Monika Neumann: Maibaum
Drzewko jak drzewko, myśli sobie las, gdy widzi nadciągającą grupę ludzi. Spogląda na ich siekiery, narzędzia. Młodzi, krzepcy chłopcy, weseli i rozbawieni, żartujący, nieco czerwieni na licach z ledwo zauważalnym zaczynem wąsika pod nosem, wysocy, niscy, w spodniach z zapiętymi szelkami, koszulami z podkasanymi rękawami, dziarsko wchodzą w zielone połacie i rozglądają się. Znowu, wzdycha las, gdy młodzi dostrzegają jeden wyjątkowo wysoki świerk, prościutki jak strzała, którą ziemia posyła prosto do nieba. Za chwilę drzewo zostaje obalone, wyniesione i po śmiechach, okrzykach i zmęczonych oddechach pozostaje tylko echo.
–No chopcy, eins, zwei, drei i hoch. Pōdź sam Benek, co sam stois i ślypis, chyć, bo Bercik zarŏs sie ôbali, taki cerwōny. I rŏs, dwa, trzi, śtyry, chopcy pōdźta sam, bo nŏś ćma zastanie- woła znad łąk brzuchaty, wąsaty jegomość w zielonym ancugu i podryguje młodzieńcom, którym z kroku na krok rośnie ochota na to, by zamienić się z wykrzykującym i podskakującym mężczyzną, a las podsłuchuje, bo taki już jego zwyczaj. Las ma dobry słuch, bo wśród wielkiej ciszy, która go spowija, on wywołuje tysiące dźwięków, którymi obdarza świat ziemia.
Drzewko, jak drzewko, myśli sobie las, gdy przychodzą kolejni chłopcy i wyszukują sobie nieco mniejsze, mniej okazałe drzewka i je również wynoszą. Ci są już całkiem czerwieni na policzkach, a w ich oczach lśni nieopisany zapał, nadzieja i coś, co las widzi często i gęsto, z pokolenia na pokolenie, z roku na rok. Las sprzyja takim spojrzeniom. W końcu to las. Kŏzdy nŏbarzej przajoł w lesie, kaj indziej serce tak wartko rozkwitŏ?
I tak las spogląda z swoich najwyższych szczytów na wioskę, na stający na jej środku drąg. Widzi jak świerkowe wieńce ozdabiają go, widzi szarpane przez wiatr złote i błękitne flajśki. Sokoli wzrok ma ten las, ale taki on już jest. Podsłuchuje i spogląda z brzozowych, sosnowych, świerkowych, bukowych, dębowych i wielu, wielu innych szczytów na świat ludzi. Tak inny od tego, jakim tworzy go on. Spogląda na swoje dzieci, jak im służą, spogląda na strużki dymu i żegna swoich wiernych towarzyszy i marzy o tym, co ich tam może czekać wśród tych fal skłębionych chmur.

Tak i tego wieczoru. Las spogląda, las słucha, a płynie do niego muzyka niesiona przez ciepły i przepełniony słodyczą mailuft. Widzi światełka, widzi kolorowe spódnice, widzi roześmiane twarze dzieci, widzi chłopców wspinających się wzwyż by dotknąć tych furgocōncych flajsiek. Las widzi białe brzozowe panny stawiane pod domami dziewcząt. Gdy świat spowija mgła i mrok, a głosy cichną i głośno śpiewają sny, gdy kawalerowie kończą już ustawianie ostatnich drzewek, a środek wioski zdobi piynkny mōj, las wytęża wzrok, słuch, nawet węch, bo dzieje się coś dziwnego.
Drzewko, ogołocone z kory, gałęzi, sam pień ozdobiony wieczną zielenią i barwami tak drogimi sercu, zaczyna lśnić. Nie jest to odbijana poświata księżycowa, nie jest to migoczący, sypki blask gwiazd, nie jest to pierwszy promień świtu. Drzewko lśni swoim wewnętrznym blaskiem, a blask ten spowija powolutku wszystkie domy, obory, stawy z śpiącymi utoplcami, miedze z smutnymi miedznikami, uśmiecha się do meluzyny zabieganej w słabnącym wietrze, usypia połednicę budzącą się pod grubą pierzyną uprawianego pola, goni świetla spacerujące wśród łąk i nocnicę, która z nieba biegnie ku niemu, szuka pierōnka, który by uciekał z komina i dotyka nieśmiałych majowych kwiatów uśmiechających się do niego spośród gęstej i w nocy ciemnej zieleni. Powolutku blask ten obiega pola, wpływa do rzeki i cichutku dociera pod stare pnie wielkich drzew strzegących dostępu do matecznika. Las już wie.
W blasku tym kryje się błogosławieństwo tego drzewka, błogosławieństwo maja, obietnica urodzaju i płodności, wiosennej młodości, życia, które w maju tak pięknie się budzi w każdej kropli porannej rosy. Las już nie myśli, że to drzewko, jak drzewko. Las już wie, że to mōj, maibaum, wielka obietnica uproszona przez tych ludzi i udzielana przez ziemię z roku na rok na nowo.