętym niewielkim laskiem, utworzono kompleks krajobrazowy „Dar Karola”.
Nieco na południe jest kolejne wzgórze zwane Patykowcem. Ponoć władcy tych okolic pozwalali miejscowym mieszkańcom zbierać i odcinać w lesie krze i chruściele. Suszono je potem na zboczach wzgórza, obłożonych stosami suchych konarów. Dzisiaj na szczycie wzgórza stoi maszt radiowo telewizyjny – jedna z najwyższych tego typu budowli na terenie Polski.
Do Patykowca przylega remiza leśna, zwana lasem krasowskim. To tam znajduje się leśny cmentarz ofiar hitlerowskiego i stalinowskiego kompleksu obozów „Fürstengrube” (później „Harcerska”).
Dalej na południe są Krasowy, wzmiankowane już w 1295 r., a na łagodnym zboczu polnego pagórka stoją ruiny dawnego skibowego wopynioka, który z daleka wygląda jak pozostałości baszty albo wiatrak z jakiejś utopijnej „donkichotowskiej” krainy. Okoliczne tereny obfitują też w wysiękowe źródła oraz podmokłe łąki, gdzie stanowiska lęgowe mają: chroniony derkacz, przepiórka, bekas czy świerszczak.
Na przeciwległych krańcach Krasów znajdują się dwa pagórki o identycznej wysokości (281 m n.p.m.) W odróżnieniu od wcześniej wspomnianych wzgórz, są to tak zwane góry świadki, czyli węglanowe ostańce Płaskowyżu Murcek. Takie formy, w większych ilościach i rozmiarach znamy oczywiście z okolic Jury Krakowsko-Częstochowskiej.
Pagórek, bardziej na wschód to Bagyniokowo Kympa, gdzie prócz walorów krajobrazowych (dawne wyrobisko kamieniołomu), przyrodniczym hitem jest dziewięćsił bezłodygowy – rzadka bylina występująca głównie na Podhalu i w Beskidach. Około 2.km na zachód jest bliźniacze wzgórze noszące nazwę: Kympa Bołdysowo. Są tam jeszcze głębsze wyrobiska, gdzie rodzina Bołdysów pozyskiwała kamień wapienny, jest też malowniczy bołdysowy wopyńiok.
Obok wielu cennych gatunków flory, także tutaj znajdziemy dziewięćsił bezłodygowy, a pośród ptaków, najciekawszy wydaje się gniazdujący potrzeszcz, którego występowanie związane jest z otwartymi terenami rolniczymi.
Obydwa wzniesienia oparte są od południa o obszar leśny zwany Lasem Zapole. Jest to najdalej na wschód wysunięta enklawa Lasów Murckowskich. Kiedyś pełno tam było wilgotnych łąk i torfowisk. Przecina też Zapole leśna droga o posępnej nazwie Wisielok. – Opodal znajdowało się leśne uroczysko pełne mokradeł, które to miejsce nader często wybierali sobie samobójcy, dokonując żywota na okolicznych drzewach…
W lesie są też tak zwane koziańskie łąki udostępnione niegdyś pod wypas, przez pszczyńskiego księcia, uciekinierom religijnym z małopolskiej wsi Kozy, którzy osiedlili się w osadzie nazwanej później Anhalt, a dzisiaj Hołdunów (dzielnica Lędzin). Tam również gniazdują bekasy i derkacze. Natomiast po wschodniej stronie lasu biegnie dawny szlak z Bytomia i Mysłowic w kierunku Oświęcimia.
ODWIECZNIE POLSKI KAWAŁEK ŚLĄSKA
Na północ od Zapola jest osada Kosztowy, która wyróżnia się spośród innych terenów całego Górnego i Dolnego Śląska, bowiem od roku 1391, kiedy książę opawsko-raciborski Jan II Żelazny oddał te tereny biskupom krakowskim, przez całe następne wieki wraz z Imielinem i Chełmem Śląskim tworzyła tak zwaną enklawę Imielińską.
W odróżnieniu od reszty Śląska, będącego od początku XIV w. poza Polską, enklawa Imielińska stanowiła lenno Korony Polskiej. Zatem jest to jedyny fragment Śląska, od Mysłowic po Zieloną Górę, który objęły zabory i który w czasach napoleońskich należał do Księstwa Warszawskiego.
Niestety postępująca urbanizacja pochłania kolejne połacie wzgórz w okolicy Wesołej, Morgów, Larysza, Hajdowizny czy Krasów. Długo trzeba wypatrywać pasących się na kympach stad bydła, koni czy kóz, które jeszcze kilka dekad temu były widokiem pospolitym. Wysychają źródła i stawy, łąki stepowieją, a polne trakty stają się drogami osiedlowymi.
Wobec tych cywilizacyjnych zmian warto zauważyć, że teren ten obfituje w całą masę tradycyjnych nazw, nawiązujących do tutejszej przyrody i historii: Traugott, Bagyniokowo i Bołdysowo Kympa, Gracowo Górka, Brusowa, Larysz, Morgi, Hajdowizna, Wisielok, Zowsie, Przetnica, Zorzyny, Zapole…
Jednak bywają one zastępowane przez nazwy obce i banalne, nie mające odniesienia do lokalnych dziejów. Tymczasem pierwotne nazwy własne stanowią podobną wartość jak pamiątki materialne. Krajobraz się zmieni, ale cząstka tego co stanowiło niegdyś klimat tych miejsc, może pozostać właśnie w dawnych nazwach. Szkoda, że nie wszyscy to rozumieją…
WILCZE ECHA…
Tyle relacji z dawnego mysłowickiego wójtostwa, a tymczasem przenosimy się na mokradła Nowego Kielca, po przeciwległej stronie Lasów Murckowskich. Cóż, podróże wirtualne nie mogą się równać z realnymi, ale mają tę zaletę, że możemy 13 km pokonać w sekundę… i oto jesteśmy na Kielcu, a stamtąd idziemy na południowy-zachód, gdzie na mapie Hellera z 1776 r. znajdujemy rewiry opisane jako Zorrek oder alte Wolfs Garten oraz Wolf Jägen.
Również na mapie Wielanda z 1736 r., zaznaczono w tym rejonie obiekt z opisem Wolfsfang, a opodal, na południowym skraju murckowskich lasów, mamy osadę Zwierzyniec (obecnie dzielnica Tychów) z dawny pałacykiem myśliwskim jeszcze z czasów pszczyńskich Promnitzów.
Nie przypadkowo powtarza się słowo „wolf”, bo był to rejon, gdzie polowano na wilki i czyniono to w sposób wybitnie niehumanitarny. Nazwa Wolfsfang oznacza bowiem „wilcze doły” z palisadą, gdzie biedne zwierzęta ginęły cierpiąc niemiłosiernie (w połowie XVIII w. w krajach Świętego Cesarstwa zakazano takich praktyk).
To jednak nie koniec wilczych odniesień – nieco na południe czeka nas bowiem niespodzianka w postaci nazwy… Wilkowyje. Osada ze średniowiecznym rodowodem (dziś dzielnica Tychów) położona jest na styku Górnych i Dolnych Lasów Pszczyńskich i właśnie tam watahy wilków utrzymywały się najdłużej. Być może i ta nazwa nawiązuje do wilczych dołów, bo wieś była blisko terenów łownych, a wilki wpadając w zabójcze pułapki, musiały wydobywać z siebie przeraźliwy skowyt.
SPACEREK PO GRONIACH I DAWNYCH UNICZOWACH
Warto też zwrócić uwagę, że nazwa jednego z dawnych leśnych mieczysk zawierała słowo „Zorek”. Być może jego geneza jest tożsama z pochodzeniem nazwy najbardziej „wiejskiej” dzielnicy Katowic – Zarzecza (wciąż sporo tam rolników), które znajduje się „za rzeką” Mleczną (Dupiną), będąc jedną z najstarszych okolicznych osad.
Zarzecze było ważne również dlatego, ponieważ przez kilka stuleci zbiegały się tam dwa najważniejsze trakty handlowe murckowskich lasów – Furmaniec oraz Droga Solna. Na odcinku między Zarzeczem i Mikołowem stanowiły one jeden szlak, a następnie kierowały się w stronę Bytomia i Raciborza.
W średniowieczu, Zarzecze wraz z pobliskim Podlesiem i Pietrowicami (dzisiaj Piotrowice, dzielnica Katowic), tworzyło osadę Uniczowy, która po najeździe husytów w XV w. stała się wsią pustą (zwłaszcza obszar Podlesia), a następnie jej trzy człony zaczęły istnieć samodzielnie.
W Podlesiu warto zerknąć na charakterystyczny kamienny most nad Mleczną (Dupiną). Warto też wspomnieć, że osada w roku 1806 spłonęła doszczętnie i natychmiast została odbudowana z funduszy władcy pszczyńskiego Ferdynanda von Anhalt-Köthen (budulcem był kamień i cegła), będąc jedną z pierwszych, całkowicie murowanych wiosek na Śląsku.
Z kolei w części Podlesia zwanej Dąbrową znajdziemy ulicę Saską, której śladem biegł dawny szlak z Małopolski. Traktem tym, w roku 1697 przybyły wojska Augusta II Mocnego, a 30 lat później – wojacy Augusta III Sasa. Ci ostatni, za sprawą zarazy, zostali w Dąbrowie „na zawsze”, a zmarłych złożono we wspólnej mogile (prawdopodobnie pod nieistniejącą już kapliczką oraz w polnym kopcu). Dodajmy, że w katowickim dziś Podlesiu, 18 sierpnia 1929 r., odbyły się ogólnopolskie… dożynki, na które przybył prezydent Mościcki (dożynki w Podlesiu odbywają się corocznie, aż do dzisiaj).
Z Podlesia i Zarzecza niedaleko do granic Mikołowa, gdzie osiągamy krawędź tak zwanego zrębu mikołowskiego. Są to wzgórza znane też jako Gronie, wyrastające ponad 300 m n.p.m. W pogodne dni widać z nich Równinę Pszczyńską z Lasami Kobiórskimi (Dolne Lasy Pszczyńskie), miasto Tychy oraz Beskidy z Pilskiem i Babią Górą. Na mikołowskich wzgórzach znajdują się od setek lat głębinowe ujęcia wody dla browarów tyskich.
Piotrowice – trzecia cześć dawnych Uniczów, najwcześniej zyskała małomiasteczkowy, a obecnie już miejski wygląd. Podczas wojny trzydziestoletniej stacjonowali tam Szwedzi i rozegrała się bitwa, w której zostali oni pobici przez połączone pszczyńskie wojska, Zygfryda Promnitza oraz biskupa Piotra Gembickiego.
Całość z Piotrowicami tworzy dziś Ochojec – kolejna dzielnica Katowic, a niegdyś wioska, założona wokół obszaru dworskiego. W XIX w. rewir leśny, gdzie powstała część osady, zwany był Kamionka Thor. Pierwszy człon nawiązuje do licznych niegdyś kamieniołomów, ale nie wiadomo o jaką „bramę” chodziło twórcom tej nazwy.
O ŻABIOKU, GŁYMBOKIM I LICZYDLE CO MA SWÓJ REZERWAT
Wędrując wirtualnie przez dawne Uniczowy szliśmy na północ i kierując się teraz na południowy-wschód, po trzech kilometrach bylibyśmy ponownie w Murckach. Właśnie pomiędzy Murckami i Ochojcem znajdują się dwa stawy (pozostałości kopalni odkrywkowej), noszące swojskie nazwy: Żabiok i Głymboki. Ten pierwszy jest jednym z najbardziej odludnych w murckowskich lasach, licznie odwiedzanym przez zwierzęta, nie wyłączając gniazdujących żurawi.
Opodal istniał murckowski dworzec kolejowy, bowiem od 1870 r. były Murcki na trasie Kolei Prawego Brzegu Odry (Wrocław – Fosowskie – Tarnowskie Góry – Bytom – Szopienice – Murcki – Pszczyna – Dziedzice). Później przebiegała tędy linia z Katowic w stronę Tychów i Pszczyny, która w latach 90-tych została zlikwidowana. Pamiątką był stojący pośród lasu budynek dworca, ale w roku 2016 strawił go pożar, a następnie historyczny obiekt został wyburzony…
W tej okolicy ma też swoje źródła rzeczka Ślepiotka, będąca dopływem Kłodnicy. Nazwa potoku może się zdawać nieco enigmatyczna, ale wszystko wyjaśnia mapa z 1827 r., na której widać, że jeden z rewirów leśnych, przez który przepływa potok to Ślepiotek, co ma związek ze śląską nazwą małych leśnych pszczół.
Przede wszystkim jednak, w dolinie Ślepiotki znajduje się – może nie tak „spektakularnie pocztówkowy” jak okolice Białobrzeskiej Góry – lecz na pewno jeden z najcenniejszych terenów przyrodniczych na obszarze Lasów Murckowskich, czyli rezerwat „Ochojec”, powstały w 1982 r. na obszarze 26,77 ha.
Są tam przesychające rozlewiska Ślepiotki – de facto pozostałości po stawach hodowlanych, założonych jeszcze w XVIII w. Paradoksalnie więc, dzięki niegdysiejszej ingerencji człowieka, teren zyskał na przyrodniczej atrakcyjności, bowiem stawy, podmokłe łąki i pasy trzcinowisk tworzące tak zwane strefy ekotonowe to środowiska szczególnie bogate w cenną faunę i florę.
Obecnie tylko jeden z dawnych akwenów przypomina staw. Przez autochtonów (zwłaszcza tych starszych) znany jest jako Pizamraty, a geneza nazwy staje się oczywista. gdy zestawimy ją z niemiecką nazwą piżmaków (Bisamratte).
W rezerwacie rośnie 360 gatunków roślin naczyniowych, 15 gatunków wątrobowców, 88 gatunków mchów, 40 gatunków porostów i 20 gatunków śluzowców (43 gatunki podlegają ochronie). Jest też 230 gatunków grzybów, z których 4 to relikty lasów pierwotnych. Rosną też 33 gatunki roślin typowo górskich (na przykład ciemiężyca zielona, która w Tatrach występuje do wysokości 2300 m).
Mamy też gady: jaszczurkę zwinkę oraz żyworodną, zaskrońce, padalce i żmije zygzakowate, a także płazy (aż 12 to gatunki chronione): ropuchę szarą i zieloną, traszki, kumaki, rzekotki drzewne i kilka gatunków żab. Jest też 35 gatunków chronionych ptaków, między innymi mysikrólik – najmniejszy przedstawiciel rodzimej ornitofauny, dorastający do 9 cm przy wadze 5 gramów.
Jednak to nie te gatunki, lecz niepozorna roślinka zwana liczydłem górskim, była przyczyną utworzenia rezerwatu. Obecny dyrektor Centrum Dziedzictwa Przyrodniczego Górnego Śląska, pochodzący z Ochojca dr Jerzy Parusel, znalazł ją w dolinie Ślepiotki w 1973 r. i po batalii trwającej 9 lat udało mu się doprowadzić do utworzenia rezerwatu.
Owo liczydło górskie jest reliktem zupełnym flory niżowej oraz reliktem glacjalnym. Chodzi o to, że po okresie lodowcowym – kiedy niektóre rośliny rosnące na północy (także liczydło), przeniosły się na południe – klimat się ocieplił i w naszej szerokości geograficznej liczydło zostało tylko w górach oraz na nielicznych stanowiskach nizinnych, do których należy właśnie rezerwat Ochojec.
Unikatowość rezerwatu polega jednak na tym, że owa „roślinka – dinozaur”, która rośnie w tym, konkretnym miejscu, od ponad 10 000 lat, nie ma tutaj jednego z wielu typowych stanowisk, ale najliczniejsze stanowisko na całym niżu Europy!
KU GRANICY I ZARWANYMU
Tymczasem z pomocą kolejnej „teleportacji” wracamy w okolice Żabioka i Głymbokiego, by stamtąd wyruszyć na północ. Po drodze miniemy jedno z wyższych wzgórz garbu Murcek (331 m n.p.m.). Jest ono bezimienne, a szkoda, bo była propozycja murckowskich pasjonatów historii i przyrody, aby nazwać go „wzgórzem Halotty” dla upamiętnienia propagatora śląskiej kultury, związanego w ostatnich latach życia z Murckami.
August Halotta zajmował się amatorsko aktorstwem, a także gromadził, spisywał i tworzył teksty nawiązujące do górnośląskich legend i ludowych powiastek. Pamiętamy go także jako odtwórcę głównej roli w „Paciorkach jednego różańca” Kazimierza Kutza…
Nieco dalej nasza droga krzyżuje się z traktem przebiegającym ze wschodu na zachód i w tym momencie przekraczamy dawną granicę właściwej ziemi pszczyńskiej oraz państwa mysłowickiego (na XVII-wiecznej mapie Hindenberga jest tam jeden z kopców granicznych).
Później teren intensywnie opada i po 2 km ukazuje się brzeg jednego z największych stawów na terenie Lasów Murckowskich. Ma on oficjalną nazwę „Barbara”, ale starsi autochtoni nadali mu nazwy: Bachlajn lub Zarwany, bowiem powstał po zapadnięciu terenu w wyniku szkód górniczych
Staw Barbara zasilany jest przez potok Bolina, który także z niego wypływa. Na południe od stawu mamy też całe połacie młodego lasu. Jednak starych drzew nie zmogła tutaj wycinka-gigant, ani pożar, ale trąba powietrzna, która przeszła przez tę okolicę kilkanaście lat temu.
Widać też, że stuletni łęg olchowy, rosnący w dolince Boliny, jest nienaruszony, bowiem huragan gładził jedynie „czupryny” olch, podczas gdy drzewa rosnące na okolicznych pagórkach, łamał lub wyrywał z korzeniami.
Na wilgotnych terenach wokół stawu oraz w dolinie Boliny rosną ciekawe rośliny: czosnek niedźwiedzi, czworolist pospolity, konwalia majowa, kopytnik pospolity, kozłek bzowy, wawrzynek wilczełyko, pokrzyk wilcza jagoda czy ciemiężyca zielona. Są też gady i płazy, a ze skrzydlatych amatorów wody: krzyżówki, mewy śmieszki, łyski, perkozy i kokoszki wodne.
Jednak Zarwany to nie jedyny staw w okolicy. Idąc wraz z nurtem Boliny na wschód, docieramy do kolejnego akwenu o nazwie Janina. Najpierw jednak dolina staje się płaska, a potok zaczyna tworzyć zakola i rozlewiska.
Staw Janina jest mniejszy i częściowo zagospodarowany. Spotkamy tam wędkarzy, rowerzystów i spacerowiczów, są też ogródki restauracyjne.
Jednocześnie jesteśmy na skraju lasu, bowiem nieco na wschód znajduje się, mocno oszpecone w czasach Peerelu, ale wciąż malownicze osiedle-ogród, zwane Giszowcem. Tam już jednak „byliśmy” przy innej okazji, a obfita relacja z tego rekonesansu znajduje się tutaj: https://wachtyrz.eu/w-krainie-ekskluzywnych-zidlongow-cz-1/
„ŚREDNIOWIECZNY” SZLAK ROWEROWY
Teraz pójdziemy kilka kilometrów na zachód, jedną z bardziej popularnych tutejszych tras rowerowo-pieszych. Korzysta z niej sporo cyklistów i spacerowiczów i pewnie tylko nieliczni wiedzą, że ów szlak turystyczny jest dawnym ważnym traktem handlowym zwanym Furmańcem, który na tym odcinku ma przebieg dokładnie taki sam jak kilka stuleci wcześniej…
Mało tego, to właśnie w tym miejscu umykał Jan Kazimierz, gdy szwedzcy dragoni w październiku 1655 r. naruszyli granicę Śląska i wszczęli pościg. Tędy spieszył August II Mocny na koronację do Krakowa i tędy przemieszczała się część wojsk Sobieskiego, podążając ku wiedeńskiej wiktorii. Tym fragmentem szlaku wracały niedobitki napoleońskiej armii po moskiewskiej klęsce, a imć książę Sułkowski tą właśnie drogą najeżdżał Mikołów.
Szkoda, że współcześni turyści nic o tym nie wiedzą, bo nie tak wiele jest ścieżek rowerowych z tak barwną „przeszłością”…
Idąc Furmańcem na zachód, kilometr przed obecną krawędzią lasu, trafiamy na miejsce gdzie niegdyś skrzyżowało się kilka ważnych traktów (między innymi Furmaniec oraz trakt graniczny). Obecnie jest to węzeł szlaków turystycznych z miejscem do odpoczynku
W tym miejscu warto dopowiedzieć, że na terenie Lasów Murckowskich jest przeszło 100 km tras rowerowych i tyle samo szlaków pieszych. Jest też kilka wypożyczalni „miejskich” rowerów, miejsc odpoczynkowych z informacją turystyczną oraz dwa leśne biwaki z możliwością rozbicia namiotu oraz miejscem na ognisko.
NAJWIĘKSZA RZEKA MURCKOWSKICH LASÓW
Tymczasem wracamy na wirtualny szlak i idziemy wciąż Furmańcem, który na krótkim odcinku jest tożsamy z drogą wytyczoną wzdłuż granicy dóbr mysłowickich i właściwej ziemi pszczyńskiej, dlatego sporo tu dawnych słupków granicznych.
W pewnym momencie zmieniamy kurs na północny i po kilometrze zobaczymy obniżenie terenu pomiędzy dwoma pagórkami oraz jakiś strumyk płynący w poprzek szlaku. – To największa rzeka lasów murckowskich – Kłodnica, będąca 75-kilometrowym prawym dopływem Odry, zaś miejsce, w którym jesteśmy to Zespół Przyrodniczo-Krajobrazowy „Źródła Kłodnicy” o powierzchni 98,26 ha.
Kłodnica tworzyła hydrologiczny układ komplementarny z najstarszym na Śląsku Kanałem Kłodnickim, którego budowa rozpoczęła się już w 1792 r. Jednak wiele publikacji upraszcza sprawę, twierdząc, że uregulowana Kłodnica stała się owym kanałem. Tymczasem rzeka nigdy nie została skanalizowana, a jedynie tworzyła z Kanałem Kłodnickim lateralny (boczny) układ cieków, a także zasilała kanał w wodę. Zresztą, o Kanale Kłodnickim (w sposób dość obszerny) pisałem tutaj:
https://wachtyrz.eu/piotr-zdanowicz-zapomniane-gornoslaskie-okno-na-swiat-czesc-1/
https://wachtyrz.eu/piotr-zdanowicz-zapomniane-gornoslaskie-okno-na-swiat-czesc-2/
https://wachtyrz.eu/piotr-zdanowicz-zapomniane-gornoslaskie-okno-na-swiat-czesc-3/
Obszar źródliskowy Kłodnicy to nieco wypiętrzony teren (do 310 m n.p.m.), pomiędzy doliną Boliny na południu i obniżeniem Leśnego Potoku na północy. Znajdziemy tam mokradła, oczka wodne i strugi płynące pośród 130-letniego lasu łęgowego z dominującą czarną olszą. Drzewostan uzupełniają brzozy, dęby, świerki, buki, modrzewie oraz płaty sosnowego boru.
Rośnie też tutaj ciemiężyca zielona, czosnek niedźwiedzi, wawrzynek wilczełyko, kruszczyk szerokolistny oraz dwie roślinki idealne dla ćwiczących dykcję: szczyr trwały oraz prosownica rozpierzchła (Boże, kto wymyśla te nazwy!…).
Z powodu dużej wilgotności sporo jest płazów, z których najciekawsze to ropucha szara, żaba trawna, traszka zwyczajna i rzekotka drzewna. Są też gady z coraz powszechniej występującą żmiją zygzakowatą.
Dodajmy, że jedynie 400 m od wysiękowych źródeł Kłodnicy, należącej do dorzecza Odry, swe źródła ma Leśny Potok, będący dopływem Rawy (należy do dorzecza Wisły). Gdyby obniżył się teren oddzielający obydwa obszary źródliskowe, to cieki Kłodnicy lub Leśnego Potoku mogą popłynąć w przeciwnym kierunku stając się częścią źródeł sąsiedniej rzeki. Takie zjawisko nazywa się kaptażem.
SZTAUWAJERY – ZIELONA ARIERGARDA MURCKOWSKICH LASÓW
Od źródeł Kłodnicy kierujemy się wciąż na północ i przekraczając szosę znajdujemy się 13 km od południowej krawędzi Lasów Murckowskich. Wciąż otacza nas las, ale jesteśmy już na terenie Katowickiego Parku Leśnego, który stanowi symboliczną oraz faktyczną zieloną bramę, poprzez którą z samego centrum Katowic można wejść w zupełnie inne realia krajobrazowe – śródleśne stawy, zalesione wzgórza, mokradła, leśne przysiółki i aż 90 km2 drzew wszelakich.
Dla znajdującego się tuż obok, 300-tysięcznego miasta, położonego w jednym z najbardziej zurbanizowanych obszarów Europy, wszystko to stanowi rzeczywistość absolutnie egzotyczną, zaś wyznawcy nieśmiertelnej tezy – jakoby na tak zwanym „Śląsku” istniały wyłącznie szyby i kominy, poznając tę rzeczywistość bywają i „wstrząśnięci”, i „zmieszani”…
Katowicki Park Leśny jest trzecim największym parkiem miejskim na terenie Polski (420 ha) Największy jest Bydgoski Leśny Park Kultury i Wypoczynku (820 ha), a drugi – Park Śląski (620 ha). Zatem dwa z trzech największych parków miejskich w Polsce znajdują się nie tylko na Górnym Śląsku, ale na terenie GOP-u (kilka kilometrów od siebie) i obydwa są większe od nowojorskiego Central Parku.
Po przeszło kilometrze wychodzimy definitywnie z lasu i natrafiamy na parkową polanę bardzo sporych rozmiarów, wokół której usadowiła się miejscowa gastronomia i rekreacja. W tym momencie jesteśmy 1,5 km od centrum Katowic.
Na terenie tym, zwanym Muchowcem już przeszło 100 lat temu Katowiczanie organizowali pikniki i majówki, a miejsce nosiło nazwę Doliny Szwajcarskiej lub Doliny Cesarza Wilhelma (Kaiser Wilhelmstall). Był tam wówczas pokaźnych rozmiarów gościniec, z uwagi na formę architektoniczną, zwany zameczkiem leśnym.
Oś parku stanowi Leśny Potok, będący prawobrzeżnym dopływem Rawy. Na nurcie potoku powstało kilkanaście stawów o różnej wielkości i przeznaczeniu, o czym świadczy śląska nazwa terenów parkowych: Sztauwajery lub Dolina Trzech Stawów (chodzi o trzy pierwsze stawy, nad którymi spontaniczną rekreację uprawiono już przed II wojną).
Pierwsze z napotkanych stawów to niewielkie oczka skryte pośród starej dębiny będącej pozostałością, nie tak dawnej, leśnej przeszłości tego miejsca.
Warto też wspomnieć, że przy centralnej polanie parku bierze początek rolkostrada, będąca takze trasą rowerową oraz szlakiem spacerowym. Jest to jeden z najdłuższych tego typu miejskich obiektów w Polsce, tworzący pętlę o długości 4 km.
Oczywiście rolkostrada, to nie jedyna atrakcja Parku Leśnego. Są knajpki, place zabaw, boiska sportowe, stadnina koni, kąpielisko, wodny plac zabaw oraz stawy (ozdobne, wędkarskie i rekreacyjne) gdzie można też pływać kajakiem.
Jest też kemping samochodowy i lotnisko katowickiego aeroklubu (przed II wojną było ono pasażerskie), gdzie w roku 1983 odbyła się msza św. z udziałem papieża Jana Pawła II, w której uczestniczyło rekordowe 1,5 mln wiernych…Ostatnimi czasy park wzbogacił się też o dwie nowe ścieżki dydaktyczno-rekreacyjne, prowadzące częściowo drewnianymi podestami pośród ciekawych terenów zielonych.
Park Leśny znajduje się wprawdzie tuż obok centrum Katowic, ale z drugiej strony jest on ucywilizowaną ariergardą Lasów Murckowskich, więc można tu spotkać sporo różnych zwierzaków, między innymi wszystkie 12 gatunków chronionych płazów, występujące na terenie murckowskich lasów.
Obecność licznych akwenów sprawia, że obok płazów, bogaty jest świat owadów, wśród których szczególnie efektowne są ważki (około 40 gatunków). Czasem w parku pojawiają się egzotyczne gatunki tych owadów. – Na przykład w 2009 r. stwierdzono obecność zalotki spłaszczonej (Leucorrhinia caudalis), której wcześniejszą obecność na Śląsku stwierdzono tylko raz… w 1825 r.
W naszym „drang nach nord” napotykamy teraz jeden z trzech największych tutejszych stawów, przeznaczony wyłącznie dla wędkarzy
Później jest fragment zieleni, która oddziela nowszą cześć parku od właściwych Sztauwajerów oraz kolejny staw przeznaczony dla wędkarzy zwany Ozdobnym.
Mijając kolejny staw zaadaptowany na kąpielisko, wchodzimy w obszar północnej części Parku Leśnego, czyli na „właściwe” Sztauwajery. Stąd widać już zabudowę centrum Katowic, a najmniej „przyjemnym” obiektem jest wiadukt autostrady A4, przewieszony ponad Doliną Trzech Stawów.
Po sforsowaniu tej wątpliwej atrakcji robi się znowu przyjemniej, bowiem docieramy nad największy staw o dość trywialnej nazwie: Kajakowy, przeznaczony dla wędkarzy oraz uprawiania sportów wodnych.
Wprawdzie jesteśmy na obszarze parku, bezpośrednio sąsiadującym z terenami miejskimi, ale sporo tu ptactwa wodnego (perkozy, perkozki, łyski, mewy śmieszki, mewy srebrzyste, kokoszki wodne, kaczki krzyżówki i łabędzie). Zdarzają się też gatunki bardziej „egzotyczne”, bowiem teren „doliny”, z uwagi na relatywnie niewielką odległość od korytarza ekologicznego rzeki Wisły, jest miejscem odpoczynku ptaków na trasie ich przelotów.
Najdalej wysuniętym na północ jest staw Łąka. Pomiędzy nim a stawem Kajakowym przebiega trasa spacerowa dla pieszych i rowerzystów, która jest najbardziej „medialną” częścią Sztauwajerów, bowiem tą właśnie alejką od 2017 r. prowadzi trasa najbardziej prestiżowego na ternie Polski, kolarskiego wyścigu Tour de Pologne.
Staw Łąka stanowi kres Parku Leśnego, a jego nazwa jest chyba najmniej adekwatna względem otaczającego krajobrazu. Nad stawem posadowiły się bowiem biurowce i osiedla, a zapowiadana jest budowa kolejnych.
Inne niewielkie biurowce powstały na skraju leśnej części parku (ponoć w wyniku „zaniedbań” urzędników w temacie planu zagospodarowania przestrzennego). Radni ustalili także w tym roku, że leśną część parku można będzie wycinać pod obiekty rekreacyjno-komercyjne… Z kolei inna część leśnego areału parku ma być wycięta, bo drzewa „nagle”, po 100 latach współistnienia, zaczęły przeszkadzać działalności aeroklubu…
W ten sposób furtka do faktycznego zniszczenia parku uchyla się coraz bardziej, a przecież to teren unikatowy, leżący niemal w centrum miasta i tworzący optymalne połączenie funkcji sportowo-rekreacyjnej z pierwotną funkcją przyrodniczo-krajobrazową. W takiej formie oraz w ramach takiego areału, obszary takie istnieją już tylko w nielicznych dużych miastach Europy. Niestety bardzo często współcześni urzędnicy nie potrafią odróżnić żywej przestrzeni przyrodniczej od zielonych atrap – „niby-parków” z drzewkami z hipermarketu i trawą rozwijaną z rolki.
W tych okolicach jest też parking i dochodząca tutaj szosa dostępna dla samochodów, którą po niespełna 3 km dojedziemy do katowickiego rynku (w linii prostej jest 1,5 km)
NA KONIEC WIZYTA U KLIMONTA…
Już prawie na koniec, jeszcze jedna „teleportacja”. Z północnego „cypla” Lasów Murckowskich przenosimy się poza ich południowe rubieże, gdzie w Lędzinach istnieje lokalnie najstarsze wzmiankowane miejsce zwane Klemensową Górką lub Górą Klimont.
Według legendy, było to kultowe wzgórze pogan (poświęcone słowiańskiemu Perunowi), a potem miejsce kultu chrześcijan, związane z czasami Wielkich Moraw i pierwszą krucjatą ewangelizacyjną. To tutaj miał bywać ów św. Klemens z macedońskiej Ochrydy, na którego przy Czarnej Studni w Murckach dybała zła czarownica…
Na Klemensowej Górce stoi barokowy kościółek z XVIII w., w którego podziemiach bije źródełko. Obok wielu cennych artefaktów znajduje się tam również żyrandol wyprodukowany w słynnej hucie szkła w Wesołej, gdy jej faktorem był Śląski Faust – Christian Ruberg (odnośnik do opowieści o Rubergu i „śląskim cynku” we wcześniejszym fragmencie artykułu).
Jednak największą zaletą tego miejsca jest widok na ogromną część Górnego Śląska. Przy dobrej pogodzie widać też Babią Górę i Pilsko, a przy „furze szczęścia” nawet Tatry. Wobec powyższego można zażartować, że licząca 302 m n.p.m. Góra Klimont jest lepszym punktem widokowym, niż wysoka na 1725 m Babia Góra, bo z Klemensowej Górki – Babią Górę widać, a z Babiej Góry – Klemensowej Górki nie widać, nawet przy najlepszej pogodzie…
SUPLEMENT OPTYMISTYCZNY
Obecnie przemierzając Lasy Murckowskie można mieć tak zwane ambiwalentne odczucia. Z jednej strony, dzięki kreatywności oraz zaangażowaniu miłośników historii i przyrody z Murcek, Kostuchny, Podlesia i innych osad na krańcach lasów, powstają – we współpracy z leśnikami – nowe tablice edukacyjne, ścieżki krajoznawcze oraz publikacje na temat miejscowej przyrody i historii.
Niektóre śródleśne tereny i obiekty są też adaptowane na potrzeby rekreacji lub przywracane naturze, a jednym ze sztandarowych przykładów renaturyzacji zdegradowanego śródleśnego terenu są dzieje Dolinki Murckowskiej. Teren ten, położony w dolinie potoku Przyrwa, 70 m poniżej wierzchołka Białobrzeskiej Góry, był pierwotnie pełen rozlewisk, podmokłych łąk i murszowisk.
W początkach istnienia Murcek wypasano tam trzodę (miejsce zwano Cigengarten), a w latach międzywojennych próbowano uprawiać chmiel. Po II wojnie pojawiły się dwa stawki hodowlane, a w latach 70-tych powstał ośrodek rekreacyjny – duży basen z brodzikiem oraz betonowa tama na Przyrwie i rowy meliorujące okolicę. Osuszając teren, niszczono oczywiście cenne ekosystemy leśno-wodne związane z małą retencją.
W latach 90-tych XX w. ośrodek przestał funkcjonować – betonowe budowle wewnątrz lasu stały się symbolem upadku minionego systemu, a całe miejsce – dzikim wysypiskiem śmieci. Od kilku lat z inicjatywy Pracowni Edukacji Ekologicznej „Studnia” w Murckach oraz innych miejscowych miłośników przyrody, przy wsparciu środowisk leśnych, prowadzone są na „Dolince” działania w celu przywrócenia tego miejsca naturze, dzięki czemu staje się ono na powrót urokliwym leśnym zakątkiem.
I ZDECYDOWANIE MNIEJ OPTYMISTYCZNY…
Można stwierdzić, że przełom XIX i XX w. to modelowa miejscowa gospodarka leśna, co mimo ogromnej antropopresji pozwoliło zachować Lasy Murckowskie jako niespotykaną na tak zurbanizowanych obszarach, enklawę „dzikiej przyrody” (kilkaset gatunków chronionych zwierząt i roślin)
Niestety te czasy już minęły. Obecnie można mieć wrażenie, że wielu decyzji odnośnie gospodarowania zasobami leśnymi nie podejmują leśnicy, ale ludzie, dla których liczy się wyłącznie wymiar ekonomiczny. Las cięty jest już nawet w otulinach rezerwatów. Planuje się też wycinkę na obszarze Parku Leśnego, a przez malowniczy rezerwat Ochojec, gdzie unikatowe liczydło górskie ma największe stanowisko w Europie, ma przebiegać linia tramwajowa. Nie lepiej jest na wzgórzach okalających lasy, gdzie padają ostatnie enklawy pól i łąk, zabudowane setkami deweloperskich „czworaków”.
Lasy, oblane zewsząd betonem i porozcinane pajęczyną dróg, stają się wyspą obumierającej przyrody. Większe zwierzęta, pozbawione korytarzy migracyjnych i skazane na chów wsobny, zaczną wymierać lub po prostu wyniosą się w inne okolice. Zmieniają się też stosunki wodne – wysychają źródła i potoki, a najbardziej cenne rośliny przestają rosnąć. Z powodu obniżenia wód gruntowych drzewa będą usychały lub miały mizerne przyrosty, a w innych rejonach – obumrą nagle, zalane wodami gruntowymi, z powodu fedrunku „na zawał” pod powierzchnią lasów.
W ten sposób historyczne Górne Lasy Pszczyńskie, którymi zachwycali się książęta, królowie i cesarze, których nie zmogła rewolucja przemysłowa, a partyjni dygnitarze docenili ich wartość, zachowując jako pas ochronny GOP – właśnie w epoce, gdy do znudzenia powtarzany jest frazes „ekologia”, mają „szansę” przestać istnieć.
Oczywiście lasy nie znikną całkowicie, ale przestaną być enklawą cennej przyrody, stając się banalną, tak zwaną podmiejską zielenią, czyli „wyrobem lasopodobnym”, gdzie za zobaczenie sikorki dostaniemy odznakę „zasłużonego ornitologa”, a spotkanie zająca, będzie tematem dla lokalnych mediów…
W ostatnim czasie pojawiły się okoliczności, które potęgują w tym względzie pesymistyczne nastroje. Oto bowiem katowiccy radni będą się zastanawiać, które fragmenty z owych 66 km2 lasów w granicach administracyjnych miasta są szczególnie cenne.
Skrajnie naiwni sądzą, że chodzi o to by tworzyć nowe strefy ochronne – skrajnie sceptyczni uważają, że chodzi o to, by nie „marnowało” się aż 66 km2 terenów, z których przynajmniej połowę można sprzedać inwestorom. Ja mam nadzieję, że tym razem nie sprawdzi się spiskowa teoria dziejów, a władze Katowic rozumieją, że tereny zielone to takie samo bogactwo miasta jak powstające w tempie oszałamiającym, nowoczesne biurowce oraz nowo pozyskiwani inwestorzy…
Czy naprawdę warto w kilka lat zniszczyć to, co na swój byt pracowało dziesiątki pokoleń… Czy zawsze obiektywna wartość jest wprost proporcjonalna do wyliczeń ekonomii… Czy zawsze pożyteczne jest dla nas wyłącznie to, co jest doraźnie użyteczne, pragmatyczne i utylitarne…
Nie chodzi wcale o odrealniony idealizm, będący w konflikcie ze zdrowym rozsądkiem, ale właśnie o zdrowy rozsądek, który podpowiada nam, że nie jesteśmy ani pierwszymi, ani też ostatnimi ludźmi na tym świecie i warto, abyśmy tym, którzy przyjdą po nas, zostawili coś więcej niż tylko „plastikowe” galerie handlowe i hipermarkety…
I jeszcze jedno – zabytki, nawet w stanie totalnej ruiny, można na upartego odbudować, bo to „tylko” kwestia dobrej woli, odpowiednich decyzji administracyjnych oraz posiadania odpowiednio dużych środków. Wyciętego lasu, zniszczonych bagien, łąk i torfowisk – zwłaszcza wówczas, gdy w ich miejsce powstają budynki i drogi – nie da się nawet przy najlepszych chęciach i niebotycznych środkach, odtworzyć w tym samym miejscu…
Las wycięty pod inwestycje ginie na zawsze, a posadzony na nowo w innym miejscu potrzebuje setek lat, by wykształcić odpowiednio cenne, trwałe i wyraziste ekosystemy oraz własny leśny etos, który odróżnia knieje „z przeszłością i charakterem” od gospodarczych leśnych upraw.
EKOLOGIA – TAK… EKOLOGIZM – NIE…
Na samym początku artykułu padło stwierdzenie, że nieco później napiszemy o tym, dlaczego pszczyńskim władcom zawdzięczamy zachowanie Lasów Murckowskich. Właśnie jest „nieco później” i przyszedł czas, aby tę kwestię rozwiązać.
Otóż, aby wszystko było jasne – nikogo nie namawiam do łowiectwa, bo sam nie byłbym w stanie strzelić do jakiegokolwiek zwierzaka, nawet dmuchanym ryżem, Jednak nigdy też nie nazwałbym myśliwych „mordercami zwierząt”. Obiektywna prawda jest bowiem taka, że gdyby nie zamiłowanie pszczyńskich Promnitzów, Anhaltów, a zwłaszcza Hochbergów do myślistwa oraz leśnictwa – nie byłoby już dzisiaj lasów pszczyńskich (murckowskich) albo byłyby one namiastką tego, czym są obecnie.
To dawnemu łowiectwu i leśnictwu zawdzięczamy wypracowanie sposobów gospodarowania zasobami leśnymi, które stosujemy do dzisiaj (w każdym razie do niedawna) nazywając gospodarką zrównoważoną. Jej prekursorem w lasach pszczyńskich był w XIX w. książęcy wielki łowczy Karl von Schütz.
Paradoksalnie też, fakt, iż ówczesne VIP-y chciały do zwierząt strzelać, powodował potrzebę dbania o ich pogłowie, ustalania odpowiednich limitów polowań oraz prowadzenia planowej hodowli gatunkowej w specjalnych zagrodach i volierach.
Przecież to, że istnieją dzisiaj w pszczyńskich lasach żubry, jest wynikiem „zafiksowania” Hochbergów na punkcie swych leśnych włości. Mało tego, gdyby nie było żubrów pszczyńskich, nie byłoby w ogóle żubrów na wolności, bo właśnie stado pszczyńskie uratowało cały gatunek.
Warto sobie uzmysłowić, że dzikie zwierzęta, w czasach zanim pojawili się pierwsi myśliwi, nie umierały w „leśnych domach starców”, ale były rozszarpywane przez inne zwierzęta (drapieżników). Strzał myśliwego jest niczym w porównaniu ze zjadaniem sarny przez wilki lub zagryzaniem starego dominującego samca przez młodsze drapieżniki tego gatunku.
Dzisiaj właściwie nie ma już naturalnej selekcji, nie ma puszcz, gdzie wszystko dyktuje naturalny rytm przyrody, więc ktoś musi eliminować nadmiar zwierzyny. Gdyby nie prowadzono odstrzałów, to zwierzyna płowa, pozbawiona naturalnych wrogów (drapieżników), narażona na chów wsobny i wnoszenie „felernych” genów do genotypu całej populacji, wymierałaby w postępie geometrycznym.
Nie da się też wszystkich starych, chorych i słabych zwierząt leśnych przenieść do schronisk, chyba że pieniądze na ich utworzenie da nam ZUS z oszczędności wynikłych z uśmiercania „bezproduktywnych” staruszków – co postulują niektórzy wyznawcy tak zwanego ekologizmu (nie mylić z ekologią). Tylko, że wtedy będziemy mieli same zagrody ekologiczne, a w lesie co najwyżej dżdżownice i muchy, a chyba nie o to nam chodzi…
Jest też nieprawdą, że dopiero „ludzie naszych czasów” posiedli tak zwaną „świadomość ekologiczną”, a ci żyjący wcześniej byli w tym względzie barbarzyńcami. Różnica jest tylko taka, że tamci kierowali się zdrowym rozsądkiem i nie potrzebowali tysięcy uregulowań prawnych do zrozumienia znaczenia środowiska naturalnego w życiu człowieka.
Natomiast w naszych czasach, ze zdroworozsądkowej dbałości o przyrodę uczyniono propagandowy slogan „ekologia”. Mało tego, ów slogan próbuje się od niedawna podnieść do rangi „nowej religii” zwanej ekologizmem.
Płaczemy nad wielorybami i śniegiem z Antarktydy, a ginące glony stają się ważniejsze od ludzi umierających na raka. Przedszkolaki, pośród oklasków władz miejskich, manifestują miłość ludzkości do przyrody wycinając drzewka z papieru, a w tym samym czasie, wysłani przez te same władze miejskie, panowie z piłami, „w tak zwanym interesie społecznym” wycinają całe połacie lasów pod „deweloperkę” (bo grill pod lasem być musi)…a my możemy się temu tylko przyglądać…
Oczywiście zawsze byli i będą ludzie, dla których drzewa to tylko kubiki materiału, za który można dostać „kasę”. Zawsze też będą osoby, dla których zabijanie zwierząt (pewnie z powodu braku pozwolenia na zabijanie ludzi) będzie stanowiło coś w rodzaju „rozkoszy bogów”, co potwierdzają rzezie podczas tak zwanych „dewizowych polowań”.
Jednak równie niebezpieczne jest to, iż nieustraszonymi rycerzami w walce o dobro przyrody stają się dzisiaj w dużej mierze samozwańczy specjaliści, którzy tak naprawdę, nie odróżniają dębu od sosny, prawdziwy las widzieli na pocztówkach, a w osiedlowym zagajniku zgubiliby się nawet z GPS-em.
To właśnie te osoby, które wiedzę o zależnościach panujących w świecie zwierząt czerpią z książki o Kubusiu Puchatku oraz filmów Disney’a, krzyczą najgłośniej o to by ratować „matkę ziemię”, chociaż sami korzystają z wszystkich dobrodziejstw cywilizacji, przy produkcji których fabryki emitują do atmosfery całe tony różnego smrodu.
Tym wyznawcom jedynie słusznej tezy o wyższości natury nad kulturą, proponuję by wyposażeni w toporek zaszyli się na rok w syberyjskiej tajdze (albo przynajmniej w Bieszczadach). Jeżeli po roku wrócą „w jednym kawałku” i nie zmienią zdania, to ja im uwierzę i stanę się wojującym neofitą „świętego ekologizmu”…
Tymczasem, może to banalne, ale uważam, że prawdziwymi „mordercami przyrody” są urzędnicy, którzy bez refleksji pozwalają na wycinkę lasu pod pierwszą z brzegu inwestycję. Są nimi właściciele i zarządcy fabryk emitujący do rzek i atmosfery tony smrodu. Pozbawieni wyobraźni samorządowcy „wycinający” miejską zieleń, która jest w stanie choć część z owego „smrodu” przefiltrować. Są nimi także projektanci nie uwzględniający w planach budowy dróg, konieczności przemieszczania zwierząt, które skazane na chów wsobny, padają jak muchy, zanim ktokolwiek do nich strzeli. Wreszcie ministrowie, którzy traktują lasy jak awaryjny rezerwuar zasobów budżetu państwa. To głównie przez nich, a nie przez myśliwych czy wędkarzy, giną kolejne setki tysięcy zwierząt – niektóre gatunki bezpowrotnie…
I jeszcze jedno – tym osobom, które uważają, że strzał myśliwego to najgorsze, co może się przydarzyć leśnemu zwierzęciu, dedykuję fotkę sarenki z Lasów Murckowskich, która miała nieszczęście spotkania z osiedlowym psem. Cóż, pewien „miłośnik spacerów z pieskiem bez kagańca i smyczy”, w ramach swej bezgranicznej miłości do zwierząt pomyślał zapewne, że jego pupil gania w lesie za sarnami i zającami, by poplotkować o „stumilowym lesie”…
WARTO POZNAĆ LASY MURCKOWSKIE… ZANIM STANĄ SIĘ LASKIEM MURCKOWSKIM
Pewnie w tym momencie słowa te zabrzmią komicznie, ale prawda jest taka, że powyższy artykuł to jedynie reporterski skrót tego wszystkiego, co można o Lasach Murckowskich i otaczających je okolicach napisać. Gdyby ktoś chciał się dowiedzieć więcej o tym charakterystycznym i bardzo ciekawym kawałku Górnego Śląska – zapraszamy do lektury książki „W Krainie Murckowskich Lasów – Katowice w cieniu pradawnej puszczy”, którą kilka lat temu napisałem wspólnie z Bartłomiejem Zatorskim, a która to pozycja składa się z dwóch tomów mających wspólnie 636 stronic.
Warto też zapoznać się z historią pszczyńskich, a w pewnym momencie – murckowskich żubrów, które odegrały kluczową rolę w procesie restytucji tego gatunku w przyrodzie. Można to zrobić za sprawą publikacji „U źródeł – żubry murckowskie” (praca zbiorowa).
Wiele ciekawych informacji dotyczących historii i przyrody Lasów Murckowskich, niedostępnych w żadnych innych publikacjach, można też znaleźć na autorskim blogu Bartłomieja Zatorskiego „Murcki – Erdmancyjŏ” http://erdmancyjo.blogspot.com/
Cołko prŏwda je zajś tako, co żodne ksiōnżki i cajtōngi niy ôpedzōm nōm ô jakim placu tela, wiela sami ôbocymy. Beztōż, jak kańś blisko pomiyszkujecie, to wybiercie się do murckowski lasōw na duksze wãndrowanie abo rajza na kole, aji yno na szpacyr, bo tela zielonojści gynau we indusztryjalnym landzie ni ma we żōdny zajcie Ślōnska.
Tak mi sie tysz zdŏ, co we Katowicach moc je teroski takich przemōndrzałych gupielŏkōw we bindrach, do kerych wiyncyj niż 5 strōmōw na kupie, to je ino mitrynżynie placu. Skuli tygo miarkujã, co za pora rokōw, zamias srogich i piyknych lasōw, co dycki sam bōły, ôstanōm – jak to się gŏdo – „podmiejskie tereny zielone”, kaj ze zwierzyny ôbejrzycie se yno kopruchy… ale tysz cołki czos mōm nadziejã, co jednakowōż tak niy bydzie…
Piotr Zdanowicz – pasjonat oraz badacz historii, kultury i przyrody Górnego Śląska. Dziennikarz, autor lub współautor książek i reportaży, a także kilkunastu prelekcji, kilkudziesięciu artykułów prasowych oraz kilkuset tysięcy fotografii o tematyce śląskiej. Pomysłodawca rowerowych i pieszych szlaków krajoznawczych na terenie Katowic, Mysłowic i Tychów oraz powiatu kędzierzyńsko-kozielskiego. Poeta, muzyk i plastyk-amator. Z zawodu elektronik, budowlaniec oraz magister teologii.
Świetny i dociekliwy artykuł, jest Pan prawdziwym szerlokiem naszych czasów. Czekam na więcej. I mam nadzieję, że wznowi się nakład “w krainie murckowskich lasów”. Pozdrawiam
Super materiał, daje pogląd, że nawet leśna ścieżynka, którą dreptam parę razy w tygodniu ma wielosetletnią historię. Trochę brakuje zdjęć pozostałych zwierzaków zamieszkujących Las Murckowski. Sam mam pstrykam sporo danieli, saren, dzików, a nawet wilka. Może warto zaktualizować artykuł o dodatkowe fotosy.
Nie zgadzam się jedynie z tendencyjnie napisanym fragmentem o myśliwych. To niestety są nie tylko mordercy, ale także chciwi mordercy. Forma grupowego mordowania po spłoszeniu zwierząt hałaśliwą nagonką nie pozwala realizować żadnego z zadań ‘gospodarowania’, a jest jedynie bezmózgą brutalną jatką, żeby kilku panów podreperowało swoje kompleksy i skasowało budżet miasta na ‘odstrzał dzików’. Leśnicy dostają swoją działkę, interes się kręci.
Oczywiście wolno się Panu nie zgadzać z moim punktem widzenia na temat myślistwa. Proszę jednak nie używać terminu “tendencyjny”, bo w takim razie, ja również mogę Pana punkt widzenia nazwać tendencyjnym. Proszę też zauważyć, że ja próbowałem przynajmniej mój punkt widzenia uzasadnić i na dodatek podpisałem swój artykuł (tak jak wszystkie swoje książki i artykuły) swoim nazwiskiem, biorąc “na klatę” ewentualną krytykę oraz polemikę. Natomiast Pan powtórzył jedynie kilka wyświechtanych chwytliwych sloganów dotyczących myśliwych oraz rzucił w ich kierunku kilka obraźliwych epitetów, nie próbując nawet tego w merytoryczny sposób uzasadnić, i poza wszystkim nawet nie podpisał się Pan z imienia i nazwiska.
Oczywiście ma Pan do tego wszystkiego prawo, dokładnie tak jak ja mam prawo do swoich racji. No chyba, że uważa Pan za “tendencyjne” wszystko, co nie zgadza się z Pana widzeniem rzeczywistości. Myślę sobie jednak nieśmiało, że właśnie taka postawa jest przede wszystkim “tendencyjna”.
Pozdrawiam
Piotr Zdanowicz
Fajne. Nawet: bardzo fajne fotki, dużo miłości do tej ziemi widać. Jedna malutka uwaga: Kłodnica. Rzeka może ma jeszcze meandry, ale jej bieg – szczególnie pogłębione, miejscami betonowe zbocza, raczej już naturalne nie są. Ponoć w tej chwili już tak się rzek nie reguluje, bo pełni jedną funkcję – przeciw rozlewaniu się nawet przy dużych opadach, ale nic poza tym. Czyli przy prawdziwej powodzi i tak wyleje, a najgorsze jest to, że nikt nie może z wody skorzystać, bo zbocza są strome. Ani łania, ani zając, ani ptaszki się nie napiją. Dzieciaki też nóżek nie potaplają. Okropne.
Trochę nieprecyzyjnie Pani scharakteryzowała rzekę Kłodnicę. Zabetonowane koryto jest wyłącznie na krótkim odcinku zurbanizowanym od Zabrza do jeziora Dzierżno poza Gliwicami. Na pozostałym nurcie płynie swobodnie, przy czym na odcinku od Starego Panewnika w Katowicach do części Rudy Śląskiej zwanej właśnie Kłodnicą jej wody są bardzo czyste, a rzeka płynie naturalnymi meandrami. Również pomiędzy Pławniowicami i Sławięcicami, Kłodnica nie była nigdy regulowana. Zresztą w dalszym, swym odcinku (ujściowym) jej bieg był wprawdzie minimalnie “modyfikowany”, ale o żadnym betonie nie ma mowy, a rzeka płynie poprzez pola i lasy swobodnie się rozlewając. Kłodnica, o której Pani pisze, znajduje się głównie w Gliwicach i tam jest również dość mocno zanieczyszczona, więc może i dobrze, że akurat tam dzieciaki nie “potaplają nóżek”, bo ich nóżkom mogłoby to nie wyjść na dobre 😉
Do trzech razy sztuka, dopiero dziś udało mi się przeczytać artykuł od deski do deski. Dobra robota Piotrze! Bardzo przekrojowy artykuł, choć wymaga dużo czasu i skupienia. Pozdrawiam
Bardzo ciekawy artykuł. Ciekawi mnie ten szlak solny. Ostatnio trafiłam na ulice Szlaku solnego w Bieruniu, i tak własnie zaczęłam nad nim rozmyślać, poszukiwać informacji, choć ciężko coś znaleźć. Szlaków solnych w Polsce było kilka, skąd dokąd biegł ten w naszej okolicy?