Feminizm w służbie nacjonalizmu

Tłumaczenie ze śląskiego oryginału.

Mniej więcej w siódmej klasie szkoły podstawowej dostaliśmy do napisania wypracowanie o tym, jaka jest nasza narodowość. Inne dzieci napisały piękne laurki, jakimi są Polakami i Polkami, bo chodzą do polskiej szkoły, mówią po polsku i oglądają polską telewizję. Ja napisałem, że troje z moich dziadków było Niemcami, a jedna babcia Rosjanką, więc nie wiem.

W tym samym okresie byłem już mocno zainteresowany historią. Do dziś mam atlas historyczny, który dostałem od rodziców, a w którym analizowałem nabytki terytorialne Kazimierza Wielkiego na Rusi, miejsca bitew polskich wojsk podczas wojen z Rosją w XVII wieku albo granice kolejnych rozbiorów. Na każdej z tych map jest zaznaczone moje miasto i na każdej z nich jest ono na samym skraju oraz na innym tle niż Polska albo Rzeczpospolita. Patrzyłem na te pięć liter słowa „Bytom” i myślałem sobie „A co było tu?”.

W tym czasie, choć pojawiały się w mojej głowie pytania i wątpliwości, byłem pod silnym wpływem polskiej literatury i polskiego rozumienia świata. Innego nie znałem.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Potem, z biegiem czasu, okazało się, że troje moich dziadków nie było właściwie Niemcami, tylko Ślązakami, którzy w zależności od potrzeby mówili tutejszym słowiańskim językiem albo po niemiecku, babcia była Kazaszką, a nie Rosjanką, a w moim mieście zdążyło przeżyć swoje życie dwadzieścia dziewięć pokoleń bytomian między rokiem jego odpadnięcia od państwa Piastów a rokiem jego przejęcia przez Polskę. Wyszło na to, że tak naprawdę nic nie wiem.

To są sprawy, których się nie da uporządkować samodzielnie. Wie się, że coś się nie zgadza. Ale co? Jestem w stanie wyznaczyć punkt, w którym zaczęły pojawiać się pierwsze odpowiedzi na pytania, które mnie trapiły. To był dzień, w którym dostałem „Historię Bytomia 1254-2000” Jana Drabiny. To była pierwsza książka, która opowiedziała mi to, czego mi brakowało.

Potem pojawiały się następne, jak „Dzieje Radzionkowa”, które pisali między innymi moi nauczyciele ze średniej szkoły, albo „Henckel von Donnersmackowie. Kariera i fortuna rodu” Arkadiusza Kuzio-Podruckiego. Moje myślenie o sobie i swoim otoczeniu zaczęło się przebudowywać. Znikały dziury, pojawiały się odpowiedzi na pytania, wszystko układało się w sensowną całość. Moje lektury wywoływały też dyskusje ze starszymi członkami rodziny. Te dyskusje przynosiły kolejne rozwiązania często dotychczas nawet nienazwanych problemów.

Gdy piszę ten tekst, jest 20 marca 2021 roku. Równo sto lat temu na Górnym Śląsku ludzie odpowiadali na pytanie, do jakiego państwa chcą należeć. To pytanie zadano przez to, że na górnośląskiej ziemi walczyły ze sobą dwa nacjonalizmy: polski i niemiecki.

Tu warto byłoby powiedzieć, co tutaj oznacza słowo „nacjonalizm”. Najlepiej zdefiniował to George Orwell w swoim eseju „Notes on Nationalism”:

Przez „nacjonalizm” mam po pierwsze na myśli zwyczaj zakładania, że ludzie mogą być klasyfikowani jak owady i całe bloki milionów albo dziesiątek milionów ludzi mogą być niezawodnie określone jako „dobre” lub „złe”. Ale po drugie — i to jest o wiele ważniejsze — mam na myśli zwyczaj identyfikowania się z jednym narodem albo inną grupą, umieszczając ją poza dobrem i złem i nie widząc żadnego innego obowiązku niż pchanie naprzód ich interesów. Nacjonalizmu nie należy mylić z patriotyzmem. Oba słowa są zwykle używane w tak nieścisły sposób, że jakakolwiek definicja jest podatna na bycie podważoną, ale trzeba nakreślić rozróżnienie między nimi, ponieważ dwie inne, a nawet przeciwne sobie idee wchodzą w grę. Przez „patriotyzm” mam na myśli oddanie określonemu miejscu i określonemu sposobowi życia, który uważa się za najlepszy na świecie, ale nie ma się chęci wymuszenia go na innych ludziach. Patriotyzm jest ze swojej natury defensywny, zarówno militarnie, jak i kulturalnie. Nacjonalizm natomiast jest nieoderwalny od żądzy władzy. Trwałym celem każdego nacjonalisty jest zapewnienie więcej władzy i więcej prestiżu nie sobie, ale narodowi albo innej grupie, w której postanowił zatopić swoją indywidualność.

Wydawałoby się, że w opowieści o Górnym Śląsku w 2021 roku nacjonalizmy powinny być przedstawiane jako coś złego. Że jeśli nasi przodkowie z powodu nacjonalizmów przeżyli pierwszą wojnę światową, wojnę polsko-niemiecką i drugą wojnę światową, to sposób myślenia o nacjonalizmie powinien się zmienić. Nie chce jednak tego przyjąć polska prawica, dlatego tworzy różne instytuty albo panteony.

Ale polska prawica nie jest sama w swojej anachronicznej mentalności. Chociaż od upadku komunizmu wkrótce miną trzydzieści dwa lata i od tego czasu każda większa partia dorwała się do władzy, polska edukacja nie zmieniła się zbytnio. Wyrzucono nacisk na opowieść o ucisku chłopów i robotników, ale nie było i nie ma ciągu do uczenia historii w nowoczesny sposób. Liczy się tylko napisana 150 lat temu wizja polskości.

Anita Kucharska-Dziedzic i jeji nacjōnalizm
Anita Kucharska-Dziedzic, która niepokoi się nie nacjonalizmem, ale odwołaniem do Boga.

Nacjonalistyczną mentalność znajdziemy więc u ludzi, którzy są pewni swojej tolerancji i kosmopolityzmu. Gdy Robert Biedroń publikuje w mediach społecznościowych post po śląsku, to pod nim pojawiają się dziesiątki komentarzy o „uwstecznianiu”, „bezsensie”, „ważniejszych rzeczach”, że „tu jest Polska”, albo „po co języki regionalne? […] w interesie Polskim (sic) jest polskość jednolita”. Gdy Kaszub i Wilamowianin próbują Jackowi Dehnelowi wytłumaczyć, że wszyscy musimy sobie pomagać, słyszą: „ekhem, jak konkretnie prześladowani są dziś Ślązacy, no daj spokój. Zakaz ślubów? Masowa przemoc? Wywalanie z domu przez rodziców za to, że ktoś jest Ślązakiem? Ataki na marsze Ślązaków? Rozbijanie pikników? Deptanie modrej kapusty?”. Gdy ktoś publikuje „Katechizm polskiego dziecka” z ostatnim wersem „W Boga wierzę”, Anicie Kucharskiej-Dziedzic, posłance Wiosny, nie przeszkadza nacjonalistyczna szmira jako taka, lecz odwołanie w niej do religii. Nacjonalizm jest tak głęboko wżarty w polskie mózgi, że Polacy go nawet nie zauważają.

Dehnel, zopis ekranu
Dehnel i jego prawda objawiona

Nie dziwi więc, że ostatnie lata to czas nacjonalistycznej aktywności feministek na Śląsku. Działań jest więcej, ale skupię się na czterech, które są wzajemnie połączone: Pierwsze to „60 na 100. Sąsiadki”, seria portretów kobiet, które „budowały na Śląsku Polskę” sto lat temu. Narysowała je Marta Frej z Częstochowy. Portrety są obwożone i wystawiane po całym Górnym Śląsku i nie tylko. Drugie to „Zanim nastała Polska… Praca społeczna kobiet w okresie powstań i plebiscytu na Górnym Śląsku. Wybór relacji” Joanny Lusek. Trzecie to Śląski Szlak Kobiet, który prowadzi Małgorzata Tkacz-Janik, a czwarte to seria „Patriotki ze Śląska” Stowarzyszenia On/Off.

Piszę, że są połączone, bo wszystkie opowiadają o tych samych osobach. Dam tu głos samym feministkom. „Patriotki ze Śląska”:

Jaskółką zmian mentalności Ślązaczek były światłe Polki z Wielkopolski i Pomorza, które pod koniec XIX wieku z różnych powodów przyjeżdżają na Śląsk […].

Faktycznie jednak pod hasłem: „Bóg, rodzina, ojczyzna”, te bardziej świadome i lepiej wykształcone kobiety-patriotki próbują obudzić w Ślązaczkach świadomość narodową.

Już na początku pierwszej części „Patriotek ze Śląska” feministki piszą, jak wyglądają sprawy. Desant szlachcianek to „światłe”, „bardziej świadome” i „lepiej wykształcone” Polki, które lepiej od Ślązaczek wiedzą, kim Ślązaczki są, i przez to „próbują obudzić” w Ślązaczkach polskość.

Chciałoby się te książki cytować w całości, bo z każdego akapitu bije w oczy polski nacjonalizm, ale ograniczę się tylko do tych bardziej soczystych. Pogrubienia ode mnie:

Powstanie wybuchło i szybko upadło […]. Z okien swojego mieszkania Maria obserwowała pijanych Niemców wytaczających się z restauracji „Pilsner Urquell”, bluźniących i opluwających prowadzonych śląskich więźniów.

Dla Katowic nastał ponury czas, naznaczony szalejącym niemieckim nacjonalizmem, którego zuchwałość objawiała się w śmiałych dążeniach Niemców do pozostawienia im Śląska na stałe, nawet wbrew decyzjom międzynarodowej konferencji. Na początku 1920 r. Katowice zdawały się być miastem zdominowanym przez Niemców […].

„W przeddzień plebiscytu pełniliśmy dyżury na dworcu w Katowicach, rozdzielając adresy kwater dla przyjeżdżających na głosowanie katowickich Polaków. Tych było niewielu. Przeważali sprowadzani masowo z głębi Niemiec hakatyści”.

[…] Na Niemcy głosowała ludność miast, natomiast na obszarach wiejskich druzgocącą przewagę uzyskała Polska. Plebiscyt nie rozstrzygnął kwestii przynależności Górnego Śląska.

„Sporo było tych głosów za Polską, woziliśmy do urn chorych nawet, ale i Niemcy nasprowadzali szumowin skąd się dało i wynik był nie po naszej myśli”.

Jednak poza przykrym uczuciem rozczarowania rezultatem głosowania, zapamiętała najbardziej niesamowity przypływ patriotycznych uczuć u wszystkich Ślązaków. Kwestia rozpoczęcia kolejnego powstania była dla wszystkich jasna: musi ono wybuchnąć.

Po zakończeniu plebiscytu nadszedł czas wielkiej próby: trzecie powstanie śląskie […].

Myślę, że te siedem cytatów wystarczy do pokazania głębokiego problemu: autorki, które trudności kobiet rozkładają na części pierwsze, nie mają żadnej refleksji nad nacjonalizmem. Budują wizję „pijanych”, „plujących”, „zuchwałych” Niemców, którzy „nasprowadzali szumowin” i opluwanych, patriotycznych Polaków, którzy chorych wozili do urn. Chociaż Katowice należały w tamtych czasach do Prus i Niemiec od 180 lat, one kreślą obraz niemieckiej tymczasowości, dążenia do zostawienia im Śląska „na stałe”. Do tego dokładają informację, że Katowice „zdawały się być miastem zdominowanym przez Niemców”, chociaż Niemców w tym mieście było wtedy 80 procent i to oni to miasto zbudowali.

Ôkładzina piyrszyj tajle „Patriotek ze Śląska”
Okładka pierwszej części „Patriotek ze Śląska”

Autorki kwestionują też ważność wyników demokratycznego głosowania. Polska plebiscyt przegrała, więc „[p]lebiscyt nie rozstrzygnął kwestii przynależności Górnego Śląska”. Być może mam jakiś problem z percepcją, ale według mnie wynik referendum kończy dyskusję. W referendum o przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej mniej uprawnionych głosowało za wejściem, niż w plebiscycie głosowało za Niemcami. To co my w tej Unii od 17 lat robimy?

Co najgorsze, przegraną w demokratycznym plebiscycie można według autorek odwrócić. „Patriotyczne uczucia u wszystkich Ślązaków” mówiły jedno: „powstanie musi wybuchnąć” i to był „czas wielkiej próby”. Nie jest ważne to, jak głosowali ludzie. Możemy to zmienić siłą.

Wszystkie cztery inicjatywy opierają się na takiej samej mentalności: liczy się tylko polskość. W 1919 roku do katowickiej rady miejskiej weszły dwie pierwsze kobiety: Teresa Krupa, szefowa Związku Zawodowego Żeńskich Pomocy Domowych oraz imigrantka i nacjonalistka Aleksandra Szyperska. Pierwsza nie należała do polskiego ruchu narodowego, więc Marta Frej sportretowała tylko Szyperską z podpisem „pierwsza Polka w Radzie Katowic”.

Śląski Szlak Kobiet pisze o sobie „»Brakująca połowa dziejów« Górnego Śląska”, ale nie ma co w nim szukać takich nazwisk jak Maria Göppert-Mayer, Margot Sponer, Hertha Sponer, Elisabeth Grabowski, Valeska Bethusy-Huc, albo Juliana Maksymiliana Henckel von Donnersmack. Chociaż one wniosły coś do nauki, sztuki, literatury, lub ogólnie świata naokoło siebie, dla nich miejsca w Śląskim Szlaku Kobiet nie ma. Trudno więc tu mówić o połowie dziejów. Śląsk istnieje od tysiąca lat, a polskie feministki na Śląsku chcą pamiętać tylko o tych kilkudziesięciu nacjonalistkach, które się tu zjechały sto lat temu.

Całego obrazu nacjonalizmu polskich feministek dopełniają media. Nominalnie antynacjonalistyczne „Wysokie Obcasy” cieszą się i bez najmniejszej refleksji opisują walkę o polskość Śląska w artykule „Powstanki, aktywistki i gospodynie domowe ze Śląska w memach Marty Frej”.

Później katowicka Gazeta Wyborcza publikuje wywiad z Joanną Lusek i ona właśnie pokazuje cały problem:

Kobiety, jak wspomina wiele z nich, po prostu wykonywały swoje obywatelskie obowiązki.

Działania „powstańców” i „powstanek” dzisiejsze polskie prawo zakwalifikowałoby jako zdradę stanu. Za to jest 25 lat. Ciężko to nazwać obywatelskimi obowiązkami. Polskie feministki widzą w ich działaniach obywatelskie obowiązki tylko dlatego, że one chciały oderwać terytorium innego państwa i je przyłączyć do Polski. Gdyby polskie feministki nie były nacjonalistkami, to umiałyby spojrzeć na to obiektywnie.

Bardzo niepokoi w tej całej sprawie fakt, że te polskie nacjonalistki organizują lekcje z dziećmi i uczą ich tej ksenofobicznej wersji historii. Po stu latach od tamtych wydarzeń, gdy jest okazja naprawdę odkłamać historię Śląska i pokazać, do czego prowadzi wściekły nacjonalizm, one powtarzają błędy sprzed wieku.

Niedawno John Oliver, który prowadzi program satyryczny w amerykańskiej telewizji, powiedział przy dyskusji nad historią Stanów Zjednoczonych, że historia uczona dobrze pokazuje nam, jak ulepszyć świat, ale historia uczona źle fałszywie twierdzi, że nie ma nic do ulepszenia. Według feminacjonalistycznej historii Śląsk był wyzwolony spod obcego panowania, przyszła Polska i teraz już jest wszystko dobrze.

Polskie społeczeństwo nienawidzi Niemców nie przez to, co się zdarzyło w XX wieku, ale przez to, jak się o tym uczy. Tworzenie opozycji polski patriotyzm – niemiecki nacjonalizm, używanie nacechowanych słów na to, co robili „oni”, a normalnych na to, co robiliśmy „my”, przedstawianie świata tylko z jednej perspektywy, nie są działaniami nieprzynoszącymi szkód. „60 na 100” brzmi, jakby z początku miało być „100 na 100”, ale postaci zabrakło. Myślę, że nie zabrakłoby ich, gdyby polskie feministki chciały opisać historię kobiet, a nie polskich nacjonalistek.

Największą ironią tych przedsięwzięć jest to, że te osoby są przekonane o tym, że odkłamują historię, podczas gdy jest dokładnie odwrotnie. Dzieci nauczą się od nich romantycznej wizji, w której 60-procentowa przegrana w referendum może zostać odwrócona poprzez użycie siły. Nauczą się, że oderwane od rzeczywistości nacjonalistyczne przybłędy przekonane o swojej szczególnej misji wobec ludu są bohaterkami. Nauczą się, że 60 procent Ślązaków, którzy oddali swój głos nie po myśli aroganckich szlachcianek, głosu tak naprawdę nie ma. Nauczą się wreszcie, że nie jest ważne bycie pierwszymi kobietami w radzie Katowic, tylko bycie pierwszą Polką w radzie Katowic. W efekcie te wszystkie zmylone przez nie dzieci będą musiały się najpierw oduczyć nacjonalistycznych bzdur, żeby wyjść z nacjonalistycznego nastawienia. A to o wiele trudniejsze, niż uczenie się od razu właściwych postaw, bo nie każdy czuje potrzebę szukania odpowiedzi poza tym, czego się dowiaduje w szkole. Właśnie dlatego naszym moralnym obowiązkiem jest walka z tego typu przedsięwzięciami.

Fotografia główna: Teodora Dombek i Janina Omańkowska, największe bohaterki polskich feministek na Śląsku. Pierwsza była z Wielkopolski, a druga z Ziemi Chełmińskiej.

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Tumacz, publicysta, popularyzatōr ślōnskij mŏwy. Autōr Korpusu Ślōnskij Mŏwy, ślōnskich przekładōw „A Christmas Carol” Charlesa Dickensa, „Dracha” Szczepana Twardocha, „Le Petit Prince” Antoine de Saint-Exupéry'ego i „Winnie-the-Pooh” A. A. Milne, jak tyż ger kōmputrowych Euro Truck Simulator i American Truck Simulator. Laureat Gōrnoślōnskigo Tacyta za rok 2018.

Śledź autora:

Jedyn kōmyntŏrz ô „Feminizm w służbie nacjonalizmu

  • 21 marca 2021 ô 11:36
    Permalink

    Hmm, No na szczynscie tyz, Zech nalezol do tych dziecek, kere zdoma wyniosły pewno znajomość Historii familijnych. Ftore postawiła mnie we opozycji do szkolnego systymu agitacyji polskonarodowyj. Z polskom krōm tego, że dzisiej sam je, to mie nic nie lonczylo. Próba bez rechtorka wciepniyńcio bioloczerwonyj szarfy podczas pasowania na szkolorza, skończyła się na emigracYji do ostatniej raji i bierności przi wszyjstkich kolejnych kindermanifestacyjach pseudopropolskich. Pseudo, bo bezmaś dlo wszyjstkich dziecek, ból to ino tejater, do ôdbymbniynio. Kaj tam idea manifestu we tym wieku… We retrospektywie wielgo czynś tzw. Edukacji polskohumanistycznyj je dlo mie ino formom polonizacyji, ftoro być może mnie tyz zniychynciola do przeczytanio jakiego jednego abo drugiego gedichtu abo ksionzki, analize prozy a liriki. Można prościej by było być spolszczonym człowiekiem we tym spolszczonym slonskim kraju. Zdrugij strony mozno i na dobre się kej zdo, co we relacjach prywatnych kuli tygo wszyjstkego godom nie po polsku ino po ślōnsku, niymiecku, a ab und zu i we inkszych godkach. Bez rychtowanio możliwości, kaj aktywnie się rzōndzi we danym jynzyku, to ôn wōl niy wōl wymre. Co do narracyje ô feministkach polskich ze Ślōnska… To je ona typowo polsko tōż selektywnie dobiyrano do polskiej linii nacjonalistycznie-polskij. Dodom ino co zocno wola emancypacyje Ślōnzoczek, je wykorzystywano dlo szerzenio narodowopolskij narracji i to mnie szteruje nobarzij w tym.

    Ôdpowiydz

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza