Jan Hahn: Prehistoria Śląska, cz. 4
Śląska ziemia jakby chciała sama zadbać i o inne potrzeby: stworzyła filary, które wspierały duchowy nieboskłon Łużyczan – Praślązaków: Landeskrone, Ślężę i Górę Chełmską (Góra Św. Anny). Nigdzie indziej nie ma tylu tak charakterystycznych wypiętrzeń, tak dominujących nad krajobrazem i tak obrosłych magią i nierzeczywistością. Oczywiście szczytów, wzgórz i pagórków, na których odbywały się ceremoniały i obrzędy, było więcej – te trzy jednak samym położeniem i wyglądem „koronowały” się na centra religijne: zachodniego Śląska, środkowego i wschodniego (górnego). Jakież to były obrzędy, w co wierzono? W tej kwestii uczeni są jednomyślni: kultem, który był powszechnie praktykowany na terytorium zajętym przez kulturę łużycka, był kult słońca i jego odpowiednika na ziemi – ognia. Jest to najbardziej racjonalny, oczywisty i naturalny z kultów. Wiara wymaga wyobraźni i pewności, że nierozpoznawalne jest rzeczywiste – w tym wypadku, w przypadku kultury łużyckiej, mamy do czynienia z oddawaniem czci Słońcu, doskonale widocznym z każdego punktu ziemi, mającym decydujący wpływ na to, co dla tej kultury było najważniejsze: na przemijanie pór roku i okresy wegetacji roślin, na odmierzanie czasu, słońce i jego brat ogień było jedynym (wtedy) źródłem ciepła i światła, było sprawcą samego życia w końcu. Jest potężne i kojarzy się z samymi pozytywnymi wartościami (słońce jest bogiem prawie wyłącznie w strefie umiarkowanej, w innych nie zawsze jest łaskawe). Wszelkie kultury, których głównym zajęciem jest uprawa roli, oddają cześć Słońcu. Nie ma też wyjątków od reguły, iż jeśli w jakiejś kulturze dominuje obrzęd ciałopalenia, to ogień, jako odpowiednik słońca na ziemi, jest żywiołem, któremu należy się najwyższy szacunek. Całopalenie (zwane wcześniej holocaust) to jedna z najważniejszych ceremonii ludów kultury łużyckiej. Poświęcona była odpowiednikowi słońca na ziemi – ogniowi. Stanowiła ona kwintesencję wierzeń praktykowanych na całym świecie, łącznie ze światem biblijnym (ofiara Abrahama). Ofiara składana była w dwojaki sposób: na kamiennym ołtarzu, na którym była kładziona i później palona lub przywiązywana do pala i poddana działaniu ognia jak na średniowiecznych stosach. Takich kamiennych stołów odkryto na Śląsku wiele. W miejscach, gdzie znajdowały się centra kultowe: na Landeskrone, w masywie Ślęży (na Raduni), na Palenicy w Beskidach, były one otoczone jednym lub wieloma kręgami kamiennymi. Spotyka się także pojedyncze „stoły ofiarne” (Karkonosze, Góry Izerskie), gdzie święty krąg mógł być przekraczany przez „zwykłych” ludzi. O istnieniu drugiego sposobu stosowania obrzędu ognia dowiedziano się, gdy na szczycie pobliskiej Palenicy góry, odkryto około 100 kopców z rumoszu skalnego. Duża ich część wydrążona była w ziemi. W niej odkryto ślady palenia drewna. Wywnioskowano, że w środku kamiennych kopców tkwił drewniany bal, do którego przywiązywano ofiarę. Miłośnikom horrorów i mrocznych tajemnic należy zostawić dywagacje, czy ofiarami byli też ludzie i czy palono ich żywcem.
W opisywanym miejscu odbywały się także ceremonie innego typu – służące czci ognia, nie związane ze składaniem ofiar. Nie były to już obrzędy błagalne, proszalne, mające zagwarantować przychylność bóstwa. Tym razem czynności wykonywane przez „kapłanów” miały na celu ukazanie potęgę bóstwa z jednoczesnymi zabiegami odczyniającymi: odpędzenie zarazy, pomoru, klęski żywiołowej. Na Palenicy jest kilka poziomów, na których zapalano stosy. Wraz z tym na szczycie, robiły wrażenie, że cała „święta góra” płonie, będąc widoczną na całej przestrzeni zajmowanej przez plemię. Dalekie echa, a właściwie przebłyski, odblaski, tych pradawnych obrzędów mamy dzisiaj w Beskidach. Wawrzyńcowe Hudy to palenie olbrzymiego stosu drewna na cześć patrona ognia św. Wawrzyńca i w intencji odpędzenia wszelkich zaraz i nieszczęść. Gdyby tak się zastanowić, to byłaby to – do dziś kontynuowana, najstarsza tradycja, licząca bagatela – ponad 3 000 lat!
Ogień spełniał też funkcję sygnalizacyjną. Na wzgórzu pod Lubinem odkryto jeszcze na początku XX wieku osadę obronną z lat 4500 p.n.e. Już wtedy pełniła funkcję centrum kultury boga słońca. Świadczą o tym ryty na kamieniu w kształcie buławy pochodzącym z ery neolitu. W okresie kultury łużyckiej najbliższe osady (dziś kościoły) położone były w równych odległościach od „stolicy” i na przedłużeniu ramion najstarszego i najważniejszego symbolu kultu: krzyża solarnego (zwanego krzyżem celtyckim). Po wnikliwych badaniach okazało się, że dawne osady położone w dalszych odległościach, leżą na przedłużeniu ramion krzyża wpisanego w krzyż czyli ośmioboku. Przypuszcza się, że w centrum płonął święty ogień jako oznaka centrum religijnego i wskazujący drogę wędrowcom. W razie potrzeby przekazywał sygnały ościennym osadom, te zaś – pozostałym (jak w słynnej scenie z „Władcy pierścienia”).
Wielkie ośrodki kultu, święte góry, jak Ślęża, Palenica i Chełm, nie są własnością osady, rodu. Opiekę nad nimi i nad przybywającymi do nich „wiernymi”, musi sprawować jakiś większy organizm społeczny, na którego czele stać musiał ktoś ważniejszy niż głowa rodu. Uważam, że w takich miejscach jak okolice największych sanktuariów, przepraw przez rzekę (Cieszyn, Racibórz, Brzeg, Opole, Wrocław, Bytom Odrzański) istniały 1000 lat przed Chrystusem i 2000 lat przed wzmianką biskupa Dietmara o nazwach plemion, duże ośrodki władzy, centra organizacyjne i gospodarcze, posterunki bezpieczeństwa, punkty wymiany informacji i wymiany handlowej. Jak brzmiały nazwy tych związków plemiennych? Nie wiemy. Teksty pisane o tych terenach zaczęły się dopiero ukazywać. Wszelako sąsiedzi naszych „praślązaków” byli dobrze znani: już Herodot wiele pisał o Scytach. Ten wojowniczy lud został wyparty z centralnej Azji i zajmował w czasach ojca europejskiej historii pisanej tereny obecnej Ukrainy. Od zachodu mieszkali Neurowie. Zacytujmy Herodota: „Neurowie mają scytyjskie zwyczaje… Ci Neurowie wydają się być czarodziejami. Opowiadają bowiem Scytowie i zamieszkali w Scytii Hellenowie, że stale raz do roku każdy z Neurów na kilka dni staje się wilkiem, a potem znowu przybiera dawną postać. Ja wprawdzie w te ich baśnie nie wierzę, niemniej tak oni utrzymują i na to przysięgają”. (Herodot „Dzieje”). Neurowie to bezsprzecznie lud kultury łużyckiej, myślę jednak (z uwagi na zwyczaje), że odłamu wschodniego. „Nasi” Łużyczanie byli już bardziej ucywilizowani i oddawali się innym rozrywkom i zabawom. Byli też (bo musieli – dużo ludzi przychodziło z zamiarem zawarcia korzystnych transakcji) spokojniejsi. Nazwijmy ich dla naszej wygody: Rułowie. W tej rozwarstwionej społeczności, funkcjonowała warstwa najbogatsza – swoista arystokracja. Dowodem na istnienie na Śląsku we wczesnej epoce żelaza elity żyjącej w luksusie i utrzymującej kontakty z centrami ówczesnego świata, były wykopaliska w Domasławie w gminie Kobierzyce pod Wrocławiem. Odkryto tam, obok resztek zabudowań osad od czasów neolitycznych do wczesnego średniowiecza, olbrzymie cmentarzysko, w którego wyodrębnionej części odkopano blisko 300 grobów komorowych z niezwykle bogatą zawartością. Znaleziono tam ceramikę grafitowaną, malowaną, przedmioty z brązu, żelaza, szkła, bursztynu i złota. Groby te pochodziły z VIII – VI wieku przed naszą erą. Rewelacją na skalę światową było odnalezienie ceramicznego wózka czterokołowego, w kulturach śródziemnomorskich służącego w ceremoniach grzebalnych. W starożytnej Helladzie wózek taki przewoził ciało wodza – naczelnika. Zawartość grobów w Domasławiu świadczy o ożywionych i bliskich kontaktach ówczesnych Ślązaków z cywilizacjami śródziemnomorskimi i alpejskiego kręgu kultury, zwanej halsztacką, a także o tym, że w pobliżu dzisiejszego Wrocławia istniał prawie 3000 lat temu bogaty i prężny ośrodek władzy.
Spokojne, szczęśliwe i dostatnie życie społeczeństw zawsze kiedyś i jakoś się kończy. Albo następuje jakiś kataklizm, albo gwałtowna zmiana klimatyczna, albo najazd wroga. Wszystkiego nie po trochu lecz w nadmiarze i w sposób nagły, doświadczyły ludy kultury łużyckiej. W IV wieku p.n.e. Europa znalazła się pod wpływem klimatu subatlantyckiego: chłodniejszego, wilgotnego. Wody wezbrały, wiele połaci ziemi zmieniło się w bagna, moczary i torfowiska. Ludność – i tak już bardzo liczna, musiała porzucić dotychczasowe siedziby i szukać nowych źródeł utrzymania. Jako prawie lud wędrowny, narażeni byli na ataki plemion z północy, które też zaczęły poszukiwać nowych miejsc do osiedlenia (kultura pomorska) lecz, co gorsza, plemion koczowników ze wschodu. Przed Kimmerami, także uciekającymi zresztą, potrafili się jeszcze obronić, zmasowanym atakom Scytów nie potrafili już podołać. Na Śląsku odnajdujemy ślady spalonych osad i grodów, pomordowanych kobiet, starców i dzieci (w jaskiniach Jury Krakowsko-Częstochowskiej) przy których – jak dowody zbrodni, leżą charakterystyczne scytyjskie groty z trójkątnym ostrzem. Scytowie to lud, o którym Andrzej Frycz Modrzewski pisał: „ Żadna bestyja nie bywa tak sprośna a okrutna, która by z jego (człowieka) okrutnością mogła być porównana”. Byli przerażająco skuteczni w zabijaniu. Cenili sobie także wykwintne stroje i ozdoby. By je nabyć, zdobyć lub wymienić, potrafili przebyć tysiące kilometrów. Scytowie bowiem kontaktowali się z zachodnimi cywilizacjami w sposób w wielu przypadkach pokojowy – znaleziono dużo przedmiotów scytyjskiego pochodzenia nad Atlantykiem, we Francji i w zachodnich Niemczech. Pochodziły one z handlu. Na Śląsk w V wieku nie przybyli jednak handlować, choć przekonanie o znaczeniu wymiany towarowej i ważności przechodzących przez Śląsk szlaków, była u nich silna. W Witaszkowie niedaleko Gubina odkryto jeszcze w XIX wieku słynny złoty skarb, ważący 5 kilogramów i będący zbiorem detali stanowiących wyposażenie wojownika. Niezwykle wyrafinowane okucie kołczanu w kształcie ryby, z wyrzeźbionymi na nim przedstawieniami innych zwierząt, jest jednym z najbardziej znanych na świecie przedmiotów pochodzących z wykopalisk. Skarb został złożony w roku 500 przed Chrystusem. Do niedawna powszechnie sądzono, że jest to wyposażenie poległego wodza scytyjskiego lub część łupu zdobytego na Scytach po zwycięskiej bitwie. Po wnikliwych badaniach przeprowadzonych przez naukowców z uniwersytetów polskich i niemieckich stwierdzono, że są to dary złożone przez Scytów bóstwom wody, a jednocześnie „łapówka” przeznaczona dla miejscowego władcy plemienia, by w przyszłości był łaskaw udostępnić wiodący tędy szlak handlowy. Jeden efekt prac archeologicznych, a jaka zmiana spojrzenia i nastawienia na kwestię scytyjską i krwawego ich najazdu!
c.d.n.
Jan Hahn – Prezes Przymierza Śląskiego. Autor wydawnictw związanych z historią i kulturą Śląska: „Ilustrowana historia Śląska w zarysie”, „Lux ex Silesia”, „Śląsk w Europie”. Pisze artykuły do prasy lokalnej („Gwarek”, „Montes Tarnoviciensis”) i regionalnej („Nowiny Rybnickie”). Z wykształcenia filolog słowiański (serbskochorwacki na UJ). Tłumacz z tego języka.