Piotr Zdanowicz: W krainie ekskluzywnych zidlōngōw (cz. 2)
Sto dwanaście lat temu rozpoczęto pierwsze prace przy budowie osiedla, które – choć zaprojektowane przez niemieckich architektów – stało się żywym symbolem przemysłowego Śląska. Natomiast dokładnie 50 lat temu rozpoczęto wyburzanie innej, kultowej kolonii patronackiej. To dobra okazja, by powiedzieć nieco więcej o robotniczych osadach, będących nieodłącznym elementem górnośląskiego krajobrazu.
Na wstępie poprzedniego odcinka ustaliliśmy, że w tym wypadku, znacznie lepszy od „wykładu spoza biurka” będzie wirtualny spacer, w trakcie którego spróbujemy dotrzeć do najciekawszych obiektów Giszowca i Nikiszowca – dwóch zabytkowych osiedli patronackich, istniejących na terenie współczesnych Katowic. Stwierdziliśmy też, że chociaż kolonie te są na wskroś śląskie, to jednak ich klimat przepełniony jest specyficzną aurą, a także – niby swojskim, a jednak nieco egzotyczny klimatem.
Rozpoczęliśmy od Giszowca, który przewędrowaliśmy wzdłuż i wszerz, ale zanim to nastąpiło zajrzeliśmy na moment do zabrskiej Zandki, Osiedla Ballestremów w Rokitnicy, rudzkiego Ficinusa, a także osiedli: Boerschacht (Boże Dary), Murcki, czy Oheimgrube, na terenie współczesnych Katowic. Wspomnieliśmy też, że spore zasługi przy projektach śląskich kolonii robotniczych mieli architekci: Alfred Malpricht, Hans Poelnitz, Arnold Hartmann czy Bruno Taut oraz kuzyni Georg i Emil Zillmannowie – projektanci Giszowca i Nikiszowca.
Zastanawialiśmy się także, dlaczego tak wybitne dzieła architektury i urbanistyki powstawały z myślą o robotnikach. Odpowiedź okazała się prosta – po pierwsze, prawodawstwo Cesarstwa Niemiec od początku XX w. narzucało przedsiębiorcom określone obowiązki w sferze socjalnej. Po drugie – sami przedsiębiorcy, wywodzący się w znacznej mierze ze starych arystokratycznych rodów, rozumieli że poziom architektury, ale także warunków socjalnych kolonii patronackich, może stanowić równie skuteczną promocję firmy, co wykwintne rezydencje i wystawne polowania.
Zatem rozstaliśmy się w momencie, gdy idąc od strony Giszowca historyczną Drogą Małgorzaty spostrzegliśmy kominy i szyby dawnej kopalni Giesche (obecnie Wieczorek), a w oddali ukazały nam się ceglane mury Nikiszowca.
STRAŻNICY GÓRNICZYCH GRANIC I KULTOWA KOLEJKA W WERSJI „ERZAC”
Zanim jednak wejdziemy w labirynt nikiszowskiej zabudowy, warto spojrzeć na efektowne, neogotyckie zabudowania wspomnianej wcześniej kopalni, której powstanie było bezpośrednią przyczyną budowy Giszowca i Nikiszowca. Opodal zobaczymy też XIX-wieczne kamienne słupki, które wyznaczały w terenie zasięg poszczególnych pól górniczych. Kamienie graniczne wyeksponowane na Nikiszowcu związane były z niewielkimi okolicznymi kopalniami: Pepita (nadanie w 1859 r.), Josephines Hoffnung (Nadzieja Józefiny) z 1840 r., Jakob (nadanie w 1840 r.) oraz Catalpa (1859), które to zakłady w 1883 r. weszły w skład scalonej kopalni Giesche.

Tuż obok stoją również dwa wagoniki dawnej kolejki Balkan, o której pisaliśmy już przy okazji opowieści o Giszowcu. Jej nazwa nawiązywała do superszybkiego pociągu kursującego na trasie Berlin-Konstantynopol jako Balkanzug (niemiecki substytut słynnego Orient Expresu) i została w sposób życzliwie-żartobliwy nadana kameralnej i raczej… „super wolnej” pasażerskiej wąskotorówce przez lokalną społeczność.

Dwanaście krytych wagoników ciągniętych przez parowóz kursowało 28 razy w dni robocze i 19 razy w święta, na trasie pomiędzy Giszowcem i Szopienicami, liczącej 3,98 km. Bezpłatnie, z prędkością nie przekraczającą 15 km/h (szybkość „piknikowego cyklisty”) można było z Giszowca i Nikiszowca dojechać na szychta, do kościoła, do szynku, albo do Szopynicōw, kaj boła mocka wszelakich konzumōw.
Kolejka miała taką popularność, że przewoziła dziennie średnio 8 tys. osób! Balkanym rajzowały grubiŏrze we arbajtancugach, starki we fortuchach, wypicowane weselniki, abo tysz lipsty z kawalerōma na zŏlytach. Kolejka była luksusem, którego mieszkańcy większości osiedli robotniczych mogli jedynie pozazdrościć, chociaż także pobliskie Murcki, Kostuchna i Szklarnia (Wesoła), miały swoją bezpłatną kolej pasażerską, która woziła mieszkańców do fabryk zarządzanych przez pszczyńskich Hochbergów.
Niestety, w latach sześćdziesiątych XX w. władze kopalni Wieczorek uznały, że nie opłaca się kupować nowych wagonów w miejsce mocno już wyeksploatowanych, a protesty górników jedynie odwlekły likwidację tego – nie tylko wygodnego środka transportu, ale przez dziesięciolecia – nieodłącznego elementu giszowskiego i nikiszowskiego krajobrazu. Ostatni kurs Balkanu odbył się 31 grudnia 1977 r.
Cóż, szkoda kolejki, bo kiedy Giszowiec i Nikiszowiec zyskują coraz bardziej poczesne miejsce w przewodnikach turystycznych, byłaby ona dodatkową atrakcją dla zwiedzających, ułatwiając im dotarcie do obydwu osiedli, które są przecież elementami tej samej całości, gdzie różnice i podobieństwa przeplatają się wzajemnie i uzupełniają, czyniąc ten fragment Górnego Śląska jeszcze bardziej wielobarwnym i charakterystycznym.

RÓŻNA FORMA – SPÓJNA TRADYCJA
Co jeszcze warto wiedzieć o Nikiszu, zanim przekroczymy bramę tego kultowego już dzisiaj osiedla? Przede wszystkim – w odróżnieniu od Giszowca, który został w czasach Peerelu poddany agresywnej „demolce” – Nikiszowiec jest jedną z niewielu śląskich kolonii robotniczych, które przetrwały do naszych czasów w formie prawie nienaruszonej.
Ponadto, o ile Giszowiec należy do obiektów coraz bardziej znanych poza granicami GOP-u, to Nikiszowiec jest jednym z absolutnie topowych górnośląskich „produktów eksportowych”. Zresztą w 2011 r. jego zespół architektoniczno-urbanistyczny został uznany za pomnik historii, o czym już również wspominaliśmy.

Oczywiście twórcami projektu Nikiszowca byli również kuzyni Zillmanowie, a decyzję o budowie podjęto wówczas, gdy stało się jasne, że zaprojektowany wcześniej Gischewald nie „pomieści” wszystkich pracowników rozwijającej się dynamicznie kopalni Giesche. Tym razem powstało osiedle, w swym wyrazie architektonicznym zupełnie różne od Giszowca, nawiązujące formą do przemysłowego budownictwa śląskiego, ale także do klimatu miast średniowiecznych.
W sensie urbanistycznym jest to kompleks bloków (kwartałów) zamkniętych w ciągi zwartej zabudowy, tworzące wielokąty okalające wewnętrzną przestrzeń podwórek. Dodatkowo, przeciwległe pierzeje zabudowy ulic zostały spięte fantazyjnymi przewiązkami spełniającymi jednocześnie funkcje budowli bramnych.

Osiedle przeznaczone było dla 1200. rodzin i podobnie jak Giszowiec miało być w sensie funkcjonalnym samowystarczalne. Pierwotny projekt obejmował 10 trójkondygnacyjnych segmentów zabudowy: siedmiu mieszkalnych i dwóch mieszkalno-usługowych oraz otwartego kwartału z mieszkaniami, sklepami, łaźnią, pralnią, hotelem robotniczym i zarządem kopalni.
Podobnie jak w wypadku Giszowca, tworząc spójny układ urbanistyczno-funkcjonalny, projektanci ustrzegli się architektonicznej sztampy, bowiem każda z pierzei, a nawet każdy z poszczególnych budynków, posiada odmienne fronty, elementy zdobień oraz charakterystyczne detale. Natomiast typowe (choć różnorodne) są przechodnie bramy oraz wewnętrzne dziedzińce, w których pierwotnie ulokowano kōmōrki i chlywiki oraz piece chlebowe (piekarnioki).

W pierwotnym projekcie osiedla znalazły się również plac zieleni z brodzikami oraz place gier i zabaw dla dzieci, a także neobarokowy kościół katolicki dla mieszkańców Giszowca, Nikiszowca i Janowa. Niestety, z powodu braku funduszy oraz wybuchu I wojny światowej, z planów inwestycyjnych „wypadły” plac gier i zabaw dla dzieci oraz plac zieleni z brodzikami. Nie zbudowano też planowanego bloku mieszkalnego w północno-wschodniej części osiedla oraz jednej przewiązki przy obecnej ulicy Odrowążów. Szczególnie żal terenów zielonych, które uczyniłyby całe założenie jeszcze bardziej efektownym.
Mieszkalna część Nikiszowca powstała w latach 1908-1912, chociaż wiele inwestycji towarzyszących finalizowano nieco później. Drogi osiedlowe brukowano w latach dwudziestych, wówczas także ukończono budowę kościoła. Największy niedomknięty kwartał zabudowy, przypominający prostokąt (północna część osiedla), mieścił obiekty użyteczności publicznej. – W parterach z podcieniami przy rynku znalazło się 6 sklepów, a na styku rynku i obecnej ul. Rymarskiej była pralnia z łaźnią, dom noclegowy dla 450 pracowników, kantyna, świetlica oraz poczta.
W tym samym segmencie zabudowy, lecz na zewnątrz osiedla, zlokalizowano zarząd kopalni, cechownię i łaźnię pracowniczą, a na rozległym podwórzu (wewnątrz kwartału) – wieżę ciśnień i kotłownię. W pobliżu był posterunek żandarmerii z aresztem dla jednego więźnia, mieszkania dla żandarmów, apteka (przy rynku) oraz dwa małe sklepy (przy ulicy Św. Anny).
Na rynku stał też charakterystyczny budynek restauracji z szynkiem i salą widowiskową, a na wschodnim krańcu osiedla – 2. szkoły: żeńska i męska (z 36. klasami), spięte budynkiem z 14. mieszkaniami dla nauczycieli. Z kolei po zachodniej stronie, przy szybie Nickisch siedzibę miały: straż pożarna, stacja ratownicza oraz magazyny.
Poza zwartą zabudową znalazły się ogródki działkowe, ochronka dla dzieci (przedszkole) oraz zbudowany w 1910 r. szpital dla zakaźnie chorych. Od momentu powstania osiedla doprowadzono do mieszkań energię elektryczną. Kolonia posiadała też własną sieć wodociągową i kanalizacyjną. Wodę bieżącą doprowadzono do zlewów kuchennych, a na klatkach schodowych umieszczono ubikacje (jedną dla dwóch rodzin).
BEZ NICH NIE BYŁOBY „NIKISZA”
Tyle tak zwanych „danych ogólnych”, ale zanim rozpoczniemy wędrówkę po osiedlu powiedzmy jeszcze o kilku postaciach, bez których nie byłoby koncernu Giesche’s Erben i kopalni Giesche, a w efekcie także Giszowca i Nikszowca.
Zacznijmy od początku, czyli od Georga von Giesche (1653-1716), którego korzenie rodowe sięgają… małopolskich okolic Sandomierza, skąd pochodził ojciec Georga, najemny wojak – Adam Giza. Jednak Georg Giesche (zmodyfikowane brzmienie nazwiska Giza), urodził się już na Dolnym Śląsku, gdzie jego ojciec osiadł po odejściu z wojska. Początkowo handlował suknem, a w początku XVIII w. zajął się wydobyciem galmanu (ruda cynku) w okolicach Bytomia, uzyskując w tym względzie (w 1704 r.) wyłączność na obszarze Śląska. W roku 1712 otrzymał też Georg Giesche dziedziczny tytuł szlachecki nadany przez niemieckiego cesarza Świętego Cesarstwa Rzymskiego – Karola VI.
Po śmierci Gieschego firmę prowadziła jego żona, później syn, a następnie tradycje firmy kontynuowała spółka (początkowo rodzinna) Georg von Giesche’s Erben (Spadkobiercy Gieschego). Początek działalności koncernu w okolicach Katowic związany był z zakupem kopalni Morgenroth, której spadkobierczynią stała się kopalnia Giesche (Wieczorek). W 1922 r. cały majątek koncernu znalazł się na terytorium Polski i wówczas utworzono spółkę Giesche S.A. z siedzibą w Katowicach. Na przełomie XIX i XX w. koncern przemysłowy Giesche’s Erben był jednym z największych w Europie.
Kolejną postacią, już bezpośrednio związaną z budową Giszowca i Nikiszowca, jest Anton Uthemann (1862-1935), który studia wyższe kończył w Berlinie i Monachium, zaś od 1905 r. zajmował stanowisko dyrektora generalnego koncernu Bergwerksgesellschaft Georg von Giesche`s Erben. Podczas pracy w koncernie był odpowiedzialny za budowę szybów Carmer i Nikisch oraz rozbudowę już istniejących. Wprowadzał nowoczesne technologie do kopalń i hut spółki Giesche. Za jego kadencji powstała też sieć przemysłowych kolei wąskotorowych. Jednak „oczkiem w głowie” Uthemanna były osiedla robotnicze Giszowiec i Nikiszowiec. To on zdecydował o charakterze ich zabudowy dając przemyślane, szczegółowe wskazówki projektantom – Emilowi i Georgowi Zillmannom.

Oczywiście „galeria” postaci związanych z koloniami patronackimi koncernu Giesche, byłaby niepełna bez architektów Emila i Georga Zillmannów. Urodzeni w Meseritz (Międzyrzecz), absolwenci Królewskiej Wyższej Szkoły Technicznej w Charlottenburgu, swe największe projekty architektoniczne zrealizowali na Górnym Śląsku. Budowali osiedla, pojedyncze budowle mieszkalne, obiekty industrialne oraz gmachy użyteczności publicznej. Wszystkie te przedsięwzięcia cechowało poszukiwanie nietuzinkowych form architektonicznych i urbanistycznych. Wnuk Emila Zillmanna, Jörn Zillmann – odwiedzający Górny Śląsk w 2008 r. – był zaskoczony, że jego ojciec i wuj tworzyli tak znakomitą architekturę, ponieważ w Niemczech są postaciami anonimowymi. W 2009 r. jeden z placów na katowickim Nikiszowcu przyjął nazwę Emila i Georga Zillmannów, a opodal znajduje się lokal o nazwie Zillmann Tea & Coffee



Zanim przejdziemy do ostatniej już postaci, związanej z zaszłościami towarzyszącymi budowie Nikiszowca i Giszowca, zastanówmy się nad pewną kwestią. Otóż dość powszechnie wiadomo, że nazwa „Giszowiec” pochodzi od Georga Giesche oraz koncernu Giesche’s Erben, ale czy równie powszechna jest wiedza dotycząca nazwy „Nikiszowiec”?… Najprościej byłoby rzec, że pochodzi ona od jednego z szybów kopalni Giesche (Wieczorek) o pierwotnej nazwie Nickisch (obecnie Poniatowski).
No dobrze, ale skąd wzięła się nazwa szybu? W tym miejscu dochodzimy do „sedna tarczy” czyli postaci barona Friedricha Nickisch von Rosenegk (1850-1924), zasiadającego od 1897 r. w Kolegium Reprezentantów spółki Georg von Giesche’s Erben. Jednak – jak słusznie napisano w jednej z publikacji – baron Nickisch miał tak naprawdę z górnictwem tyle samo wspólnego, co kolejny patron szybu – książę Józef Poniatowski, bowiem niemal przez całe swe życie był… oficerem kawalerii. Ciekawostką jest, że przez 110 lat działania szybu Nickisch/Poniatowski, pracowała tam ta sama parowa maszyna wyciągowa, która przez cały ten czas ani razu nie uległa awarii.
Na koniec powiedzmy jeszcze kilka słów na temat dość skomplikowanej „biografii” samego Nikiszowca. Otóż do 1924 r. osiedle znajdowało się formalnie na terenie obszaru dworskiego Gieschewald, zaś po jego likwidacji – już w „czasach polskich” – zostało włączone do samodzielnej gminy Janów. W 1951 r. wraz z Janowem został Nikiszowiec częścią miasta Szopienice, a w roku 1960. wraz z Szopienicami został przyłączony do Katowic.
„SPACEREK” CZAS ZACZĄĆ…
No cóż, od pewnego czasu tkwimy u wejścia na Nikiszowiec, gdzie utknęliśmy rozprawiając o rozmaitych nikiszowskich zaszłościach. Niezmiennie też mamy na wprost ceglane kwartały zabudowy osiedla, a po prawej – historyczne budynki kopalni Wieczorek (Giesche) ze szczególnej urody budynkiem cechowni, zwieńczonej wieżą zegarową. W tym rejonie ma też swój początek turystyczna trasa spacerowa po Nikiszowcu, z której wskazówek skrzętnie skorzystamy podczas naszej wędrówki.
Ponieważ spacer rozpoczynamy naprzeciw dawnego szybu Carmer (Pułaski), więc nadarza się okazja, by przypomnieć jeszcze jedną postać związaną z historią Nikiszowca. Otóż nazwa Carmer (obowiązywała do 1935 r.) upamiętnia Friedricha Wilhelma Carmera – rezydenta spółki Giesche’s Erben, wielce zasłużonego dla jej rozwoju. To dzięki jego staraniom koncern zyskał pod koniec XIX w. atrakcyjne tereny wydobywcze w okolicach Janowa, w efekcie czego powstała kopalnia Giesche oraz „kopalniane osiedla”.
Tymczasem wnikamy na Nikiszowiec, czyniąc to poprzez efektowną bramę z nadbudowaną przewiązką, łączącą pierzeje budynków po obydwu stronach ulicy św. Anny. Czujemy się trochę, jakbyśmy forsowali mury średniowiecznego miasta, a zaraz potem wkraczamy w świat niemal odrealniony. Pochłaniające nas morze ceglanych budowli, czerwień okiennych wnęk, fantazyjne wykusze i ozdobne motywy przy wejściach do siyni i ajnfartōw, tworzą jakiś niepowtarzalny i trudny do zdefiniowania nikiszowski klimat…

Wejście na osiedle od strony ulicy św. Anny jest na pewno jednym z najbardziej efektownych. Zwężająca się perspektywa domknięta przewiązką oraz wieńcząca cały ten układ, monumentalna bryła kościoła św. Anny to pejzaż pod każdym względem niepowtarzalny, który zyskuje jeszcze w wersji live, gdy do zmysłów naszych dochodzi zapach starych murów oraz autentyczne odgłosy osiedla.
Nikiszowska ulica św. Anny jest też jednym z najbardziej „filmowych” i „fotograficznych” miejsc na Górnym Śląsku, „wystąpiła” bowiem w lmach Kazimierza Kutza, Radosława Piwowarskiego, Lecha Majewskiego i Macieja Pieprzycy, a także w wielu programach krajoznawczych, teledyskach, a nawet reklamach telewizyjnych.

Najbardziej niezwykłe jest jednak to, że Zillmannowie, którzy pochodzili z okolic zupełnie odmiennych od atmosfery przemysłowego Śląska i bynajmniej nie wyrastali w śląskiej kulturze i tradycji, projektując Giszowiec i Nikiszowiec zdołali w sposób niezwykle wyrazisty uchwycić niepowtarzalny klimat i zamknąć w nowatorskiej formie, to wszystko co stanowiło kwintesencję tradycyjnej śląskości. Dlatego mamy dziś wrażenie jakby budynki, ulice i place Nikiszowca, nie istniały jedynie 110 lat, ale były tam niemal „od zawsze”.
Jest coś jeszcze – Giszowiec jako osiedle ogród jest na pewno unikatowy i rozpoznawalny, ale „na upartego” można kilka podobnych znaleźć. Nikiszowiec natomiast, jawi się jako kompleks architektoniczno-urbanistyczny absolutnie niepowtarzalny w skali całego świata i także w tym kontekście ujawnia się jego „podwójna natura”. – Nawiązując formą do popularnych górnośląskich familŏkōw jest jednak zupełnie inny od wszystkich przemysłowych osiedli Górnego Śląska.

Idąc przez Nikisz warto też zajrzeć na tamtejsze podwórka, przechodząc przez jeden z wielu ajnfartōw. Pomimo miejskiego charakteru osiedla, pierwotnie były tam chlywiki, w których mieszkańcy mogli chować gadzina: króliki, gołębie, kozy i świnie. Na placach znajdowały się też piekarnioki do wypieku kołocza i chleba.
Jednak w latach siedemdziesiątych XX w., kiedy bezpowrotnie zniszczono część Giszowca, zniknął także fragment dawnego Nikisza. Chlywiki i piekarnioki uznano za nieestetyczne i zbędne. Na szczęście, przestrzeni podwórek nie zabudowano blokami (choć miejsca jest sporo), ale zagospodarowano je na zieleńce i place zabaw dla dzieci. Nikiszowiec miał więc zdecydowanie więcej szczęścia od Giszowca, w czym pomógł wcześniejszy – mający miejsce w 1978 r. – wpis osiedla na listę zabytków.
Charakterystyczny wygląd mają także nikiszowskie siynie, gdzie na każdym piętrze znajdują się 4 mieszkania. Większość z nich składała się pierwotnie z trzech pomieszczeń: kuchni i dwóch izb o powierzchni łącznej 63 m2. Na każde dwa mieszkania przypadała też ubikacja na półpiętrze. Obecnie w kilku miejscach osiedla powstały hotele i apartamenty i tam oczywiście pierwotny układ architektoniczny wnętrza budynków uległ zmianie.


Oczywiście, aby sztucznie nie lukrować rzeczywistości trzeba też pewną rzecz wyjaśnić. Otóż nasze zachwyty nad spójnością urbanistyczną osiedla, a także współbrzmieniem architektonicznych detali, dotyczą wyłącznie pierwotnej tkanki osiedla. Współcześnie, owa tkanka bywa obficie oszpecana przez sterczące w stronę ulicy anteny satelitarne, klimatyzatory, różne obudowy oraz plastikowe kosze na śmieci.
Antyestetyczne są też zwisające z elewacji kable, doczepiane do zabytkowych budynków plastikowe daszki oraz kiczowate kasetony i plansze reklamowe, a także „zdobiące” zabytkowe mury – ulotki przyklejane w ilościach hurtowych oraz „kibolskie” bohomazy… Na dodatek, w czasach peerelowskich, ktoś wyjątkowo pozbawiony wyobraźni, postanowił na kilku ulicach historyczny bruk zastąpić trylinką (sześciokątne płyty betonowe), zaś w czasach już bynajmniej nie peerelowskich, ową trylinkę zastąpiono równie tandetną betonową kostką (także na ulicy św. Anny) lub zalano asfaltem.
Owszem, sytuacja powoli się poprawia i osiedle wygląda coraz bardziej estetycznie, ale zmiany następują zdecydowanie zbyt wolno, jak na obiekt należący do elitarnego grona pomników historii, aspirujący do wpisu na listę zabytków UNESCO… Cóż, osoby odpowiedzialne w mieście Katowice za ochronę zabytków, promocję i inne tego typu sprawy, powinny jednak częściej bywać na Nikiszowcu, bo sporo jest jeszcze do zrobienia, a nie wszystko można cedować na mieszkańców, pasjonatów i prywatnych inwestorów…

Tyle o rzeczach mniej przyjemnych i teraz, mając już ten przykry obowiązek za sobą, możemy kontynuować nikiszowski rekonesans poczynając od wątku edukacyjnego. Otóż niedaleko kościoła św. Anny stoi budynek, a właściwie 2 budynki szkolne. Pierwszy z nich oddano do użytku 16 października 1911 r. i wówczas 217. uczniów podzielonych na cztery klasy mogło korzystać z 16. sal lekcyjnych. Drugi powstał już w roku 1913., bowiem mieszkańców przybywało i rosła też ilość młodzieży w wieku szkolnym (w 1914 r. było 1047. uczniów). Bliźniacze budowle, ustawione prostopadle, połączył mniejszy budynek przeznaczony na mieszkania dla nauczycieli.

Gdy spojrzymy na nikiszowskie szkoły od strony dawnego torowiska Balkanu, stojąc w ich osi symetrii, zobaczymy wyłaniającą się spoza szkolnych gmachów, monumentalną kopułę nikiszowskiego kościoła, która wydaje się być z nimi scalona. Widok ten zainspirował reżysera Lecha Majewskiego, który w swym metazycznym lmie „Angelus” w pejzaż ten wkomponował filmową siedzibę komitetu wojewódzkiego Partii. Kadry filmowe ukazujące monumentalną ceglaną fasadę, ozdobioną potężnymi czerwonymi agami oraz portretami komunistycznych przywódców, oddawały w sposób idealny ponury klimat socrealistycznej rzeczywistości.
Tymczasem idąc wzdłuż szkolnego ogrodzenia dojdziemy do miejsca, gdzie kolejka Balkan opuszczała Nikiszowiec i podążała w stronę Szopienic. Znajduje się tam parterowy obiekt, zbudowany już poza zasadniczą częścią osiedla, gdzie pierwotnie mieściła się przychodnia oraz izolatka dla zakaźnie chorych. Podczas I wojny leczono tam niemieckich żołnierzy chorych na dyzenterię i tyfus, jednak najbardziej potrzebny okazał się kameralny szpital w 1919 r., kiedy na osiedlu wybuchła epidemia tyfusu i była potrzebna hospitalizacja przeszło 100. jego mieszkańców. W budynku leczono też rannych podczas powstań śląskich, a po wojnie znajdował się tam Zakład Leczniczo-Zapobiegawczy.
Jednak w latach 60-tych XX w. funkcja budynku zmieniła się całkowicie – zaadaptowano go bowiem na obiekt zwany potocznie Świetlicą (rodzaj domu kultury) i w tym miejscu warto wspomnieć o niejakim Otto Klimczoku. Ten ówczesny animator kultury, stworzył przy kopalni i osiedlu bibliotekę, koło malarzy amatorów, mandolinistów, fotografów, szkaciorzy, akordeonistów i modelarzy. Organizował cykliczne teatrzyki kukiełkowe dla dzieci, imprezy, wycieczki… Wkrótce oferta Świetlicy stała się tak bogata, że w jej miejsce utworzono Dom Kultury z siedzibą w dużym budynku po kopalnianej łaźni.
Zakończenie tej historii jest jednak bardzo smutne. Władze kopalni – mówiąc łagodnie – nie sympatyzowały z Otto Klimczokiem i ten pasjonat, który stworzył zaplecze kulturalne na skalę rzadko spotykaną nawet w dużych miastach, nie został powołany na kierownika domu kultury, czyli tego wszystkiego, co niemal w pojedynkę wypracował dzięki bezgranicznemu poświęceniu, kosztem życia rodzinnego. Ostatecznie Klimczok, przytłoczony osobistą porażką oraz nieustanną „nagonką” ówczesnych władz kopalni, popadł w depresję i odebrał sobie życie.

MAGOWIE Z FAMILŎKŌW, CZYLI EZOTERYCZNY WYMIAR ŚLĄSKA
Wspomnieliśmy o Otto Klimczoku także po to, aby uczynić wstęp do kolejnej opowieści z miejscowym życiem artystycznym w tle. Otóż wspomniana wcześniej Świetlica, była przez pewien czas siedzibą malarzy Grupy Janowskiej. Napomknęliśmy już o niej w kontekście artysty Ewalda Gawlika, podczas opowieści o Giszowcu, jednak myśl tę warto tę rozwinąć.
Otóż Grupa Janowska (ocjalna nazwa: Koło Malarzy Nieprofesjonalnych) składała się głównie z górników kopalni Wieczorek, którzy sztuce oddawali się po szychcie. Jej formalne początki przypadają na lata powojenne, gdy opiekunem był Otto Klimczok, jednak korzeni należy szukać w latach 30-tych XX w., kiedy duchowy przywódca Grupy Janowskiej – Teol Ociepka (1892-1978), założył w sąsiednim Janowie grupę okultystyczną.
Ociepka – fanatyk magii, kabalistyki, astrologii i parapsychologii, był nawet członkiem Loży Różokrzyżowców i otrzymał status mistrza nauk tajemnych. Dlatego pojmował malarstwo jako emanację duchowości i uważał, że powinno ono dotykać problemów zasadniczych, dotyczących poznania „istoty prawdy Bożej” (pod koniec życia wyjechał ze Śląska i odszedł od swoich dawnych fascynacji).
Oczywiście w okresie powojennym tematyka jego obrazów oraz malarstwo całej Grupy Janowskiej pozostawało w konflikcie z socrealistycznym spojrzeniem na sztukę. Dzisiaj Ociepka – nazywany często „śląskim Nikiforem” – jest, obok łemkowskiego mistrza, najbardziej znanym w Polsce malarzem prymitywistą, a jego obrazy wystawiane są na całym świecie.

Popularność dotyczy dziś także pozostałych członków Grupy Janowskiej, której pierwszy skład tworzyli: Teol Ociepka, Paweł Wróbel, Leopold Wróbel, Eugeniusz Bąk, Paweł Stolorz, Ewald Gawlik, Antoni Jaromin, Bolesław Skulik, Erwin Sówka i Gerhard Urbanek. Działalność grupy wykraczała poza zwykłe malarstwo i nacechowana była mroczną duchowością i metazyką. Malarze raz w tygodniu spotykali się pod okiem artystycznego opiekuna grupy, absolwenta krakowskiej ASP, późniejszego profesora – Zygmunta Lisa, a podczas tych spotkań toczyły się – często całonocne – burzliwe dyskusje związane ze sztuką, teozoą i metazyką.
Zresztą specyczne ujęcie istoty otaczającego świata widać na płótnach malarzy janowskich bardzo wyraźnie. Poza wszystkim jednak, widać tam także śląskie, a zwłaszcza giszowskie i nikiszowskie pejzaże, które jawią się nam jako kraina pełna magicznej aury, a zarazem na wskroś swojskiej, nostalgicznej poetyki.
W latach 70-tych XX w., po śmierci Otto Klimczoka i odejściu Zygmunta Lisa, skończył się okres największej świetności, jednak janowska grupa malarzy trwała nadal. Najdłużej funkcję kolejnego opiekuna pełnił, związany z grupą przez 50 lat – malarz prymitywista i piewca śląskich pejzaży – Helmut Matura. Grupa malarzy prymitywistów z Janowa i Nikiszowca działa nadal, chociaż twórczość grupy pozbawiona jest już metazycznego i magicznego kontekstu (od 2000 r. siedzibą jest Miejski Dom Kultury w katowickiej dzielnicy Szopienice, gdzie artyści spotykają się w pracowni plastycznej w każdy wtorek, w godzinach od 11 do 19.)
Zatem Grupa Janowska stała się żywą legendą, a okoliczności jej powstania i funkcjonowania postrzegane są dzisiaj w kategoriach fenomenu artystycznego i kulturowego na skalę światową. Działalność Grupy Janowskiej została też przedstawiona w lmie „Angelus” Lecha Majewskiego, zaś jedynym żyjącym i wciąż tworzącym malarzem z pierwszego składu grupy jest 84-letni Erwin Sówka, którego w 1959 r. odchodzący z grupy Teol Ociepka namaścił na jej duchowego przywódcę.

W ostatnich latach Nikiszowiec jako kolebka śląskiej „sztuki prymitywnej” stał się jeszcze bardziej znany dzięki imprezie funkcjonującej, najpierw pod nazwą „NikiszFor”, a od 2010 r. jako „Art Naiv Festiwal”. Wystawiane są wówczas prace malarzy prymitywistów z kilkudziesięciu krajów świata. Towarzyszą temu imprezy plenerowe, występy artystyczne oraz pokazy lmowe. W sierpniu odbywa się też jarmark sztuki, połączony z odpustem w miejscowej parai św. Anny (Odpust u Babci Anny).
NIKISZOWSKIE SACRUM
Tymczasem, w swej wędrówce po Nikiszowcu, skierujemy się teraz ku duchowości zgoła innej, a mówiąc prościej przyjrzymy się bliżej kościołowi pw. św. Anny. Ta najbardziej monumentalna budowla osiedla robi spore wrażenie, a surowość ceglanej bryły zamknięta w neobarokowej formie nadaje świątyni niepowtarzalny wygląd. Jest to również historyczny obiekt Nikiszowca zbudowany najpóźniej. Kościół oddano bowiem do użytku dopiero w 1927 r., chociaż budowę rozpoczęto w roku 1914.

Zwiedzając wnętrze świątyni warto zacząć od chóru. Jeżeli znajdziemy się tam podczas trwającego nabożeństwa, to będziemy mogli nie tylko spojrzeć z góry na wystrój kościoła, ale także wsłuchać się w brzmienie 75-głosowych organów (5350 piszczałek), wykonanych w 1927 r. w rmie Braci Rieger z czeskiego Karniowa (Krnova).
Koncertowali na nich tacy mistrzowie muzyki organowej jak Fryderyk Lubrich czy prof. Feliks Nowowiejski, który po nikiszowskim koncercie tak wyraził się o tutejszych organach: „Organy te są pod każdym względem, tak mechanicznym, jak artystycznym dziełem mistrzowskim, które mogłoby stanąć w każdej stolicy Europy. Grałem niejednokrotnie na organach w Berlinie: w Filharmonii, Sali Blüthnera, Państwowej Akademii Muz, ale organy w Janowie podobały mi się znacznie więcej”.
Z chóru prowadzi „tajemne” przejście na wieżę. Jest ono jednak typowo „techniczne” i zbyt niebezpieczne, by można było wprowadzać tam turystów. Jednak raz w roku, na dzień przed odpustem paraalnym, wspina się na wieżę orkiestra dęta KWK „Wieczorek”, aby z najwyższego punktu Nikiszowca zagrać koncert dla mieszkańców zgromadzonych wokół kościoła.

Jeżeli chodzi o przestronne wnętrze świątyni, to jest ono trójnawowe, bogato zdobione i zbudowane na planie krzyża. Nad skrzyżowaniem naw znajduje się kopuła z wykonanymi w 1979 r. malowidłami postaci świętych i błogosławionych, zwieńczona ogromnym żyrandolem, zaprojektowanym przez Emila i Georga Zillmannów.
Autorem malowideł jest znany śląski artysta sztuki współczesnej Witold Pałka. Z rzemieślniczą maestrią wykonał też dębowe ławki i konfesjonały, miejscowy stolarz Ludwik Rolek. W kościele jest też 56 witraży (w tym 10 guralnych) zaprojektowanych przez bawarskiego mistrza Georga Schneidera z Ratyzbony, natomiast efektowny ołtarz wyszedł z monachijskiego warsztatu innego bawarskiego artysty rzeźbiarza – Georga Schreinera. Przedstawia on patronkę parai, św. Annę oraz Maryję, a także św. św. Piotra i Pawła w otoczeniu aniołów.

Uwagę zwracają także stacje drogi krzyżowej, namalowane na dużych metalowych płytach przez jednego z najbardziej tajemniczych śląskich artystów, tworzącego w okresie międzywojennym – Otto Kowalewskiego (data i miejsce jego urodzenia nie są znane). Był on niepospolitym przedwojennym artystą i prawdopodobnie uczniem Gebharda Fugla, należąc do stowarzyszenia uduchowionych malarzy nazareńczyków.
Nie wiadomo jakiego był wyznania, jakiej narodowości oraz jak i kiedy zmarł, a także gdzie został pochowany. Jeszcze w 1939 r. jego nazwisko widniało w księdze adresowej Katowic, przy ul. Jagiellońskiej, a później „wszelki ślad po nim zaginął”. Z ilości prac sakralnych można jednak wnioskować, że w latach międzywojennych istniała moda na Kowalewskiego, a obecnie w 14. kościołach na Górnym Śląsku możemy jeszcze oglądać malarstwo sakralne tego artysty.

Warto też przyjrzeć się murowi okalającemu plac kościelny, który od 2011 r. jest swoistym miejscem pamięci. Przytwierdzono do niego przeszło 350 granitowych płytek z imieniem, nazwiskiem, wiekiem oraz datą śmierci, osób które zginęły tragicznie podczas pracy w kopalni Giesche oraz Wieczorek od 1913 r. do chwili obecnej. Oczywiście kopalnia jest dużo starsza, ale dane pochodzą z okresu istnienia parai na Nikiszowcu.
Miejsce pamięci w tej formie jest nie tylko zapisem najbardziej tragicznego wątku związanego z dziejami kopalni i osiedla oraz formą oddania hołdu ludziom, którzy zginęli wykonując jeden z najbardziej niebezpiecznych zawodów, ale stanowi też nawiązanie do dawnego zwyczaju, kiedy cmentarze znajdowały się wokół kościołów, a epitafia i inskrypcje nagrobne umieszczano na murze okalającym plac kościelny.

NIESPORKI, KULTURALNY „MAGIEL” I KWIŎTKI NA ŚCIANIE
Kościół św. Anny nie wyczerpuje liczby atrakcji umiejscowionych przy nikiszowskim rynku, ale zanim o tym opowiemy, warto w tym miejscu pokusić się o kolejną dygresję. Otóż sporo jest osób związanych z Nikiszowcem, godnych upamiętnienia w nazwach lokalnych ulic i placów, a tymczasem nikiszowski rynek jest wciąż Placem Wyzwolenia, zaś jedna z głównych ulic osiedla nosi miano Czechowa – niewątpliwie wielkiego pisarza, którego związki z Nikiszowcem i Śląskiem wydają się jednak „mało intensywne”.
Tymczasem obchodząc rynek wpierw odnajdujemy aptekę, która – jak wiele tutejszych punktów handlowych – została założona z początkiem funkcjonowanie osiedla. W 1920 r. stanowisko jej kierownika objął Władysław Buechs, który był także działaczem społecznym i lantropem. Aptekarzowi przysługiwało mieszkanie ponad apteką, które miało dokładnie taką samą wielkość, czyli 150 m2.

Na pierzei zamykającej rynek od południowego-zachodu znajduje się natomiast jeden z najstarszych na Górnym Śląsku, do niedawna wciąż działający, zakład fotograczny rodziny Niesporków. Założył go w 1919 r. Augustyn Niesporek (1899-1956) i w ciągu kilkudziesięciu lat, na kliszach zostali uwiecznieni niemal wszyscy mieszkańcy Nikiszowca w różnych momentach swego życia. Niestety, podczas porządkowania archiwum negatywów i płyt szklanych, Augustyn Niesporek pod namową jednego z synów, celem zaoszczędzenia miejsca pozbył się ogromnej części klisz, które byłyby teraz bezcennym źródłem wiedzy o osiedlu i jego mieszkańcach.
Po Augustynie Niesporku rodzinny biznes przejął syn Franciszek, a po nim jego syn Krzysztof, który już w wieku 12 lat pracował z ojcem jako asystent. Przejął on zakład w 1971 r. wraz z żoną Krystyną jako trzecie pokolenie rodu nikiszowskich fotografów. W 2006 roku Krzysztof Niesporek został przyjęty w poczet Związku Polskich Artystów Fotografików, niestety 10 lat później zmarł, a w roku 1918., czyli tuż przed setną rocznicą działalności, rodzina Niesporków zdecydowała o zamknięciu zakładu. Pozostał jednak napis Foto Niesporek przypominając o pięknym rozdziale nikiszowskich dziejów.

Północno-wschodnią pierzeję, tworzy z kolei zabudowa bloku II – jedynego kwartału, który nie został zamknięty w pierścień. Ponieważ Nikiszowiec miał być osiedlem samowystarczalnym, projektanci ulokowali tam szereg instytucji użyteczności publicznej. Na wlocie ulicy Krawczyka mijamy piekarnię, gdzie wypieka się chleb według starych receptur w kaowych piecach. Nieco dalej wchodzimy w arkadowe podcienia i znajdujemy ciąg sklepów zwanych kiedyś konzumem oraz cukiernię o swojsko brzmiącej nazwie Byfyj.
W północnej części rynku, u wylotu ulicy Rymarskiej, była pralnia z suszarnią i maglem (podobnie jak pralnia na Giszowcu wyposażona w wirówki oraz suszarnie z nadmuchem ciepłego powietrza). W roku 1996 przeniesiono do tego, zamkniętego już kilka lat wcześniej budynku, zakładową izbę pamięci. Od 1962 r. opiekował się nią emerytowany górnik Edmund Korkus. W ten sposób funkcjonowało miejscowe muzeum Galeria Magiel. Obecnie budynek jest po gruntownym remoncie i ma w nim siedzibę Dział Etnologii Miasta Muzeum Historii Katowic, poświęcony dziejom Nikiszowca oraz działalności malarzy Grupy Janowskiej. Tuż obok działa też Centrum Informacji Turystycznej.


Zanim rozpoczniemy dalszą część spaceru, pozwolę sobie przywołać pewne zdarzenie, które miało miejsce właśnie w muzeum na Nikiszowcu, a które zgodnie z teorią rachunku prawdopodobieństwa właściwie nie miało prawa zaistnieć. Otóż będąc nie tak dawno w owym muzeum, przystanąłem przy znajdującym się tam dawnym ręcznym maglu i powiedziałem do kolegi: „u mnie na Pogorzelcu jest ręczny magiel jeszcze starszy od tego”, i dokładnie w tym samym momencie usłyszałem odpowiedź, bynajmniej nie kolegi, ale stojącego obok pracownika muzeum: „no jest tam taki, niedaleko tego hotelu…”. Okazało się, że Pan, z którym długo potem rozmawialiśmy, miał rodzinę w Kędzierzynie i bywał tam bardzo często, a z przywołanego zabytkowego magla, nawet korzystał, gdy ten był jeszcze czynny… Od tego momentu jedno wiem na pewno: stwierdzenia „świat jest mały” nigdy nie nazwę truizmem…
Tymczasem w budynku po przeciwnej stronie rynku (względem muzeum), w pewnym okresie znajdowała się kolejna siedziba malarzy Grupy Janowskiej, zaś w drugim jego narożniku mieściła się gospoda – jeden z najpopularniejszych osiedlowych „adresów”. Projektanci chcąc podkreślić bardziej „frywolny” charakter przybytku, umieścili na ceglanej fasadzie kwiatową mozaikę, nawiązującą do śląskiego stroju ludowego, która jest dzisiaj symbolem Nikiszowca oraz jednym z najbardziej rozpoznawalnych akcentów architektonicznych osiedla.

Z KRÓTKĄ WIZYTĄ U MIEROSZEWSKICH
Zanim opuścimy nikiszowski rynek, warto powiedzieć słów kilka o sąsiednim, wspomnianym już skwerze Emila i Georga Zillmannów, bowiem w centralnym punkcie zieleńca znajduje się zacna pamiątka, a jednocześnie najstarszy zabytek Nikiszowca, pamiętający czasy, kiedy osiedla z pewnością nie było jeszcze w planach ludzkich (w kwestii oceny planów Boskich mamy zbyt ograniczone kompetencje)
Zacznijmy tak: nazwa dawnej osady Janów – czyli dzielnicy Katowic, do której należy Nikiszowiec – jak wiele innych o podobnym brzmieniu, pochodzenie swe zawdzięcza męskiemu imieniu „Jan”. Konkretnie chodzi o jednego z Mieroszewskich, którzy od wieku XVII przez następnych 200 lat zarządzali dobrami mysłowickimi, ustanawiając w 1678 r. tak zwaną ordynację mysłowicką zatwierdzoną przez ówczesnego władcę Świętego Cesarstwa – Leopolda I.
Mieroszewskim zawdzięczamy też początki górnictwa węglowego w rejonie obecnego Nikiszowca, bowiem zaledwie 19 lat po powołaniu dwóch najstarszych kopalń węgla na Górnym Śląsku (Emanuelssegen i Brandenburg), w roku 1788 powstała tam kopalnia o nazwie Bergthal (Górska Dolina), zatrudniającą wówczas… 4 górników.
Ostatni z mysłowickich Mieroszewskich – Aleksander, doprowadził wprawdzie majątek do upadku, ale zanim to nastąpiło urządził obok dworku myśliwskiego, nad potokiem Bolina, park typu angielskiego z promenadą, stawem rybnym i gondolami. W 1835 r. ustawiono tam również pomnik w formie ozdobnej wazy z inskrypcją.
Park i promenada nie istnieją, ale obelisk jak najbardziej. Najpierw stał przed szpitalem (kiedyś ratuszem Janowa), zaś po renowacji ustawiono go właśnie na skwerze Emila i Georga Zillmanów, w centralnym punkcie Nikiszowca. Cóż, wprawdzie górnicza kolonia powstała, gdy Mieroszewskich już od dość dawna na tych ziemiach nie było, ale jej centrum wydaje się godnym miejscem dla tak zacnej pamiątki historycznej.
Treść oryginalnego tekstu inskrypcji na obelisku Aleksandra Mieroszewskiego: „Tu mych lat młodych były początki; A chcąc zachować tej Włości Pamiątki Gdzie były Góry, Boliny Urwisko Janów uzyskał Plantacyi Nazwisko – wskazuje na to, że hrabia miał emocjonalny i nieco nostalgiczny stosunek do ziemi którą zamieszkiwał, a ponadto w czterowierszu zawarł sporo informacji o ówczesnych krajobrazach okolic Janowa i Nikiszowca. Mamy w opisie „góry”, a raczej wzgórza (chociaż być może chodzi o „gōrę”, czyli kopalnię), mamy też urwisko i funkcjonującą do dzisiaj nazwę potoku Bolina…

PROWINCJONALNE HOKEJOWE IMPERIUM
Tymczasem idziemy teraz wzdłuż ulicy Rymarskiej, dokładnie na północ i po stu metrach dochodzimy do kolejnej przewiązki oraz bramy, poprzez którą wychodzimy na zewnątrz labiryntu nikiszowskiej zabudowy. Niemal od razu ukazują nam się dwie duże hale, które nie są obiektami historycznymi, ale nawiązują do ważnej części miejscowych dziejów, zwłaszcza w kontekście lokalnego sportu.

Sport był obecny na Nikiszowcu niemal od początku istnienia osiedla, zaś w roku 1937 Spółka Giesche S.A. oraz gmina Janów, zbudowały opodal osiedla pierwszy kryty basen w ówczesnym autonomicznym województwie śląskim o przepisowych wymiarach.
Jednak obiekty, obok których teraz stoimy to nie pływalnie, ale lodowiska, bowiem to właśnie sporty uprawiane na lodzie najmocniej zaznaczyły tutaj swoją obecność. Klub hokejowy istniał od 1945 r. (jako Robotniczy Klub Sportowy Górnik Janów), natomiast sztuczne lodowisko, będące wówczas trzecim tak nowoczesnym na terenie Polski, oddano do użytku w Barbórkę 1964 r. W latach 1968-70 dobudowano nad nim halę z widownią na 3000 osób, a także kawiarnię, restaurację i hotel, zaś w 1982 r. oddano do użytku halę Jantor II, która była bazą dla klubu sportowego Naprzód Janów.
Z lodowisk korzystali także łyżwiarze gurowi – członkowie kadry Polski oraz uczestnicy mistrzostw świata i Europy, między innymi para Janina Porembska-Piotr Szczypa, pierwsi polscy olimpijczycy w historii łyżwiarstwa gurowego. Jednak najbardziej popularny był hokej – najpierw zawodnicy Górnika Janów, w latach 40-tych i 50-tych XX w., zdobywali czołowe miejsca w polskiej I lidze, a następnie hokeiści Naprzodu Janów, występując w ekstraklasie od 1962 do 1998 r., zdobyli 5 razy wicemistrzostwo Polski i 7 razy 3 miejsce.
Drużyna hokejowa z Janowa i Nikiszowca miała jednak pecha, bowiem najlepsze lata klubu przypadły dokładnie na apogeum osiągnięć Podhala Nowy Targ, w którym grała niemal cała kadra Polski i głównie dlatego Naprzód nie zdobył nigdy mistrzostwa Polski. Dodajmy, że działo się to w „zamierzchłych” czasach, gdy reprezentacja Polski w hokeju na lodzie była przez kilkanaście lat klasyfikowana na 6/7 miejscu na świecie. Warto też wspomnieć, że klub Naprzód Janów (obecnie Katowice), obchodzi w 2020 r. setną rocznicę istnienia, chociaż nie dotyczy to sekcji hokejowej.
W kontekście hokejowych zaszłości warto też zauważyć, że w okolicach Janowa, Nikiszowca, Giszowca i Murcek mamy do czynienia ze swego rodzaju sportowym ewenementem. Otóż te samodzielne niegdyś osady, liczące mniej niż 10 tys. mieszkańców i znajdujące się w promieniu 6 km, stanowiły prawdziwe hokejowe zagłębie. Drużyny hokejowe Siły Giszowiec, Górnika Janów, Górnik Murcki i Naprzodu Janów, grały przez lata w hokejowej ekstraklasie zajmując czołowe miejsca. Nawet przyjmując że były one związane z bogatymi wówczas kopalniami węgla, to i tak trudno znaleźć podobne zjawisko w kontekście innych dyscyplin zespołowych, w historii polskiego sportu.
O PRZYRODZIE, KULTURZE I TURYSTYCE
Rozprawiając o hokeju opuściliśmy już definitywnie historyczny zespół urbanistycznym Nikiszowca i idziemy teraz ulicą Szopienicką obok dawnego szybu Nickisch. Po drodze zerkamy w lewo, na funkcjonalistyczny gmach będący dzisiaj obiektem szpitalnym, a niegdyś ratuszem ówczesnej gminy Janów. Budowlę zaprojektował jeden z najsławniejszych polskich architektów międzywojnia – mieszkaniec Katowic Tadeusz Michejda.
Poza zabudowaniami szybu Nickisch oraz dawnego ratusza zobaczymy niewielkie wzniesienie porośnięte lasem. To najbardziej na północ wysunięta enklawa Lasów Murckowskich, zwana Mrówczą Górką. W tym miejscu las dochodzi na odległość 800 m do rzeki Rawy (dawna Roździanka), gdzie pojawiły się pierwsze ślady osadnictwa na tym terenie. Opodal znajdowała się też dawna osada Roździeń i właśnie w tamtejszej kuźnicy spędził młodość kuźnik, a później także szlachcic, Walenty Roździeński (1560-1621) – autor pierwszego utworu literackiego sławiącego śląski przemysł i etos pracy zycznej: Officina ferraria, abo huta i warstat z kuźniami szlachetnego dzieła żelaznego.
Na wierzchołku owej Mrówczej Górki, wysokiej na ponad 300 m n.p.m., znajdował się w okresie międzywojennym maszt radiostacji, wówczas pasażerskiego lotniska na pobliskim Muchowcu (korzystało z niej także lotnisko w Krakowie). Maszt istniał także po II wojnie, kiedy to oficjalnie pełnił rolę anteny nadawczej Polskiego Radia Katowice. Miał jednak także inną „ważniejszą” funkcję, będąc jednym z większych na Górnym Śląsku centrów zagłuszania audycji Radia Wolna Europa oraz BBC, które to rozgłośnie były wówczas jedynym źródłem rzetelnych informacji o świecie, pozbawionych komunistycznego bełkotu i propagandy.
W innej dzielnicy miasta, ale tylko 3 km od Nikiszowca, znajduje się cenny przyrodniczo teren leżący na styku Katowic, Sosnowca i Mysłowic, a tym samym na granicy Górnego Śląska i małopolskiego Zagłębia Dąbrowskiego. Kompleks ten o nazwie Szopienice Borki to obszar kilku malowniczych stawów powstałych po eksploatacji piasku. Gniazduje tam wiele chronionych gatunków ptaków, są też chronione gady, płazy i owady. Stawy są użytkowane przez wędkarzy i służą uprawianiu sportów wodnych. Po największym stawie Morawa można pływać żaglówkami, natomiast nad stawem Hubertus znajduje się plaża i kąpielisko.
Do niedawna większa cześć kompleksu miała status zespołu przyrodniczo-krajobrazowego. Niestety, kilka lat temu został on uchylony, a najnowsze plany przewidują zagospodarowanie wszystkich stawów oraz towarzyszących im terenów zielonych, na cele komercyjno-rekreacyjne, co będzie równoznaczne z degradacją przyrodniczą i krajobrazową tego urokliwego terenu.

Tymczasem docieramy do ostatniego już przystanku na szlaku spacerowym po Nikiszowcu. Jest to kolejny, nieczynny już szyb dawnej kopalni Giesche, o anglosasko brzmiącej nazwie Wilson. Od 1998 r. w zabytkowych budynkach byłego nadszybia, którego historia budowy sięga 1864 r., działa galeria sztuki pod nazwą Galeria Szyb Wilson oraz powołana później Fundacja Eko-Art Silesia, której podstawową funkcją jest poszukiwanie i promocja młodych talentów. W galerii, oprócz wystaw, odbywają się koncerty, spektakle teatralne, warsztaty artystyczne i konferencje. Galeria Szyb Wilson jest też największą prywatną galerią sztuki na terenie Polski, z powierzchnią wystawienniczą 2500 m2.

Przy szybie Wilson kończymy wędrówkę po Nikiszowcu, jednak miejsce jest jak najbardziej właściwe, by wspomnieć o pewnym bardzo ciekawym szlaku turystycznym przebiegającym przez Nikisz. Otóż Giszowiec, Nikiszowiec, Szyb Wilson, a także inne pobliskie obiekty: Fabryka Porcelany Bogucice, Muzeum Hutnictwa Cynku „Walcownia” oraz Centralne Muzeum Pożarnictwa w pobliskich Mysłowicach, są obiektami na szlaku zabytków techniki.
Jednak nie jest to szlak „śląskich zabytków techniki”- jak czytamy w niektórych publikacjach, ale Szlak Zabytków Techniki województwa śląskiego, bowiem prowadzi on także przez tereny woj. śląskiego, leżące poza obszarem Śląska (Częstochowa, Żywiec itp.) Tak czy inaczej, jest to najpopularniejszy szlak zabytków techniki w Polsce, którego obiekty w 2019 r. zwiedziło ponad milion osób.
Cóż można jeszcze powiedzieć… Na pewno cieszy fakt, że Nikiszowiec, pretendujący jeszcze kilkanaście lat temu do miana najbardziej zaniedbanej katowickiej dzielnicy, z tak zwanymi „problemami społecznymi”, staje się miejscem, które zaczyna wykorzystywać swój potencjał.. Dzieje się to dzięki działaniom oficjalnych instytucji, zewnętrznym inwestorom, ale również za sprawą mieszkańców Nikiszowca oraz „różnej maści” pasjonatów, którzy dzięki różnorodnym inicjatywom, promują skutecznie to unikatowe miejsce.
Szlak zabytków techniki, lokalna trasa spacerowa, liczne szlaki piesze i rowerowe, galerie i muzea, kilka klimatycznych knajpek utrzymanych w śląskich klimatach. Ponadto instytucje kultury: Centrum Zimbardo, Fabryka Inicjatyw Lokalnych, Eko Art. Silesia oraz Art Naif Festiwal, Jarmark na Nikiszu czy Odpust u Babci Anny, sprawiają że Nikiszowiec żyje, a raczej odżywa na nowo.
No właśnie – największym atutem Giszowca, Nikiszowca oraz innych zabytkowych kolonii robotniczych jest właśnie to, że – w przeciwieństwie do posągowych zamków i pałaców oraz sterylnych wnętrz muzealnych – nie są to jedynie martwe zabytkowe mury, ale niebanalne miejsca tętniące życiem, gdzie dawna śląska tradycja spotyka się ze współczesnością, tworząc intrygującą i fascynującą rzeczywistość.



WARTO ODWIEDZIĆ NIKISZ
Pisząc o Giszowcu i Nikiszowicu kilkunastostronicowy artykułu, dotykamy zaledwie „czubka góry lodowej”. Gdybyśmy chcieli zagłębić się w realia tego nieco dziwnego, chociaż śląskiego „kawałka świata” to opowieść musiałaby mieć rozmiary encyklopedii… Jednak i wówczas nie sposób przekazać tego co najważniejsze, bo słowa nie oddają atmosfery, którą poczujemy dopiero wówczas, gdy pozwolimy się osaczyć magicznemu klimatowi tego miejsca.
Na zawiyr zajś, mus je pedzieć ôćby małowielã we gŏdce, co hańdŏwnij, bez cŏłke storŏcza przypisano boła ku tyj naszyj krajinie. We keryj dzieckōm się berało bojki ô roztomajtych bebokach… we keryj się po drōdze godało „Szczynś Boże”… we keryj ôsprawiały starziki we laubach i wadziyły się karciŏrze przi szkacie, aji starki chopiōnki dycki klachały na ławach wele siyni… Po prŏwdzie cŏłkij tyj mynażeryji, ani tysz po mału i gŏdki, jusz tukej ni ma, ale kajś blank z dalsza idzie posłyszeć ôćby ino echo, ôćby kruszki tego dŏwnygo światã, za kerym nōm Ślōnzŏkōm się cni i cnić się jusz bydzie podwiyl żywota, a kery wert je, coby go pokŏzać tym co go durch niy poradzōm spokopić… Trza go pokŏzywać drap, bo za pora rokōw te echo bydzie corŏzki cichsze i corŏz-to mynij bydzie tych kruszkōw-spōminkōw ô dŏwnym Ślōnsku… a już na zicher, mynij bydzie tych, co taki Ślōnsk pamiyntajōm…
Piotr Zdanowicz – pasjonat oraz badacz historii, kultury i przyrody Górnego Śląska. Dziennikarz, autor lub współautor książek i reportaży, a także kilkunastu prelekcji, kilkudziesięciu artykułów prasowych oraz kilkuset tysięcy fotografii o tematyce śląskiej. Pomysłodawca rowerowych i pieszych szlaków krajoznawczych na terenie Katowic, Mysłowic i Tychów oraz powiatu kędzierzyńsko-kozielskiego. Poeta, muzyk i plastyk-amator. Z zawodu elektronik, budowlaniec oraz magister teologii.