Leszek Drong: Ballada o ulicy Mariackiej
Jacka Durskiego portret artysty z czasów wczesnego PRL-u
Na temat autobiografii to ja doktorat napisałem. Naprawdę i dosłownie. Dawno, dawno temu, ponad dwadzieścia lat minęło. To całe hałdy czasu – zdążyłem już zostawić za sobą takie zainteresowania. Aż tu teraz nie wiem, co począć, bo autobiografia Jacka Durskiego to tekst wyjątkowy, zupełnie inny niż wiele męczących wynurzeń, które przez ostatnie lata przypominały mi, bym na starość nie udawał, że pamięć ciągle sprawna. Okno to nie tylko autoportret artysty (z czasów młodości), ale też lekcja, jak można pisać bez „zwątpień i pychy” (s. 208). Z drugiej strony nie jest ta książka, jak to się jawi we śnie Jacentemu, „doskonałym świadectwem ludzi i czasu” – to raczej wizja przeszłości odarta z egocentryzmu i fałszywych mitów powojennego Śląska. Do tego dostaje się nie dość że samemu narratorowi, to jeszcze takim postaciom jak Morcinek, Ziętek i księża oraz zakonnice z najbliższego kościoła. A jednak Śląsk – głównie Katowice – jest tu blank gryfnie namalowany, ukazany przez język własny i własną, niepowtarzalną wrażliwość chłopca szukającego swojej tożsamości.
Chłopca urodzonego w Poznaniu, po zakończeniu wojny dorastającego na ul. Mariackiej w Katowicach (przez chwilę też w Stalinogrodzie…), a do śląskości poczuwającego się zrywami, punktowo, bo też rzeczywistość lat 50-tych i 60-tych tłumiła i wypierała lokalną historię oraz tradycję, podsuwając socrealistyczne obrazy solidarności z Sowietami i wspólnoty rozciągającej się daleko za Ural. Tym ciekawsze są te momenty zakotwiczenia chłopca w poczuciu przynależności do śląskiego etnosu: „Poczułem się Ślązakiem. Pierwszy raz? Nie. Już trzeci. Pierwszy, kiedy w majowym pochodzie zadławiono szturmówkami brata Pućsamtu. A drugi, kiedy Katowice przemianowali na Stalinogród. Mój gniew. Gniew chłopca ze śląskiej Mariackiej. Wtedy, w szkole, narysowałem portret Morcinka, a potem osikaliśmy go z Bogowolskim, kolegą z Kościuszki. Płynął nasz mocz z grudkami grafitu pod biurko Oreckiej.” (s. 141) Jego domem jest Mariacka, ulica prostytutek i zakonnic, czasem bezpośrednio, na pięści ścierających się ze sobą w walce o panowanie nad miejską przestrzenią, w tym duszami i ciałami mężczyzn najczęściej otumanionych alkoholem. Mały Jacek boi się ludzi Boga (zakonnic przygotowujących go do pierwszej komunii, księdza wikariusza na zastępstwie, tępiącego Ślązaków niemieckiego pochodzenia), a z Najwyższym też nie zawsze potrafi znaleźć wspólnym język. Ma za to swojego Anioła Stróża, wewnętrzny głos podpowiadający, co robić i myśleć. Utwierdzający go w przekonaniu, że warto być artystą.
Ale sztuka narratora pozbawiona jest patosu i sentymentalizmu. Podobnie sama powieść: rodzina odmawiająca mu wsparcia, powojenne lata trudne i bolesne, naznaczone śmiercią wielu bliskich mu lub chociaż znanych z sąsiedztwa ludzi (zaczynając od babki Salomei), mało romantyczny krajobraz za tytułowym oknem: „Tu nie ma słońca Beskidu. Nie ma barw nasilonych gwiazdą. Nie migota błękit pod powiekami. Nie ma deszczu światła, zieleni dla oczu. Tutaj deszcz śląski, brudny. Pada z sadzą. Nie oślepi Katowic blaskiem. (…) Chmury z siarki, dymy z węgla. Stoją nisko, nieraz na chodnikach. Możesz dotknąć ich twardości, pomacać. Duszno na Mariackiej od przemysłowych zawiesin. Serce pcha, zamiast bić. Gołębie bez skrzydeł spadają z dachów.” (s. 72-73) Bez taryfy ulgowej opisane są też kobiety śląskie, szczególnie wiecznie pijana matka, która Ślązaczką tak naprawdę nie jest – jej wielkopańskie pretensje, wynikające z pozycji i majątku przed wojną, to wręcz okazja do wykazania się ironicznym dystansem opowiadającego o swoim dzieciństwie Jacusia. To także smutny komentarz do przewartościowania wszelkich wartości w PRL-owskiej Polsce, gdzie pusty śmiech wzbudzają roszczenia przedwojennych ziemian, a maniery arystokratyczne w komunistycznym anturażu stanowią własną karykaturę.

W tymże anturażu nie ma miejsca na wielokulturowość, mieszanie się, czy dialog tradycji oraz języków, z których Górny Śląsk kiedyś słynął – jeszcze w okresie międzywojennym – jako pogranicze kilku różnych światów. Niemcy, albo po prostu ci, którzy po niemiecku mówią płynniej niż polszczyzną, muszą wyjechać lub zostać „odszwabieni”. Obce wpływy (np. niebezpieczny jazz z Nowego Orleanu) trzeba wyrugować, a wpoić całej miejscowej ludności miłość do bratniego narodu za wschodnią granicą. W szkole co rusz zmienia się program nauczania, przychodzą kolejne, sprzeczne ze sobą dyrektywy dotyczące treści (szczególnie na polskim i historii) do wpajania młodemu pokoleniu. Ten obraz politycznej indoktrynacji w państwowych instytucjach edukacyjnych i nacisków centralnie inspirowanych jest jak żywcem wyjęty z Polski po 2015 roku. Hołd władzy składany jest na Śląsku przede wszystkim górnikom, a węgiel i tak jedzie wagonami do ZSRR. (No, tu akurat zmieniło się sporo, bo teraz ten węgiel wraca…) Tyle że pozorny szacunek państwa polskiego, jakim cieszyli się przodownicy wydobywczej pracy po 1945 roku, niekoniecznie oznacza szacunek dla Górnego Śląska. PRL-owski mit, że praca „na grubie” była od zawsze esencją śląskości, pryska, jeśli spojrzy się na suche dane – to w okresie powojennym, za tzw. komuny, najpierw nakazami pracy (przymus pracy w kopalni np. dla jeńców wojennych i więźniów), a potem wysokimi zarobkami i licznymi przywilejami kopalnie skusiły wielu dotychczasowych mieszkańców innych regionów Polski (wystarczy przywołaćjako przykład akcje werbunkowe m.in. na ścianie wschodniej). Prawda jest taka, że w złotych latach przemysłu wydobywczego „śląscy” górnicy to byli bardzo często urodzeni poza Śląskiem robotnicy najemni, a więc ludzie nie zawsze związani z regionem i jego tradycjami (pisał o tym szczegółowo już w 1992 roku, w kontekście etosu pracy górniczej, ks. Andrzej Suchoń: http://www.wtl.us.edu.pl/ssht/25-26/SSHT_25-26(1992-93)99-119.pdf). Przed wojną, w 1938 roku zatrudnienie w przemyśle wydobywczym nie zbliżało się nawet do 100 tys., a – dla porównania – w 1990 roku, kiedy rozpoczynał się okres pokomunistycznej transformacji, wynosiło 391 tys. Dla rdzennych Ślązaków w powojennej Polsce podstawowym zajęciem była… emigracja do RFN-u (szczególnie w latach 70-tych, po liberalizacji przepisów paszportowych – pokazuje to Durski na przykładzie braci Półtoraczyków, s. 153).
Rodzina powieściowego Jacka też przybywa do Katowic po wojnie (lub może pod jej koniec), a jednak w chłopcu wykształca się stopniowo przywiązanie do tego, co najbliższe, co widać przez okno własnego domu. Ulica Mariacka jest ojczyzną jego wyobraźni i talentu malarskiego, a potem także stanowi jego genius loci, podstawę oraz inspirację do odtworzenia świata dzieciństwa w literackiej formie. Formie, która chwilami bardzo przypomina Joysowski Portret artysty z czasów młodości, a to już świadectwo najwyższego artystycznego kunsztu. Nie brakuje w Oknie Durskiego prawdziwych epifanii, jakże wzruszających dla każdego chyba Ślązaka. To nie tylko autoportret pisarza i malarza, to przede wszystkim chwytający za serce portret powojennego świata na południowym brzegu Rawy. Na zakończenie jedna z moich ulubionych powieściowych akwarel pędzla Jacka Durskiego:
„Wyszedłem z mieszkania odetchnąć od pijanych. Postoję na mojej Mariackiej. Na środku wszystkiego. Spoglądam po kamienicach. Upity tynkarz zawisł na rusztowaniu dziewiętnastki. Zapomniał zejść w piątek. (…) Przeparadował jezdnią dzielnicowy. Nago. Z wózkiem bimbru.
– Gdzie jest Bóg? Gdzie?! Może za chmurą? – zapytałem Anioła Stróża. – Miał być! Ale chmur nie ma! Tylko dym!
– Nie rozmyślaj tak dużo o Bogu. Gdzieś jest – rozłożył Anioł ręce i skrzydła.” (s. 103)
Leszek Drong specializes in literary studies, Irish studies (especially Northern Irish studies), rhetoric and cultural memory. He is Director of the Centre for the Study of Minor Cultures at the University of Silesia. He has worked in the Institute of English Cultures and Literatures since its inception in 1995. His major publications include: Tropy konfliktu. Retoryka pamięci kulturowej we współczesnej powieści północnoirlandzkiej [Troping the Troubles: The Rhetoric of Cultural Memory in Recent Northern Irish Fiction]; Disciplining the New Pragmatism: Theory, Rhetoric, and the Ends of Literary Study (Peter Lang, 2006) and Masks and Icons: Subjectivity in Post-Nietzschean Autobiography (Peter Lang, 2001). He is a member of the International Association for the Study of Irish Literatures.