Jak Wiśniowska z Radzionkowa naród polski i jego państwo lżyła
Lektura rocznika 1939 “Głosu Radzionkowskiego” to doświadczenie pouczające. Dowiedzieć można się wielu interesujących rzeczy. Na przykład tego, że okres międzywojenny dla importowanego do Tarnowskich Gór z innych regionów wymiaru sprawiedliwości z pewnością nie był okresem słodkiego nieróbstwa. Przeciwnie. Cały aparat miał ręce pełne roboty.
Wszystko dlatego, że okoliczna społeczność dopuszczała się rzeczy potwornych, z których najbardziej przerażające były te polegające na LŻENIU. Lżeniu nie byle kogo, bo tysiącletniego Narodu i Państwa Polskiego (piszę wbrew regułom ortografii, ale to dlatego, iż moment jest podniosły, a w “Głosie Radzionkowskim” też tak pisali). Ohydne to przestępstwo przybierało rozmaite formy. Taki, dla przykładu, Jan Pilawa krzyczał w Piekarach jakoby “w Polsce były kiepskie porządki”. Na domiar złego robił to na rogu ulic Piłsudskiego i 3 Maja. Klarze Wiśniowskiej z Radzionkowa zdarzyło się w sprzeczce nazwać inną panią “polską świnią”. Powagi dodaje sprawie, iż dokonała tego posługując się językiem polskim i mając w nazwisku “ś” oraz “ska”. Nie wiemy niestety jak nazywała się antagonistka Wiśniowskiej, a szkoda, bo gdyby okazało się, że np. Knauf czy Schmidtke, byłoby jeszcze poważniej. Karol Zega z Radzionkowa, zamieszkały na ul. Sobieskiego, publicznie lżył mówiąc “Ich bin ein Deutscher”. Henryk Kucz z Radzionkowa lżył w autobusie linii Szarlej-Tarnowskie Góry. Nie wiadomo jak konkretnie, ale okrutnie, gdyż policjant musiał doprowadzić go na komisariat. Augustyn Wieszkowski na pobliskim przejściu granicznym o Narodzie i Państwie Polskim “wyrażał się tak nieprzyzwoicie, że wypowiedzianych słów nie możemy powtórzyć”. Nic dziwnego, że spotkała Wieszkowskiego zasłużona kara i Sąd Okręgowy w Tarnowskich Górach wymierzył szubrawcy 7 miesięcy paki bez zawieszenia. Pewna pani z ulicy Gliwickiej, w autobusie odjeżdżającym z Tarnowskich Gór o godzinie 20:00 dopuściła się szokującego występku, gdyż “rozłożyła wśród pasażerów ilustrowaną gazetę niemiecką”. Na tym nie koniec, bo ją “po przejrzeniu podała sąsiadce”!
Demoralizacja postępowała. Doszło nawet do tego, że “niektórzy właściciele domów nie wywiesili w dniu 3 Maja [1939] flag, okazując w ten sposób niechęć do państwa polskiego”. Szczęściem jednak i w tym oceanie deprawacji i upadku, tu i ówdzie migotała prawym i sprawiedliwym blaskiem kropelka nadziei. Oto w jedną z niedziel “zauważono słabnącą frekwencję na nabożeństwie niemieckim”. Co prawda, ową delikatną acz w korzystnym kierunku postępującą tendencję osiągnięto dzięki akcji sporządzania list uczestników mszy odprawianych w nieprawidłowym języku (ze zdjęciami, które fotograf wykonywał przed wejściem do kościoła), celem dalszego szykanowania zarejestrowanych na różne sposoby – o czym przeczytać możemy w “Głosie Radzionkowskim” zarówno w notce, jak i w obszerniejszym artykule. Ale dobra szykana nie jest zła. Zwłaszcza, gdy służyć ma interesowi tysiącletniego …itd …itd
[UWAGA: wątpię, by znalazł się ktoś taki, kto nie zauważy w artykule sarkazmu. Ale gdyby jednak się znalazł, wyjaśniam: artykuł sarkazmem i ironią ocieka. Nieprzypadkowo]
Arkadiusz Poźniak-Podgórski – Tarnogórzanin z urodzenia i przekonania, ostatni poddany cesarza Wilhelma. Inżynier, przedsiębiorca, Ślązak, Niemiec, Polak, Czech, nawet Rusin, jak dobrze poszukać. Człowiek pogranicza.
Polecamy także inne teksty autora na blogu „Na krańcu królestwa”.