O Anna, Anna…
W twardą, popękaną skorupę wbija się na niebiesko pomalowany kawałek metalu. W postaci kurzu, drobniusieńkiego pyłu, w powietrze unosi się wybudzona ze snu ziemia, plącze się gdzieś wysoko, ku nieskończonej niebieskiej powłoce, zasłaniając wszystko inne wokoło, niczym chmury zrodzone z gleby. Metalowy twór grzebie głęboko w ziemi, wydobywając z niej skarby, brązowe, niekształtne bryły oblepione pacynami ziemi, z złocistym, soczystym wnętrzem. Ziemia osadza się na wszystkim, na szybko biegnących taśmach, na ciągniku, na kobietach stojących przy taśmie, wchodzi w najmniejsze zakamarki, szczeliny, szpary, wchodzi pod ubrania, w zmarszczki, oblepia włosy, brwi i rzęsy, wkrada się z każdym oddechem w nozdrza, maluje usta, pozostawia jedynie oczy, świecące białkami spośród zakurzonych twarzy.
–Sucho jak byk, ani kropli desca- krzyczy jedna, by jej głos mógł się przeciwstawić odgłosom wydawanym przez motor ciągnika i tysiąc obracających się wokoło śrubek i metalowych części, stukających każda swoją własną melodię, nie w takt, nie w rytm, ale właściwą sobie i w tym miejscu.
–Aby ni ma zima, by nas cołe wywioło, zŏdyn siol ani mycka by nie pomōgły.
-Bejle kartofle banōm latoś, kiej nic inksego nie porosło- odpowiada obracając w dłoni niewielką bulwę, która tak niechętnie witana na tych ziemiach, uprawiana z początku jedynie pod przymusem, tak wiele pokoleń uratowała przed głodem.
-Der liebe Friedrich will Kartoffeln[1]– woła duch chłopa, wbijającego łopatę w te samo miejsce, po którym jedzie ciągnik.
–Soll er sie doch selber essen[2]– woła kolejny, stojący nieco bardziej z tyłu, zbierając przy tym bulwy do wiklinowego koszyka. Ciężko opadają, gdy w powietrze poprzez kurz unosi się śmiech, odbijając się od metalowej konstrukcji kombajnu ziemniaczanego o dźwięcznym przydomku Anna. Poczciwa maszyna już ani nie pamięta od ilu lat kopie w tej ziemi, trzeszczy, zgrzyta, ale jedzie co roku w jesienne dni na pole, by wydobywać plon.
Spotyka stare duchy, słucha opowieści rodowodu każdej bulwy z osobna, narzekań kobiet stojących w kurzu, zmęczonych, dźwiga na kołach swój własny ciężar, sypie na przyczepę tony, już nie wie nawet jak wiele ich wysypała, myśli o tak wielu sprawach, ale skupia się tylko na tym jednym zadaniu. Ludzie wokoło zmieniają się, skrawki ziemi przesuwają, ale ona myśli o tej jednej bulwie, bo po to 17 lutego 1973 roku na mocy dziwnej umowy licencyjno-kooperacyjnej, tak to nazwali, pomiędzy jakimś ważnym panem stąd, a innym ważnym panem zza wielu kilometrów na zachód, w Strzelcach Opolskich została stworzona ona, zwykłoł, ślōnskŏ dziołcha, „Anna” Z-644 i odmieniła w niewielkiej cząstce ten świat i ludzi pochylonych nad nim i jego owocami.
[1]Kochany Friedrich (Fryderyk II Wielki) chce kartofli
[2]To niech sam sobie je zjada