Piotr Zdanowicz: Cesarskie wędrowanie po śląskich kresach
Współczesne Mysłowice nie są ani największym, ani najbardziej znaczącym miastem Górnego Śląska, a jednak to właśnie tam znajdowało się niegdyś miejsce odwiedzane przez tysiące turystów, będące ewenementem w nowożytnej historii świata.
KŁOPOTY Z CYSŎRZAMI I TRYGONOMETRIĄ
Zacznijmy od tego, że wschodnia granica administracyjna Mysłowic to jednocześnie wschodni kraniec Śląska, który przed wiekami stanowił także limes całego Świętego Cesarstwa Rzymskiego, w granicach którego Śląsk znajdował się przez niemal 400 lat.
Na wschodnich peryferiach Mysłowic jest też miejsce znane jako Trójkąt Trzech Cesarzy, gdzie Biała i Czarna Przemsza łączą się w jeden nurt. Ponieważ jednak nazwa tego zakątka jest tyle popularna co błędna, więc już na wstępie czeka nas sporo wyjaśnień.

Zastanówmy się więc, dlaczego – „trójkąt”, skoro łączące się rzeki nie kreślą w terenie niczego, co przypominałoby taką figurę geometryczną. No właśnie, znowu wszystkiemu winni… „Niemcy”, a mówiąc serio – błędne tłumaczenie z niemieckiego. W nazwach Drei Kaieser Ecke lub Drei Kaiserreichs Ecke, nie ma bowiem ani krzty trójkąta, bo trójkąt to Dreieck, a tutaj mamy Ecke, czyli kąt. Mamy też liczebnik drei oraz słowa: Kaiser lub Kaiserreichs, więc po złożeniu wszystkiego „do kupy” wychodzi nam kąt trzech cesarzy (cesarstw) lub trój-kąt trzech cesarzy (cesarstw), rozumiany jako trzy kąty.
Rzeczywiście, rzeki tworzą w terenie trzy kąty i takie tłumaczenie niemieckiej nazwy wydaje się logiczne. Być może jednak, pierwotna nazwa nie była wcale niemiecka ale… śląska i w ogóle nie chodzi o geometrię. Otóż istnieje śląski wyraz kōnt, który znaczy tyle co polski zakątek. Jednak kōntami nazywano też zaścianki miejscowości. Mamy przecież Kąty Opolskie, Kąty Wrocławskie; istnieją też domniemania, że nazwa miejscowości „Katowice” nie pochodzi wcale od wyrazu kat, ale od faktu, iż u swego zarania był to zaścianek (kōnty) Bogucic – przysiółek powstały wokół boguckiej kuźnicy.
Zatem mogło być i tak, że „miejscowi” nazwali to miejsce kōntym trzech cysŏrzy, później powstała niemiecka kalka tej nazwy, zaś przy tłumaczeniu powrotnym na „słowiańszczyznę”, ktoś zrobił to „prawie dobrze”, bo wyrażenie drei Ecke, to „prawie” Dreieck, jednak z powodu owego „prawie” – pierwsze wyrażenie oznacza trzy kąty, a drugie – trójkąt.

Zatem mamy kąt (zakątek), ale skąd na „granicznej prowincji” wzięli się aż „trzej cesarze”. Na pozór rzecz prosta i powszechnie znana wśród Ślązaków z rejonu Katowic czy Mysłowic oraz Zagłębiaków zza Przemszy. Chodzi o to, że po Kongresie Wiedeńskim w roku 1815, w miejscu które nazwaliśmy zakątkiem trzech cesarzy zbiegły się granice trzech terytoriów. Jednak sporo publikacji podaje, iż właśnie wówczas zaistniał Trójkąt Trzech Cesarzy, a to już nie jest prawdą…
Otóż od 1815 do 1831 r., w miejscu gdzie dwie Przemsze łączą się w jeden nurt, stykały się tereny: Królestwa Kongresowego (pod protektoratem Rosji), Rzeczpospolitej Krakowskiej oraz Królestwa Prus. W latach 1831-46, po włączeniu Królestwa Kongresowego do Rosji, był to trójstyk Rosji, Prus i Rzeczpospolitej Krakowskiej, a w latach 1846-1871 (po włączeniu krakowskiej enklawy do Austrii), opodal Mysłowic zbiegły się granice cesarstw: Rosji i Austrii (od 1867 r. Austro-Wegier) oraz Królestwa Prus.
Dopiero 18 stycznia 1871 r., po proklamacji Cesarstwa Niemiec zwanego II Rzeszą, możemy mówić o kącie trzech cesarzy (cesarstw), a sytuacja taka trwała przez 44 lata, gdy w czasie I wojny światowej, w roku 1915, Niemcy i Austro-Wegry zajęły rosyjskie tereny Kongresówki .

GRANICZNIE, KOMUNIKACYJNIE, PRZEMYSŁOWO…
Tak czy inaczej, owe niepełne pół wieku istnienia kąta cesarzy było okresem największej prosperity Mysłowic. Okazało się bowiem, że koniunkturę mogą napędzać nie tylko: handel, przemysł czy komunikacja, ale także „graniczne dziwolągi” z cesarzami w nazwie. Zresztą w wypadku grodu nad Przemszą zadziałały wszystkie z wymienionych czynników.
Najpierw przez całe stulecia, nieco na północ od zakątka cesarzy, znajdowała się przeprawa, a później długi na 240 m, drewniany most na Przemszy łączący śląskie Mysłowice z leżącym po drugiej stronie rzeki Modrzejowem (obecnie dzielnica Sosnowca). Tam właśnie przekraczano granicę Śląska i Rzeczpospolitej, wzdłuż biegnącego od Ukrainy i Mołdawii traktu zwanego Furmańcem, który w Mysłowicach łączył się ze szlakiem zmierzającym od Bytomia w stronę Oświęcimia i Krakowa.
Zatem już w XIV w. były Mysłowice ważnym grodem granicznym pomiędzy Polską i Śląskiem, a jednocześnie między Rzeczpospolitą i Koroną Czeską oraz Świętym Cesarstwem. Przez miasto biegła też Droga Jakubowa trasą rzymskiej Via Regia (śladem obecnej autostrady A4).

W początku XIX w. do zaszłości komunikacyjno-handlowych dołączył przemysł w postaci górnictwa, a przede wszystkim hutnictwa cynku. Zakłady te, unowocześnione przez Śląskiego Fausta – Christiana Ruberga, sprawiły że na Śląsku, a zwłaszcza w okolicy Mysłowic, wytapiano przeszło połowę światowej produkcji „srebrzystego metalu”. (O Rubergu i śląskim „cynku” piszemy tutaj: https://wachtyrz.eu/piotr-zdanowicz-slask-tez-mial-swojego-fausta/)
W połowie XIX w., gdy rewolucja przemysłowa zaczęła wchodzić w fazę największego przyspieszenia, do Mysłowic zawitała też wspomniana już linia kolejowa Wrocław-Mysłowice – jedna z najstarszych na terenie Niemiec oraz najstarsza na terenie współczesnej Polski. Pomimo, że była to inwestycja prywatna, jej otwarcia 3 października 1846 r., dokonał król pruski Fryderyk Wilhelm IV, a uroczystość odbyła się właśnie na mysłowickim dworcu.
Kiedy graniczne Mysłowice znalazły się na trasie Kolei Górnośląskiej oraz opodal trasy Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej połączonej z Mysłowicami bocznicą – miejscowość stała się ważnym ośrodkiem emigracyjnym. Przez wiele następnych lat charakterystycznym obrazkiem dla „kolejowych” fragmentów miasta były rzesze emigrantów podążających do swego „lepszego jutra”. Mało tego – czasem planowo, a czasem z powodu kłopotów paszportowych, zatrzymywało się w Mysłowicach sporo znanych osób, jak choćby pisarze: Józef Ignacy Kraszewski czy Aleksander Dumas (syn).
Wprawdzie, gdy rozpoczynały się dzieje mysłowickiego zakątka trzech cesarzy, miasto nie było metropolią, bo mieszkało w nim ledwie 6,5 tys. osób, ale pamiętać trzeba, że wszyscy mieszkańcy zgrupowani byli na obszarze współczesnego centrum, bowiem dzielnice: Słupna, Brzęczkowice, Wesoła, Morgi, Krasowy, Kosztowy, Larysz, Brzezinka czy Ławki, były jeszcze odrębnymi osadami. Zresztą przez kolejnych 30 lat Mysłowice zdołały niemal potroić liczbę ludności, która w roku 1905 wyniosła już 16 000 (wciąż bez obecnych peryferyjnych dzielnic).

CESARSKIE WŁOŚCI U STÓP KANCLERZA
Przemysł, komunikacja, handel… zatem co jeszcze do rozwoju Mysłowic mogło wnieść graniczne miejsce, które po prostu „było”? Otóż okazuje się, że przedsiębiorczy mysłowiczanie z posiadania na rubieżach miasta granicy trzech cesarstw potrafili wycisnąć tak zwanego „maxa”. Miarą skuteczności tych działań, niech będzie fakt, iż na przełomie XIX i XX w. był kōnt cysŏrzy najpopularniejszym miejscem całego wschodu Górnego Śląska, a publikacje z początku XX w. twierdzą wręcz, że była to atrakcja turystyczną na skalę europejską.
Odwiedzały go osoby z całego Śląska (to znaczy – terenu od Mysłowic po Zieloną Górę). Wielu turystów przyjeżdżało z Berlina, ale były też osoby z Francji, Szwajcarii, Belgii czy Holandii, o czym zaświadczają wysyłane znad kąta pocztówki. Zakątek cesarzy był również celem wycieczek szkolnych śląskich dzieci (moja Starka i Starzik byli kilka razy na takich wycieczkach).
Turyści przyjeżdżali koleją, a później odbywali spacer mysłowicką Promenadą, wzdłuż której stały sztandy z pamiątkami i pocztówkami. Nieco dalej był kompleks zwany Ogrodem Trzech Cesarzy, z bufetami, podestami do tańca, muzyką… Ludzie kąpali się w Przemszy i łowili ryby, a po rzece kursowały małe parowce oferujące turystyczne rejsy. Trudno w to uwierzyć, ale jedna z berlińskich publikacji z 1913 r. twierdzi, że istniało wówczas w Mysłowicach 110 restauracji ! (może raczej punktów gastronomicznych).

Wprawdzie po pierwszej wojnie światowej, granice „oddaliły się” od kąta trzech cesarzy, ale okoliczni mieszkańcy nadal bardzo chętnie chodzili tam na spacery, a dzieci zimą zjeżdżały z pobliskiego wzgórza na sankach i nartach.
No właśnie, w pobliżu kōnta cysŏrzy znajduje się wzniesienie, a właściwie jedna z dominant skarpy ponad doliną Przemszy, zwana wówczas Górą Bismarcka, bowiem w 1907 r. zbudowano tam obiekt zwany wieżą Bismarcka, którego projektantami byli Emil i Georg Zillmannowie – twórcy między innymi Giszowca i Nikiszowca, o których pisaliśmy tutaj: https://wachtyrz.eu/w-krainie-ekskluzywnych-zidlongow-cz-1/ https://wachtyrz.eu/w-krainie-ekskluzywnych-zidlongow-cz-2/
Wieża miała 20 m wysokości i platformę widokową, z której w pogodne dni widać było Beskidy, Kraków, a nawet Tatry. Kamienne bloki i grube mury miały symbolizować potęgę niemieckiego cesarstwa, jednak – jak się niebawem okazało – ani wieża, ani cesarstwo nie przetrwały zbyt długo.
Po I wojnie i powstaniach, gdy Mysłowice znalazły się w granicach Polski, wieży nadano nazwę Powstańców Śląskich, potem – Tadeusza Kościuszki, a w 1933 r., narzucony Ślązakom wojewoda Grażyński, wydał nakaz jej rozbiórki (kamienne bloki monumentu posłużyły do budowy schodów kościoła w mysłowickich Brzęczkowicach).
Dodajmy, że na obszarze współczesnej Polski było 40 wież Bismarcka (przetrwało 17), a najbliższa mysłowickiej znajdowała się na wierzchołku liczącego 334 m n.p.m. Wzgórza Beaty w ówczesnym katowickim Südparku (dzisiaj Park Kościuszki). Ta z kolei, po rozbiórce posłużyła do budowy fragmentów archikatedry Chrystusa Króla.

ZATOPIONE SNY O WODNEJ POTĘDZE
Turyści spoglądający z wieży Bismarcka mieli oczywiście widok nie tylko na Beskidy czy Tatry, ale przede wszystkim na dolinę Przemszy i właśnie z tą rzeką wiąże się jeszcze jeden aspekt potencjalnego rozwoju Mysłowic. Wymieniliśmy przemysł, turystykę oraz szlaki drogowe i kolejowe, które uczyniły z Mysłowic miasto rozpoznawalne i całkiem zamożne. Było jednak coś jeszcze, co przy odrobinie historycznego szczęścia, mogło uczynić z Mysłowic prawdziwą metropolię.
Otóż idąc na zakątek cesarzy od strony Słupnej (obecnie dzielnica miasta), natkniemy się na ulicę Portową i zapewne nazwa ta wyda nam się tak samo trafiona, jak ulica Czechowa na górniczym Nikiszowcu czy też ulica Szymborskiej w Kędzierzynie-Koźlu, prowadząca przez chaszcze i kartoflane pola. Tymczasem okazuje się, że trafiono „w punkt”, bowiem opodal miał powstać… ba, powstawał już – śródlądowy port, mający być docelowo jednym z największych w Europie oraz największym na terenie Polski.

Zaczęło się od tego, że władze niemieckie, a później także polskie, podjęły próbę wskrzeszenia idei budowy kanału Odra-Wisła. W międzywojniu istniała koncepcja tzw. „drogi północnej”, która korzystając z budowanego właśnie po niemieckiej stronie Kanału Gliwickiego, miała następnie – jako tzw. Kanał Górnośląski – podążać w okolice Mysłowic i dalej w stronę Krakowa jako część magistrali Odra – Wisła – Dniestr.
Inną koncepcją, mającą rodowód „przedwojenny”, był projekt kanału lateralnego (bocznego) względem Wisły, łączącego Gdańsk ze śląsko-dąbrowskim zagłębiem przemysłowym. Zawierał on wiele elementów austriacko-czeskiej koncepcji z początku XX w., będącej próbą kompleksowego rozwiązania problemu żeglugi w Europie Środkowej poprzez połączenie dorzeczy: Odry, Łaby, Dunaju, Wisły i Dniestru.
W obydwu projektach dominującą rolę odgrywało miasto Mysłowice, gdzie na skanalizowanej Czarnej Przemszy, w rejonie kąta cesarzy, miał powstać port rzeczny z docelową wartością rocznych przeładunków powyżej 4 mln ton (więcej niż w porcie kozielskim, gdy był on w piątce największych w Europie), zaś samo miasto miało się zamienić w kilkusettysięczną metropolię. Plany były gotowe i przez trzy lata prowadzono prace przygotowawcze.
Chciano też zbudować ogromny dworzec pasażerski i stację towarową z kilkoma bocznicami spinającymi najbardziej strategiczne korytarze kolejowe tej części Europy. Cześć infrastruktury miała się znajdować w podziemnych tunelach, których budowę już rozpoczęto, a po których pamiątką są potężne betonowe fundamenty zalegające 12 m pod mysłowickim dworcem. Koszt inwestycji oszacowano na 15 mln przedwojennych złotych. Dla porównania – budowa pełnomorskiego portu w Gdyni, z infrastrukturą towarzyszącą, kosztowała 35 mln złotych – nieco ponad dwa razy więcej.
Miejsce wybrano nieprzypadkowo, bowiem 60 km na zachód płynie Odra, kilkanaście kilometrów na południe – Wisła (Przemsza jest jej dopływem). W Mysłowicach miała początek strategiczna dla Śląska linia Kolei Górnośląskiej z pobliskim węzłem w Katowicach, a tuż pod bokiem były sosnowieckie Maczki i linia Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej.
Po trzech latach robót uregulowano i pogłębiono 4 km rzek: Brynicy i Przemszy i rozpoczęto kilka innych inwestycji pilotażowych. Budowa samego portu miała trwać 3 lata, przy zatrudnieniu kilkunastu tysięcy osób. W 1939 r. miał z niego wypłynąć pierwszy statek z węglem, ale przygotowania do prac przedłużały się i budowa nigdy nie ruszyła pełną parą, zaś w roku 1939 pojawiły się w okolicy raczej czołgi, zamiast statków i to był ostateczny kres mysłowickich snów o potędze…

LECZENIE PROGRAMOWEJ AMNEZJI
W początku XXI w. niewiele pozostało ze świetności zakątka trzech cesarzy, bo w czasach Peerelu ze względów polityczno-ideologicznych, miejsce to było skazane na zapomnienie. Wieżę rozebrano jeszcze przed wojną, brzegi Przemszy zarosły zielskiem i samosiewkami, a sama rzeka, zanieczyszczona i mniej obfita w wodę, nie stanowiła już żadnej atrakcji. Z promenady zniknęły ławki, a parkowe alejki zarosły chwastami… Miejsce zmieniło się tak dalece, że przypadkowemu obserwatorowi trudno uwierzyć, by mogło ono niegdyś stanowić jakąkolwiek atrakcję, a jeszcze trudniej w to, że była to atrakcja na miarę europejską…

Jednak sytuacja z wolna ulega poprawie. W miejscu styku dawnych granic częściowo uporządkowano teren, ustawiono obelisk (od strony Sosnowca) oraz tablice informujące o historii zakątka. Urządzane są cykliczne imprezy zwane Piknikami historycznymi. Planowana jest też budowa „czegoś”, co mogłoby spełniać rolę punktu widokowego (jednym z pomysłów jest adaptacja na ten cel dawnego mostu kolejowego).
Na zakątku cesarzy, od niedawna, bierze też swój początek żółta trasa rowerowa nr 476, podążająca w kierunku małopolskich lasów okalających Jaworzno. Zmieniono też przebieg pieszych szlaków: czerwonego (im Kantora Mirskiego) oraz zielonego (25-lecia PTTK), które wcześniej “szerokim łukiem” omijały to miejsce.


Jednak i współcześnie zdarzają się działania nieprzemyślane, a przywracanie zakątkowi cesarzy właściwego kontekstu historycznego rodzi się w intensywnych bólach. Na przykład w miejscu gdzie stała wieża Bismarcka, pojawiła się w 2004 r. tablica pamiątkowa z tekstem, który informował, że stykały się tam ziemie trzech zaborów, co oczywiście było nieprawdą.
Owszem, zbiegały się tutaj: zabór austriacki i rosyjski, ale zabór pruski nie obejmował Śląska, który w momencie rozbiorów już od 450 lat znajdował się poza granicami Polski. Prusy zaś, zyskały Śląsk nie w wyniku rozbioru Polski, ale pół wieku wcześniej, gdy odebrały go Austrii po krwawych wojnach śląskich. Habsburska Austria zabrała z kolei Śląsk Czechom, a raczej zagarnęła wszystkie autonomiczne kraje Korony Czeskiej, a więc także Śląsk, w trakcie wojny trzydziestoletniej (1618-1648).
W 2011 r. z inicjatywy górnośląskich stowarzyszeń, a zwłaszcza osób zrzeszonych w stowarzyszeniu Ślōskŏ Ferajna, zmieniono wprawdzie tekst (po dwuletnich zmaganiach), ale informuje on teraz, że jest to miejsce gdzie stykały się granice „trzech państw”… W tym kontekście pojawia się kolejne pytanie, wsparte solidną dozą irytacji: dlaczego „państw”, a nie „cesarstw”?!
Przecież są setki miejsc na świecie (kilka w Polsce), gdzie stykają się granice trzech państw. Natomiast mysłowicki zakątek był jedynym miejscem w nowożytnej historii świata (!), gdzie zbiegały się granice trzech cesarstw. Zatem tworząc kolejny już napis na wspomnianej tablicy, skorygowano wprawdzie „historycznego wielbłąda” dotyczącego zaborów, ale pominięto najważniejszy aspekt historii kąta cesarzy, dzięki któremu miejsce to było nie tylko popularne, ale także unikatowe.
Obecnie, dawne wzgórze Bismarcka nosi nazwę Góry Kościuszki i w ten sposób jest to już drugie pobliskie miejsce, po katowickim Parku Kościuszki, nad którym Naczelnik insurekcji przejął patronat po Żelaznym Kanclerzu.


W CIENIU DRZEW I… LUDZKICH TRAGEDII
Jak stwierdziliśmy nieco wcześniej, niewiele pozostało z dawnego blichtru zakątka trzech cesarzy, ale na pewno przetrwała Promenada – szlak spacerowy biegnący wzdłuż terasy Czarnej Przemszy, od ujścia rzeczki Boliny po niedoszłą „dzielnicę portową”.
Promenadę wytyczono około 1870 r., śladem traktu łączącego mysłowicki dworzec kolejowy z rejonem słupeckiego dworu. Wówczas też obsadzono drogę drzewami, a trzy lata później, po ostatecznym sfinalizowaniu tak zwanego Sojuszu Trzech Cesarzy – kiedy mysłowicki kąt stał się dostępny dla turystów – Promenada weszła w swoje złote lata, pełniąc rolę alei parkowej zmierzającej w rejon zbiegu Czarnej i Białej Przemszy.
W znacznej mierze zachowały się pierwotne zadrzewienia, więc także dzisiaj Promenada jest cienistą aleją pośród sędziwych klonów, jaworów, lip, grabów i kasztanowców. W czasach świetności, obszary nad Przemszą po północno-wschodniej stronie drogi, tworzyły częściowo bezdrzewne tereny zielone, które z czasem później przeobraziły się w zarastające podmokłe łąki.

Wzdłuż Promenady biegnie zielona trasa rowerowa nr 7 oraz czerwony szlak pieszy, a w planach jest też ścieżka krajoznawcza. Przejdźmy się więc dawnym traktem i sprawdźmy, czy wciąż istnieją w okolicy jakieś ciekawe obiekty. Spacer rozpoczniemy przy charakterystycznej przewiązce, która powstała w 1908 r. łącząc mysłowicki dworzec kolejowy z budynkiem rejestracyjno-kontrolnym stacji emigracyjnej. Jest to jeden ze śladów historii Mysłowic jako miasta nadgranicznego, a jednocześnie element architektoniczny, obecny na wielu mysłowickich zdjęciach i pocztówkach.
Jednak z obiektem tym wiąże się również historia dość posępna, o czym zaświadcza dawna zwyczajowa nazwa: mysłowicki most westchnień. Otóż w roku 1894, gdy utworzono w Mysłowicach tak zwaną Wielką Agenturę Emigracyjną, gdzie rejestrowano uchodźców oraz migrantów werbowanych do pracy w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych, miasto stało się jednym z największych w Europie ośrodków międzynarodowego handlu kobietami. Zwłaszcza do Argentyny wysyłano masowo młode dziewczęta – jak wówczas mawiano – „w niecnych celach”. Przeprowadzano je z urzędu emigracyjnego, bezpośrednio na dworzec (poza wiedzą policji i służb celnych), wykorzystując właśnie ową przewiązkę i stąd nazwa nawiązująca do słynnej weneckiej budowli, z równie ponurym „życiorysem”.



Nieco dalej mijamy kolejne miejsce z ponurą historią – pomnik upamiętniający ofiary niemieckiego, nazistowskiego więzienia policyjnego oraz ofiary stalinowskiego obozu karnego.
Hitlerowskie Policyjne Więzienie Zastępcze było w latach 1941-45 ośrodkiem eksterminacji Polaków i Górnoślązaków – na przykład uczestników powstań śląskich. Na niewielkim obszarze, w pomieszczeniach przystosowanych dla 400. osób, gromadzono nawet 1200. więźniów, a po zakończeniu „czynności śledczych” odsyłano ich do pobliskiego KL Auschwitz lub na egzekucje publiczne. Represje dotknęły około 20 000 więźniów, a w samym areszcie zmarły 204 osoby.
Po 1945 r., wpierw Sowieci (od 5 lutego 1945 r.), a później komunistyczne władze polskie (od maja 1945), zaadaptowały obiekt na obóz karny. Więziono w nim Ślązaków oraz obywateli niemieckich (również zadeklarowanych Niemców z terenu Generalnej Guberni). Podczas kilkunastu miesięcy funkcjonowania, na skutek fatalnych warunków sanitarno-bytowych i okrutnego traktowania, zmarło 2 331 osób spośród kilku tysięcy aresztowanych (badania dotyczące zbrodni stalinowskich na Ślązakach wciąż trwają, więc faktyczna liczba ofiar mysłowickiego obozu może być znacznie większa).

Od tragicznej notki historycznej przejdziemy teraz do zagadnień przyrodniczych, bowiem tak się składa, że tuż obok pomnika ludzkiego cierpienia znajduje się jakże inny pomnik – piękny dąb szypułkowy, którego obwód pnia wynosi ponad 3 m.

U ŹRÓDEŁ…
Idąc Promenadą mijamy też stadion piłkarski Lechii 06 Mysłowice, z niewielkim pomnikiem poświęconym poległym i zmarłym członkom klubu w latach 1906-1931. Mysłowicki klub jest jednym z najstarszych na Górnym Śląsku. Założony został w 1906 r. jako Borussia 06 Myslowitz, później nazywał się 06 Mysłowitz oraz KS 06 Mysłowice, zaś tytuł Lechia dodano w czasach Peerelu, aby stałym zwyczajem zamanifestować „odwieczną” polskość.

Nieco dalej stoi kolejna wersja przydrożnego krzyża istniejącego w tym miejscu od wielu dziesięcioleci (krzyż powrócił na swoje miejsce, dzięki staraniom miejscowych społeczności oraz pasjonatów lokalnej historii), zaś tuż obok znajduje się jedna z niewątpliwych perełek Promenady: źródełko zwane niegdyś cesarskim.
Nie wiadomo kiedy po raz pierwszy źródło zyskało obudowę, bowiem brakuje w tym względzie przedwojennej dokumentacji fotograficznej. Trudno też datować istniejącą obecnie, obudowaną niszę, kamienne schodki oraz stojący powyżej źródła postument (pierwotnie z rzeźbą lwa). Natomiast metalową balustradę wykonano w latach 50-tych XX w., co jest sporym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę historyczny kontekst tego miejsca.

Według zwyczajowych opowieści, postument stojący ponad źródełkiem, ozdobiony bocznymi płaskorzeźbami oraz zwieńczony podobizną lwa, a także lwia głowa, z której wypływa źródlana woda, miały upamiętniać zawarcie Sojuszu Trzech Cesarzy, którzy samych siebie uważali za lwy Europy.
Jest też legenda, według której po spotkaniu w Schönbrunn w 1873 r., również w miejscu zetknięcia granic imperiów, mieli się zjawić jacyś przedstawiciele monarchów. Służba zapomniała jednak zabrać wina, więc toast wzniesiono wprawdzie złotymi pucharami, ale jedynie… wodą z mysłowickiego źródełka, które odtąd stało się „cesarskie” i zyskało kamienną nadbudowę z lwią symboliką.
Niestety w czasach niezbyt odległych, z pomnika zniknęła najpierw oryginalna mosiężna lwia głowa, a następnie jej replika z brązu. Od niedawna podobizna afrykańskiego drapieżcy znowu istnieje, ale z przyczyn praktycznych, jest to już tylko cementowy odlew. Także z zabazgranego farbą postumentu zniknęła „lwia” rzeźba oraz boczne reliefy (ponoć zlokalizowano je w… prywatnym ogrodzie w jednej z okolicznych miejscowości). Również ten element odtworzono z inicjatywy miejscowych pasjonatów historii.

DENDROLOGICZNIE, SAKRALNIE, MILITARNIE…
Nieco dalej rosną trzy okazałe buki, a jeden z nich o obwodzie pnia 3,8 m to prawie dwustuletni okaz pomnikowy. Z tego miejsca jest już niedaleko do zakątka cesarzy, ale w pobliżu znajduje się także inny zakątek o ciekawej historii, związanej tym razem nie z cesarzami, ale książętami.

Opodal istniał niegdyś dwór należący do rodziny Larischów, a później do nie mniej znanej rodziny Sułkowskich. W 1894 r. obiekt częściowo spłonął i został przebudowany na restaurację Fürster Schloss (Książęcy Zamek). Obecnie jest to budynek mieszkalny, który po kolejnych przebudowach utracił całkowicie swą dawna formę.

Ponieważ dzieje dworku oraz historia książęcego rodu Sułkowskich nadają się nawet na kilka powieści sensacyjno-przygodowych, więc warto poświęcić im przynajmniej kilka akapitów tego artykułu. Miejscem właściwym dla rozpoczęcia opowieści będzie najwyższa okoliczna kulminacja terenu, zwana zwyczajowo Słupecką Górką. Stoi tam świątek, który według miejscowych podań istnieje (w różnych formach) od 750 lat.
Jednak najstarsza udokumentowana data istnienia, murowanej już wówczas kapliczki to rok 1811, kiedy został w jej krypcie pochowany trzyletni Ludwik Maksymilian Jan Antoni Sułkowski – pierwszy w kolejności, a trzeci w ogóle, syn Jana Nepomucena Sułkowskiego (1777-1832) oraz Luizy von Larisch-Nimmsdorf (1790-1848), który bywa często pomijany w biografiach oraz drzewach genealogicznych rodu (w 1837 r. zwłoki przeniesiono w inne miejsce, bowiem kapliczka zapadła się i po remoncie nie posiadała już krypty grobowej).


ROMANTYCZNE ZŁEGO POCZĄTKI
Nas jednak interesuje nieco inny wątek związany z tym miejscem, bowiem lokalna legenda głosi, iż wobec faktu, że rodzice baronesy Luizy von Larisch traktowali jej związek z księciem Janem Nepomucenem Sułkowskim jako „polityczny mezalians” – młodzi wzięli potajemny ślub, właśnie przy kaplicy na Słupeckiej Górce. Opowieść jeszcze bardziej fantastyczna (czytaj: zmyślona) opowiada o jakimś panu na Mysłowicach (tutaj autorowi zmieszali się Mieroszewscy z Sułkowskimi), który miał młodą Laryszównę wykraść rodzicom i zmusić księdza do udzielenia ślubu.
W rzeczywistości było „nieco” inaczej: ślub odbył się w „jakiejś” kaplicy na terenie Słupnej lub raczej… Jaworzna (zdanie to w tekście źródłowym jest dość enigmatyczne), zaś teściowa Jana Sułkowskiego – baronowa Ludwika von Larisch – wystąpiła nawet w roli świadka, o czym informuje zapis w księdze metrykalnej parafii w Mysłowicach (baron Karl von Larisch już wtedy nie żył).
Ponieważ dzieje rodziny księcia Sułkowskiego nie należą do opowieści z happy endem, więc zanim przejdziemy do rzeczy mniej przyjemnych – dygresja dotycząca sprawy błahej i nieco zabawnej. Otóż kilka zdań wcześniej „wzięliśmy na świadka” ślubu księcia Sułkowskiego z baronesą Luizą, niejaką „księgę metrykalną mysłowickiej parafii”. Okazuje się jednak, że i w niej znajdują się nieścisłości.
Przede wszystkim, przyszli małżonkowie podali kapłanowi nieprawdziwy wiek: Luiza 18 lat, a Jan Nepomucen – 25 lat. Przy czym baronesa zawyżyła go o 2 lata, a książę odjął sobie lat 4. Poza tym, analizując datę ślubu oraz datę urodzin ich najstarszego syna Ludwika, a także wpis w księdze metrykalnej o nadzwyczajnym zwolnieniu z okresu zapowiedzi, można nieśmiało wnioskować, że młodzi byli już przy ołtarzu „w trójkę”…

STRASZNY… DWOREK
Koniec końców, małżeństwo księcia Jana Sułkowskiego i Luizy Larisch, chociaż prawdopodobnie zawarte z miłości, a nie w ramach częstego wówczas „rodzicielskiego kontraktu”, nie miało przynieść szczęścia, a pobyt małżeńskiej pary w dworku na Słupnej naznaczony był pasmem nieprawdopodobnych wręcz tragedii, znanych później w całej Europie.
Najpierw w 1811 roku – śmierć trzyletniego syna Ludwika… W roku 1832 – śmierć samego Jana Nepomucena, w twierdzy Theresienstadt (Teresin), poprzedzona serią dramatycznych wydarzeń. Najbardziej burzliwe i obfitujące w dramaty, były jednak losy syna, Maksymiliana Sułkowskiego, zwieńczone tragiczną śmiercią na ulicach Wiednia podczas Wiosny Ludów w 1948 r. Jednak i za życie, działo się wokół Maksymiliana wiele wydarzeń tajemniczych i posępnych.
Najpierw z podróży po Ameryce Południowej wrócił ożeniony z Kreolką z Kolumbii, Filippą Reaño, która niebawem zmarła (w 1844 r.) mając zaledwie 20 lat. Później jedna z jego prawdopodobnych kochanek – Florentyna Trzaskalik – córka rzeźnika z katowickiego Zawodzia, stała się podejrzaną o zabójstwo matki Maksymiliana, Luizy von Larisch, która została zastrzelona w dworku 3 marca 1848 r. (Trzaskalik krótko potem zbiegła i nie została odnaleziona).
Dwa miesiące później 9 maja 1948 r., także w dworku na Słupnej, samobójstwo popełniła inna prawdopodobna kochanka, a zarazem podkomendna Maksymiliana Sułkowskiego (książę w czasie Wiosny Ludów sformował zbrojny oddział) – pochodząca spod Opola, Augusta Struzina.
O zlecenie zabójstwa matki podejrzewano też samego Maksymiliana i chociaż ostatecznie jako głównych winowajców mordu przedstawia się książęcego pełnomocnika, Josefa Franke oraz kolejarza Karla Obsta, to jednak obydwaj podejrzani zmarli w areszcie, w dość zagadkowych okolicznościach, zaś motywów zabójstwa Luizy Larisch-Sułkowskiej nigdy nie wyjaśniono.
Tragiczne losy rodu odbiły się szerokim echem w ówczesnej Europie, o czym świadczą liczne ślady w literaturze, a między nimi powieści: Upadły ród Maxa Ringa oraz Książę na Słupnej Aleksandra Dumasa (syna). Mysłowicki majątek po nieszczęsnej rodzinie przejął magnat ze Świerklańca, Giudo Henkel von Donnersmarck, zaś dopełnieniem losu drewnianego dworku, będącego świadkiem tylu ludzkich nieszczęść, był pożar w 1894 r., który strawił go niemal doszczętnie.

CYNIK CZY PATRIOTA… AWANTURNIK CZY BOHATER…
Na zakończenie tej sekwencji opowieści wróćmy jeszcze do księcia Jana Sułkowskiego, bowiem istnieje w jego życiorysie pewien incydent z czasów wojen napoleońskich, z którym wiąże się nader ciekawa dla Ślązaków okoliczność.
Otóż pomimo, że ówczesny książę pszczyński, Fryderyk Ferdynand von Anhalt Köthen, był generalnym dowódcą obrony Śląska, to na ziemi pszczyńskiej (której lennem był majątek mysłowicki) właściwie nie toczono walk. Było jednak kilka wyjątków, a ich sprawcą miał być właśnie książę Sułkowski, który w roku 1807 organizował wiele zbrojnych rajdów, plądrując Mikołów, Mysłowice, Bytom, Gliwice oraz okoliczne osady.
Ponoć też, aby usprawiedliwić swój proceder przed dowództwem, próbował je przedstawić jako działania odwetowe. W tym celu przebrał w mundury pruskie i francuskie, skleconych naprędce ochotników, a następnie zaaranżował bitwę pod Mysłowicami, w której „pruscy przebierańcy” mieli zaatakować „równie autentycznych” napoleońskich ułanów.
Być może trącąca groteską strategia, miałaby nawet szanse powodzenia, ale opodal przejeżdżał zbrojny oddział pruski. Dowódca zarządził szarżę i w parę chwil rozbił grupę cywilów przebranych za żołnierzy, a sam Książę zdążył ponoć zbiec za Przemszę.
Większość autorów uważa tę opowiastkę za zmyśloną, jednak abstrahując od jej autentyczności, istnieje wiele dokumentów źródłowych, które utwierdzają w przekonaniu, że działania księcia Sułkowskiego na Śląsku w 1807 r. nie były kwintesencją szlachetności.
Na przykład 8 kwietnia 1807 r. polskie dowództwo (Księstwa Warszawskiego sąsiadującego ze Śląskiem) wydało w związku ze zbrojnymi rajdami Sułkowskiego cyrkularz nr 57, w którym apelowano: „Z największym nieukontentowaniem dowiadujemy się, że komendy wojsk polskich znaglają obywateli miast i włościan do uzbrojenia się przeciwko spokojnym sąsiadom Ślązakom. (…) Uwiadamia się jednak wszelkiej zwierzchności jak i miast i gromady przez niniejszy okólnik, ażeby, gdy zbrojno wezwani zostaną na własną swą obronę i we własnym kraju w naznaczone zebrali się miejsce. Granic zaś Śląska ani mieszkańców tamtejszych, pod żadnym pozorem nachodzić się nie ważyli, chociażby najusilniej byli przez wojskowych znagleni (…)
Z kolei deputacja powiatów siewierskiego i lelowskiego, przerażona działalnością księcia wysłała 11 i 13 kwietnia 1807 r. pismo do Izby Administracyjnej w Kaliszu, w której czytamy: „O napadaniu granic naszych ani też o uzbrajaniu się Ślązaków przeciwko nam żadnego raportu niema, owszem kontenta jest, że spokojność zachowana z tamtej strony. Nie jest zaś rzeczą przyzwoitą naruszać cudzą własność, mięszać spokojność, napastować dobrych i spokojnych sąsiadów.
Również 11 kwietnia, Komisja Rządowa Księstwa Warszawskiego nakazała dyrektorowi wojny, Księciu Poniatowskiemu, na podstawie powiadomień o „zabieraniu kas publicznych, i innych gwałtach zagrażających spokojności i bezpieczeństwu krajowemu przez księcia Jana Sułkowskiego”, by wezwał Sułkowskiego do Warszawy „dla eksplikacji” oraz „podług przepisów praw wojskowych z nim postąpił”. Jak pisze Dariusz Nawrot w publikacji Jan Nepomucen Sułkowski w powstaniu na Nowym Śląsku w 1807 roku, wyjazd do Warszawy zakończył się pozbawieniem Sułkowskiego dowództwa oraz pozostawieniem go w areszcie domowym.

WARTO DBAĆ O PRAWDZIWĄ HISTORIĘ…
Tyle o zagmatwanych losach książęcej rodziny Sułkowskich, którzy niegdyś przez Polaków byli uważani za Niemców, a przez Niemców za Polaków. W 1945 r. musieli uchodzić ze swych tytularnych dóbr w Bielsku jako niemieccy magnaci, a obecnie są przez wielu polskich autorów gloryfikowani jako nieskazitelni polscy patrioci.
Na koniec powróćmy jeszcze do głównego wątku, czyli zakątka trzech cesarzy. Otóż opowieść o tym ciekawym kawału Śląska znalazła się również w publikacji W Krainie Murckowskich Lasów – Katowice w cieniu pradawnej puszczy, którą kilka lat temu napisaliśmy wraz z Bartłomiejem Zatorskim. Wówczas na końcu rozdziału o kącie cesarzy umieściliśmy krótki epilog, który i teraz pozwolę sobie zacytować:
Dlaczego warto dbać o takie miejsca jak „kąt trzech cesarzy”? Czy jest to gloryfikacja sposobu sprawowania władzy przez państwa, które doprowadziły do unicestwienia Królestwa Polskiego i wielu innych wolnych krajów? – Oczywiście że nie. Chodzi raczej o historię ludzi, którzy tutaj żyją.
Wszyscy oni przez stulecia byli obywatelami różnych państw, co najdobitniej pokazuje ostatnie 150 lat, gdy mieszkańcy tej części Śląska, za życia jednego pokolenia byli obywatelami Prus, Cesarstwa Niemiec, II Rzeczpospolitej, znowu Niemiec i znowu Polski. Zawsze jednak pozostawali Ślązakami ze swoją własną przeszłością.
Poprawianie dziejów poprzez wymazywanie niewygodnych fragmentów to działania sprawiające, że w wykładzie historii zamiast faktów pojawiają się mity i sztucznie wykreowana „tożsamość” oraz „tradycja” powstała w wyniku programowych działań propagandowych.
Zatem dążenie do przywrócenia temu miejscu splendoru i atrakcyjności nie jest gloryfikacją imperializmu. Chodzi o pamięć historyczną, która powinna zachować dla potomnych złe i dobre, a także zwyczajne i nadzwyczajne wydarzenia, bo z nich składają się prawdziwe dzieje państw, narodów i pojedynczych ludzi.
Poza wszystkim zaś, mysłowicki „kąt cesarzy” jest dobitnym przykładem, jak nietrwałe są nawet najsilniejsze organizmy państwowe, narzucające społeczeństwom „jedynie słuszną” narrację dziejów oraz sposób widzenia państwa i świata. Warto, by pamięć o dawnych „mocarzach”, po dziedzictwie których niewiele pozostało, była przestrogą i nauką także dla tych, którzy dziś sprawują różne formy władzy.

POST SCRIPTUM
Niestety, często się zdarza, że opisując jakieś miejsce na Śląsku, na koniec pozostaje nam wyliczanka cennych obiektów, które przestały istnieć w wyniku powojennej „demolki”. Tym razem jest nieco inaczej, bowiem trwają prace, w wyniku których łąki wzdłuż mysłowickiej Promenady zamienią się w miejsca wypoczynku i rekreacji, skwery, rabaty z kwiatami oraz place zabaw, więc może już za kilka miesięcy okolice „zakątka cesarzy” odzyskają cześć utraconego blasku.

Dla pragnących dowiedzieć się czegoś więcej o kącie trzech cesarzy i innych mysłowickich ciekawostkach, godna polecenia jest strona Stowarzyszenia Mysłowicki Detektyw Historyczny, zainicjowana przez Agnieszkę i Leonarda Czarnotów. http://www.mdhmyslowice.pl/
Piotr Zdanowicz – pasjonat oraz badacz historii, kultury i przyrody Górnego Śląska. Dziennikarz, autor lub współautor książek i reportaży, a także kilkunastu prelekcji, kilkudziesięciu artykułów prasowych oraz kilkuset tysięcy fotografii o tematyce śląskiej. Pomysłodawca rowerowych i pieszych szlaków krajoznawczych na terenie Katowic, Mysłowic i Tychów oraz powiatu kędzierzyńsko-kozielskiego. Poeta, muzyk i plastyk-amator. Z zawodu elektronik, budowlaniec oraz magister teologii.