„Zwyczajny” konkurs czy niezwykłe epitafium
To miał być „tylko” lokalny konkurs recytatorski dla młodych ludzi z miejscowych szkół i przedszkoli, ale dość osobliwy zbieg okoliczności sprawił, że przesłanie imprezy stało się niemal symboliczne, a to skłania zwykle do nieco głębszych refleksji…
Na początek w konwencji typowej notki prasowej wypada odnotować, że w piątek 21 października, w domu kultury w Dziergowicach w powiecie kędzierzyńsko-kozielskim odbył się cykliczny konkurs recytatorski dla dzieci i młodzieży, któremu towarzyszyła wystawa (bardzo ciekawych) obrazów opolskiej artystki Teresy Prządkiewicz…
No okej, „spoko” – gminny konkurs, fajnie… ale po co zaraz pisać o tym na śląskim portalu – przecież takich konkursów jest wiele i niczym specjalnym się nie różnią… No tak, ale tym razem młodzi ludzie recytowali wiersze oraz prozę w języku śląskim, a ponadto patronem merytorycznym imprezy było wydawnictwo Silesia Progress…
No właśnie, gdyby był to konkurs, jakich wiele, to nawet wobec patronatu „Silesii”, należałoby jeszcze podać nazwisko zwycięzcy, może kilka innych szczegółów i na tym newsa z dziergowickiej imprezy można by zakończyć. Jednak, ponieważ wydarzenie okazało się nie do końca zwyczajne, a właściwie wobec zaistniałego wcześniej kontekstu – było raczej niezwykłe, więc warto napisać nieco więcej… ale – po kolei…
ŁUBNIANY – ŚRODA 19.10
Dwa dni wcześniej, w niemal przeciwległej części Górnego Śląska miało miejsce inne wydarzenie związane z literaturą – i to właśnie ono stworzyło dla konkursu w Dziergowicach ów kontekst, skłaniający do zadumy nad dalszymi losami śląskiej kultury…
Mowa o uroczystości w bibliotece publicznej w Łubnianach w powiecie opolskim, której właśnie wówczas, czyli 19 października 2022 r. nadano imię Heleny Buchner – pisarki i malarki urodzonej w sąsiedniej Jełowej. Biblioteka jest wprawdzie „tylko” gminna, ale wydarzenie ważne dla całego Górnego Sląska, bo też śp. pani Buchner była autorką piszącą ważne książki o prawdziwych dziejach Ślązaków. Z jej pięciu publikacji szczególną popularność zyskała trylogia: Hanyska, Dzieci Hanyski i Ciotka Flora, która weszła do elitarnej serii Canon Silesiae – Ślōnske Dzieje.
Zatem opowieści Heleny Buchner – inspirowane autentycznymi, często tragicznymi wydarzeniami z udziałem Ślązaków, Niemców i Polaków żyjących na Górnym Śląsku w powojennej rzeczywistości totalitarnego polskiego państwa – to niemal historyczna opowieść o tych rozdziałach śląskich dziejów, na temat których „oficjalna” historia milczy.
Uroczystość w Łubnianach była też poniekąd symboliczna, bowiem w czasach, o których opowiadają książki Heleny Buchner – ich autorka nie dostałaby za ich treść nagród, ale raczej tak zwany one way ticket do sowieckiego łagru lub miejscowego obozu, które – zbudowane przez niemieckich nazistów – sowieccy i polscy stalinowcy zapełniali po wojnie górnośląską ludnością – także kobietami, dziećmi i starcami, a więc ludźmi, których jedyną „winą” było to, że przyszło im żyć w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu…
O LITERATURZE, TOŻSAMOŚCI I… ZBIEGU OKOLICZNOŚCI
No dobrze, ale jaki związek ma uroczystość w łubniańskiej bibliotece z konkursem recytatorskim dla dzieci w miejscowości oddalonej o 90 km? No cóż, między Łubnianami i Dziergowicami jakichś nachalnych analogii nie ma (osobiście przychodzi mi do głowy tylko to, że w okolice obydwu miejscowości jeździłem kiedyś na grzyby), ale właśnie za sprawą wspomnianych już imprez, analogie takie się pojawiły. Jednak zanim dojdziemy do sedna – jeszcze kilka faktów, które pomogą nam wszystko lepiej zrozumieć.
Zacznę od tego, że sporo lat wcześniej jako dziennikarzowi, zdarzało mi się bywać na podobnych konkursach i pamiętam, że większość wyglądała dość podobnie – wice, gŏdka do szpasu, błŏzna… – No, bo przecież śląska kultura miała być infantylna i lekkostrawna – jak swojski dodatek do kołŏcza i kafyju. Zresztą, jakże miało być inaczej, skoro językoznawcy – nawet ci ze Śląska – powtarzali jak mantrę, że „śląska gwara” nadaje się wyłącznie do szlagrów, kabaretowych skeczy i biesiadnych „laudacji”.
Tymczasem minęło trochę czasu i zaczęły się ukazywać śląskie książki… – Już nie propagandowe głupoty „znawców Śląska” z Warszawy czy Krakowa, ale książki o Śląsku rzeczywistym, pisane przez ludzi mających wiedzę o prawdziwej śląskiej historii, kulturze i rozumiejących czym jest śląska tożsamość.
A potem pojawiły się publikacje w języku śląskim. Najpierw pisaliśmy je intuicyjnie, bo nie było jeszcze spójnych zasad językowych, a poza tym – po latach „demolki śląskiej kultury” – wszyscy musimy się uczyć na nowo gŏdki naszych przodków, którą obrzydzano nam przez kilkadziesiąt lat, traktując jak prymitywne narzecze nieokrzesanych prostaków…
Wreszcie pojawili się też ludzie, którzy – często zupełnie pro bono – czerpiąc z językowej tradycji wielu górnośląskich dialektów, odtwarzali na nowo oraz standaryzowali język śląski, nadając mu rangę kodu komunikacji, równoprawnego z innymi językami świata.
Od razu też pojawiły się głosy, że są to sztuczne zabiegi propagandowe – „robienie” języka z czegoś, co językiem nie jest… – Ale przecież tak właśnie powstawały wszystkie języki świata, bo wszystkie one były najpierw zbiorem dialektów określonych nacji, bez zdefiniowanych reguł gramatycznych, alfabetu i zasad pisowni… Przecież 500 lat temu język polski był dokładnie w tym samym miejscu, a Mikołaj Rej przekonywał niedowiarków: „(…) że Polacy nie gęsi i swój język mają”…
Cóż, dzisiaj Ślązacy przekonują polskich prawodawców, że już „swój język mają”, ale ci drudzy uważają wciąż, że ich mowa nie zasługuje na miano języka regionalnego, chociaż fachowcy z innych krajów od dawna myślą zupełnie inaczej, czego świadectwem jest między innymi nadanie językowi śląskiemu międzynarodowego kodu ISO.
Tak czy inaczej, na przekór wszystkim, którzy chcieli zepchnąć ślōnskõ godkã do roli „wieśniackiego” jazgotu – w języku śląskim ukazują się książki oraz przekłady dotyczące niemal wszystkich form literackich. Są artykuły, felietony, eseje, beletrystyka, kryminały, poezja, książki dla dzieci, przekłady Biblii i Ewangelii, a nawet sztuki teatralne… Mamy powieści poważne, traktujące o losach ludzi, ale też książki pisane dla rozrywki; są publikacje historyczne i przewodniki turystyczno-krajoznawcze. Mamy też podręczniki, elementarze i słowniki do nauki śląskiej gramatyki i ortografii…
No dobrze – są śląskie książki, ale czy jest komu te książki czytać? No cóż, niestety poziom czytelnictwa wśród Ślązaków niespecjalnie różni się od tego, jaki jest w Polsce, Niemczech, Peru czy na Grenlandii, zatem – kolokwialnie rzecz ujmując – „szału nie ma”…
Tak samo jest zresztą z zainteresowaniem śląską historią, kulturą… Kiedyś pewien młody Ślązak stwierdził, że przecież przeciętny Polak też nie zna swej kultury i historii, chociaż uczy się jej latami. To prawda, ale Polak – jeśli nawet nie potrafi pokazać na mapie Warszawy, to potrafi pokazać swój dowód osobisty, a tam „stoi jak wół”, że jest polskiej narodowości… Dla nas, Ślązaków, dowodem śląskiej tożsamości musi być wiedza o Śląsku. Bez tego będziemy dla naszych oponentów żywym potwierdzeniem tezy, że śląska tożsamość poza krupniŏkym i wicami nie istnieje.
No tak, to wszystko prawda i sam wiele razy na „łamach” tego portalu marudziłem niemiłosiernie, biadoląc nad kondycją wiedzy przeciętnego Ślązaka o swoim Mutterlandzie, ale skoro zaistniała ku temu okazja, to chciałbym zachęcić Czytelników, abyśmy tym razem spojrzeli na te sprawy nieco bardziej optymistycznie.
DZIERGOWICE – PIĄTEK 21.10…
W tym celu docieramy wreszcie do Dziergowic. Jest wspomniany już 21 października A.D. 2022, i w sali miejscowego domu kultury rozpoczyna się impreza pod nazwą Jesienne bajanie, gdzie miałem niewątpliwą przyjemność pełnić obowiązki jurora oraz reprezentować „fizycznie” (wraz z książkami, które z sobą przywiozłem) – wydawnictwo Silesia Progress.
Ponieważ jurorkami były też panie: Magdalena Palica oraz Sandra Langer – która we współpracy z wydawnictwem Silesia Progress pisała swego czasu recenzje do książek Heleny Buchner, więc pojawiło się już pierwsze nawiązanie do uroczystości w Łubnianach. Jednak – jak miało się niebawem okazać – w ten wieczór odniesień do twórczości autorki Hanyski było znacznie więcej.
Optymizmem powiało już wówczas, kiedy na scenie stanęły najmłodsze dzieci, bo usłyszeliśmy różnorodne fragmenty z rozmaitych – często zupełnie nowych śląskich książek, a nie – jak na wielu wcześniejszych konkursach – zaledwie kilka „oklepanych” fragmentów powtarzanych jak mantra przez wszystkie dzieci. Ponadto, najmłodsi uczestnicy konkursu dobrze mówili po śląsku i naprawdę dobrze recytowali. Na przykład w odróżnieniu od wielu „profesjonalnych” aktorów z polskich tasiemcowych seriali (którzy mówią niby po polsku, a jakby w innym języku) – dokładnie wszystko, co dzieci mówiły, było dla nas zrozumiałe.
Potem przyszła kolej na nieco „starszych” młodych ludzi i znowu – nie było już (jak do niedawna) występów mających na celu wyłącznie rozśmieszenie publiczności brzmieniem „śmiesznej” śląskiej mowy, ale dojrzałe interpretacje śląskiej literatury i tekstów tłumaczonych. Zatem ze sceny płynęły śląskie dźwięki recytowanych strof, i już to powinno być balsamem dla uszu każdego „porządnego” Ślązaka (niestety, żyjemy wciąż w rzeczywistości, gdzie śląskie dziecko mówiące na Śląsku po śląsku jest „sensacją” dla lokalnych mediów).
Jednak prawdziwie przyszło nam się „zdziwić” (mam na myśli jurorów), kiedy dwie z uczestniczek konkursu (siostry bliźniaczki) zaprezentowały fragmenty – niełatwej do interpretacji scenicznej – prozy z Dzieci Hanyski, Heleny Buchner. Usłyszeliśmy dwa co najmniej kilkuminutowe monodramy – wypowiedziane przez dziewczęta bez jednej pomyłki, przy czym jedenastoletniej Martynie Czech (miała tym razem chyba nieco lepszy dzień od siostry) udało się z pomocą prozy pani Buchner – jak to czasem mówimy używając slangowego idiomu – po prostu „rozbić system”…
I właściwie wszystko byłoby tak piękne, że prawie niemożliwe, ale… No właśnie – owo „ale” dopadło mnie, kiedy przypomniałem sobie, że niemal we wszystkich dostępnych w internecie streszczeniach książek pani Buchner – na przykład: zamiast o historii Śląska, przeczytamy o „dziejach małych ojczyzn”; zamiast Górnego Śląska – znajdziemy tam „Opolszczyznę” (którego to terminu w czasach, gdy rodzili się bohaterowie książek Heleny Buchner, nie było jeszcze nawet w „planach bożych”).
Ponadto, niemal wszystkie owe teksty, tak opisują treści z książek pisarki z Jełowej – jakby wszystko, co się wówczas działo, było relatywne, a prawda nieuchwytna… Oczywiście, nigdy rzeczy nie są czarno-białe, ale fabuła Hanyski, Dzieci Hanyski czy Ciotki Flory, w sposób bardzo dobitny ukazuje, gdzie w powojennej rzeczywistości Śląska przebiegała linia pomiędzy katami i ich ofiarami.
ANALOGIE PRZYPADKOWE – PRZESŁANIE WYJĄTKOWE
Ktoś powie – znowu marudzenie i „czepialstwo” o szczegóły… Być może, ale „diabeł tkwi właśnie w szczegółach”, a ponadto wiele jest słów i zwrotów, które brzmią podobnie, a jednak oznaczają coś zupełnie innego (w czasie obecnym zapewne dobrym przykładem byłaby anegdotyczna różnica pomiędzy węglem kamiennym, a kamieniem węgielnym).
Mówiąc zaś poważnie, nie obronimy tezy o etnicznej podmiotowości Ślązaków i historycznej oraz kulturowej spójności Górnego Śląska, jeżeli zgodzimy się na nazywanie opolskiej części tej krainy – „Opolszczyzną”… Nie przywrócimy prestiżu śląskiej mowie, jeżeli nie sprzeciwimy się nazywaniu jej „gwarą”… Nie opowiemy młodym ludziom prawdziwej historii Śląska, jeżeli sprowadzimy nasze tysiącletnie dzieje do poziomu „historii lokalnej jakichś małych ojczyzn”… Nikt nie potraktuje poważnie naszej kultury, jeżeli będzie ona miała wyłącznie posmak klōsek z modrōm kapustōm… Ludzie nie zrozumieją, czym jest śląska tożsamość, jeżeli śląskość będzie tylko incydentalnym dodatkiem do polskości lub niemieckości.
Dlatego zastanawiam się, czy wobec oficjalnej (pseudo)promocji sztucznej i fasadowej śląskości, pokolenie zwyciężczyni dziergowickiego konkursu będzie za kilkanaście lat wiedziało jeszcze, że mieszka na Górnym Śląsku, a nie na wydumanej przez stalinowskich propagandystów „Opolszczyźnie”? Czy dzisiejsze śląskie nastolatki będą musiały za 20 lat – podobnie jak wcześniej Helena Buchner, która pisała swe książki pod pseudonimem – wstydzić się śląskiego pochodzenia i „śląskiego myślenia”? Czy nastolatki te będą za kilka dekad odczuwały w ogóle potrzebę bycia Ślązakami?… Czy zechcą mówić o swej śląskiej tożsamości, a jeżeli tak – to czy będą to robiły z podniesioną, czy też opuszczoną głową?
Nie wiem, i chyba nikt z nas tego nie wie, ale – jeżeli istnieje jakaś transcendencja (w co osobiście wierzę) – i pani Buchner spogląda na naszą rzeczywistość, to zapewne cieszy się z patronatu biblioteki w swych rodzinnych, tak ukochanych przez nią stronach. Jednak myślę, że nie mniej raduje ją również fakt, iż śląska młodzież recytuje śląską literaturę.
Autorka z Jełowej rozumiałaby doskonale, że dokonał się swoisty dziejowy paradoks… Oto bowiem fragmenty książek, które opisują czasy, gdy Ślązacy byli na własnej ziemi ludźmi gorszej kategorii, a ich mowa zwalczana w arogancki i agresywny sposób – są teraz recytowane ze scen domów kultury, a dzieci za „mówienie po śląsku” dostają nagrody i oklaski, zamiast szyderstw i razów wymierzanych linijką…
Co to oznacza? – Może to, że pomimo dziesiątków lat walki ze śląskością (która zresztą w zakamuflowany sposób trwa nadal), pomimo naszych śląskich przywar oraz istnienia tysięcy Ślązaków, którzy kompletnie nie rozumieją czym jest śląskość, i zrozumienia owej śląskości nie mają w planach na najbliższe sto lat… – Pomimo tego wszystkiego, prawda zawarta w twórczości Heleny Buchner oraz innych książkach o prawdziwym Śląsku, okazała się silniejsza od demagogicznych kłamstw, które chciały tę prawdę wymazać z naszej pamięci… To oznacza wreszcie, że pisanie o Śląsku i po śląsku – miało, ma i zawsze będzie miało sens – nawet jeśli w chwilach zwątpienia będzie nam się wydawało, że jest zupełnie odwrotnie.
POST SCRIPTUM
Oczywiście ważne dla rozwoju śląskiej literatury i kultury są dokonania Szczepana Twardocha i innych śląskich autorów; ważne jest, że Zbigniew Rokita otrzymał nagrodę Nike, a jego książka Kajś stała się swoistym vademecum śląskości. Znakomicie, że mamy wreszcie wyrazistych śląskich twórców, naukowców, polityków, którzy nie wstydzą się być Ślązakami nie tylko od „wielkiego dzwonu”… Ważne też, że prace nad standaryzacją śląskiego języka przynoszą coraz bardziej wymierne efekty…
Jednak istnienie śląskich wydawnictw, twórców, naukowców oraz śląskich książek i portali, będzie jedynie przysłowiowym „kwiatkiem do kożucha”, jeżeli „zwykli” Ślązacy nie będą mieli potrzeby, aby z tego korzystać. Tego zaś nie załatwi nam największy nawet kunszt artystów, dokonania intelektualistów i deklaracje polityków. Bowiem śląska kultura – aby była prawdziwie żywa, musi ze swym przekazem trafić do owych „zwyczajnych” Ślązaków, a szansę na to stworzą jedynie oddolne inicjatywy mające na celu popularyzację śląskości oraz tworzenie swoistej „mody” na śląskość.
Dlatego jako osoba „jakoś tam” związana z wydawnictwem Silesia Progress oraz portalem Wachtyrz – pozwolę sobie w imieniu tych podmiotów i wszystkich ludzi z nimi związanych, podziękować osobom z Gminnego Centrum Kultury i Rekreacji w Bierawie oraz będącego w jego strukturach Domu Kultury w Dziergowicach (z którymi współpracowaliśmy już przy innych projektach) za otwartość i przyjazną aurę dla promowania śląskiej kultury. Warto też docenić starania opiekunów konkursowej młodzieży, którzy dowiedli profesjonalizmu w kwestii przygotowania warsztatowego oraz dojrzałego doboru repertuaru, co przyniosło tak doskonałe efekty.
Przede wszystkim zaś, warto podziękować młodzieży – za to, że chce robić rzeczy, których teoretycznie robić nie musi, i które to rzeczy w wielu młodzieżowych środowiskach nie są postrzegane jako te z gatunku „wow”. Dziękujemy im również za takie potraktowanie konkursu, dzięki któremu jako jego uczestnicy nie czuliśmy się jak w „śląskim skansenie”, ale jak w przestrzeni żywej śląskiej kultury.
Piotr Zdanowicz – pasjonat oraz badacz historii, kultury i przyrody Górnego Śląska. Dziennikarz, autor lub współautor książek i reportaży, a także kilkunastu prelekcji, kilkudziesięciu artykułów prasowych oraz kilkuset tysięcy fotografii o tematyce śląskiej. Pomysłodawca rowerowych i pieszych szlaków krajoznawczych na terenie Katowic, Mysłowic i Tychów oraz powiatu kędzierzyńsko-kozielskiego. Poeta, muzyk i plastyk-amator. Z zawodu elektronik, budowlaniec oraz magister teologii.
Dobrze napisane Piotr, tak dużo jest do zrobienia żeby tą śląską świadomość odbudować. Mi osobiście wydaje się, że największa nadzieja na Śl. Opolskim jest właśnie w takich miejscowościach jak Dziergwice czy Raszowa. Zapomnij, że w Kędzierzynie-Koźlu śląsko godka się rozpowszechni, za duży udział ludzi napływowych, którzy nie przyjmują tego jako swoje. Są i takie krojcoki jak ja, które mogą coś jeszcze w sobie odkryć, są Ślązoki które godają między sobą ale odpuszczają sobie w przstrzeni publicznej. No i tak to już jest … Pozdrawiam, Adam