Aleksander Lubina: Hanek i oni (Mimry z mamrami) – cz. 2

Aleksander Lubina

Hanek i oni

(elwry, lebry, pamponie, soronie, hadziaje i barbary) albo o moich przodkach i zadkach.

 Mimrów z mamrami tom I

ilustracje: Grzegorz Chudy

W czarnym garniturze, w białej koszuli, czarnym krawacie, w czarnych półbutach i czarnych skarpetkach siedział przy stole po skończonym posiłku. Krawat luźno opinał jego bladą szyję. Ostatni guzik koszuli niedopięty. Rozpięta kamizelka. Dusiło go. Obrączka i złoty sygnet z czeskim topazem na palcach prawej dłoni. Na twarzy zmęczenie i żal jak to po odwiedzinach na cmentarzu. Zmęczony, ale już nie głodny.

W kuchni rozgotował chleb, dodał masła, przetarł przez sito, doprawił kminkiem i solą. Wkroił trochę jabłka. Była jak u starki. Jutro kupi suszonych jabłek, śliwek, gruszek i będzie bogaciej.

Na to mu przyszło – som se warzy i som jy. Nigdy by nie pomyśloł. Na półmiseczku resztka anyżków ze stypy. Anyżki długo sie nie psujom.

Anyski – hanyski, tak sie jeszcze niedowno drzaźnił ze swojom.

Po powrocie z grobu żony nie przebrał się. Jaki sens miało szanowanie rzeczy. Niebawem dzieci wyrzucą wszystko oprócz pieniędzy. A tych już nie będzie. Za życia przelał na konta każdemu, ile chciał. Te resztki do śmierci wyda sam. Nie jest ich też aż tak wiele. Przed śmiercią, żeby po śmierci kłótni było mniej.

Co komu do domu, kiej chałupa nie jego. Wyda, bo resztę po części podzielił sprawiedliwie między dzieci, a po części rozdał na uporządkowanie cmentarzy.

 

Dej pozōr tyż:  Gdzie szumi Opawa… cz. 3 (ostatnia)

Czekał. Nie przyznawał się do tego, ale czekał. Od progu zaczynał kazania i wypominki. Wyrzucone buty narciarskie, całkiem jeszcze dobre, w których uczył się jeździć na Wilczych Dołach, i dzieciom by się przydały i dzieciom dzieci… Oponę do motoroweru wynieśli i podarowali kumplom, żeby im się przypodobać, a opona była całkiem nowa…

Nauczyłem się zaraz po przyjeździe pytać o godzinę i wyznaczać kwadrans na wylewanie tych żalów i złości – następnie proponowałem: A teraz rozmawiaj ze mną jak z człowiekiem. Z czasem i to przestało skutkować. Było, minęło. Urazy nie chowam, bo i ja doświadczyłem samotności.

Zdarzało się, że czekał na mnie niecierpliwie, ale okiem nie mrugnął, kiedy wchodziłem. Czasami brew zmarszczył, jak to on, jak ojciec jego i dziad. Siedział nad talerzem czegoś tam, spozierał w niebo na gołębie, kurzył czasami, a czasami sączył coś.

Musiałem go głośno przywitać: Szczęść Boże! Stanąć przed nim prosto i czekać. Szczyńść Boże. Dej Boże. Wyciągał rękę, ściskał mocno moją dłoń. Zdarzało się, że mówił: Downoch czegoś tak miynkkiego w rynce nie trzimoł. Głupio się czułem. Nie lubiłem tego bardzo. Było, minęło. Tęsknić za tym nie tęsknie.

W pamięci utkwiło.

 

Opowieści Hankowych słuchałem wiele dni, miesięcy i lat. Po śląsku, po niemiecku i w jako takim polskim. Przeplatała się w nich prawda ze zmyśleniem – zamierzone gawędzenie, łosprawianie i umyślne beblanie. Gdzieniegdzie narracja kształcona, więc ociupinkę podejrzana… Jedno jest pewne: Lepszij mało a dobre niż moc a złe. No i prawe mo być. I niycyganione. Pora ostateczna na spisanie dziejów i zmyśleń Hankowych nadeszła teraz. Choć moc ich, ale prawe.

Dej pozōr tyż:  Katowice: Teatr Korez w kwietniu

Właśnie teraz, bo do jego lat dochodzę, a Hanka samego już ledwo kto pamięta – jego przestróg, rad i wiców… nie tylko o naszych przodkach i zadkach.

Czasu to trochę kosztować będzie oraz pokonania wstrętu do obnażania się, no i odrobinę poirytuje – i mnie, i was. Może ociupinę zawstydzi albo pewności siebie trochę pozbawi. Proszę jednak – bez nienawiści, kalumnii i przekleństw. Na to sie do gębie papać, aby mogła rozumnie kłapać. Przyzwoicie kłapać.

Hankowi nie zawsze wierzyć trzeba, cygon niezbyt wielki, ale konfabulant wyśmienity. Po prowdzie daleko mu do posłów, dziennikarzy i historyków, ale to lepiej, albo wręcz dobrze. Nie żył też z cygaństwa jak niektórzy rektorzy czy pisarze patriotyczni. Wiedział, że podkoloryzować, pofantazjować, sprowokować, to sztuka wielkich bajarzy. Wymieszać prawdę ze zmyśleniem, to jakby woda z cydrem latem, cydr z wodą zimą. Raz chłodzi, raz rozgrzewa.

 

Hankowi wierzyć nie trzeba, ale słuchać wypada uważnie i z szacunkiem. Ból i żal przemycał zgrabnie w dowcipach i wulgaryzmach – życie takie właśnie bywa. O wszystkim zdanie swoje miał, ale rzadko upierał się przy swoim.

Przykazań dziesięć to jego fundament – budowle stawiał na nich trwałe i piękne. Przykazanie miłości to dla niego ideał ludzkości. Co wbrew przykazaniu, to już nawet nie barbarzyństwo – to barbarskie.

Jedno, co mosz, to to, coś rozdoł. Niy styknie sie dzielić – wszystko trza dać. Tyla twojego. Tyla weźmiesz na tamtyn świat. Żeby dować, to trza mieć. Trza mieć serce i gowa. Piyniondze tyż. Biydny, to nieszczynśliwy, a niyszczynśliwy, to gupi. Niy mosz piyniyndzy, to czym się chcesz dziylić? Ino robotom!  Robota to i piyniondz i szczynście. Nie mogom być dwie prowdy jeno jedna. Nie może być robota bylejako.

Dej pozōr tyż:  Alexis Langer - architekt, budowniczy wizytówki Kattowitz-Katowic

Robota mo być z sercem i z gowom. Robota mo mieć dusza. Pracował, milczał i kurzył. Sączył gorzołka po robocie i siedział cicho. Milczeć, milczał z lubością i to z przymrużonymi oczyma. Lewą ręką czoło masował, jakby myśli i obrazy na powrót do głowy wtłaczał. Żeby nikt ich nie poznał, żeby nikomu więcej nie ciążyły.

Ja nie pracowałem – jo robioł. Miyndzy pracą a robotom je różnica. Do pracy sejmujesz szaket, do roboty galoty – śmioł sie Hanek, śmioł, bo z gupot lachać sie tysz poradził. Śmiych to zdrowie. Lepij sie chichrać niże ślintać. Tabletek z krziżikiem nie biera. Przeciw bólowi i pamięci miał lekarstwo własne – na organkach melodii czarował moc. Usypiał tak dzieci, a kobiety starsze i młodsze niepokoił. Gapił się w niebo na gołębie pocztowe albo szedł na mecz. Kiedyś grał, teraz brał wnuki Matsowe, Markusowe i Mankowe i patrzyli na fusbal. Po meczu uczył walić elwry i eki. Czego się roz nauczysz, to umiesz cołkie życie.




Część pierwsza

Aleksander Lubina – germanista, andragog – zdobył wykształcenie w Polsce, Niemczech i Szwajcarii. Jest publicystą, pisarzem, tłumaczem, autorem programów nauczania, poradników i śpiewnika – był nauczycielem akademickim, licealnym, gimnazjalnym i w szkołach podstawowych oraz doradcą i konsultantem nauczy

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza