Czytanie dawnego Śląska Ks. Michał Przywara – rozprawa nad śląskimi językowymi sprawami ogólnymi A.D. 1905 / 1906. – część 2
Kontynuacja artykułu o ks. Michale Przywarze.
„… Możno hned Gebet bydymy musieli
rzykać, borŏki,
bo by inakszyj Pōnbôczek miymiecki
nŏs niy spokopiōł?
Kej chcesz, cobych ci podpisoł papiōry,
ty pierdzistołku,
to mi to lepszyj, zamiast lŏć sie żurym,
napisz po polsku.
W mianie mōm ôzim liter, tyś tam zrobiōł
aż sztyry byki,
tōż wszyjsko, co dostaniesz za to,
to trzi krzyżyki!”
Mirosław Syniawa „Sesselpuper”
Ze zbioru „Cebulowŏ ksiynga umartych”, Silesia Progress, I wyd. 2018
II. Zmiana systemu w szkołach pruskich po 1871
38. Zmiany systemu w szkoleniu po 1871r.
Nastąpiła zmiana. Uniesienie patriotyczne w potężnych zjednoczonych Niemczech, czujących swą siłę, sprawiło, że na wszystkich polach gospodarki narodowej i polityki państwowej oraz kościelnej przyspieszono kroku; jakże się miano zadowolić powolnem wchłanianiem Polaków? Zaraz też po 1871r zmieniono ostro kierunek: nic po polsku, wszystko po niemiecku, choćby wbrew wszelkim regułom pedagogiki. Musi się udać!. Przecie ten lud taki cichy i potulny, tak się garnie do oświaty:
– naturalnie nie ma oświaty, tylko niemiecka, – tak sobie łatwo przyswaja obce języki, więc musi wnet tę niemczyznę pokochać nade wszystko.
39. Szczególnie, że nie ma tradycji historycznych, np. o swych książętach Piastach. Nie ma też w pamięci panowania cesarzy niemieckich, są czemś, nawet dość wielkiem, ale odległem! To kraj, tak jak Ślązko dokądś należący, cesarski. Więc z tej strony nie może być trudności.
40. Obsada tzw. naturalna.
Roku 1895 wyszły równocześnie dwie książki, nauczyciela Przibilli i bezimiennego kolegi z Katowic, wyświetlające tę metodę, nazwaną naturalną. Tak jak ssające dziecię słyszy dźwięki macierzyńskiej mowy, pocznie to i owo rozumieć, wymawiać pojedyncze słowa, zlepiać nareście pojęcia; tak się powinno dziać i w szkole. Cała „tajemnica naturalna” polega, więc na tem, żeby uczniom, nawet najmniejszemu, pokazywano rzeczy i mówiono przy tem po niemiecku, tylko po niemiecku, aż przyjdzie zrozumienie i język niemiecki. Nauczyciel umiejący nawet język dziecka powinien na słowa polskie malca głowa kręcić, że nic nie rozumie i kazać sobie innemu malcowi starszemu wszystko tłumaczyć. – Gazety niemieckie 1) omawiając tę nową, dziwną, cudowną metodę nazwały taką szkołę wielkiem chlewem napełnionem troskami. Jako kwiaty, bowiem urosły dzieci polskie w promieniach miłości rodzicielskiej, lecz u progu szkoły strach i wstręt musi spaść na młode serca i napełniać je wstrętem do tego obcego człowieka, mającego być nauczycielem, a nic nie rozumiejącego. Przy takiem postepowaniu, czytamy dalej, ci ludzie rozumni będą mieć racyą, którzy nauczyciela ze straszydłem porównują i o metrowych kijach opowiadają. – Lecz snać nie wiele jest owych rozumnych ludzi, kiedy taka metoda istniejąca przedtem tu i ówdzie, teraz się wszędzie praktykuje.
1) np. Oberschlesisches Volkszeitung z Racibórza z 7 grudnia 1895.
41. Podania ludowe to bajki niewinne, wspominanie jakichś wypadków nieokreślonych, rabusiów strachów nocnych, zabobonów, dorocznych obrzędów. To wszystko wnet zginie, przynajmniej w szacie polskiej, gdy będzie przedstawione jako głupstwa i gusła pogańskie. Można, to nawet trzeba zapisać po niemiecku i jako osobliwość dla dalszych pokoleń niemieckich zachować. Dalej więc do roboty! Nauczyciele z zasady nie powinni ani słówka polskiego używać w szkołach. Zasada wprawdzie taka nigdzie na świecie się nie praktykuje, ani wobec murzynów afrykańskich się nie stosuje, ale w mniejsza z tem, byleby dziecko śląskie nie miało wyobrażenia, że cos więcej niż sprawy domowe, klątwy i wyzwiska się dadzą wyrazić mową macierzyńską. Nawet alfabet łaciński się jakby umyślnie zaniedbywa, aby resztka polskości na piśmie tem potworniej wyglądała.***
*** Pominięcie w uproszczonej pisowni niemieckiej znaków diaktrycznych, wykształconych i przyjętych w języku polskim w praktyce na przełomie 16 i 17 wieku, czyli ponad dwa wieki po stopniowym zhołdowaniu Śląska przez królów czeskich. Sprawa niezwykle skomplikowana, gdyż w praktyce językiem urzędowym był praktycznie do Wojen Śląskich 1740 – 1763 język czeski (pisze i świadom jest tego także ks. Przywara) lub coś co było jego mieszaniną z lokalnymi gwarami godki śląskiej, częściowo, na południe od Sudetów i Karpatów wypartą po Białej Górze przez niemiecki a w powiecie śląskim (Oświęcim i Zator) województwa małopolskiego Korony Polskiej – zastąpioną w księgach ziemskich łaciną. Dodatkowo należy pamiętać, że pisemna dokumentacja i korespondencja większości miast śląskich prowadzona była w języku niemieckim, praktycznie w większości starych miast polskich, w niektórych nawet do 18 w. – często dwu- lub nawet trójjęzycznie (niemiecki, polski, łacina).
Za argumentacją ks. Przywary mogłyby np. świadczyć praktycznie bezustannie drukowane od późnego renesansu w Gdańsku, Wrocławiu, Krakowie, Lesznie, Brzegu czy Oleśnicy podręczniki języka polskiego dla ludności niemieckiej, w tym niemieckojęzycznych Ślązaków, jak i szeroko pojęta polskojęzyczna śląska literatura dewocyjna, protestancka ale i katolicka. W niej zastosowanie znaków diaktrycznych, obojętnie czy „polską” szwabachą, czy czcionką łacińską, i praktycznie już współczesnej polszczyzny Kochanowskiego – Górnickego – Januszowskiego, było nieomal od początku wzorcowe. Choć, moim skromnym zdaniem, pragnienie ks. Przywary stosowania czcionek polskich w powszechnym użyciu na dawnym Śląsku jest tu trochę anachroniczne, życzeniowe.
Współcześnie, wprowadzenie w 2007r i przyjęcie na konferencji w Cieszynie w 2010r przez część językoznawców i kodyfikatorów na wniosek stowarzyszenia Pro Loquela Silesiana do alfabetu / ślabikorza etnolektu / regionalnego języka śląskiego dodatkowych / zamiennych liter dla oddania innego wybrzmiewania samogłosek w godce ślonskiej jak w standardowej polszczyźnie (ale nie w jej regionalnych dialektach i ich gwarach – tam jest ich, odmiennych, multum!) spotyka się z coraz większym zrozumieniem i poparciem górnośląskich środowisk literackich i inteligencji jak i użytkowników godki, chociaż część Ślązaków, szczególnie starszych, ciągle nie może nabrać do nich przekonania (przyp. – PK).
42. Metoda naturalna.
Jakżeż nauczyciel taki sposób systematycznego wygłodzenia duchowego ludności może stosować w nauce i wychowaniu? Wychowano go umyślnie w zupełnej nieświadomości wszystkich spraw polskich, co więcej wszczepiono w niego obrachowane uprzedzenie do języka, niby to podłego, grubego, nieokrzesanego; pozostawiono go bez wyobrażenia o literaturze polskiej, jakoby nie istniała wcale, albo tylko w nieudolnych początkach i próbach niezasługujących na miano piśmiennictwa, napełniono go wzgardą do gospodarki polskiej.
43. Stąd nauczyciel gorliwie i bez skrupułów wypełnia swe szczytne zadanie czesania, krzesania, cywilizowania, mieniąc, że zasługuje i nagrody za swą sztukę, która z polskiej kłody wyrobi Merkurego. A skutki pracy? Zadziwiające. Ten Merkury tylko ma wady: nie jest niemieckim, nie jest tez greckim ani też polskim, ma jednak zarodki i siły do wszystkiego. Trochę szorstkości i dokładności niemieckiej, trochę pogańsko greckiej wzgardy do wszystkiego i chęć wydobycia się z ciasnego koła, ma dużo głodu do jakiejś szerszej oświaty, nareszcie ma krew polską, która jest według wszelkiego doświadczenia gęstsza niż woda.
44. Ta krew się stała podstawą ruchu, którego się Niemcy bynajmniej nie spodziewali. Bo nie wciągnęli też w swoje rachuby bardzo ważnych czynników. Brak tradycji wprawdzie jest, ale nie tak jaskrawy. Ślązcy książęta mogli go nie obchodzić wcale, gdyż i Niemcy, którzy im na Ślazku wszystko zawdzięczają, im nie postawili żadnego pomnika. (Grunhagen, Zeitschrift fur Gesch. Schles. Bd. 21 str. 168). Jakże Polacy ich musieli miłować, szanować, objąć opowiadaniem, ukorzenić podaniem, kiedy oni byli obcemi w swym kraju, wśród swego ludu? To samo było w Cesarstwie. Ślązak w swych pieśniach wspomina całe Ślązko: Jaworów nad Bystrzycą, Wrocław, Trzebnicę, Oławę itd. tak samo jak Opole, Racibórz, Bytom, Toszek, Opawę. I choć to pieśni miłosne z żołnierskimi żalami, to sięgają właśnie czasów, gdzie cały kraj był polski, gdzie byli królowie nad nim polscy.
45. Nie umie lud królów polskich wyliczyć po imieniu, ale choćby tylko Kazimierz Wielki i Kazimierz królewicz, Stanisław biskup i król Bolesław żyją w jego pamięci, z późniejszych każdy coś słyszał o Sobieskim. Zawsze Kraków Ślązakowi lepiej znany i świętszy od dawna niż Wiedeń a nawet i nowomodny Berlin. Gdy Ślązak śpiewa: Nie boja sia Turka, ani Brandenburka, to można sobie tą tradycyą różnie tłomaczyć. Inne podania są nawet starsze, bo aż do pogaństwa i wypędzenia fałszywych bogów sięgające. Więc zawsze ta tradycja, choć bardzo stara, ale świeża, dlatego, że Ślązak czasy tak złe i niszczące jakby przespał. Gdy tu podciągną kilka imion Husytów, Kalwinów, a szczególnie Lutra, to jestem pewny, że przynajmniej u katolików cała falę uczuć tradycyjnych poruszą, które jeżeli w dawniejszych czasach słusznie spał, to pewno wobec najsurowszych ustaw wyjątkowych słusznie odżyją.
46. Gdy poczęto nie tylko w szkołach, ale i przy wszystkich sprawach na gwałt głosić: nie jesteście Polakami! Wtedy każdy się musiał pytać? Co to, naraz? Wszak ojciec i starzykowie nie mówili po niemiecku? Mądry Polak po szkodzie, ale się przecie spostrzegł. Nie jest też Ślązak tak potulny, dobroduszny, po prostu mówiąc tak głupi, żeby wszystko, co mu się poda, brał za dobrą prawdę. Przeciwnie, stosunki były po temu, aby go więcej zrobić podejrzliwy, niedowierzającym i skrytym niż chłopa innych krajów. Słucha on spokojnie, ale myśli sobie swoje. Tak gdy się poczuł Polakiem, i gdy stosunki go zrównały z Polakami innych dzielnic, nie pominęła tego szkoła, ani pozaszkolne krzyki, aby mu wygadać to pokrewieństwo.
…niedostępnemu żadnej nowości, zawdzięcza to religii, która każe szanować ojca i matkę, która przez sług swoich głosi mu w przystępnym języku słowo Boże, zawdzięcza to pojedynczym osobom, które zwracają jego uwagę na piękność wzgardzonego języka, zawdzięcza to gazetom, nareszcie ostremu naciskowi.
III. Stosunek duchowieństwa do ludu i jego mowy.
47. Stosunek duchowieństwa do ludu.
Tu wypada powiedzieć kilka słów o stosunku księży / duchowieństwa do ludu i jego języka. Niemcy zazwyczaj zarzucają księżom polonizatorstwo, Polacy germanizowanie. Ani jedno ani drugie twierdzenie nie jest do końca prawdziwe. Uważają się, bowiem księża, jak się samo przez się rozumie, za sługi Kościoła. A że Kościół nie robi różnicy w narodowościach, każdy wie dobrze. I tak nigdy i nigdzie ksiądz Polak nie upośledzi Niemca, z drugiej strony ksiądz Niemiec ma serce dla Polaka parafii swojej. To zasada. Inaczej jednak przedstawia się, pomimo tej zasady, praktyka, w której Polacy faktycznie na całej linii są upośledzeni, są ludźmi drugiego rzędu. Są to osobliwe i dziwne stosunki, lecz nie trudne do zrozumienia.
48. Nie wydaje, bowiem lud polski tyle księży, ile ich dla niego potrzeba, a to z różnych przyczyn, których nie pora tu roztrząsać. Władza duchowna posyła Niemców na parafie przeważnie polskie, zwłaszcza, że i Polaków trzeba w okolicach zupełnie niemieckich z powodu ruchawki zarobkowej. Niemieccy księżą muszą się mozolnie uczyć po polsku będąc już w urzędzie. To nie jest łatwo, i zrozumieć się może, że nigdy nie będą doskonali w języku ludowym. Do kazania i obrządków kościelnych mogą się przygotować, wiec wszystko się odbywa stosunkowo gładko i bez wielkich nieprzyjemności, gdyż krytyki aż do ostatnich czasów nie było. Lud taki cierpliwy i wyrozumiały!
49. Inaczej w mowie potocznej, gdzie się o tem i owem mówi. Tu powstaje wielka trudność dla księdza; upokarzającym jest dla niego przemawiać do pojedynczych osób czy do szerszej publiczności, gdy się nie czuje tej siły i wprawy, która daje łatwość i wdzięk. Używa więc w takich przypadkach najchętniej niemieckiej mowy a Polak, który jej nie umie i tą nieumiejętnością sprawia kłopoty, jest mniej milej widziany; odprawia się go czem prędzej, podczas gdy zjawiający się Niemiec może liczyć na wiele serdeczniejsze przyjęcie i wysłuchanie. To zdaje mi się rzeczą naturalną, chociaż bynajmniej nie normalną.
50. Ksiądz pochodzenia polskiego często w niewiele lepszym jest położeniu. Jako małe pachole opuścił dom rodzicielski, całe wykształcenie dąży jedynie do wyniesienia i uwielbienia niemczyzny. Podczas wakacyi towarzystwo w domu rodzicielskim wnet nie odpowiada jego wykształceniu wyższemu. Obejdzie się gimnazjalista jak najlepiej z rodziną, ale stoi obok niej, lub nad nią, prawie jako obcy.
51. Tak przychodzi na wszechnicę. Tu zaraz na początku mu przychodzi na myśl, że będąc teologiem, będzie musiał swój urząd sprawować w języku dotychczas sobie obojętnym, i z goryczą rozważa o takiem wykształceniu. Pójdzie na lekcye polskie, ale tych nie może strawić, bo się elementarnej nauki w sposób żakowski na wszechnicy nie traktuje. Zwątpi nareszcie o możności nauczenia się czego porządnego i pociesza się myślą, że tyle innych było i jest w podobnem położeniu, a jakoś to idzie. Więc po co takie trudy?
52. Inni, i to ci, którzy trochę więcej uratowali polskości z domy rodzicielskiego, nie dadzą się odstraszyć trudnościami. Dawniej się kształcili z kolegami w towarzystwach, dziś po ich rozwiązaniu wszelkich polskich towarzystw, towarzysko się łączą w kółku polskiem, czysto domowem i naukowem, jakie istnieje w konwikcie teologicznem. 1)
1) zostało niestety przez ks. kardynała Koppa rozwiązane.
Ale cóż? To było i jest ofiarą i skutki tego łączenia się zupełnie legalnego i dozwolonego nie zawsze są przyjemne.
53. Zaznajamiali się dawniej Ślązacy ze studentami Wielkopolanami, aby korzystać z ich towarzystwa. Lecz po większej części to obcowanie się prędko kończyło. Bo Ślązacy, teolodzy w ogóle mają trochę uprzedzenia do poznańskich studentów, zrozumiałego, gdy się zna, że ci, do wydziałów bądź, co bądź, liberalniejszych należący, nie zawsze licują do teologów.f)
Jeden lub drugi może nie dorównywać wymaganiom ostrzejszem moralnym, a za to się, jak to bywa, czyni wszystkich odpowiedzialnymi. Tem niby moralnym brakiem w rózny sposób wypowiedzianym i egzemplifikowanym się motywuje na zewnątrz wycofanie z towarzystwa kolegów z nad Warty i Wisły. Głównym powodem jednakowoż zdaje mi się być to, że Ślązacy swoją gburską mową i braniem się odrębnem czasem wzburzali wesołość, lub musieli sobie dać sprostać nazbyt ojcowskiemu i protekcyonalnemu traktowaniu****.
f) Z niezłym zresztą profitem dla ówczesnego browarnictwa wrocławskiego i właścicieli gospód itp. przybytków. Mianowicie abp Kopp podtrzymał zarządzenie poprzednika, zabraniające studentom wydziału teologicznego UWr wychodzenia na wieczór i w nocy do restauracji, piwiarni, gast – hausów i hoffów , etablissements etc. etc. W rezultacie „teolodzy” pili od po zajęciach od godzin popołudniowych do wieczora, a większość pozostałych żaków – od wieczora do zamknięcia. Tradycja korporacji studenckich we Wrocławiu raczej zanikła, lecz tradycja raczenia się piwem przez studentów (i studentki) – o co to, to wręcz odwrotnie. Kwitnie. Piszący te słowa do dziś pamięta słynne twierdzenie dra Chroboka, ukochanego przez pokolenia inżynierów budownictwa wykładowcy statyki, dynamiki i pokrewnej czarnej magii na PWr, że po trzeciej, a już na pewno po czwartej halbie kuflowego Wrocławskiego Ratuszowego bądź Chłopca z Panienką lub Lubuskiego Eksportowego zaczynają się ujawniać pewne wady koncepcji statycznej i dynamicznej Kaiserbrucke / Mostu Grunwaldzkiego. Potem należy zmienić miejsce siedzenia, tak aby nie było widać mostu i można dalej raczyć się piwem i rozmową w miłym towarzystwie.
****Czy Czytelnicy znajdują dzisiaj analogie do tych zachowań, czy też należą one do przeszłości?
54. Z wszystkiego wynika, że wykształcenie w języku polskim jest pozostawione kandydatom na księży zupełnie do woli. Nie masz żadnych przepisów, żadnej kontroli, egzaminu, choć w ostatnich dwu latach raczej jest i życzenie, żeby było dość księży władających po polsku i rozporządzenie, że każdy pochodzący z Górnego Ślązka musi bez wszystkiego iść na polską parafię. Tu zaś stosunki od kilku lat zupełnie się zmieniły co do wymagań ludu i co do zapatrywań jego na sprawę językową.
55. Podczas bowiem, gdy dawniej nad księdzem mocującym i łamiącym się z językiem lud miał litość, uznanie i zrozumienie – co zresztą uważam za uwłaczanie stanowi zgoła nie potrzebującemu litowania się „ubogich duchem” – teraz się podnosi krytyka i niezadowolenie, wprzód pojedyncze i nieśmiałe, na ostatku otwarte i jawne, przechodzące do gazet tylko w najmniejszej części. Tego duchowni, nie tylko starsi, rozkochani w dawnych idyllicznych stosunkach, ale i młodzi nie chcą wiedzieć ni widzieć, a dostrzegłszy namacalnie, nie umieją temu zaradzić.
56. Wielu jednak nie tylko z zamiłowania, ale z tej nieprzyjemnej potrzeby zapobieżenia brakom językowym z gorliwością i pilnością się rzuciło na studium języka ludowego, i nie bez skutku, chociaż to bynajmniej nie jest u urzędów rekomendacyą.
57. W całości trzeba przyznać, że do ostatnich czasów duchowieństwo bez zaprzeczenia było główną podporą i obroną języka polskiego. W najnowszej dobie jednak panuje mocne, a wydaje mi się, słuszne podejrzenie, że duch i dążności rządowe nieprzyjazne językowi polskiemu się przedostały do kół duchowieństwa, po części wprost otwarte, ale starannie pozorowane i zakrywane, po części otwarte i jawne.
58. Faktem jest, że się toczy zacięta walka od wielu lat między księżmi i ludem zastępowanym przez różne gazety. Jakie ta wojna wyda owoce na różnych polach, nie miejsce tutaj roztrząsać, może nas tu tylko zajmować strona językowa. Pod tem względem niech mi wolno będzie zrobić kilka uwag.
1) Sigulla, jako kapelan w Piekarach; prob. Orzegowa, rozprawa konwentowa
Skowroński, prob. W Ligocie przy Białej
Bassek prob. W Komornikach.
59. Nieporozumienia, niesnaski i niezgoda postały powoli, tak jak powoli nastąpiło przejście partyi centrowej do obozu rządowego. W głębiach narodu nurtujące niezadowolenie z położeniem politycznem się objawiło przy wyborach parlamentarnych z powodu projektu powiększenia wojska a więc i podatków. Lud się spisał i bronił, przyjaciele rządowi starali się w wszelki sposób usunąć posła ludowego. Do tych przyjaciół rządu wciągnięci zostali księżą i to właśnie najwięcej wpływowi. Lecz gdy ta dotychczas niezachwiana powaga się pokazała za słabą i niewystarczającą, gdy lud i gazety jego przeprowadzili swego kandydata, powstał popłoch i trwoga w kołach duchowych, szczególnie, gdy się ten proces później powtórzył w kilku miejscach.
60. To wyrwanie się ludu i gazet spod dawnej organizacyi patriarchalnej zmniejszyło rzeczywiście wpływ duchowieństwa na lud i to w sprawach nie tylko politycznych, ale i społecznych a nawet religijnych. Nastąpił otwarty rozłam. Tu lud i gazety polskie, tam przeważa część księży w obronie i usługach starego dotychczas panującego politycznego stronnictwa niemieckiego.
61. To ugrupowanie wytworzyło zjawisko na korzyść i na szkodę polskości. Pomiędzy pierwszemi są poczucie odrębności szczepowej i stąd szanowanie i cenienie większe języka ojczystego, samodzielność i odwaga polityczna, krzewienie ducha i języka polskiego w najodleglejszych zakątkach Ślązka. Po drugiej stronie stoi podejrzewanie i posądzanie ruchu ludowego o wrogie usposobienie do Kościoła, gdyż ma księży za przeciwników, dalej zobojętnienie i nieprzyjaźń dotychczasowych obrońców krzewicieli języka, nareszcie obawa, ze obrona prawna ludu i języka polskiego w parlamentach już i tak słaba, zmieni się w prześladowanie.
62. Pomimo wszystko z tej wojny język ludowy odniesie korzyści. Bo tak przyjaciele, jak przeciwnicy muszą ustnie i piśmiennie, chcąc niechęć ludu (przełamać), przemawiać zrozumiale, tj. po polsku, muszą nie tylko pochlebianiem i obietnicami, ale jawnemi dowodami swej przychylności i przyjaźni jednać sobie masy ludowe. Gdy dawniej jedna partia robiła usiłowania ze względów przeważnie religijnych, to dziś nowe prądy w konkurencji ubiegają się o pierwszeństwo w najwięcej zapomnianej wiosce z politycznych, społecznych i religijnych powodów. Jak przed ćwiercią wieku tylko za pomocą języka macierzyńskiego trafiano do serca i przekonania ludu, a tem samem wzmocniono jego język, tak wszędzie przy podwójnych zabiegach i na przyszłość, z tą tylko różnicą, że agitacya jest teraz prędsza, gorliwsza i radykalniejsza. Dawniej nie brakowało księży, którzy germanizowali, teraz w swem rozgoryczeniu więcej ich jest, a może przeważająca liczba. Wszyscy się będą starać o osiągnięcie na powrót swego wpływu, czego nikt im nie może brać za złe, ale nie będą się imać środka nie prowadzącego do tego celu, już z przyrodzonej mądrości i praktyczności. Wszakże każdy widzi, że rząd i szkoła niemiecka swemi miłowaniami bezwzględnego niemczenia osiągnęły wręcz przeciwny skutek. Stare pokolenie daleko nie jest tak polskie, jak młode rezerwy.
Cdn.
Piotr Kaczmarczyk – rodem z Wrocławia, mieszka w Wałbrzychu, kolebce śląskiego górnictwa kruszcowego i węglowego; absolwent Instytutu Inżynierii Lądowej Politechniki Wrocławskiej, przez 30 lat był zawodowo związany z przemysłem wydobywczym oraz przeróbki kopalin a także z przemysłem przetwórczym żywności na Dolnym i Górnym Śląsku.
Pasje – historia, i choć w niej szczególne miejsce mają od ponad dwóch dekad dzieje Śląska, to i tak wciąż odkrywa jego różnorodność, wieloznaczność, wielokulturowość oraz przebogate pokłady jego dawnej prężności, bogactwa materialnego i kultury. Inne – muzyka, szczególnie klasyczna, także ta najnowsza, pisana w ostatnich latach; fotografia. Sercem Brochowianin, bo tam się wychował – stąd niejako wrodzona fascynacja koleją.
Uważa, że w czasach tak bardzo przeładowanych wszechotaczającą informacją i tak przegadanych rola poezji, w tym współczesnej, teraz tworzonej, jest nie do przecenienia.