Piotr Zdanowicz: Zapomniany literat z Górnego Śląska
Niemal na granicy ziemi głubczyckiej kozielskiej i raciborskiej (w obecnym powiecie kędzierzyńsko-kozielskim), leży niewielka wieś Maciowakrze, którą śmiało możemy nazwać dziedzictwem cystersów lub perełką górnośląskiego baroku. Jednak obok historycznej spuścizny związanej z rudzkimi zakonnikami oraz barokową sztuką, znajdziemy tam także ślady związane z pewną – niegdyś sławną, a dziś zupełnie zapomnianą postacią.


Maciejowe dziedzictwo i „biali mnisi”
Najpierw powiedzmy słów kilka o samej miejscowości i jej dość charakterystycznej nazwie. Otóż pierwsze źródło pisane dotyczące osady Meceiove Ker pochodzi z 1223 r., a nazwa wywodzi się zapewne od jakiegoś Macieja i założonej przez niego gałęzi rodu – stąd ker, czyli kierz (gałąź, konar). Wiemy też, że w owym 1223 r. były już Maciowakrze parafią, więc wioska musiała powstać odpowiednio wcześniej. W 1264 r., znany z innych historycznych zaszłości, biskup wrocławski Tomasz, przekazał Maciowakrze cystersom z Rud, w następstwie czego „biali mnisi” byli przez kolejnych 546 lat gospodarzami wioski i parafii.
Rezolutni zakonnicy zatroszczyli się o rozwój osady oraz sprawili, że parafialna świątynia była jedną z okazalszych w okolicy. Stało się to zwłaszcza w czasach baroku, gdy zbudowano obecnie istniejący kościół. Barokowa budowla projektu Michała Clementa z Krnova stanęła w Maciowakrzu w 1773 r. i gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości, czy stało się to za sprawą zakonników z Rud, to wszelkie obiekcje rozwiewa rokokowy kartusz z cysterskim herbem, istniejący na fasadzie kościoła.


Morawsko-czeski powiew „włoskiego” baroku
Perełki sztuki barokowej znajdziemy też we wnętrzu świątyni, za sprawą iluzjonistycznych (sprawiających wrażenie przestrzennych) fresków Franciszka Sebastiniego (1724-1789) oraz obrazów olejnych Ignatza Raaba (1715-1787). Ten drugi artysta pochodził z Czech i był jezuitą. Po kasacie zakonu w 1773 r. mieszkał u cystersów w Welehradzie, a gdy w 1784 r. i ten klasztor zlikwidowano, zajął się malowaniem obrazów. Zdobią one świątynie w Rudach i Maciowakrzu, ale także obiekty sakralne na terenie Czech, Słowacji, Węgier, a nawet Rosji.
Z kolei twórca fresków – Sebastini, nie był bynajmniej Włochem lecz Morawianinem i naprawdę zwał się František Antonin Šebesta, zaś pseudonim przybrał za sprawą barokowej mody na wszystko co włoskie. Jego malowidła znajdują się na Górnym Śląsku, także w kościołach w Baborowie Wysokiej, Głogówku i Rudach. Do niedawna sądzono zresztą, że także obrazy w świątyni w Maciowakrzu są dziełem pana Františka Šebesty z Prościejowa. Dopiero najnowsze badania dowiodły, że ich autorem jest wspomniany wcześniej Ignatz Raab.


Górnośląskie dziedzictwo Hauenschildów
Teraz na chwilę przeniesiemy się do wioski Szczyty, znajdującej się niespełna 3 kilometry od Maciowakrza, już na terenie współczesnego powiatu głubczyckiego. Istnieje tam bowiem pałac (w opłakanym stanie), w którym mieszkali właściciele Maciowakrza, gdy w 1810 r. przestali nimi być rudzcy cystersi. Pod koniec XVIII w. panami na Szczytach była rodzina von Lippa, zaś na początku XIX w. niejaka Franciska von Lippa poślubiła oficera kawalerii, Adolfa Spillera von Hauenschild i zamieszkała wraz z mężem we Wrocławiu.
Z małżeństwa tego w 1825 r. (niektóre źródła podają rok 1822), urodził się Georg Spiller von Hauenschild – i to jest właśnie owa tajemnicza postać, której śladów poszukujemy w okolicy Maciowakrza. Nazwisko von Hauneschild współczesnym Ślązakom mówi jednak niewiele. Być może nieco bardziej znany jest literacki pseudonim Georga von Hauenschilda – Max Waldau, choć zapewne i on, sporej części z nas, zbyt wiele nie wyjaśnia. Powiedzmy więc kilka słów o życiu tego tajemniczego, a jednocześnie ciekawego człowieka.


Max Waldau – barwne, pracowite i… krótkie życie
Wspomnieliśmy już, że ojcem Georga był oficer, Adolf von Hauenschild. Zmarł on, gdy przyszły poeta miał zaledwie 9 lat i odtąd matka Franciska wraz z synem przebywała w różnych zakątkach Śląska. Dzieciństwo Georg Hauenschild spędził w Katowicach (poświęcił później Katowicom utwór „Wyznanie”), natomiast okres gimnazjalny – w Raciborzu, Nysie i Głubczycach.
Kolejny rozdział w życiu przyszłego pisarza to Wrocław i studia prawnicze, a następnie słynny uniwersytet w Heidelbergu, gdzie studiował na kilku kierunkach, zaś doktorat obronił z filozofii. Chciał nawet pozostać na uniwersytecie jako wykładowca i myślał też o habilitacji, jednak kłopoty rodzinne zmusiły go do zrewidowania planów. Jak później wspominał – czas spędzony w Heidelbergu był najszczęśliwszym okresem jego życia. Tam również poznał przyszłą żonę, Rozalię – córkę jednego z profesorów uczelni. Wcześniej, Georg von Hauenschild odbył także kilka podróży po Europie.
W każdym razie w 1848 r. musiał on objąć majątek Szczyty i tym samym powrócił na Górny Śląsk. Nieco wcześniej, przygotowując się do prowadzenia gospodarstwa w Szczytach, studiował przez rok we wrocławskiej szkole rolniczej, a przez kolejny rok był szefem doświadczalnego gospodarstwa rolniczego w Pruszkowie koło Opola. Już na Śląsku odbył się ślub Georga von Hauneschilda i Rozalii z domu Willy. Para miała dwoje potomków: Matea Kordula zmarła jako małe dziecko, natomiast syn Max (1851-1930) był w latach 1888-1919 starostą kozielskim (przez 31 lat). Sam Georg von Hauenschild przeżył zaledwie 30 lat, umierając w 1855 r., podczas szalejącej w okolicy epidemii cholery.
Spuścizna literacka Georga Hauenschilda, czyli Maxa Waldau była bardzo bogata. Pisał wiersze, poematy i opowiadania prozą. Do najciekawszych utworów należą powieści: „Nach der Natur” (zawiera wątki polityczne, społeczne, religijne i pyta o sens obowiązującego porządku społecznego) oraz „Aus der Junkerwelt”, gdzie pisarz oceniając zachowanie wyższych warstw społecznych wysnuwa wniosek, iż władza oparta o arystokratyczne tytuły ustąpi niebawem „żądaniom nowej myśli ekonomicznej”, i tutaj wizja autora zdaje się być po trosze prorocza. Max Waldau wydał też kilka zbiorów poezji i poematów. Między innymi debiutancki tom: „Ein Elfenmärchen” („Baśnie elfów”) oraz wydawany w Niemczech także współcześnie, zbiór poezji: „Blätter im Winde” („Liście na wietrze”).
I jeszcze jedno… wczytując się w życiorys Maxa Waldau, a więc jego dokonania na polu nauki, literatury, liczne podróże oraz intensywne życie prywatne (rodzina, majątek ziemski), nasuwa się pytanie, kiedy zdążył on tego wszystkiego dokonać zważywszy na to, że żył zaledwie 30 lat…



Przywrócić śląskim dziejom kolejną ważną postać
Max Waldau poświęcał też w swych pismach sporo miejsca rzeczywistości górnośląskiej i zamieszkującym tę krainę ludziom. Zamierzał opublikować zbiór dawnych pieśni ludowych Górnego Śląska. Znał też mowę autochtonów, chociaż w swych utworach posługiwał się wyłącznie językiem niemieckim. Warto też dopowiedzieć, że chociaż niektóre publikacje przedstawiają Maxa Waldau jako romantyka, to jednak w odróżnieniu od Josepha von Eichendorffa, związanego z oddalonymi zaledwie o kilkanaście kilometrów Łubowicami, był Max Waldau związany z nurtem „Młodych Niemiec”, którego przedstawiciele postrzegali romantyzm jako nurt literacki zacofany i archaiczny.
No dobrze, ale pośród kolei losu Maxa Waldau, nie pojawiła się w ogóle nazwa Maciowakrze, a przecież to tam mieliśmy znaleźć ślad po słynnym niegdyś pisarzu. Rzeczywiście istnieje taki ślad w Maciowakrzu i to dość sporych rozmiarów. Jest to stojący przy kościele parafialnym, rodzinny grobowiec Hauenschildów, w którym spoczął także Max Waldau (Georg Spiller von Hauenschild). Po prostu Maciowakrze były od stuleci siedzibą parafii dla sąsiednich Szczytów, gdzie znajdował się pałac Hauneschildów i dlatego wszyscy członkowie tego rodu spoczęli przy tamtejszym kościele.
Niestety grobowiec – mauzoleum jest w bardzo złym stanie, a tablica nagrobna poświęcona Georgowi Spillerowi von Hauenschild, tak nadgryziona przysłowiowym „zębem czasu”, że za parę lat może w ogóle przestać istnieć. Cóż, ostatnio „wskrzeszono” wiele ważnych postaci związanych z dziejami Górnego Śląska. Warto więc, by także poeta ze Szczytów został przywrócony górnośląskiej pamięci historycznej. Być może doczeka się też remontu grobowiec Hauenschildów. Przecież jako jeden z nielicznych przetrwał w całości czasy sowieckiej i peerelowskiej demolki i byłoby rzeczą kuriozalną, gdyby miał przestać istnieć właśnie teraz. Tak zwany „chichot losu” byłby w tym wypadku bardzo donośny, bowiem wieś Maciowakrze położona jest etnicznej części Górnego Śląska i bardzo dużą część społeczności stanowi tam niemiecka mniejszość narodowa, której szczególnie powinno zależeć na ocaleniu namacalnej pamiątki po najsławniejszym z Hauneschildów.


Tekst i fotografie: Piotr Zdanowicz – pasjonat oraz badacz historii, kultury i przyrody Górnego Śląska. Dziennikarz, autor lub współautor książek i reportaży, a także kilkunastu prelekcji, kilkudziesięciu artykułów prasowych oraz kilkuset tysięcy fotografii o tematyce śląskiej. Pomysłodawca rowerowych i pieszych szlaków krajoznawczych na terenie Katowic, Mysłowic i Tychów oraz powiatu kędzierzyńsko-kozielskiego. Poeta, muzyk i plastyk-amator. Z zawodu elektronik, budowlaniec oraz magister teologii.
Fest dobre to