W odpowiedzi na pseudo-naukowe banialuki z tekstów “Haja – jak nie pisać po śląsku”
- Grzegorz Kulik napisał tyle banialuk, że nie wiem od czego zacząć. Może od najbardziej absurdalnego założenia, które kwalifikuje się do nagrody Głupota Roku. Cytuję geniusza “w języku najważniejsza jest gramatyka, a nie słownictwo” (!!!). Każdy, kto nauczył się jakiegokolwiek języka, wie, że to oczywista bzdura. Ja osobiście posługuję się kilkunastoma tysiącami słów angielskich, co daje mi możliwość swobodnego porozumienia się w wielu krajach, a nie przeszkadza to, że używając tego języka sporadycznie, bez wątpienia robię masę błędów gramatycznych (sam się na nich często łapię i u moich rozmówców, dla których angielski też nie jest językiem ojczystym, również je słyszę). Przełóżmy teraz jego tok myślenia na konkretne zdanie: “Zjod żech bułka z kiełbasōm”. Dla mojego adwersarza to zdanie byłoby po śląsku, bo jest śląska gramatyka, a to, że zamiast “żymły z wusztym” jest “bułka z kiełbasōm” nie jest najważniejsze. Dla mnie to zdanie oczywiście po śląsku nie jest. Żeby to lepiej uwidocznić zastosuję to samo w języku niemieckim: “Ich habe bułka mit kiełbasa gegessen” i choćby G. Kulik stanął na głowie to, to zdanie nie jest po niemiecku, to taki sam mieszany żargon, jakim chce nas uraczyć, wmawiając nam, że śląska gramatyka i polska leksyka to język śląski. Gdy ja się temu sprzeciwiam, to wmawia mi się chorobliwy antypolonizm i zakompleksienie.
- Od razu zaznaczę, że autor cieszy się jak małe dziecko, łapiąc mnie na literówkach. Zgadza się, pisząc szybko na klawiaturze robię ich całą masę, w tekstach, które przerabiam z polskiego na śląski też części takich nie wychwytuję (13 literówek na 8 tys. słów to chyba nie tak tragicznie, bo normalnie każdy tekst powinien podlegać korekcie). Dobrze, że nie pisałem z telefonu, bo wówczas robię trzy razy więcej literówek i dopiero miałby używanie, mogąc mnie dyskredytować, uciekając od meritum.
- G. Kulik z jednej strony twierdzi, że słownictwo nie jest najważniejsze, ale mnie atakuje właśnie za słownictwo. Po pierwsze za nadmierną – jego zdaniem – liczbę germanizmów, co wynika z tego, że on śląską leksykę zna tylko z tekstów gwarowych zebranych przez polonistów (bo na nią się przecież powołuje), a tamci jeździli po śląskich wsiach i wyłapywali najbardziej spolonizowane teksty, które im pasowały to tezy, że język śląski to polski dialekt. Nie pofatygowali się natomiast na podwórka sąsiadujące bezpośrednio z Uniwersytetem Śląskim (ul. Warszawska i jej przecznice), bo tam ten śląski, chociaż używany powszechnie, to już taki polski nie był. Nie pasował do tezy, więc go nie opisali. Temat dialektu miast konurbacji został zaledwie liźnięty dopiero 14 lat temu, gdy ten dialekt już też zdążył się spolonizować, w pracy Jolanty Tambor i Aldony Skudrzykowej. Gwara śląska – świadectwo kultury, narzędzie komunikacji. Śląsk – Wydawnictwo Naukowe. Katowice 2002. Na szczęście wszystkie użyte przeze mnie germanizmy, które nie są neologizmami, czyli jakieś 95% z tych, których użyłem, można znaleźć w słowniku Bogdana Kallusa, więc każdy kto sobie to skonfrontuje, zrozumie, że G. Kulik w kwestii nadmiaru germanizmów opowiada bzdury.
- Drugą rzeczą są moje neologizmy. G. Kulik też je tworzy, bo bez tego o wielu rzeczach pisać się po prostu nie da. Tyle, że on idzie po najmniejszej linii oporu, zapożyczając słowa z polszczyzny i to hurtowo. Jest to sposób najprostszy dla autora, najłatwiejszy dla czytelników, ale też najgłupszy!!! Skoro dla kogoś jedynym, naturalnym i oczywistym sposobem uzupełnienia brakującej śląskiej leksyki są zapożyczenia z języka polskiego, to jest prosty dowód, że śląski nie jest odrębnym językiem, tylko polskim dialektem, a jako taki nie potrzebuje formy piśmiennej, bo już ją ma. Dlatego ja właśnie tworzę własne neologizmy, jak wszyscy autorzy, którzy chcieli podnieść swoje języki potoczne do rangi literackich. Pierwszą ofiarą ataku padło “strzedniostorocze” w znaczeniu średniowiecze i jakieś wywody, że tu to nie stulecie tylko epoka. Czym zatem jest średniowiecze? Ano jest to 11 średnich, po śląsku “strzednich” stuleci po śląsku “storoczōw” od V do XV w. pomiędzy starożytnością i nowożytnością. Neologizm prosty i logiczny, ale jak ktoś szuka dziury w całym, to będzie wydziwiał. Kolejną ofiarą jest “anōng”, czyli “pojęcie” znany Ślązakom ze zwrotu “nie mōm anōnga”. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że “pojęcie” w użytym przeze mnie znaczeniu to po niemiecku “Begriff”, tyle, że to słowo w języku śląskim w ogóle nie występuję. Czy zatem stosując znany Ślązakom “anōng” w znaczeniu “Begriff”, wiedząc, że skojarzą to poprzez kalkę z polszczyzny to przestępstwo? Germanizmy nie zawsze mają w języku śląskim dokładnie takie samo znaczenie, jak w języku niemieckim np. “wajcha” (chwyt, dźwignia, drążek, uchwyt, zwrotnica) ma nieco odmienne znaczenie, niż “Weiche” (zwrotnica, rozjazd, pachwina, wyłącznik) od którego pochodzi, również śląski “szteker” (gniazdko, kontakt, wyłącznik – wymiennie z “szalter”-przełącznik) ma inne znaczenie, niż niemiecki “Stecker” (wtyczka), podobnie śląski “fliger” (samolot) ma inne znaczenie, niż niemiecki “Flieger” (lotnik). Identycznie jak zapożyczenia w innych językach np. polski “kac” pochodzi od niemieckiego “kociego miauczenia”, a polskie “saksy” (wyjazd do pracy zagranicą) od “Saksonii” (niemieckiej krainy). Grzegorz Kulik myśli, że neologizmy mają jakieś mechanizmy tworzenia. Nie mają! Powstają spontanicznie, czasem poprzez błędne zrozumienie słowa z innego języka lub są tworzone sztucznie przez autorów i stanowią ich licentia poetica. Albo się przyjmą albo nie.
- Kolejna bzdura to stwierdzenie, że w śląskim po “rz” się zmiękcza, a po “ż” nie i zestawienie “żywy, żymła, żyniaty”. Brak elementarnej wiedzy lingwistycznej bije tu po oczach. “Żymła” od Schlaesche Sproache “Semmel” (zapożyczone również przez dialekt małopolski w formie “żemła”), żyniaty (od słowiańskiego “żena”). W obu przypadkach litera “y” oznacza “e” pochylone, w śląskim zawsze przed spółgłoską nosową (m, n), a nie właściwą głoskę “y”. Natomiast “żiwy/żywy”, “przileżitość/przyleżytość”, warzyć/warzić” to zapis głoski pośredniej pomiędzy “i” a “y”. Ja wymawiam bliżej “i”, więc tak też zapisuję.
- Ja swoją znajomość śląskiego opieram na języku, którego się nauczyłem od swojego otoczenia rodzinnego i sąsiedzkiego w centrum Katowic. Językoznawcze prace i artykuły naukowe oczywiście czytałem i to nie tylko polskojęzyczne, ale również anglojęzyczne (np. Kevin Hannan) i niemieckojęzyczne (np. Lacjan Malinowski, Gerd Hentschel) i nie tylko na temat śląskiego. Tyle, że jak już wcześniej wspomniałem wariant śląskiego, który ja znam, nie został w nich w ogóle opisany (poza liźnięciem tematu w jednej pracy), a te wszystkie prace – dodam, że nawet słownik Olescha – opisują polskie gwary na Śląsku, co ich autorzy podkreślają, a więc muszą uwzględnić wszystko co usłyszeli, a nie filtrować co jest po śląsku, a co po polsku. Dlatego jeśli są rozbieżności pomiędzy językiem, który ja znam, a tymi pracami, to nie stanowią one dla mnie żadnej wyroczni . Koronny przykład takiego zdania gwarowego: “Baba wrzeszczy na nigo”. Nie ta leksyka, nie ta składnia. Po śląsku można “ryczeć, dryć sie, larmować”, ale nie “wrzeszczeć” (słyszał ktoś kiedyś po śląsku: “niy wrzeszcz”, chyba w Sosnowcu) i bezspornie “PO NIM”, a nie “na nigo”. I nie chodzi o to, że “wrzeszczeć” jest po polsku, bo “drzeć się” i “ryczeć” też jest po polsku, ale o to, że “wrzeszczeć” nie jest po śląsku i jego zaistnienie w tysiącu przykładów gwarowych zebranych przez polonistów tego nie zmieni. Mam to szczęście, że w czasach mojego dzieciństwa, ludzie w Katowicach jeszcze bezbłędnie mówili po śląsku, a część nawet słowa po polsku nie znała, mówiła tylko po śląsku lub po niemiecku, zaś ci, którzy polski znali tych języków nie mieszali. Wśród swoich mówili czysto po śląsku, wśród obcych czysto po polsku. Dlatego właśnie każde użycie polskiej leksyki w śląskim tekście od razu rzuca mi się w oczy lub uszy i je drażni. To nie jest żaden antypolonizm, ani żadne kompleksy, ja po prostu te dwa języki od siebie odróżniam. Reszty nie komentuję, szkoda mojego czasu.
Dariusz Jerczyński – autor “Historii Narodu Śląskiego” i wielu innych artykułów i książek na temat Śląska i jego dziejów.
Blog jest autonomiczną stroną autora. Redakcja Wachtyrza nie odpowiada za treść i pisownię autora.
Olesch jako rodzōny katowiczōn a slawista niy zamoc pasuje do teoriji nasyłanych spoza Ślōnska polonistōw. Wto rozumi niymiecki, tyn doczytoł we “Die polnische Mundart von Sakt Annaberg”, co wplyw kuli miyjscowego brachu polskij szkoły bōł mały a jedynie rezultowoł, ze kŏzań głoszōnych we kościele a pŏruch ksiōnżek religijnych, pozōr: sama biblijŏ bōła tedy jeszcze czytanŏ po łacinie! Mŏwa tamtyjszŏ ze lŏt 30’ch je beztōż jak nŏbarzij możliwie czystŏ a ôbszernie spisanŏ! Bez eliminacyji słōw podobnych do mŏwy polskij, co we waszych tekstach je zaś niystety normōm. Uzus a znajōmość germanizmōw we waszych tekstacj je niystety ale czanstŏ fatalny. Wywōd na tym fligra, sztekra i szaltra styknie ku stwierdzyniu tego. “pojęcie” to po ślōńsku ajnfach “pojyńcie” i niyma sam na tyj szteli co wynokwiać ze jakimi “anōngiym”, bo zarŏ widać fto sam anōng mŏ a radszyj fto go niy mŏ. Co niy zminiŏ faktu, co wasze teksty pisane po polskiymu sōm na isto ciekawe 🙂