Piotr Zdanowicz: Cesarskie wędrowanie po śląskich kresach

Współczesne Mysłowice nie są ani największym, ani najbardziej znaczącym miastem Górnego Śląska, a jednak to właśnie tam znajdowało się niegdyś miejsce odwiedzane przez tysiące turystów, będące ewenementem w nowożytnej historii świata.

KŁOPOTY Z CYSŎRZAMI I TRYGONOMETRIĄ

Zacznijmy od tego, że wschodnia granica administracyjna Mysłowic to jednocześnie wschodni kraniec Śląska, który przed wiekami stanowił także limes całego Świętego Cesarstwa Rzymskiego, w granicach którego Śląsk znajdował się przez niemal 400 lat.

Na wschodnich peryferiach Mysłowic jest też miejsce znane jako Trójkąt Trzech Cesarzy, gdzie Biała i Czarna Przemsza łączą się w jeden nurt. Ponieważ jednak nazwa tego zakątka jest tyle popularna co błędna, więc już na wstępie czeka nas sporo wyjaśnień.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Na fragmencie mapy Wolfganga Wielanda z 1736 r. widać śląskie Mysłowice i polski Modrzejów – miasta na przeciwległych brzegach Przemszy, leżące po obydwu stronach granicy między Polską i habsburską Austrią (będącą wówczas w posiadaniu Śląska). Widać też miejsce, gdzie graniczna Czarna Przemsza łączy się z Białą Przemszą, tworząc rzekę Przemszę (oprac. graf. Piotr Zdanowicz)

Zastanówmy się więc, dlaczego – „trójkąt”, skoro łączące się rzeki nie kreślą w terenie niczego, co przypominałoby taką figurę geometryczną. No właśnie, znowu wszystkiemu winni… „Niemcy”, a mówiąc serio – błędne tłumaczenie z niemieckiego. W nazwach Drei Kaieser Ecke lub Drei Kaiserreichs Ecke, nie ma bowiem ani krzty trójkąta, bo trójkąt to Dreieck, a tutaj mamy Ecke, czyli kąt. Mamy też liczebnik drei oraz słowa: Kaiser lub Kaiserreichs, więc po złożeniu wszystkiego „do kupy” wychodzi nam kąt trzech cesarzy (cesarstw) lub trój-kąt trzech cesarzy (cesarstw), rozumiany jako trzy kąty.

            Rzeczywiście, rzeki tworzą w terenie trzy kąty i takie tłumaczenie niemieckiej nazwy wydaje się logiczne. Być może jednak, pierwotna nazwa nie była wcale niemiecka ale… śląska i w ogóle nie chodzi o geometrię. Otóż istnieje śląski wyraz kōnt, który znaczy tyle co polski zakątek. Jednak kōntami nazywano też zaścianki miejscowości. Mamy przecież Kąty Opolskie, Kąty Wrocławskie; istnieją też domniemania, że nazwa miejscowości „Katowice” nie pochodzi wcale od wyrazu kat, ale od faktu, iż u swego zarania był to zaścianek (kōnty) Bogucic – przysiółek powstały wokół boguckiej kuźnicy.

Zatem mogło być i tak, że „miejscowi” nazwali to miejsce kōntym trzech cysŏrzy, później powstała niemiecka kalka tej nazwy, zaś przy tłumaczeniu powrotnym na „słowiańszczyznę”, ktoś zrobił to „prawie dobrze”, bo wyrażenie drei Ecke, to „prawie” Dreieck, jednak z powodu owego „prawie” – pierwsze wyrażenie oznacza trzy kąty, a drugie – trójkąt.

Również współczesna tablica informacyjna, ustawiona opodal „kąta cesarzy”, podaje powszechnie stosowaną, lecz błędną nazwę. Jednak trzeba przyznać, że popularyzatorzy tego miejsca mają pewien obiektywny kłopot – termin Trójkąt Trzech Cesarzy upowszechnił się przez lata, zaś nazwa „kąt trzech cesarzy” może być dla wielu osób mniej rozpoznawalna lub sugerować jakieś zupełnie inne miejsce (fot. Piotr Zdanowicz)

Zatem mamy kąt (zakątek), ale skąd na „granicznej prowincji” wzięli się aż „trzej cesarze”. Na pozór rzecz prosta i powszechnie znana wśród Ślązaków z rejonu Katowic czy Mysłowic oraz Zagłębiaków zza Przemszy. Chodzi o to, że po Kongresie Wiedeńskim w roku 1815, w miejscu które nazwaliśmy zakątkiem trzech cesarzy zbiegły się granice trzech terytoriów. Jednak sporo publikacji podaje, iż właśnie wówczas zaistniał Trójkąt Trzech Cesarzy, a to już nie jest prawdą…

Otóż od 1815 do 1831 r., w miejscu gdzie dwie Przemsze łączą się w jeden nurt, stykały się tereny: Królestwa Kongresowego (pod protektoratem Rosji), Rzeczpospolitej Krakowskiej oraz Królestwa Prus. W latach 1831-46, po włączeniu Królestwa Kongresowego do Rosji, był to trójstyk Rosji, Prus i Rzeczpospolitej Krakowskiej, a w latach 1846-1871 (po włączeniu krakowskiej enklawy do Austrii), opodal Mysłowic zbiegły się granice cesarstw: Rosji i Austrii (od 1867 r. Austro-Wegier) oraz Królestwa Prus.

Dopiero 18 stycznia 1871 r., po proklamacji Cesarstwa Niemiec zwanego II Rzeszą, możemy mówić o kącie trzech cesarzy (cesarstw), a sytuacja taka trwała przez 44 lata, gdy w czasie I wojny światowej, w roku 1915, Niemcy i Austro-Wegry zajęły rosyjskie tereny Kongresówki .

Na fragmencie mapy Paula Raschdorffa z 1901 r. widać wyraźnie, zbiegające się w okolicy Mysłowic granice Niemiec, Rosji i Austro-Węgier. Na kolejnym fragmencie mapy z 1914 r., u zbiegu Czarnej i Białej Przemszy jest napis „Drei – Kaiser Eck”, a okoliczne tereny są zagospodarowane dla rekreacji. Natomiast na mapie wojskowej z 1827 r. widzimy miejsce późniejszego „kąta cesarzy”, jeszcze bez jakiejkolwiek infrastruktury wypoczynkowej. Na mapie tej jest jednak spora ciekawostka – trasa projektowanej dopiero linii Kolei Górnośląskiej, z dwoma proponowanymi lokalizacjami mysłowickiego dworca (ostatecznie wybrano lokalizację po południowej stronie miasta). Mało tego, na prezentowanym arkuszu, „wariant północny” dworca przekreślono ołówkiem i uczyniono jakiś niewyraźny dopisek. Wszystko to wydaje się bardzo enigmatyczne, wobec faktu że budowa Kolei Górnośląskiej (Wrocław-Mysłowice) rozpoczęła się dopiero w 1842 r. Jednak musimy pamiętać, że plany kolei Wrocław-Mysłowice, sporządzone przez Johanna Karstena dla rządu pruskiego, istniały już w roku 1816 i – jak widać na mapie – zakładały tę samą trasę, którą 20 lat później wykorzystali budowniczowie prywatnych Kolei Górnośląskich. Dodajmy, że gdyby od razu zrealizowano pomysł Karstena, to mielibyśmy na Śląsku absolutnie najstarszą linię parowej kolei żelaznej na świecie. Więcej wiadomości o historii śląskiego kolejnictwa: https://wachtyrz.eu/piotr-zdanowicz-miasto-wyrosle-z-kolei-ponad-90-fotografii/

GRANICZNIE, KOMUNIKACYJNIE, PRZEMYSŁOWO…

Tak czy inaczej, owe niepełne pół wieku istnienia kąta cesarzy było okresem największej prosperity Mysłowic. Okazało się bowiem, że koniunkturę mogą napędzać nie tylko: handel, przemysł czy komunikacja, ale także „graniczne dziwolągi” z cesarzami w nazwie. Zresztą w wypadku grodu nad Przemszą zadziałały wszystkie z wymienionych czynników.

Najpierw przez całe stulecia, nieco na północ od zakątka cesarzy, znajdowała się przeprawa, a później długi na 240 m, drewniany most na Przemszy łączący śląskie Mysłowice z leżącym po drugiej stronie rzeki Modrzejowem (obecnie dzielnica Sosnowca). Tam właśnie przekraczano granicę Śląska i Rzeczpospolitej, wzdłuż biegnącego od Ukrainy i Mołdawii traktu zwanego Furmańcem, który w Mysłowicach łączył się ze szlakiem zmierzającym od Bytomia w stronę Oświęcimia i Krakowa.

Zatem już w XIV w. były Mysłowice ważnym grodem granicznym pomiędzy Polską i Śląskiem, a jednocześnie między Rzeczpospolitą i Koroną Czeską oraz Świętym Cesarstwem. Przez miasto biegła też Droga Jakubowa trasą rzymskiej Via Regia (śladem obecnej autostrady A4).

Most na granicznej rzece Przemszy pomiędzy Mysłowicami i Modrzejowem. W jesieni (w początkach XX w.) przekraczały go w towarzystwie handlarzy ogromne stada gęsi (do 100 000 sztuk dziennie), podążając ku stacji w Maczkach (pocztówka z lat poprzedzających I wojnę, ukazuje widok od Mysłowic w kierunku Modrzejowa). U dołu: mapa z 1736 r. z zaznaczonymi szlakami handlowymi krzyżującymi się w Mysłowicach (oprac. graf. Piotr Zdanowicz)

W początku XIX w. do zaszłości komunikacyjno-handlowych dołączył przemysł w postaci górnictwa, a przede wszystkim hutnictwa cynku. Zakłady te, unowocześnione przez Śląskiego Fausta – Christiana Ruberga, sprawiły że na Śląsku, a zwłaszcza w okolicy Mysłowic, wytapiano przeszło połowę światowej produkcji „srebrzystego metalu”. (O Rubergu i śląskim „cynku” piszemy tutaj: https://wachtyrz.eu/piotr-zdanowicz-slask-tez-mial-swojego-fausta/)

W połowie XIX w., gdy rewolucja przemysłowa zaczęła wchodzić w fazę największego przyspieszenia, do Mysłowic zawitała też wspomniana już linia kolejowa Wrocław-Mysłowice – jedna z najstarszych na terenie Niemiec oraz najstarsza na terenie współczesnej Polski. Pomimo, że była to inwestycja prywatna, jej otwarcia 3 października 1846 r., dokonał król pruski Fryderyk Wilhelm IV, a uroczystość odbyła się właśnie na mysłowickim dworcu.

Kiedy graniczne Mysłowice znalazły się na trasie Kolei Górnośląskiej oraz opodal trasy Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej połączonej z Mysłowicami bocznicą – miejscowość stała się ważnym ośrodkiem emigracyjnym. Przez wiele następnych lat charakterystycznym obrazkiem dla „kolejowych” fragmentów miasta były rzesze emigrantów podążających do swego „lepszego jutra”. Mało tego – czasem planowo, a czasem z powodu kłopotów paszportowych, zatrzymywało się w Mysłowicach sporo znanych osób, jak choćby pisarze: Józef Ignacy Kraszewski czy Aleksander Dumas (syn).

Wprawdzie, gdy rozpoczynały się dzieje mysłowickiego zakątka trzech cesarzy, miasto nie było metropolią, bo mieszkało w nim ledwie 6,5 tys. osób, ale pamiętać trzeba, że wszyscy mieszkańcy zgrupowani byli na obszarze współczesnego centrum, bowiem dzielnice: Słupna, Brzęczkowice, Wesoła, Morgi, Krasowy, Kosztowy, Larysz, Brzezinka czy Ławki, były jeszcze odrębnymi osadami. Zresztą przez kolejnych 30 lat Mysłowice zdołały niemal potroić liczbę ludności, która w roku 1905 wyniosła już 16 000 (wciąż bez obecnych peryferyjnych dzielnic).

U góry: Plesser Strasse (ul. Pszczyńska) w Mysłowicach ok. 1910 r. (po lewej lokal Kaiser’s Kafee Geschäft); u dołu: pocztówka ukazująca „kąt trzech cesarstw” oraz jeden z mysłowickich hoteli znajdujący się przy prezentowanej powyżej Plesser Strasse. Obecnie ulica ta nosi nazwę Grunwaldzkiej i wydawać by się mogło, że – podobnie jak w wielu takich przypadkach – nazwa współczesna nijak ma się do tej z czasów niemieckich. Tymczasem okazuje się, że hotel widoczny na obydwu pocztówkach to przybytek o nazwie… Grunwald’s Hotel Restaurant & Wieinhandlung (Hotel Grunwaldzki z restauracją i winiarnią)

CESARSKIE WŁOŚCI U STÓP KANCLERZA

Przemysł, komunikacja, handel… zatem co jeszcze do rozwoju Mysłowic mogło wnieść graniczne miejsce, które po prostu „było”? Otóż okazuje się, że przedsiębiorczy mysłowiczanie z posiadania na rubieżach miasta granicy trzech cesarstw potrafili wycisnąć tak zwanego „maxa”. Miarą skuteczności tych działań, niech będzie fakt, iż na przełomie XIX i XX w. był kōnt cysŏrzy najpopularniejszym miejscem całego wschodu Górnego Śląska, a publikacje z początku XX w. twierdzą wręcz, że była to atrakcja turystyczną na skalę europejską.

Odwiedzały go osoby z całego Śląska (to znaczy – terenu od Mysłowic po Zieloną Górę). Wielu turystów przyjeżdżało z Berlina, ale były też osoby z Francji, Szwajcarii, Belgii czy Holandii, o czym zaświadczają wysyłane znad kąta pocztówki. Zakątek cesarzy był również celem wycieczek szkolnych śląskich dzieci (moja Starka i Starzik byli kilka razy na takich wycieczkach).

Turyści przyjeżdżali koleją, a później odbywali spacer mysłowicką Promenadą, wzdłuż której stały sztandy z pamiątkami i pocztówkami. Nieco dalej był kompleks zwany Ogrodem Trzech Cesarzy, z bufetami, podestami do tańca, muzyką… Ludzie kąpali się w Przemszy i łowili ryby, a po rzece kursowały małe parowce oferujące turystyczne rejsy. Trudno w to uwierzyć, ale jedna z berlińskich publikacji z 1913 r. twierdzi, że istniało wówczas w Mysłowicach 110 restauracji ! (może raczej punktów gastronomicznych).

Spacerowicze na mysłowickiej Promenadzie w początkach XX w. oraz ten sam fragment traktu na fotografii z 2014 r. (fot. Piotr Zdanowicz)

Wprawdzie po pierwszej wojnie światowej, granice „oddaliły się” od kąta trzech cesarzy, ale okoliczni mieszkańcy nadal bardzo chętnie chodzili tam na spacery, a dzieci zimą zjeżdżały z pobliskiego wzgórza na sankach i nartach.

No właśnie, w pobliżu kōnta cysŏrzy znajduje się wzniesienie, a właściwie jedna z dominant skarpy ponad doliną Przemszy, zwana wówczas Górą Bismarcka, bowiem w 1907 r. zbudowano tam obiekt zwany wieżą Bismarcka, którego projektantami byli Emil i Georg Zillmannowie – twórcy między innymi Giszowca i Nikiszowca, o których  pisaliśmy tutaj: https://wachtyrz.eu/w-krainie-ekskluzywnych-zidlongow-cz-1/ https://wachtyrz.eu/w-krainie-ekskluzywnych-zidlongow-cz-2/

Dej pozōr tyż:  Katowice: Teatr Korez w kwietniu

Wieża miała 20 m wysokości i platformę widokową, z której w pogodne dni widać było Beskidy, Kraków, a nawet Tatry. Kamienne bloki i grube mury miały symbolizować potęgę niemieckiego cesarstwa, jednak – jak się niebawem okazało – ani wieża, ani cesarstwo nie przetrwały zbyt długo.

Po I wojnie i powstaniach, gdy Mysłowice znalazły się w granicach Polski, wieży nadano nazwę Powstańców Śląskich, potem – Tadeusza Kościuszki, a w 1933 r., narzucony Ślązakom wojewoda Grażyński, wydał nakaz jej rozbiórki (kamienne bloki monumentu posłużyły do budowy schodów kościoła w mysłowickich Brzęczkowicach).

Dodajmy, że na obszarze współczesnej Polski było 40 wież Bismarcka (przetrwało 17), a najbliższa mysłowickiej znajdowała się na wierzchołku liczącego 334 m n.p.m. Wzgórza Beaty w ówczesnym katowickim Südparku (dzisiaj Park Kościuszki). Ta z kolei, po rozbiórce posłużyła do budowy fragmentów archikatedry Chrystusa Króla.

Turyści w okolicy „kąta cesarzy” oraz wieży Bismarcka, na widokówce z ok. 1910 roku. Na kolejnych mapach (od góry) – tereny „kąta” w 1900 r. – jeszcze bez wieży Bismarcka ze słabo zagospodarowaną okolicą. Na mapie z 1914 mamy już napis „Drei Kaiser Eck”, wieżę Bismarcka oraz tereny parkowo-rekreacyjne. Na ostatniej mapie z 1942 r. nie ma już granic na Przemszy, ale istnieją wciąż tereny zielone oraz wieża (oprac. graf. Piotr Zdanowicz)

ZATOPIONE SNY O WODNEJ POTĘDZE

Turyści spoglądający z wieży Bismarcka mieli oczywiście widok nie tylko na Beskidy czy Tatry, ale przede wszystkim na dolinę Przemszy i właśnie z tą rzeką wiąże się jeszcze jeden aspekt potencjalnego rozwoju Mysłowic. Wymieniliśmy przemysł, turystykę oraz szlaki drogowe i kolejowe, które uczyniły z Mysłowic miasto rozpoznawalne i całkiem zamożne. Było jednak coś jeszcze, co przy odrobinie historycznego szczęścia, mogło uczynić z Mysłowic prawdziwą metropolię.

Otóż idąc na zakątek cesarzy od strony Słupnej (obecnie dzielnica miasta), natkniemy się na ulicę Portową i zapewne nazwa ta wyda nam się tak samo trafiona, jak ulica Czechowa na górniczym Nikiszowcu czy też ulica Szymborskiej w Kędzierzynie-Koźlu, prowadząca przez chaszcze i kartoflane pola. Tymczasem okazuje się, że trafiono „w punkt”, bowiem opodal miał powstać… ba, powstawał już – śródlądowy port, mający być docelowo jednym z największych w Europie oraz największym na terenie Polski.

Fragment zabudowy ul. Portowej w mysłowickiej Słupnej (fot. Piotr Zdanowicz)

Zaczęło się od tego, że władze niemieckie, a później także polskie, podjęły próbę wskrzeszenia idei budowy kanału Odra-Wisła. W międzywojniu istniała koncepcja tzw. „drogi północnej”, która korzystając z budowanego właśnie po niemieckiej stronie Kanału Gliwickiego, miała następnie – jako tzw. Kanał Górnośląski – podążać w okolice Mysłowic i dalej w stronę Krakowa jako część magistrali Odra – Wisła – Dniestr.

Inną koncepcją, mającą rodowód „przedwojenny”, był projekt kanału lateralnego (bocznego) względem Wisły, łączącego Gdańsk ze śląsko-dąbrowskim zagłębiem przemysłowym. Zawierał on wiele elementów austriacko-czeskiej koncepcji z początku XX w., będącej próbą kompleksowego rozwiązania problemu żeglugi w Europie Środkowej poprzez połączenie dorzeczy: Odry, Łaby, Dunaju, Wisły i Dniestru.

W obydwu projektach dominującą rolę odgrywało miasto Mysłowice, gdzie na skanalizowanej Czarnej Przemszy, w rejonie kąta cesarzy, miał powstać port rzeczny z docelową wartością rocznych przeładunków powyżej 4 mln ton (więcej niż w porcie kozielskim, gdy był on w piątce największych w Europie), zaś samo miasto miało się zamienić w kilkusettysięczną metropolię. Plany były gotowe i przez trzy lata prowadzono prace przygotowawcze.

Chciano też zbudować ogromny dworzec pasażerski i stację towarową z kilkoma bocznicami spinającymi najbardziej strategiczne korytarze kolejowe tej części Europy. Cześć infrastruktury miała się znajdować w podziemnych tunelach, których budowę już rozpoczęto, a po których pamiątką są potężne betonowe fundamenty zalegające 12 m pod mysłowickim dworcem. Koszt inwestycji oszacowano na 15 mln przedwojennych złotych. Dla porównania – budowa pełnomorskiego portu w Gdyni, z infrastrukturą towarzyszącą, kosztowała 35 mln złotych – nieco ponad dwa razy więcej.

Miejsce wybrano nieprzypadkowo, bowiem 60 km na zachód płynie Odra, kilkanaście kilometrów na południe – Wisła (Przemsza jest jej dopływem). W Mysłowicach miała początek strategiczna dla Śląska linia Kolei Górnośląskiej z pobliskim węzłem w Katowicach, a tuż pod bokiem były sosnowieckie Maczki i linia Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej.

Po trzech latach robót uregulowano i pogłębiono 4 km rzek: Brynicy i Przemszy i rozpoczęto kilka innych inwestycji pilotażowych. Budowa samego portu miała trwać 3 lata, przy zatrudnieniu kilkunastu tysięcy osób. W 1939 r. miał z niego wypłynąć pierwszy statek z węglem, ale przygotowania do prac przedłużały się i budowa nigdy nie ruszyła pełną parą, zaś w roku 1939 pojawiły się w okolicy raczej czołgi, zamiast statków i to był ostateczny kres mysłowickich snów o potędze…

Szkic portu na Przemszy w Mysłowicach, na podstawie planów z lat międzywojennych oraz prace regulacyjne na Przemszy w latach 30-tych XX w. (Ilustracje z artykułu „Port na Przemszy” Agnieszki i Leonarda Czarnotów, zamieszczonego 27 kwietnia 2012 r. na portalu internetowym „Gazety Mysłowickiej”, pochodzą z archiwum prywatnego Autorów) https://gazetamyslowicka.com/historia/miasto/2012/04/port-na-przemszy-cz-ii/

LECZENIE PROGRAMOWEJ AMNEZJI

W początku XXI w. niewiele pozostało ze świetności zakątka trzech cesarzy, bo w czasach Peerelu ze względów polityczno-ideologicznych, miejsce to było skazane na zapomnienie. Wieżę rozebrano jeszcze przed wojną, brzegi Przemszy zarosły zielskiem i samosiewkami, a sama rzeka, zanieczyszczona i mniej obfita w wodę, nie stanowiła już żadnej atrakcji. Z promenady zniknęły ławki, a parkowe alejki zarosły chwastami… Miejsce zmieniło się tak dalece, że przypadkowemu obserwatorowi trudno uwierzyć, by mogło ono niegdyś stanowić jakąkolwiek atrakcję, a jeszcze trudniej w to, że była to atrakcja na miarę europejską…

Współczesny widok miejsca, gdzie Czarna i Biała Przemsza, łączą się w jeden nurt (fot. Piotr Zdanowicz)

Jednak sytuacja z wolna ulega poprawie. W miejscu styku dawnych granic częściowo uporządkowano teren, ustawiono obelisk (od strony Sosnowca) oraz tablice informujące o historii zakątka. Urządzane są cykliczne imprezy zwane Piknikami historycznymi. Planowana jest też budowa „czegoś”, co mogłoby spełniać rolę punktu widokowego (jednym z pomysłów jest adaptacja na ten cel dawnego mostu kolejowego).

Na zakątku cesarzy, od niedawna, bierze też swój początek żółta trasa rowerowa nr 476, podążająca w kierunku małopolskich lasów okalających Jaworzno. Zmieniono też przebieg pieszych szlaków: czerwonego (im Kantora Mirskiego) oraz zielonego (25-lecia PTTK), które wcześniej “szerokim łukiem” omijały to miejsce.

Widok ze śląskiego brzegu Przemszy na skwer z pamiątkowym obeliskiem (na terenie Sosnowca); tablica z notką historyczną o „zakątku trzech cesarzy”, stojąca na skarpie ponad Przemszą od strony Mysłowic oraz dowód na to, że także współcześni mysłowiczanie wykorzystują „cesarskie zaszłości” dla celów marketingowych (fot. Krzysztof Kubicki i Piotr Zdanowicz)

Nieczynny most kolejowy nad Przemszą jest sam w sobie ciekawym obiektem industrialnym, a po remoncie mógłby dodatkowo pełnić funkcje punktu widokowego. Zatem stalowa konstrukcja zastąpiłaby w tej roli betonowy monument poświęcony „żelaznemu kanclerzowi” (fot. Andrzej Kalmuk i Piotr Zdanowicz)

Jednak i współcześnie zdarzają się działania nieprzemyślane, a przywracanie zakątkowi cesarzy właściwego kontekstu historycznego rodzi się w intensywnych bólach. Na przykład w miejscu gdzie stała wieża Bismarcka, pojawiła się w 2004 r. tablica pamiątkowa z tekstem, który informował, że stykały się tam ziemie trzech zaborów, co oczywiście było nieprawdą.

Owszem, zbiegały się tutaj: zabór austriacki i rosyjski, ale zabór pruski nie obejmował Śląska, który w momencie rozbiorów już od 450 lat znajdował się poza granicami Polski. Prusy zaś, zyskały Śląsk nie w wyniku rozbioru Polski, ale pół wieku wcześniej, gdy odebrały go Austrii po krwawych wojnach śląskich. Habsburska Austria zabrała z kolei Śląsk Czechom, a raczej zagarnęła wszystkie autonomiczne kraje Korony Czeskiej, a więc także Śląsk, w trakcie wojny trzydziestoletniej (1618-1648).

W 2011 r. z inicjatywy górnośląskich stowarzyszeń, a zwłaszcza osób zrzeszonych w stowarzyszeniu Ślōskŏ Ferajna, zmieniono wprawdzie tekst (po dwuletnich zmaganiach), ale informuje on teraz, że jest to miejsce gdzie stykały się granice „trzech państw”… W tym kontekście pojawia się kolejne pytanie, wsparte solidną dozą irytacji: dlaczego „państw”, a nie „cesarstw”?!

Przecież są setki miejsc na świecie (kilka w Polsce), gdzie stykają się granice trzech państw. Natomiast mysłowicki zakątek był jedynym miejscem w nowożytnej historii świata (!), gdzie zbiegały się granice trzech cesarstw. Zatem tworząc kolejny już napis na wspomnianej tablicy, skorygowano wprawdzie „historycznego wielbłąda” dotyczącego zaborów, ale pominięto najważniejszy aspekt historii kąta cesarzy, dzięki któremu miejsce to było nie tylko popularne, ale także unikatowe.

Obecnie, dawne wzgórze Bismarcka nosi nazwę Góry Kościuszki i w ten sposób jest to już drugie pobliskie miejsce, po katowickim Parku Kościuszki, nad którym Naczelnik insurekcji przejął patronat po Żelaznym Kanclerzu.

W miejscu gdzie stała wieża Bismarcka umieszczono w 2004 r. pamiątkowy głaz. Poniżej tablice ze „starym” oraz „nowym” tekstem (fot. Krzysztof Kubicki i Piotr Zdanowicz)

W okolicy „kąta cesarzy” skłon Garbu Mysłowickiego sięga niemal nurtu Przemszy, dlatego podejście od strony rzeki bywa momentami strome. Na drugiej fotografii – spojrzenie poprzez dolinę Przemszy w stronę Sosnowca, z miejsca gdzie stała „wieża Bismarcka”. Kolejne zdjęcia ukazują jak ciekawe jest ukształtowanie terenu „zakątka cesarzy”. Bezdrzewne niegdyś wzniesienia, porasta teraz niewielki las z kilkoma sędziwymi bukami, z których jeden „dosłużył się” już statusu pomnika przyrody (fot. Piotr Zdanowicz)

W CIENIU DRZEW I… LUDZKICH TRAGEDII

Jak stwierdziliśmy nieco wcześniej, niewiele pozostało z dawnego blichtru zakątka trzech cesarzy, ale na pewno przetrwała Promenada – szlak spacerowy biegnący wzdłuż terasy Czarnej Przemszy, od ujścia rzeczki Boliny po niedoszłą „dzielnicę portową”.

Promenadę wytyczono około 1870 r., śladem traktu łączącego mysłowicki dworzec kolejowy z rejonem słupeckiego dworu. Wówczas też obsadzono drogę drzewami, a trzy lata później, po ostatecznym sfinalizowaniu tak zwanego Sojuszu Trzech Cesarzy – kiedy mysłowicki kąt stał się dostępny dla turystów – Promenada weszła w swoje złote lata, pełniąc rolę alei parkowej zmierzającej w rejon zbiegu Czarnej i Białej Przemszy.

W znacznej mierze zachowały się pierwotne zadrzewienia, więc także dzisiaj Promenada jest cienistą aleją pośród sędziwych klonów, jaworów, lip, grabów i kasztanowców. W czasach świetności, obszary nad Przemszą po północno-wschodniej stronie drogi, tworzyły częściowo bezdrzewne tereny zielone, które z czasem później przeobraziły się w zarastające podmokłe łąki.

Dej pozōr tyż:  Na gōrnoślōnskich szportplacach, 16.03.2025

Mysłowicka Promenada, również we współczesnej wersji, jest miejscem bardzo urokliwym (Piotr Zdanowicz)

Wzdłuż Promenady biegnie zielona trasa rowerowa nr 7 oraz czerwony szlak pieszy, a w planach jest też ścieżka krajoznawcza. Przejdźmy się więc dawnym traktem i sprawdźmy, czy wciąż istnieją w okolicy jakieś ciekawe obiekty. Spacer rozpoczniemy przy charakterystycznej przewiązce, która powstała w 1908 r. łącząc mysłowicki dworzec kolejowy z budynkiem rejestracyjno-kontrolnym stacji emigracyjnej. Jest to jeden ze śladów historii Mysłowic jako miasta nadgranicznego, a jednocześnie element architektoniczny, obecny na wielu mysłowickich zdjęciach i pocztówkach.

Jednak z obiektem tym wiąże się również historia dość posępna, o czym zaświadcza dawna zwyczajowa nazwa: mysłowicki most westchnień. Otóż w roku 1894, gdy utworzono w Mysłowicach tak zwaną Wielką Agenturę Emigracyjną, gdzie rejestrowano uchodźców oraz migrantów werbowanych do pracy w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych, miasto stało się jednym z największych w Europie ośrodków międzynarodowego handlu kobietami. Zwłaszcza do Argentyny wysyłano masowo młode dziewczęta – jak wówczas mawiano – „w niecnych celach”. Przeprowadzano je z urzędu emigracyjnego, bezpośrednio na dworzec (poza wiedzą policji i służb celnych), wykorzystując właśnie ową przewiązkę i stąd nazwa nawiązująca do słynnej weneckiej budowli, z równie ponurym „życiorysem”.

„Fotograficzny spacer” Promenadą rozpoczynamy w centrum Mysłowic przy słynnej kaplicy Jarlików, proponując to samo ujęcie w dwóch odsłonach (fot. Piotr Zdanowicz)

Przechodząc obok dworca oraz kilku budynków „kolejarskiej enklawy”, dochodzimy do przewiązki, która również prezentuje się w dwóch fotograficznych wcieleniach (foto Piotr Zdanowicz)
Z kolei zdjęcie archiwalne przewiązki pokazuje, że obiekt ten pozbawiony jest współcześnie ornamentu w typie festonu, zdobiącego niegdyś centralnie lico budowli (fot. Piotr Zdanowicz)

Nieco dalej mijamy kolejne miejsce z ponurą historią – pomnik upamiętniający ofiary niemieckiego, nazistowskiego więzienia policyjnego oraz ofiary stalinowskiego obozu karnego.

Hitlerowskie Policyjne Więzienie Zastępcze było w latach 1941-45 ośrodkiem eksterminacji Polaków i Górnoślązaków – na przykład uczestników powstań śląskich. Na niewielkim obszarze, w pomieszczeniach przystosowanych dla 400. osób, gromadzono nawet 1200. więźniów, a po zakończeniu „czynności śledczych” odsyłano ich do pobliskiego KL Auschwitz lub na egzekucje publiczne. Represje dotknęły około 20 000 więźniów, a w samym areszcie zmarły 204 osoby.

Po 1945 r., wpierw Sowieci (od 5 lutego 1945 r.), a później komunistyczne władze polskie (od maja 1945), zaadaptowały obiekt na obóz karny. Więziono w nim Ślązaków oraz obywateli niemieckich (również zadeklarowanych Niemców z terenu Generalnej Guberni). Podczas kilkunastu miesięcy funkcjonowania, na skutek fatalnych warunków sanitarno-bytowych i okrutnego traktowania, zmarło 2 331 osób spośród kilku tysięcy aresztowanych (badania dotyczące zbrodni stalinowskich na Ślązakach wciąż trwają, więc faktyczna liczba ofiar mysłowickiego obozu może być znacznie większa).

Dobrze, że stanął pomnik przypominający o zabijanych w tym miejscu niewinnych Polakach i Górnoślązakach. Jednak – może się czepiam – ale po pierwsze: ginęli tutaj także niewinni Niemcy, a poza tym, analizując treść napisu na pomniku, nie mogę zrozumieć, dlaczego Polacy byli „więzieni i mordowani”, a przechodzący tę samą gehennę Górnoślązacy – tylko „represjonowani”. Czy naprawdę mord na co najmniej 2331. górnośląskich cywilach, dokonany w ciągu kilkunastu miesięcy to zbyt mało, by mysłowicki obóz stalinowski „zasłużył” na miano „czegoś więcej”, niż tylko „miejsca represji”… (fot. Piotr Zdanowicz)

Od tragicznej notki historycznej przejdziemy teraz do zagadnień przyrodniczych, bowiem tak się składa, że tuż obok pomnika ludzkiego cierpienia znajduje się jakże inny pomnik – piękny dąb szypułkowy, którego obwód pnia wynosi ponad 3 m.

Tuż obok sędziwego dębu rośnie, tylko nieco mniej okazały jawor, a dalej zaczynają się podmokłe zarośla nad Czarną Przemszą, uwiecznione na fotografii w mglisty letni poranek (fot. Piotr Zdanowicz)

U ŹRÓDEŁ…

Idąc Promenadą mijamy też stadion piłkarski Lechii 06 Mysłowice, z niewielkim pomnikiem poświęconym poległym i zmarłym członkom klubu w latach 1906-1931. Mysłowicki klub jest jednym z najstarszych na Górnym Śląsku. Założony został w 1906 r. jako Borussia 06 Myslowitz, później nazywał się 06 Mysłowitz oraz KS 06 Mysłowice, zaś tytuł Lechia dodano w czasach Peerelu, aby stałym zwyczajem zamanifestować „odwieczną” polskość.

Promenada w okolicy stadionu oraz pomnik upamiętniający zmarłych sportowców najstarszego mysłowickiego klubu sportowego (fot. Piotr Zdanowicz)

Nieco dalej stoi kolejna wersja przydrożnego krzyża istniejącego w tym miejscu od wielu dziesięcioleci (krzyż powrócił na swoje miejsce, dzięki staraniom miejscowych społeczności oraz pasjonatów lokalnej historii), zaś tuż obok znajduje się jedna z niewątpliwych perełek Promenady: źródełko zwane niegdyś cesarskim.

Nie wiadomo kiedy po raz pierwszy źródło zyskało obudowę, bowiem brakuje w tym względzie przedwojennej dokumentacji fotograficznej. Trudno też datować istniejącą obecnie, obudowaną niszę, kamienne schodki oraz stojący powyżej źródła postument (pierwotnie z rzeźbą lwa). Natomiast metalową balustradę wykonano w latach 50-tych XX w., co jest sporym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę historyczny kontekst tego miejsca.

Promenada w okolicy źródła oraz historyczny krzyż stojący ponad zejściem do źródełka. Poza krzyżem widać fragment zniszczonego i zabazgranego farbą postumentu, który po remoncie (na wklejonym obrazie) odzyskał boczne płaskorzeźby lwich głów (fot. Piotr Zdanowicz)

Według zwyczajowych opowieści, postument stojący ponad źródełkiem, ozdobiony bocznymi płaskorzeźbami oraz zwieńczony podobizną lwa, a także lwia głowa, z której wypływa źródlana woda, miały upamiętniać zawarcie Sojuszu Trzech Cesarzy, którzy samych siebie uważali za lwy Europy.

Jest też legenda, według której po spotkaniu w Schönbrunn w 1873 r., również w miejscu zetknięcia granic imperiów, mieli się zjawić jacyś przedstawiciele monarchów. Służba zapomniała jednak zabrać wina, więc toast wzniesiono wprawdzie złotymi pucharami, ale jedynie… wodą z mysłowickiego źródełka, które odtąd stało się „cesarskie” i zyskało kamienną nadbudowę z lwią symboliką.

Niestety w czasach niezbyt odległych, z pomnika zniknęła najpierw oryginalna mosiężna lwia głowa, a następnie jej replika z brązu. Od niedawna podobizna afrykańskiego drapieżcy znowu istnieje, ale z przyczyn praktycznych, jest to już tylko cementowy odlew. Także z zabazgranego farbą postumentu zniknęła „lwia” rzeźba oraz boczne reliefy (ponoć zlokalizowano je w… prywatnym ogrodzie w jednej z okolicznych miejscowości). Również ten element odtworzono z inicjatywy miejscowych pasjonatów historii.

„Cesarskie źródełko” już z cementową głową lwa, z której wciąż tryska woda oraz „źródlana impresja” – niestety – z postumentem w „kondycji estetycznej” sprzed remontu (fot. Piotr Zdanowicz)

DENDROLOGICZNIE, SAKRALNIE, MILITARNIE…

Nieco dalej rosną trzy okazałe buki, a jeden z nich o obwodzie pnia 3,8 m to prawie dwustuletni okaz pomnikowy. Z tego miejsca jest już niedaleko do zakątka cesarzy, ale w pobliżu znajduje się także inny zakątek o ciekawej historii, związanej tym razem nie z cesarzami, ale książętami.

Najbardziej efektowne buki przy mysłowickiej Promenadzie (fot. Piotr Zdanowicz)

Opodal istniał niegdyś dwór należący do rodziny Larischów, a później do nie mniej znanej rodziny Sułkowskich. W 1894 r. obiekt częściowo spłonął i został przebudowany na restaurację Fürster Schloss (Książęcy Zamek). Obecnie jest to budynek mieszkalny, który po kolejnych przebudowach utracił całkowicie swą dawna formę.

Dworek Sułkowskich w Słupnej, już po pierwszej przebudowie (na zdjęciu z lat międzywojennych) oraz będąca w bardzo złej kondycji dawna brama (na wklejonej ilustracji) – jedyny oryginalny element dworu (foto współczesne Piotr Zdanowicz)

Ponieważ dzieje dworku oraz historia książęcego rodu Sułkowskich nadają się nawet na kilka powieści sensacyjno-przygodowych, więc warto poświęcić im przynajmniej kilka akapitów tego artykułu. Miejscem właściwym dla rozpoczęcia opowieści będzie najwyższa okoliczna kulminacja terenu, zwana zwyczajowo Słupecką Górką. Stoi tam świątek, który według miejscowych podań istnieje (w różnych formach) od 750 lat.

Jednak najstarsza udokumentowana data istnienia, murowanej już wówczas kapliczki to rok 1811, kiedy został w jej krypcie pochowany trzyletni Ludwik Maksymilian Jan Antoni Sułkowski – pierwszy w kolejności, a trzeci w ogóle, syn Jana Nepomucena Sułkowskiego (1777-1832) oraz Luizy von Larisch-Nimmsdorf (1790-1848), który bywa często pomijany w biografiach oraz drzewach genealogicznych rodu (w 1837 r. zwłoki przeniesiono w inne miejsce, bowiem kapliczka zapadła się i po remoncie nie posiadała już krypty grobowej).

Kaplica na Słupeckiej Górce współcześnie (fot. Piotr Zdanowicz)

Tuż obok kapliczki można zobaczyć tak zwany „kochbunkier” (nazwa nawiązuje do kształtu schronu przypominającego garnek), czyli betonowe stanowisko strzeleckie w kształcie walca. Na okolicznych skarpach doliny Przemszy są zresztą nie tylko schrony, ale także ślady okopów i transzei, będące pamiątką po niemieckiej linii obrony b2 zbudowanej w latach 1944-45. Z wierzchołka Słupeckiej Górki możemy też po raz kolejny „rzucić okiem” na zagłębiowskie pejzaże (fot. Piotr Zdanowicz)

ROMANTYCZNE ZŁEGO POCZĄTKI

Nas jednak interesuje nieco inny wątek związany z tym miejscem, bowiem lokalna legenda głosi, iż wobec faktu, że rodzice baronesy Luizy von Larisch traktowali jej związek z księciem Janem Nepomucenem Sułkowskim jako „polityczny mezalians” – młodzi wzięli potajemny ślub, właśnie przy kaplicy na Słupeckiej Górce. Opowieść jeszcze bardziej fantastyczna (czytaj: zmyślona) opowiada o jakimś panu na Mysłowicach (tutaj autorowi zmieszali się Mieroszewscy z Sułkowskimi), który miał młodą Laryszównę wykraść rodzicom i zmusić księdza do udzielenia ślubu.

W rzeczywistości było „nieco” inaczej: ślub odbył się w „jakiejś” kaplicy na terenie Słupnej lub raczej… Jaworzna (zdanie to w tekście źródłowym jest dość enigmatyczne), zaś teściowa Jana Sułkowskiego – baronowa Ludwika von Larisch – wystąpiła nawet w roli świadka, o czym informuje zapis w księdze metrykalnej parafii w Mysłowicach (baron Karl von Larisch już wtedy nie żył).

Ponieważ dzieje rodziny księcia Sułkowskiego nie należą do opowieści z happy endem, więc zanim przejdziemy do rzeczy mniej przyjemnych – dygresja dotycząca sprawy błahej i nieco zabawnej. Otóż kilka zdań wcześniej „wzięliśmy na świadka” ślubu księcia Sułkowskiego z baronesą Luizą, niejaką „księgę metrykalną mysłowickiej parafii”. Okazuje się jednak, że i w niej znajdują się nieścisłości.

Przede wszystkim, przyszli małżonkowie podali kapłanowi nieprawdziwy wiek: Luiza 18 lat, a Jan Nepomucen – 25 lat. Przy czym baronesa zawyżyła go o 2 lata, a książę odjął sobie lat 4. Poza tym, analizując datę ślubu oraz datę urodzin ich najstarszego syna Ludwika, a także wpis w księdze metrykalnej o nadzwyczajnym zwolnieniu z okresu zapowiedzi, można nieśmiało wnioskować, że młodzi byli już przy ołtarzu „w trójkę”…

Luiza Larisch-Sułkowska z synami: Ludwikiem i Maksymilianem oraz jej małżonek, Jan Nepomucen Sułkowski, w mundurze pułkownika wojsk napoleońskich (oryginały obrazów znajdują się w Muzeum Historycznym w Bielsku-Białej)

STRASZNY… DWOREK

Koniec końców, małżeństwo księcia Jana Sułkowskiego i Luizy Larisch, chociaż prawdopodobnie zawarte z miłości, a nie w ramach częstego wówczas „rodzicielskiego kontraktu”, nie miało przynieść szczęścia, a pobyt małżeńskiej pary w dworku na Słupnej naznaczony był pasmem nieprawdopodobnych wręcz tragedii, znanych później w całej Europie.

Dej pozōr tyż:  Ślōnske Wordle abo bez szpas ku wiedzy – nowe norzyńdzie do nauki ślōnskigo jynzyka

Najpierw w 1811 roku – śmierć trzyletniego syna Ludwika… W roku 1832 – śmierć samego Jana Nepomucena, w twierdzy Theresienstadt (Teresin), poprzedzona serią dramatycznych wydarzeń. Najbardziej burzliwe i obfitujące w dramaty, były jednak losy syna, Maksymiliana Sułkowskiego, zwieńczone tragiczną śmiercią na ulicach Wiednia podczas Wiosny Ludów w 1948 r. Jednak i za życie, działo się wokół Maksymiliana wiele wydarzeń tajemniczych i posępnych.

Najpierw z podróży po Ameryce Południowej wrócił ożeniony z Kreolką z Kolumbii, Filippą Reaño, która niebawem zmarła (w 1844 r.) mając zaledwie 20 lat. Później jedna z jego prawdopodobnych kochanek – Florentyna Trzaskalik – córka rzeźnika z katowickiego Zawodzia, stała się podejrzaną o zabójstwo matki Maksymiliana, Luizy von Larisch, która została zastrzelona w dworku 3 marca 1848 r. (Trzaskalik krótko potem zbiegła i nie została odnaleziona).

Dwa miesiące później 9 maja 1948 r., także w dworku na Słupnej, samobójstwo popełniła inna prawdopodobna kochanka, a zarazem podkomendna Maksymiliana Sułkowskiego (książę w czasie Wiosny Ludów sformował zbrojny oddział)  – pochodząca spod Opola, Augusta Struzina.

O zlecenie zabójstwa matki podejrzewano też samego Maksymiliana i chociaż ostatecznie jako głównych winowajców mordu przedstawia się książęcego pełnomocnika, Josefa Franke oraz kolejarza Karla Obsta, to jednak obydwaj podejrzani zmarli  w areszcie, w dość zagadkowych okolicznościach, zaś motywów zabójstwa Luizy Larisch-Sułkowskiej nigdy nie wyjaśniono.

Tragiczne losy rodu odbiły się szerokim echem w ówczesnej Europie, o czym świadczą liczne ślady w literaturze, a między nimi powieści: Upadły ród Maxa Ringa oraz Książę na Słupnej Aleksandra Dumasa (syna). Mysłowicki majątek po nieszczęsnej rodzinie przejął magnat ze Świerklańca, Giudo Henkel von Donnersmarck, zaś dopełnieniem losu drewnianego dworku, będącego świadkiem tylu ludzkich nieszczęść, był pożar w 1894 r., który strawił go niemal doszczętnie.

Książę Maksymilian Sułkowski (1816 -1848) – syn Luizy von Larisch i Jana Nepomucena Sułkowskiego (źródło Wikipedia; oryginał portretu znajduje się w zbiorach Muzeum Historycznego w Bielsku Białej)

CYNIK CZY PATRIOTA… AWANTURNIK CZY BOHATER…

Na zakończenie tej sekwencji opowieści wróćmy jeszcze do księcia Jana Sułkowskiego, bowiem istnieje w jego życiorysie pewien incydent z czasów wojen napoleońskich, z którym wiąże się nader ciekawa dla Ślązaków okoliczność.

Otóż pomimo, że ówczesny książę pszczyński, Fryderyk Ferdynand von Anhalt Köthen, był generalnym dowódcą obrony Śląska, to na ziemi pszczyńskiej (której lennem był majątek mysłowicki) właściwie nie toczono walk. Było jednak kilka wyjątków, a ich sprawcą miał być właśnie książę Sułkowski, który w roku 1807 organizował wiele zbrojnych rajdów, plądrując Mikołów, Mysłowice, Bytom, Gliwice oraz okoliczne osady.

Ponoć też, aby usprawiedliwić swój proceder przed dowództwem, próbował je przedstawić jako działania odwetowe. W tym celu przebrał w mundury pruskie i francuskie, skleconych naprędce ochotników, a następnie zaaranżował bitwę pod Mysłowicami, w której „pruscy przebierańcy” mieli zaatakować „równie autentycznych” napoleońskich ułanów.

Być może trącąca groteską strategia, miałaby nawet szanse powodzenia, ale opodal przejeżdżał zbrojny oddział pruski. Dowódca zarządził szarżę i w parę chwil rozbił grupę cywilów przebranych za żołnierzy, a sam Książę zdążył ponoć zbiec za Przemszę.

Większość autorów uważa tę opowiastkę za zmyśloną, jednak abstrahując od jej autentyczności, istnieje wiele dokumentów źródłowych, które utwierdzają w przekonaniu, że działania księcia Sułkowskiego na Śląsku w 1807 r. nie były kwintesencją szlachetności.

Na przykład 8 kwietnia 1807 r. polskie dowództwo (Księstwa Warszawskiego sąsiadującego ze Śląskiem) wydało w związku ze zbrojnymi rajdami Sułkowskiego cyrkularz nr 57, w którym apelowano: „Z największym nieukontentowaniem dowiadujemy się, że komendy wojsk polskich znaglają obywateli miast i włościan do uzbrojenia się przeciwko spokojnym sąsiadom Ślązakom. (…) Uwiadamia się jednak wszelkiej zwierzchności jak i miast i gromady przez niniejszy okólnik, ażeby, gdy zbrojno wezwani zostaną na własną swą obronę i we własnym kraju w naznaczone zebrali się miejsce. Granic zaś Śląska ani mieszkańców tamtejszych, pod żadnym pozorem nachodzić się nie ważyli, chociażby najusilniej byli przez wojskowych znagleni (…)

Z kolei deputacja powiatów siewierskiego i lelowskiego, przerażona działalnością księcia wysłała 11 i 13 kwietnia 1807 r. pismo do Izby Administracyjnej w Kaliszu, w której czytamy: „O napadaniu granic naszych ani też o uzbrajaniu się  Ślązaków przeciwko nam żadnego raportu niema, owszem kontenta jest, że spokojność zachowana z tamtej strony. Nie jest zaś rzeczą przyzwoitą naruszać cudzą własność, mięszać spokojność, napastować dobrych i spokojnych sąsiadów.

Również 11 kwietnia, Komisja Rządowa Księstwa Warszawskiego nakazała dyrektorowi wojny, Księciu Poniatowskiemu, na podstawie powiadomień o „zabieraniu kas publicznych, i innych gwałtach zagrażających spokojności i bezpieczeństwu krajowemu przez księcia Jana Sułkowskiego”, by wezwał Sułkowskiego do Warszawy „dla eksplikacji” oraz „podług przepisów praw wojskowych z nim postąpił”. Jak pisze Dariusz Nawrot w publikacji Jan Nepomucen Sułkowski w powstaniu na Nowym Śląsku w 1807 roku, wyjazd do Warszawy zakończył się pozbawieniem Sułkowskiego dowództwa oraz pozostawieniem go w areszcie domowym.

Dawna rezydencja Sułkowskich, obecnie Muzeum Historyczne, w śląskiej (bielskiej) części Bielska Białej (fot. Wikipedia – domena publiczna)

WARTO DBAĆ O PRAWDZIWĄ HISTORIĘ…

Tyle o zagmatwanych losach książęcej rodziny Sułkowskich, którzy niegdyś przez Polaków byli uważani za Niemców, a przez Niemców za Polaków. W 1945 r. musieli uchodzić ze swych tytularnych dóbr w Bielsku jako niemieccy magnaci, a obecnie są przez wielu polskich autorów gloryfikowani jako nieskazitelni polscy patrioci.

Na koniec powróćmy jeszcze do głównego wątku, czyli zakątka trzech cesarzy. Otóż opowieść o tym ciekawym kawału Śląska znalazła się również w publikacji W Krainie Murckowskich Lasów – Katowice w cieniu pradawnej puszczy, którą kilka lat temu napisaliśmy wraz z Bartłomiejem Zatorskim. Wówczas na końcu rozdziału o kącie cesarzy umieściliśmy krótki epilog, który i teraz pozwolę sobie zacytować:

Dlaczego warto dbać o takie miejsca jak „kąt trzech cesarzy”? Czy jest to gloryfikacja sposobu sprawowania władzy przez państwa, które doprowadziły do unicestwienia Królestwa Polskiego i wielu innych wolnych krajów? – Oczywiście że nie. Chodzi raczej o historię ludzi, którzy tutaj żyją.

Wszyscy oni przez stulecia byli obywatelami różnych państw, co najdobitniej pokazuje ostatnie 150 lat, gdy mieszkańcy tej części Śląska, za życia jednego pokolenia byli obywatelami Prus, Cesarstwa Niemiec, II Rzeczpospolitej, znowu Niemiec i znowu Polski. Zawsze jednak pozostawali Ślązakami ze swoją własną przeszłością.

Poprawianie dziejów poprzez wymazywanie niewygodnych fragmentów to działania sprawiające, że w wykładzie historii zamiast faktów pojawiają się mity i sztucznie wykreowana „tożsamość” oraz „tradycja” powstała w wyniku programowych działań propagandowych.

Zatem dążenie do przywrócenia temu miejscu splendoru i atrakcyjności nie jest gloryfikacją imperializmu. Chodzi o pamięć historyczną, która powinna zachować dla potomnych złe i dobre, a także zwyczajne i nadzwyczajne wydarzenia, bo z nich składają się prawdziwe dzieje państw, narodów i pojedynczych ludzi.

Poza wszystkim zaś, mysłowicki „kąt cesarzy” jest dobitnym przykładem,  jak nietrwałe są nawet najsilniejsze organizmy państwowe, narzucające społeczeństwom „jedynie słuszną” narrację dziejów oraz sposób widzenia państwa i świata. Warto, by pamięć o dawnych „mocarzach”, po dziedzictwie których niewiele pozostało, była przestrogą i nauką także dla tych, którzy dziś sprawują różne formy władzy.

Zakątek Trzech Cesarzy był przez lata zaniedbany, ale jego specyfika sprawiała, że nie można było tego terenu zalać betonem i pobudować osiedli z wielkiej płyty, więc roślinność wdarła się na miejsca wcześniej zagospodarowane przez człowieka, tworząc całą masę ciekawych industrialno-przyrodniczych krajobrazów (fot. Krzysztof Kubicki, Andrzej Kalmuk i Piotr Zdanowicz)

POST SCRIPTUM

Niestety, często się zdarza, że opisując jakieś miejsce na Śląsku, na koniec pozostaje nam wyliczanka cennych obiektów, które przestały istnieć w wyniku powojennej „demolki”. Tym razem jest nieco inaczej, bowiem trwają prace, w wyniku których łąki wzdłuż mysłowickiej Promenady zamienią się w miejsca wypoczynku i rekreacji, skwery, rabaty z kwiatami oraz place zabaw, więc może już za kilka miesięcy okolice „zakątka cesarzy” odzyskają cześć utraconego blasku.

Fot. Piotr Zdanowicz

Dla pragnących dowiedzieć się czegoś więcej o kącie trzech cesarzy i innych mysłowickich ciekawostkach, godna polecenia jest strona Stowarzyszenia Mysłowicki Detektyw Historyczny, zainicjowana przez Agnieszkę i Leonarda Czarnotów. http://www.mdhmyslowice.pl/

Piotr Zdanowicz – pasjonat oraz badacz historii, kultury i przyrody Górnego Śląska. Dziennikarz, autor lub współautor książek i reportaży, a także kilkunastu prelekcji, kilkudziesięciu artykułów prasowych oraz kilkuset tysięcy fotografii o tematyce śląskiej. Pomysłodawca rowerowych i pieszych szlaków krajoznawczych na terenie Katowic, Mysłowic i Tychów oraz powiatu kędzierzyńsko-kozielskiego. Poeta, muzyk i plastyk-amator. Z zawodu elektronik, budowlaniec oraz magister teologii.

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Piotr Zdanowicz – Górnoślązak narodowości śląskiej urodzony w Raciborzu, mieszkający w Kędzierzynie-Koźlu, duchem – katowiczanin. Pasjonat i badacz historii, kultury i przyrody Górnego Śląska oraz popularyzator krajoznawstwa i turystyki pieszo-rowerowej. Dziennikarz, publicysta, muzyk, poeta, fotograf. Autor reportaży, książek i filmów o tematyce śląskiej. Pisze w języku śląskim, polskim i czeskim.

Śledź autora:

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza