Grzegorz Kulik: Wyzwól się, Ślązaku!
Największym problemem wszystkich ruchów emancypacyjnych jest uporczywe oglądanie się na innych. To nie jest tylko śląska domena. Jest to standard u feministek, mniejszości seksualnych, narodowych, etnicznych, rasowych i wszystkich innych.
Co ciekawe, Polacy, a razem z nimi wiele innych narodów wschodniej Europy (a zapewne też całego świata), również zachowują się trochę jak grupa, która się dopiero emancypuje. To między innymi stąd ta niezdrowa dyskusja o niemieckich reparacjach albo ciągłe monitorowanie, czy ktoś na świecie ośmielił się połączyć przymiotnik „polski” i rzeczownik „obóz” w jeden termin. Jedno i drugie to po prostu podskakiwanie, machanie rękami i krzyczenie „patrzcie na mnie!” spowodowane ciężkimi kompleksami.
Ten krzyk wynika ze strachu. Z niepewności swojej tożsamości. Ta niepewność swojej tożsamości zanika, gdy się uczestniczy w zbiorowiskach podobnych ludzi. Stąd Marsze Autonomii, Marsze Równości, Marsze Niepodległości, Marsze Szmat. One nie tylko służą zamanifestowaniu wsparcia jakiegoś celu. Najważniejszą według mnie ich funkcją jest to, że można się na nich poczuć komfortowo z samym sobą.
Co ważne, te kompleksy, które posiadamy i leczymy uczestnictwem w marszach, najczęściej wypływają z nas samych. Czy szczęście Ślązaka zależy od tego, jak go postrzega pani Jola z Lublina? Mówiąc wprost: Co nas to obchodzi? Dlaczego mamy się interesować tym, co inni myślą o nas?
Osoba pewna swojej tożsamości reaguje na głupstwa wypisywane o jej grupie w internecie przewróceniem oczami albo humorem. Nie wyliczaniem krzywd, nie hejtem, nie uzasadnianiem swojego prawa do tego hejtu. Komfort bycia w swojej skórze daje odporność na internetowe bzdury.
Do tej zbroi komfortu należy dodać też akceptację, że świat nigdy nie będzie taki, o jakim sobie marzymy. Nikt nigdy nie przerobił świata na swoją modłę. Możemy jedynie zmieniać nasze najbliższe otoczenie: dom, ogródek, gminę, powiat, region. Ale nie zmienimy całego świata. Ta praca w najbliższym otoczeniu jest właściwie przecież ideałem regionalizmu, który jest dla nas i wielu innych ludów Europy tak atrakcyjny.
Internet ten regionalizm zaciera, więc możemy natychmiast komunikować się z ludźmi z drugiego końca świata tak szybko, jak komunikujemy się z kimś będącym w drugim pokoju. Ale to nie znaczy, że obowiązkiem tych dalekich osób jest zgadzać się z nami. Nie znaczy to też, że jeżeli jakieś osoby w internecie są ordynarne wobec nas, to my mamy być ordynarni wobec nich. Dlaczego po prostu nie wyłączyć tego Facebooka i Twittera? Po co sobie życie nimi zatruwać?

Radykalizm i maniery
24 marca grupa czterdziestu feministek z USA, Ameryki Południowej i Hiszpanii przyjechała do baskijskiej miejscowości Zugarramurdi, gdzie mieści się muzeum baskijskich procesów o czary z XVI i XVII wieku. Ponieważ od tych wydarzeń minęło już czterysta lat, są one tematem różnego rodzaju pamiątek czy zabawek, które można kupić w miasteczku. Feministki przyjechały protestować, bo uważają, że jest to celebrowanie przemocy wobec kobiet, a nikt nie odpowiadał na ich emaile. Wysyłały je po hiszpańsku. Mało tego. Te wiadomości były przepełnione językiem roszczeniowym opartym na słowie „żądamy”. Stanęła przed nimi jedna z trzech pracownic muzeum i powiedziała po baskijsku:
„Czterysta lat temu Hiszpańska Inkwizycja weszła do tego miasta, żeby narzucić nam język hiszpański. To samo czujemy teraz: znowu ludzie z zewnątrz rozkazują nam w obcych językach […] Częściowo zgadzamy się z waszym manifestem. Kiedy postanowimy wprowadzić zmiany w muzeum, weźmiemy wasze opinie pod uwagę. Niestety, to, co zawiodło, to maniery. Wasze maniery. […] To muzeum daje nam możliwość dalszego mieszkania tutaj. Chcemy brać udział w opowiedzeniu historii polowań na czarownice”.
Pogrubienie ode mnie. Feministki wyjechały z miasta nie organizując rzeczywistego protestu.
W kanadyjskiej Ottawie mieszka Amanda Jetté Knox. Jej syn w 2014 roku orzekł, że nie czuje się mężczyzną i chciałby zmienić płeć. Kilka miesięcy później to samo zrobił jej mąż. Knox napisała na ten temat książkę Love Lives Here („Miłość Mieszka Tutaj”), która stała się bestsellerem w Kanadzie. Po publikacji w internetowym środowisku kanadyjskich osób transseksualnych zaczęło się gotować. Oto biologiczna kobieta zabrała miejsce pisarzom albo pisarkom transseksualnym i ich nie promuje. W połowie maja Knox zlikwidowała swoje konto na Twitterze po niekończących się osobistych atakach, a na swojej stronie internetowej napisała „Mało się nie zabiłam w sobotę”. Samo środowisko nie ma sobie nic do zarzucenia, a dwie osoby, które jej broniły, złożyły samokrytykę, niczym w głębokim PRL-u.
Dlatego bardzo się cieszę z głosu Zbigniewa Rokity zawartego w artykule „Śląski internet jest pełen hejtu na Polaków”. Cieszę się dlatego, że oznacza on, że jako Ślązacy nie oderwaliśmy się jeszcze od rzeczywistości. Najgorsze co może spotkać emancypującą się grupę, to popadnięcie w radykalizm.
Ślązacy nie mają na dziś żadnej znaczącej bazy intelektualnej. Nasza klasa polityczna rozleciała się jak domek z kart po ataku wydmuszki radykalnych leśnych dziadków. Akademicy ucichli. Zostało kilka osób rozesłanych po Warszawie i Strasburgu. Zostali literaci i Wachtyrz. To wszystko. Bardzo łatwo w takich warunkach popaść w radykalizm. Głosy nawołujące do powściągliwości i cywilizowanego dyskursu są dziś w naszym środowisku na wagę złota.
Nigdy w życiu nie zgodziłem się z kimś, kto zaczął dyskusję od ataku albo przedstawiał swoje racje w sposób roszczeniowy. Dokładnie takie samo podejście mają pracownice muzeum w Zugarramurdi i wszystkie inne osoby na świecie.
Ślązak życzliwy, uprzejmy, kurtuazyjny, grzeczny, taktowny, serdeczny ma o wiele większe szanse na zewnętrzną akceptację niż Ślązak wściekły. Ma też o wiele większą szansę na wewnętrzny spokój i pewność swojej tożsamości. Chciałbym, żeby takich głosów, jak ten Zbigniewa Rokity, było jak najwięcej.
Strach na wróble
Nie podobają mi się zupełnie głosy przeciwne. Wydaje mi się, że wynikają one ze skrajnego niezrozumienia tego, co Rokita pisze. Nie będę się pochylał nad komentarzami pod postami w mediach społecznościowych, tylko raczej zastanowię się nad głosem Piotra Zdanowicca, który opublikował na Wachtyrzu polemikę z Rokitą.
W pierwszym tekście, o tytule „O śląskich hejterach i polskich dobrodziejach”, Zdanowicc prezentuje kwintesencję śląskiej roszczeniowości. Cała jego wypowiedź obraca się wokół tego, co Polacy myślą o Ślązakach, albo tego, że Polacy zachowują się gorzej. I nie tylko to. Zdanowicc pisze, że o Tragedii Górnośląskiej można mówić tylko półgębkiem. Czy ktoś prześladuje uczestników Marszu na Zgodę? Czy sejmiki naszych dwóch województw nie podjęły uchwał w sprawie Tragedii Górnośląskiej? Czy ja żyję w jakiejś innej rzeczywistości?
Chwilę później Zdanowicc cytuje tytuł artykułu na portalu interia.pl (Tragedia Górnośląska: Kolejna sowiecka zbrodnia na Polakach) i stwierdza, że „Zatem nawet wówczas nie ginęli Ślązacy i znowu oficjalnie »nas nie ma«…” (pogrubienie ode mnie). Czy Interia.pl to jakaś instytucja państwowa, żeby artykuł z niej miał status dokumentu oficjalnego? I jak to się ma do tego, że według Zdanowicca o Tragedii Górnośląskiej można mówić tylko półgębkiem? Najpierw pisze, że nie bardzo można mówić, a potem podaje przykład piszącego o Tragedii Górnośląskiej ogólnopolskiego portalu.
W dalszych akapitach Autor nadal nie hamuje się w swojej roszczeniowości: „Jakże więc, ja – Ślązak, mogę się dogadać z Polakami, skoro mnie nie ma…”. Po co mu ta afirmacja? Jak bardzo jest niepewny swojej tożsamości, skoro według niego Polacy muszą kiwnąć głową, poklepać po plecach i powiedzieć mu: „Tak, jesteś Ślązakiem”?
Ten artykuł nie jest poważny i gdybym ja decydował o jego publikacji, to nie pojawiłby się on na naszym portalu. Jest to bardzo słaba polemika, ale nie zraziło to Rokity i postanowił na nią odpowiedzieć tekstem „Wybaczyć nie znaczy zapomnieć”. Skupia się w nim na procesie, który on nazywa wybaczeniem, a ja nazwałbym też wyzwoleniem. Sednem całego jego artykułu są dwa zdania:
„Oczywiście, nikt nie ma obowiązku wybaczać, niemniej zrzucenie z siebie balastu bywa kojące. Wybaczyć nie oznacza natomiast zapomnieć o krzywdzie”.
To jest istota wyzwolenia. Gdy wybaczamy, nasz umysł przestają zatruwać nienawistne myśli i wiele rzeczy przestaje mieć znaczenie. W szczególności głupoty wypisywane w internecie i zdanie obcych ludzi na temat naszej tożsamości.
Niestety Zdanowicc postanowił ponownie odpisać Rokicie tekstem „Nie wszyscy Ślązacy to prymitywni hejterzy!” i znowu mamy do czynienia z polemiką wyjątkowo słabą. Zdanowicc po prostu albo nie rozumie tego, co pisze Rokita, albo celowo przeinacza jego wypowiedzi.
Rokita stawia pytania retoryczne, na przykład co by było, gdyby istniało państwo śląskie z mniejszością polską:
„Czy wówczas Ślązacy nie robili by tego samego Polakom, co Polacy robią Ślązakom, nie dyskryminowaliby ich? […] jeśli wówczas potężni Ślązacy mieliby być tak wielkoduszni, to czemu dziś jako słabi Ślązacy bywamy tak pozbawieni skrupułów dając sobie prawo do obrażania innych? Dlaczego wtedy mielibyśmy zdobywać się na wielkie gesty tolerancji, jeśli dziś często z trudem przychodzą gesty malutkie […]?”
Te pytania Zdanowicc rozumie jako przekonywanie, że Ślązacy na pewno by tak robili:
„Zbigniew Rokita przekonuje, że gdyby Ślązacy byli na miejscu Polaków, to dyskryminowaliby ich tak samo jak oni nas. Sugeruje też, że skoro jako „maluczcy”, tak często Polaków obrażamy, to cóż dopiero wyprawialibyśmy, gdybyśmy byli silni…”
A dalej:
„Autor próbuje przeforsować tezę, iż Ślązacy to „mali” ludzie zdolni jedynie do prymitywnego odwetu za wszelką cenę.”
Oraz:
„[P]an Rokita sugeruje więc, że skoro „słabi” Ślązacy zdolni są do hejtu, to Ślązacy „silni” byliby zdolni do „Bóg wie czego” i w ten sposób przyznaje niejako rację polskiemu państwu, że Ślązaków trzeba „trzymać krótko”…”
Nie, Zbigniew Rokita nie sugeruje, że Ślązacy to zły lud, który tylko czyha na okazję, żeby stać się bandą oprawców. Zbigniew Rokita zadaje pytania prowadzące do wysiłku intelektualnego czytelnika. To jest element każdej cywilizowanej dyskusji. „Jeżeli w sytuacji »a« robisz tak, to czy poradzisz sobie w sytuacji »b«?” jest całkowicie normalnym sposobem uświadamiania komuś jakiegoś problemu i sygnalizowania, że można wybrać inną drogę. Zdanowicc tego zupełnie nie rozumie albo nie chce rozumieć. Jego technika dyskusji nazywa się „strachem na wróble”. Polega ona na przeinaczaniu argumentu przeciwnika, dyskutowaniu z tym przeinaczonym argumentem i udawaniu, że się wygrało dyskusję. O ile zwykle taka technika jest mniej lub bardziej wybaczalna, to tutaj wydaje mi się ona wyjątkowo perfidna i arogancka. Po co tak kłamać? Mamy przecież dostęp do tekstów, z którymi Zdanowicc udaje, że dyskutuje. Wszystko możemy zweryfikować. I weryfikacja pokazuje, że nie jest tak, jak on pisze.
Dalej jest dyskusja z kolejnym fragmentem. Rokita:
„W cierpieniu miło się rozsmakować, dając sobie jako poszkodowany prawo do wendetty – na przykład bloczek talonów na hejt, którego już drugiej stronie się odmawia. Popierający hejtowanie Polaków i nazywający ich „nędznymi polaczkami” Ślązacy uznają w ten sposób podwójne standardy”.
Na co Zdanowicc reaguje niepoważnie:
„[T]en fragment tekstu już na prawdę mnie zirytował, bo twierdzenie, że Ślązacy są rozsmakowani w cierpieniu i dali sobie prawo do wendetty, jednocześnie odmawiając jej Polakom, jest oburzający… Ślązacy rozsmakowani w cierpieniu?!!!…”
Zdanowicc słowo „Ślązacy” interpretuje jako „wszyscy Ślązacy co do jednego łącznie z Piotrem Zdanowiccem”. On teksty Zbigniewa Rokity traktuje jak listy do Piotra Zdanowicca i każdy argument odbiera osobiście. Najlepszym dowodem tego niepoważnego podejścia jest fragment:
„Nie może być jednak tak, że „posługując się” tematem hejtu atakujemy wszystkich Ślązaków i całą śląskość na dodatek opierając całą konstrukcję logiczną tekstu na tak zwanych argumentach wziętych z d…(..), typu: „gdybyśmy mieli to czego nigdy nie mieliśmy, to robilibyśmy to samo co oni robili, gdy to mieli, a ponieważ jednak nawet teraz robimy „coś”, nie mając tego czego nigdy nie mieliśmy, to gdybyśmy to mieli robilibyśmy nawet owe „coś” podniesione do kwadratu…”
A dalej:
„Dywagacje pana Rokity są też czynione wbrew zasadom etyki, ponieważ nie można stosować odpowiedzialności zbiorowej (osądzać wszystkich Ślązaków z powodu zachowań hejterów). Nie można też sugerować ludziom nagannych zachowań w przypadku wystąpienia określonych, niemożliwych do zweryfikowania okoliczności, tylko dlaczego, że ktoś, kiedyś, gdzieś, w podobnych okolicznościach zachował się w naganny sposób…”
Jaka odpowiedzialność zbiorowa? Jaka cała śląskość? Według logiki Zdanowicza Rokita pisze też o samym sobie, bo jest Ślązakiem. Czy Rokita w takim razie deklaruje, że sam byłby oprawcą w hipotetycznym państwie śląskim? Bądźmy poważni.
Na wskroś komiczne wydają mi się w tym świetle zarzuty, że to Rokita jest „uczulony na krzywdę jaka dokonuje się w wyniku śląskiego hejtu względem Polaków”, że go bolą naganne czyny Ślązaków na Polakach, że jego artykuł „nosi znamiona hejtu na Ślązakach”, że jego przemyślenia są wbrew zasadom etyki, że niedorzeczność. Przecież to jest niepoważne. Cały ten artykuł jest wynikającą z głębokich kompleksów absolutną bzdurą i stratą czasu zarówno czytelnika, jak i samego Zdanowicca.
Śląska dojrzałość
Najgorsze jest to, że tych nierozsądnych uwag jest w tekście Zdanowicca o wiele więcej. To przeinaczanie faktów i słów Rokity jest po prostu nieuczciwe i oba artykuły Zdanowicca to właściwie fake news. Nie może na Wachtyrzu być miejsca na takie zachowania.
Wachtyrz został stworzony jako miejsce inteligentnego i cywilizowanego dyskursu śląskiego. Właśnie taką śląskość chcemy budować: pamiętającą o śląskiej historii, ale też życzliwą, przyjazną i otwartą. W szczególności otwartą na krytykę zarówno wewnętrzną, jak i zewnętrzną. Piotr Zdanowicc w jednym z fragmentów przywołuje „świat zachodni”. Jedną z najważniejszych różnic między narodami zachodniej i wschodniej Europy są kompleksy. Wystarczy porównać to, jak reagują na krytykę, w której pojawia się nazwa ich nacji: ludzie zachodu słuchają i albo wzruszą ramionami, albo przyznają rację; ludzie wschodu się przejmują i chcą koniecznie udowodnić, że krytyka nie ma podstaw.
I tu wracamy do pierwszej części tego artykułu. Gdy nie mamy kompleksów i jesteśmy pewni swojej tożsamości, to nie jest nam potrzebna aprobata innych. Po prostu jesteśmy i koniec. Jesteśmy ze swoimi zaletami, a przede wszystkim jesteśmy ze swoimi wadami, nad którymi wypadałoby pracować. To przyjęcie niepodważalności naszej tożsamości niesie za sobą odporność na bzdury i otwartość na krytykę, a za nimi idzie spokój dyskusji. Kompleksy prowadzą w przeciwną stronę. Kompleksy prowadzą do radykalizmu.
To ciągłe oglądanie się na innych niesie za sobą jeszcze jeden, fundamentalny problem. Przez takie napastliwe komentarze i paranoiczne artykuły jak te dwa Zdanowicca, uwaga Ślązaków jest zwrócona na zewnątrz zamiast do wewnątrz. Nowoczesną śląskość można zbudować tylko pracując nad sobą i swoim otoczeniem, a nie podejściem „mnie się należy”. Praca zawsze była dla nas wartością nadrzędną, więc pracujmy. Bez względu na to, jak postrzegani jesteśmy przez państwo polskie, musimy budować swoją kulturę. Gdy będziemy mieć silną, wysokiej jakości bazę kulturową, nasz status nie będzie kwestią czyjegoś uznania, tylko oczywistością.
My na Wachtyrzu chcielibyśmy śląskości bez kompleksów, pewnej siebie, życzliwej, kulturalnej i uprzejmej. Z górą dwa lata temu napisaliśmy na otwarcie serwisu:
„Informacyjŏ mŏ siyła. Siyła pokazowaniŏ prŏwdy. Siyła zmiynianiŏ świata naôbkoło nŏs. Siyła łōnczyniŏ ludzi. Beztōż ôtwiyrōmy Wachtyrz.eu – ślōnski serwis z informacyjami”.
Prawda, a nie przeinaczanie czyichś słów.
Zmienianie świata naokoło nas, a nie zżymanie się na krytykę.
Łączenie ludzi, a nie hejt.
Praca, a nie walka.
Fotografijo na wiyrchu: Grzegorz Kulik