Język śląski to temat kontrowersyjny – wywiad z Henrykiem Jaroszewiczem
Z dr. hab. Henrykiem Jaroszewiczem, autorem “Zasad pisowni języka śląskiego”, rozmawia Rafał Szyma.
Zacznijmy od zasadniczego pytania. Po co ta książka? Na co to i komu?
Dlŏ szpasu (śmiech). Żartuję, oczywiście. Motywacji do napisania tej książki było wiele. Ale zacznę od końca, czyli od tego dla kogo jest napisana. Przede wszystkim dla tych, którzy chcą pisać po śląsku. Jeśli śląski ma na poważnie funkcjonować w przestrzeni publicznej, to musi mieć uregulowaną pisaną formę. Choć w ciągu ostatnich dziesięciu czy piętnastu lat wykształcił się uzus piśmienniczy, jakiś zbiór umownych zasad pisania, to jednak potrzebne było uszczegółowienie ortografii, jej usystematyzowanie, także rewizja. Niektóre reguły z “Gōrnoślōnskigo ślabikorza” trochę się już przecież zdezaktualizowały, niektóre zasady trzeba było dodać. Ta książka to przede wszystkim praktyczna pomoc dla tych, którzy chcą pisać po śląsku.
Ponadto, tak jak zapisaliśmy na okładce, „Zasady pisowni…” to pozycja typu combo. Bo są to i zasady pisowni, sporo w niej też gramatyki. Mamy też w niej pierwszy, kompletny indeks literackiej, śląskiej leksyki! Opolski słownik Bogusława Wyderki będzie oczywiście sporo obszerniejszy, ale szacuję, że zostanie ukończony za około 40-50 lat. Skoro redaktorzy w przeciągu 20 lat doszli do litery “k”, to można założyć, że osiągnęli mniej więcej jedną trzecią ostatecznej wielkości słownika. Pomijam fakt, że najnowsze źródło literackie, które ujęte jest w korpusie słownika Wyderki to bodajże “Utopek z Wielopola” Bogdana Dzierżawy z 1995 r. W 2060 r. otrzymamy więc słownik śląski, w którym nie będzie Melona, Neblika, Tobora, Syniawy, Gałuszki, Szołtyska, Wątroby, czy twojej “Leanderki“. To będzie słownik historyczny, oczywiście cenny, ale my – po pierwsze – potrzebujemy czegoś innego niż słownik historyczny, a – po drugie – potrzebujemy tego teraz, a nie za kilkadziesiąt lat.
Wracając do tematu – “Zasady pisowni…” kodyfikują ortografię naszego języka, dają podstawę do dalszej kodyfikacji gramatyki, a także pewne wyobrażenie o współczesnym, słownictwie śląskim. Fajnie się zresztą nad książką pracowało, wiele rzeczy mnie samego podczas tej pracy zaskoczyło, jeśli chodzi o leksykę.
A podasz przykład jakiegoś takiego zaskoczenia?
O języku śląskim zawsze się mówiło, że występuje w nim mnóstwo germanizmów. Fakt, one są. Ale bardzo często wyrazy śląskie o proweniencji niemieckiej występują paralelnie do wyrazów pochodzenia słowiańskiego. Użytkownicy mają wybór. Dziołcha albo frela. Sznita albo krajiczek. Kołki albo sztrachecle. Starzik i starka albo ōpa i ōma. Masz przipŏdek, gryfny, lachać sie, ale masz też cufal, piykny, śmiŏć sie. Ten paralelizm form słowiańskich i germańskich był źródłem nieustannych zaskoczeń. Swoją drogą to będzie niezły zgryz dla tych, którzy będą chcieć kodyfikować leksykę – co wybrać? Czy akceptować tę formę niemiecką, czy pozostać przy tej o słowiańskiej etymologii? A może zostawić dublet? Z drugiej strony to jest świetne, bo świadczy o bogactwie leksykalnym, o wielowymiarowości śląskiego. Kiedy zresztą mowa o śląskich germanizmach to muszę wspomnieć, że przy pisaniu rozdziału o pisowni zapożyczeń znakomicie pomógł mi Mirosław Syniawa, poliglota, świetny znawca etymologii. Inna rzecz, która mnie podczas pracy zaskoczyła, to bardzo duża ilość abstrakcyjnych słów. Język śląski posiada – jak to się naukowo mówi – „zintelektualizowaną warstwę leksyki”.
Poszliśmy w stronę “dla kogo”, wróćmy zatem do pytania “dlaczego?”. Czemu wziąłeś się za napisanie “Zasad”? Wspomniałeś, że jest kilka powodów. Wymienisz garść?
Pewnie. Po pierwsze, zawsze są jakieś powody prywatne (śmiech). Ja jestem człowiekiem dość przekornym i kilkanaście lat temu poczułem się sprowokowany, gdy pewien językoznawca-celebryta powiedział, że „się nie da”. Że po prostu nie można przeprowadzić kodyfikacji śląskiego. Że jest to z wielu powodów nie-moż-li-we. Usłyszałem, że my Ślązacy możemy sobie po śląsku ino śpiywać i wice gŏdać (śmiech). Więc pomyślałem sobie: a ja ci pokażę, że się da! I tak, przynajmniej na początku, książka rodziła się z przekory.
Drugi powód w zasadzie też jest prywatny. Wiesz, językoznawstwo w większości zastosowań nie jest zbyt praktyczną dziedziną nauki. To nie jest to samo co robienie projektów mostów, samolotów, wymyślanie nowych lekarstw, czy sposobów walki z wirusami. Więc każdy każdy naukowiec zajmujący się czymś mało praktycznym, na przykład językoznawstwem porównawczym albo historią jezyków południowosłowiańskich, w pewnym momencie swojego życia zadaje sobie pytanie, czy jest sens pisać kolejną książkę, która będzie miała 300 stron, nad którą będzie siedział 10 lat, a którą do rąk weźmie 20 osób na świecie? To może być naukowo bardzo dobra książka, nowatorska, wartościowa, ale też na swój sposób odklejona od świata, od codzinnej rzeczywistości. Więc jakiś czas temu zrozumiałem, że nie chce mi się teraz kolejnej takiej książki pisać. Że potrzebuję zrobić coś, co rzeczywiście się przyda zwyczajnemu człowiekowi, coś praktycznego, z czego skorzysta przynajmniej kilkaset osób. Mam nadzieję, że “Zasady pisowni…“ będą właśnie taką praktyczną rzeczą.
A trzeci powód – o do licha – znowu prywatny (śmiech). Jak wielu ludzi, zawsze kibicuję słabszym. Pamiętam, jak pod koniec lat dwutysięcznych, zaraz po doktoracie, zacząłem wkręcać się w tematykę ekologii językowej, w język czarnogórski, walijski, bretoński, łużyckie. Czytałem o smutnych losach różnych małych języków, które znikły, rozpadły się, czasem na naszych oczach. Byłem na wakacjach nad morzem, wybrałem się do Słowińskiego Parku Narodowego i oglądałem to, co pozostało po Słowińcach. I nie chciało mi się wierzyć, że w Klukach jednocześnie zachęcano (w cudzysłowie!) ludzi do wyjazdu z Polski, a równocześnie na drugim końcu wsi robiono skansen, żeby zachować kulturę tych wyjeżdżających dla potomnych. Niezły paradoks. Połowa wsi była zamieszkiwana przez zwyczajnych rybaków, w drugiej połowie wsi urządono już skansen, do którego przyjeżdżali turyści. Jak się musiał czuć ten ostatni Słowiniec, który mieszkał w ostatnim domu nieprzejętym przez rozstastający się skansen? Słowińców już nie ma, po ich języku też już nie ma śladu. Trochę smutne.
Więc kiedy zacząłem czytać o ekologii językowej, o sytuacji w różnych egzotycznych krajach nagle, pewnego dnia, do głowy przyszedł mi Śląsk. Pomyślałem: popatrz, chłopie, interesujesz się jakimiś Bretończykami, Walijczykami, a przecież tu masz podobną sytację. I co najlepsze – masz to pod ręką, pod samym nosem! Zacząłem szperać, sprawdzać, czy ktoś się tym w ogóle w Polsce zajmuje, czy ktoś bada śląską mowę w kontekście ekologii językowej. Okazało się, że tak naprawdę prawie nikt. Dobrze, był Artur Czesak, jedyny sprawiedliwy. Była też jedyna sprawiedliwa Jolanta Tambor. No i Tomek Kamusella, ale on poszedł trochę w stronę socjologiczną, historyczną, politologiczną. I chyba nikogo więcej to świecie nauki nie obchodziło. Nikt wśród polskich językoznawców nie odczuwał większej potrzeby pomocy. Ja tak nie potrafiłem. Czułem się w pewien sposób zobowiązany do zrobienia czegoś dla języka śląskiego. Tym bardziej, że ja stąd jestem, jeżech stōnd. Nie chcę mówić, że to jest jakiś dług spłacany ziemi, z której pochodzę, bo to brzmiałoby górnolotnie. Choć może tak trochę jest. Ale jak mówiłem na początku, generalnie trzeba kibicować słabszym. W tej sytuacji śląski jest tym słabszym.
Przy okazji, naprawdę do dzisiaj jestem zdegustowany i nie potrafię zrozumieć, dlaczego górnośląskie ośrodki naukowe nie angażowały się w prace nad językiem śląskim? Z niesmakiem obserwowałem jak różni naukowcy ze Śląska, którzy oczywiście nie angażowali się w prace nad językiem śląskim równocześnie krytykowali działania podejmowane przez śląskich amatorów-językoznawców. Krytykowali ich złośliwie i ironicznie. Tak po ludzku, przykro mi było czytać co wypisywali moi koledzy naukowcy. Po co to robili? Nie wiem.
OK, niektórzy śląscy językoznawcy dzisiaj mówią, że nie zajmują się emancypacją jezykową Ślązaków, bo to sprawa związana z kwestiami politycznymi. A oni z polityką nie chcą mieć nic wspólnego. No jasne, że uznanie śląskiego za język regionalny będzie decyzją polityczną. Ale przecież nieuznawanie go za język regionalny też jest efektem decyzji politycznej! Więc tak czy inaczej, jako naukowiec ocierasz się o przestrzeń polityki. Pracujesz na rzecz uznania śląskiego za język regionalny – wchodzisz w obszar polityki językowej. Ale jeśli nic nie robisz, jesteś obojętny wobec tego tematu, to też podejmujesz jakąś decyzję polityczną. To nie jest tak, że jak nic nie robisz, to jesteś w swojej postawie obiektywny, wyważony, supernaukowy i politycznie niezaangażowany. Nie – bycie z boku, obojętność wobec jakiegoś procesu to też jest forma zaangażowania. Wspierasz w ten sposób aktualne status quo, sprzyjasz jednej z opcji politycznych.
Ciągnąc wątek stosunku językoznawców do śląskiego… W ostatnich latach zrobiłeś prawdziwe tournee po konferencjach z referatami o śląskim. Dostrzegasz może, że coś się rusza w tej kwestii? W środowisku śląskich regionalistów funkcjonuje, mam wrażenie, przeświadczenie, że rzeczywiście następuje stopniowa zmiana stanowiska polskich językoznawców na temat statusu śląszczyzny. Obserwujesz coś takiego?
Jeżdżę na te konferencje ze śląskim i prawie zawsze jestem jedynym referentem, który wypowiada się na tematy związane z emancypacją śląszczyzny. To mnie w sumie nie dziwi. Nie dziwi mnie dlatego, bo gdy jesteś młodym naukowcem bez habilitacji i rozpaczliwie potrzebujesz jakichś punktów, grantów, to ryzykownie jest się zajmować śląskim. Będziesz miał problemy z publikacją artykułów, czasem z niektórymi upartymi recenzentami. Wiesz, ja do czasu kiedy zacząłem zajmować się tematem języka śląskiego, opublikowałem cztery książki, ze 30 artykułów, rozpraw, studiów. Wszystkie moje prace były przyjmowane do druku, żadna nie została odrzucona. Jeżeli dostawałem jakieś uwagi w recenzjach, to były one z gatunku “uzupełnić bibliografię o pracę XYZ”. względnie “poszczególne pozdrozdziały lepiej oznaczyć cyframi niż gwiazdkami”. Czyli jakieś detale.
Ale od kiedy zacząłem pisać artykuły naukowe o jezyku Ślązaków zaczęły się schody. Posługiwałem się podobną metodologią, równie solidnie starałem się opracowywać materiał, mimo to co drugi artykuł składany do druku był odrzucany. Nagle okazało się, że nie potrafię pisać prac naukowych! Nie ma sprawy, tu odrzucili, wyślę gdzie indziej, w końcu jakieś czasopismo mnie wydrukuje. No ale to wszystko trwa… Więc tak sobie myślę, że gdybym był młodym doktorem albo – nie daj boże – jeszcze przed doktoratem, to bym się chyba za coś takiego jak język śląski nie brał. Więc nie dziwię się, że jestem trochę sam. Język śląski to temat kontrowersyjny.
Młodzi naukowcy boją się tej tematyki i mają ku temu prawo, a naukowcy starszej daty zwykle się tematem śląskim nie zajmują, bo – mam wrażenie – są przekonani, że wszystko, co było do powiedzenia, zostało już powiedziane. Bo co tu nowego można odkryć, prawda? Przecież już w XIX w. Samuel Bandtkie udowodnił, że śląski to polska gwara. Potem potwierdzili to Malinowski, w XX w. Nitsch, Rospond, Zaręba, Bąk… Sprawa załatwiona. Amen.
Inna rzecz, że jeśli naukowo wyrastamy w pewnych wyobrażeniach, w pewnych dogmatach naukowych, jeśli jesteśmy przez nie całe życie kształtowani, to potem trudno zmienić zdanie. Mam też wrażenie, że dynamika rozwoju współczesnego języka śląskiego jest tak wielka, że wielu badaczy za nią nie nadąża i nie ma świadomości tego, jak wiele zmieniło sięw przeciągu ostatnich piętnastu, dwudziestu lat.
To masz teraz idealny wiek i moment kariery naukowej (śmiech). Już nie musisz walczyć o każdą publikację, a jeszcze jesteś na bieżąco.
Nieprzypadkowo jednak pisałem habilitację o derywacji frazeologicznej w języku serbskim i polskim. Nieprzypadkowo (śmiech). Nie zaryzykowałbym próby habilitacji ze śląskiego.
Ale wracając do kwestii, czy stanowisko językoznawców zmienia się w sprawie jezyka śląskiego – z satysfakcją zauważam, że się zmienia. Pewnie głównym powodem jest to, że dochodzi do zmiany pokoleniowej. Stara gwardia językoznawców, ukształtowanych w dawnych czasach schodzi ze sceny. Do głosu dochodzą trzydziestolatkowie, czterdziestolatkowie, którzy zwykle patrzą na polską przestrzeń językową z szerszej perspektywy. Dotyczy to także polonistów. Dla nich to, co sie dzieje w Polsce ze śląskim, to nic specjalnego i wyjątkowego. Dostrzegają analogiczne procesy, które mają miejsce w innych krajach Europy. Oni nie mają wdrukowanych do głów dogmatów, całkiem zwyczajnie dopuszczają taką myśl, że śląski to samodzielny język. Skoro kaszubski jest, czemu nie śląski? Oczywiście, wiek to nie wyrok – są naukowcy, którzy u schyłku życia potrafią zmieniać swoje poglądy, trzymać rękę na pulsie aktualnych wydarzeń. Ale to wyjątki…
Osobiście bardzo cenię wiele polskich środowisk naukowych, są otwarte na dyskusję, wymianę argumentów. Chociażby poznańskie. Bez problemów drukuję też swoje prace w czasopismach naukowych mojej wrocławskiej Alma Mater. Nie ukrywam jednak, że są redakcje, gdzie mam bana, jestem spalony i zawracają mnie na rogatkach (śmiech).
Myślę, że musimy zaczekać, aż ta zmiana pokoleniowa w pełni się dokona, a na wpływowych miejscach w polskiej nauce zasiądą ludzie naprawdę otwarci, myślący inaczej, nowocześniej. Którym obce jest patrzenie na dzisiejszą, polską przestrzeń jezykową trochę przez pryzmat realiów zaborowych, realiów XIX-wiecznych. Kiedy to los polskiego narodu ściśle uzależniano od losu języka polskiego i jego niepodzielności. Dzisiaj takie obawy są anachroniczne, a w zasadzie irracjonalne.
Wróćmy do książki. Jak byś ocenił: ile w “Zasadach…” jest pomysłów Jaroszewicza, a ile porządkowania uzusu, wniosków z materiału źródłowego?
Niestety, jak porównam swój pierwotny zamysł tej książki z tym, co wyszło na końcu, to z Jaroszewicza zostało może 30%. Reszta po prostu przepadła. I to przez was (śmiech). Przez Szymów, Syniawów, Neblików, Adamusów i innych. Jak pamiętasz, ja miałem na początku pomysł takiej ścisłej, pozbawionej wariantów, zamordystycznej śląskiej normy, a później to wszystko sie rozlazło (śmiech). A tak poważnie mówiąc, to jestem bardzo zadowolony z metody pracy jaką przyjęliśmy – ja pisałem poszczególne kawałki tekstu, dawałem je do wglądu śląskim pisarzom, tłumaczom, dyskutowaliśmy o wszystkim, a na końcu wprowadzałem poprawki do pierwotnej formy tekstu. Ja mam dużo pokory wobec siebie, więc zwykle się nie upierałem przy swoich propozycjach. Wychodziłem z takiego założenia, że całkiem możliwe, że to oni mają rację, a ja błądzę (śmiech).
Czasem czytam pierwsze komentarze do “Zasad” i pada tam często sformułowanie, że moja ksiązka to kamień milowy w rozwoju języka śląskiego. Ale dla mnie to żaden kamień milowy. Przede wszystkim dlatego, że gdyby nie było właśnie waszych książek, wierszy, przekładów, opowiadań, te “Zasady” by nie powstały. One są przecież wtórne wobec literatury śląskiej. Wy tworzyliście to, co najważniejsze – literaturę, piśmiennictwo śląskie. Udało się wam stworzyć pewien uzus, a ja tak naprawdę tylko to uporządkowałem i pozbierałem do kupy. Opisałem językiem nauki. Pełnię raczej funkcję położnej, która kieruje porodem, coś tam podpowiada, ociera czoło rodzącej. Ale wie, że to nie ona jest główną postacią, tylko przyszła matka.
Moje “Zasady” to nie milowy krok, to jeden z wielu kroczków, które zostały postawione. Dla mnie prawdziwym krokiem milowym był “Gōrnoślōnski ślabikorz” z 2010 r. To był prawdziwy przełom. Coś, co moim zdaniem trochę wyprzedziło swój czas, ale gdyby nie “Ślabikorz” wielu rzeczy by dzisiaj nie było. To była naprawdę świetna rzecz, jeśli chodzi o kodyfikację śląskiego. No i kapitalnie zrobiona jeśli chodzi o stronę graficzną, czy metodologiczną – broni się nieźle do dzisiaj.
Ale z drugiej strony nie chcę dezawuować wartości tego, co kiedyś robili Dyrda, czy chociażby Roczniok. Myślę, że w tamtych czasach takie rzeczy były potrzebne. Wtedy tak pisano i wydawano, ale dziś trzeba wydawać raczej “Zasady pisowni…”. Za czasów Rocznioka śląskie książki w większym stopniu były demonstracją, przy ich pomocy krzyczano, zaznaczać śląską odrębność. A dziś już nie trzeba wrzeszczeć, tylko spokojnie tłumaczyć.
No, trochę krzyku też się zawsze przyda, no nie? Niech jedna osoba krzyczy, a inna tłumaczy. To jest język, więc wszystkie formy ekspresji w nim działają. Ale zgoda, wielkie wrażenie wywierała na nas “Biblia Ślązoka” i to, co pisał Marek Szołtysek, a co dzisiaj u “postępowych” Ślōnzokōw często wywołuje grymas. A pamiętam ten absolutny zachwyt, gdy we wczesnych latach dwutysięcznych coś takiego się pokazało: to może i takie “ha-ha”, ale to jest, kurczę, po śląsku! Rzeczywiście mamy tu taką językową sztafetę.
Masz rację. Szołtysek dziś jest klasyfikowany jako taki trochę obciach, skansem, w tym kabocie, ze wszystkim dlŏ szpasu. Ale on też odegrał ważną rolę. Był człowiekiem w latach dwutysięcznych bardzo potrzebnym. W 2020 jest Jaroszewicz, w 2000 był Szołtysek. Chyba tak na to trzeba patrzeć. A przy okazji Szołtyska – rzadko się pamięta o tym, że wydał pełny przekład Ewangelii św. Marka. Moim zdaniem bardzo dobry, stylistycznie nienaganny – to nie była już druga Biblia Ślązoka.
A co byś widział w 2030?
Myślę, że za trzy-cztery lata załatwimy sprawę gramatyki języka śląskiego, do 2030 wypadałoby zrobić dobry, jednotomowy śląski słownik normatywny. Taki powiedzmy z 20 tys. haseł, który zawierałby tylko wyselekcjonowaną leksykę, standardową. Ale słownik to już wymagajacy projekt, dla kilku osób. I to takich, które miałyby przynajmniej podstawowe umiejętności leksykograficzne. Trzeba umieć pisać słownikowe definicje, znać się na leksykologii. Nie będzie łatwo, ale jest to do zrobienia.
To jest plan!
W międzyczasie może wyjdzie drugie wydanie “Zasad pisowni…”, ale już po śląsku. Zobaczymy.
No to wiemy, z czym działamy. Dziękuję pięknie za wywiad!
Dr hab. Henryk Jaroszewicz – ur. 1974 r. w Gliwicach slawista, polonista, socjolingwista, kierownik Zakładu Serbistyki i Kroatystyki Uniwersytetu Wrocławskiego.
Serwis wachtyrz.eu jest patronem medialnym “Zasad pisowni języka śląskiego”.
Super! To wielko sprawa dlo Ślōnzŏkōw a jejich godki. Przidołby sie tyż taki rychtyczny Instytut Ślōnskij Godki, utrzimywany bez województwo, z fachmanami, abo i np jako społeczno Rada Jynzyka Ślōnskigo, kaj by były naukowce a pisorze. Szło by tam dbać o ślōnsko godka a uzgodniać delsze normy. Nale to postōlat dlo ślōnskich regiōnalistow na wybory w 2024 😉
No to wŏżny postulać, coby być kulturowo institutowo autōnōmiczne, ôd Warszawy, coby niy być mariōnetkōm kej myńszość niymieckŏ! Ftorŏ durch fandzoli (jejij “elity” strukturalne) ô “gwarze” a degraduje swojõ własnõ mŏwã statutowõ…
Fest wertowny schilderung, ku potwierdzyniu, iże we Republice Polskij niy idzie betreibować frei wissenschaftōw. Tukej na beispielu ślōnskij mŏwy, ejźli niy stimmujōm ze linijōm politycznōm regiemu, a to je ino jedyn fachbereich forschungu, a kaj rest?
Pięknie! Nareszcie! Wielkie dzięki dla Pana Jaroszewicza. Wielkie dzięki również wszystkim Autorom piszącym po śląsku, tłumaczącym na śląski język poezję i prozę światową. Tym, o których wspomniał Autor w wywiadzie, ale również wielu tym, którzy piszą dla siebie, dla przyjaciół, znajomych. No i używajmy języka śląskiego w przestrzeni publicznej, wszędzie, gdzie jesteśmy. Staram się od dłuższego czasu tak robić – godom wszyndzie i z kożdym. Jak widać, pisza po polsku, ale po ślonsku tyż. Żeby to lepi robić, musza sie zainstalować slonsko tastatura. No i czekomy na słownik z 20 tys. haseł!
To nic ino instalierować ślōnskõ tastaturã