Dr hab. Henryk Jaroszewicz: Krótki przepis na uratowanie języka śląskiego
Śmierć języka nie jest niczym rzadkim ani wyjątkowym. Językoznawstwo zna dziesiątki, a może nawet (jeśli zaczniemy sumiennie wyliczać wszystkie dawno wymarłe dialekty i gwary) setki przypadków „językowych zgonów”. Czasem pomiędzy losem języka a losem posługującej się nią społeczności ludzkiej odnaleźć można ścisły, biologiczny wręcz związek. Mowa oczywiście o sytuacji, gdy wskutek jakiegoś kataklizmu, epidemii, krwawej wojny znikały z powierzchni ziemi całe wspólnoty ludzkie. Ginęły, zabierając ze sobą do grobu własną, oryginalną kulturę – w tym język. Taki los spotkał rdzenną ludność prekolumbijskiego Meksyku, która wymarła wskutek chorób zawleczonych przez konkwistadorów. Szacuje się, że w ciągu dwustu lat wymarło 95% ówczesnej populacji tamtejszych Indian, a dzisiaj nie znamy nawet nazw języków, którymi posługiwali się przodkowie dzisiejszych Meksykanów. Innym, podobnym przykładem mogą być niewielkie, wyspiarskie plemiona zamieszkujące Azję i Oceanię, które wraz ze swoimi językami w całości ginęły pod falami tsunami, wywołanego bądź przez trzęsienie ziemi bądź wybuch wulkanu. Języki tasmańskie praktycznie wyginęły już w pierwszej połowie XIX w., ponieważ rdzenni mieszkańcy tej wyspy traktowali byli przez białych osadników jak zwierzyna łowna – polując na Aborygenów z Tasmanii, pośrednio wydano też wyrok śmierci na języki, którymi się posługiwali.
Taki rodzaj „językowego zgonu” – sam w sobie wyjątkowo tragiczny – jest dzisiaj jednak rzadkością. Współcześnie bowiem określony język staje się martwym zwykle nie dlatego, że jego użytkownicy wymierają, ale dlatego, że z własnej, nieprzymuszonej woli nie chcą się nim już posługiwać. Wymieńmy tu (zwykle przywoływany w takich okolicznościach) przykład języka połabskiego, którym jeszcze w XVIII w. posługiwali się Słowianie mieszkający na terenie dzisiejszej Dolnej Saksonii. Innym przykładem, bliższym nam w czasie i przestrzeni, są oczywiście polskie gwary i dialekty, które – z kilkoma chlubnymi wyjątkami – odchodzą już w przeszłość. Starsze pokolenie Wielkopolan, Mazowszan, czy Małopolan zna jeszcze gwarę, używa jej, ale młodzi wolą posługiwać się literackim językiem polskim. W efekcie, profesja dialektologa staje w naszym kraju równie rzadka jak zawód parasolkarza, czy kołodzieja.
Warto w tym miejscu szczególnie podkreślić, że byt języka, gwary, dialektu zależy ściśle od czynników wolincjonalnych, całkowicie pozajęzykowych, zewnętrznych. Język nie umiera wskutek braku wystarczającej dbałości o jego „czystość” – puryzm prawie zawsze bywa trucizną, nie lekarstwem. Języki nie umierają wskutek tego, że wtargnęło do ich struktury słownikowej zbyt dużo zapożyczeń z języków obcych. Albo dlatego, że do ich gramatyki przeniknęły liczne struktury fleksyjne właściwe innemu, większemu i silniejszemu językowi. Gdyby tak było, już dawno rozpadłby się język angielski, który, choć należy do rodziny języków germańskich, w dwóch trzecich składa się z zapożyczeń francuskich, łacińskich i greckich. Powtórzmy – decydującym momentem, przesądzającym o śmierci języka jest dzień, kiedy ktoś, kto nim do tej pory mówił, postanawia więcej się nim już nie posługiwać. Tak umiera język. Nigdy wskutek tego, że – całkowicie niezależnie od swoich użytkowników – strukturalnie oraz wewnętrznie „zepsuł” się, „zniekształcił” i „wynaturzył”.
Jeżeli uzmysłowimy sobie wagę spostrzeżenia, że języki umierają wskutek przyczyn natury społecznej – w pewnym sensie na życzenie swoich użytkowników – wskazanie skutecznego przepisu na uratowanie języka śląskiego będzie zadaniem całkowicie banalnym. Trzeba po prostu wytworzyć wśród Ślązaków przekonanie, że warto śląską mową dalej się posługiwać. A będą się nią chcieli posługiwać tylko wtedy, jeśli śląszczyzna stanie się w ich oczach prestiżowym, atrakcyjnym środkiem komunikacji oraz sprawnym narzędziem kulturotwórczym. Językiem, którego znajomość zwyczajnie będzie się przydawać w codziennym życiu – tu i teraz. Na Śląsku, w XXI w. Na śląskiej ulicy, w śląskim biurze, w śląskim sklepie, w śląskiej sali koncertowej, w śląskiej fabryce, w śląskim teatrze, na śląskiej uczelni.
Ślązaka trzeba więc przekonać jedynie do tego, że język śląski warto znać i posługiwać się nim na co dzień. Trzeba zrobić tylko tyle i aż tyle. A w praktyce – zrobić ile się da.
(c.d.n.)
Dr hab. Henryk Jaroszewicz – ur. 1974 r. w Gliwicach slawista, polonista, socjolingwista, kierownik Zakładu Serbistyki i Kroatystyki Uniwersytetu Wrocławskiego.