W mikołowskiej hali gołębiarskiej
Sobota czyli wkłodanie
Mikołowska hala gołębiarska nie ma nic wspólnego z obiektem reprezentacyjnym. Nawet samo określenie „obiekt” jakoś kompletnie do niej nie pasuje.
Hala to niska, wilgotna suterena. Przez dwa małe okienka wpada do środka jedynie odrobina światła. Dlatego też u sufitu zawieszono parę lamp w okratowanych, dziś już brązowych od tytoniowego dymu kloszach. Ściany pomalowano kiedyś wapnem, nie troszcząc się zbytnio o rysy, pęknięcia i znaczne ubytki tynku. Na ścianach, szczególnie w miejscach znacznych ubytków tynku, kilka pożółkłych obrazków (czy tez może fotografii?) przedstawiających gołębie. Ktoś kiedyś podjął rozpaczliwą próbę upiększenia tego miejsca. Próba ta się nie powiodła.
Powiedzmy sobie szczerze: mikołowska hala gołębiarska to ponura nora…
Na ścianach znajduje się jeszcze parę innych rzeczy. Dwa plastikowe kwietniki z doniczkami w których były kiedyś kwiatki. Oraz kilka dyplomów. Dyplomy opiewają sukcesy dwóch członków mikołowskiego oddziału PZHGP a mianowicie kolegi Heinza Poloka i kolegi Tadeusza Szulca.
Oddział liczy przeszło 30 członków ale jedynie ci dwaj w ten właśnie sposób zdecydowali się zapoznać kolegów ze swym dotychczasowym dorobkiem. Właściwie zdecydował się sam Polok ale było jasnym, że Szulc mu tego nie przepuści! Ci dwaj nie znoszą się bowiem w wymiarze wręcz organicznym!
Właściwie Szulc i Polok są do siebie nadzwyczaj podobni. Obaj niscy, łysi, otyli i w wieku tuż przedemerytalnym. Obaj są Górnoślązakami. Obaj też chorobliwie choleryczni.
Ale o ile Polok jest „ducha niemieckiego” to Szulc jest polskim patriotą. Najlepsze gołębie Szulca noszą imiona Kościuszko i Pułaski. Gołębie Poloka wabią się Blic, Kajzer Wiluś i …Gagarin.
Tak Szulc jak i Polok są niesłychanie dumni ze swych górnośląskich przodków, choć owa duma opiera się na dwu z gruntu różnych założeniach. Dla jednego kwintesencją górnośląskości jest jej przywiązanie do niemieckiego ordnungu, dla drugiego do polskiej fantazji.
Szulc jest dogłębnie przekonany o polskiej genezie swego nazwiska („Niymce chcieli nos pisać po swojimu ale fater niy dali…”), zaś Polok jest chyba jedynym mikołowianinem, któremu Polska Ludowa nie zdołała zmienić pierwotnego imienia Heinz na (na przykład) Henryk… Mówi sie (choć to chyba tylko legenda), że jakiś nadgorliwy urzędnik przypłacił próbę skorygowania „na prośbę zainteresowanego” niepolskiego imienia Poloka utratą dwu zębów!
„Możecie mie zawrzić ale yno jako Hajnca Poloka a niy jakigoś zas….go Henryka Polaka” miał wrzeszczeć Polok, odprowadzany przez funkcjonariuszy MO…
Dla nas bajtli (i chyba nie tylko dla nas) jest jasnym: Szulc i Polok majom pieronowego szmyrgla!
W ciągu sezonu w każdą sobotę po południu hala napełnia się hodowcami. Chciałoby się napisać: „budzi się do życia”, albo też: „napełnia gwarem podekscytowanych gołymbiorzy”, ale określenia te w żaden sposób nie oddają atmosfery hali w te sobotnie popołudnia.
Przede wszystkim jest straszliwie głośno. Gołymbiorze to ludzie z reguły głośni, do tego panuje w hali jakiś dziwny zwyczaj usiłowania komunikacji na wskroś całego pomieszczenia, ponad głowami kolegów. Może dlatego, że i tak mało co widać. Pod (i tak przecież niskim) sufitem hali unosi się bowiem dym tytoniowy, skoncentrowany w nadzwyczaj wysokim stopniu. Zresztą może to i dobrze. Gryzący dym jest mało przyjemny ale skutecznie przykrywa wszystkie inne zapachy.
Gołymbiorze wnieśli już do hali przywiezione na gepektryjgerach swoich kołow kosze z gołębiami. Zgodnie z protokołem trzeba teraz wpisać na specjalne listy numery obrączek. Tak tych aluminiowych (zwanych „rodowymi”) jak i tych drugich, gumowych, zakładanych gołębiom jedynie na czas „konkursu”.
To szansa dla na bajtli! Możemy stać się przydatni i pomagać przi wkłodaniu. Przynajmniej ci starsi i bystrzejsi z nas. Niektórzy nawet odczytują numery gumiringow. To najwyższy stopień wtajemniczenia. Skuli larma wykrzykujemy piskliwymi głosami poszczególne numery: Peel trzidziscisiedym zyro osiym…
Gołębie wkłada się do wielkich koszów które, protokolarnie zaplombowane, są częścią tzw. kabiny czyli ciężarówki przystosowanej do przewozu gołębi. W tej kabinie gołębie będą w nocy podróżować do punktu docelowego, miejsca ich wypuszczenia. Podczas podróży opiekuje się nimi kolega zwany konwojentem. Kierowca i konwojent to nadzwyczaj ważne funkcje i jest jasnym że wymagają specjalnych predyspozycji. Zwłaszcza podczas tak zwanych Lotów Międzynarodowych. Dotyczy to specjalnie tradycyjnego, najdłuższego w całym sezonie lotu z zachodnioniemieckiego Aachen. W tym przypadku kierowca i konwojent muszą spełniać dodatkowe warunki dlatego też o ich wybór troszczy się katowicka centrala. Jeżeli chodzi o wyjazdy na Zachód państwo polskie nie dowierza nawet gołębiom, co mówić o kierowcy i konwojencie. Nie idzie tu tyle o wyjazd ale o powrót…
Zbliża się godz. 18.00. a z nią oczekiwane przez nas bajtli misterium „odbicia zegarów”. Każdy szanujący się gołymbiorz musi mieć zygor gołymbiarski. Sprawdzone i zaplombowane przez kolegów z Komisji Zegarowej zygory stoją już przygotowane do „odbicia”. Wszystkie niemieckiej firmy Benzing. Drewniane, ciężkie skrzynki. Prawie wszystkie, bo wśród nich stoi jeden inny niż wszystkie. Tez oczywiście Benzing, ale model nowej generacji. Aluminiowe cacko znane wśród znawców jako kaseciok…
Ten kaseciok należy do Hajnca Poloka. Według przypuszczenia Szulca kupiony za „rynta ze Wehrmachtu”. Faktem jest, że Polok wyrobił sobie prawo do odszkodowania wypłacanego przez władze NRF byłym żołnierzom. Ale nie jest tego dużo a na dodatek Polska Ludowa zadbała już o to, by owo odszkodowanie wypłacano w złotówkach. Po „państwowym przeliczniku”.
Według Poloka polskie władze to „ pierońskie złodzieje”…
Również Szulc ma w swym życiorysie epizod służby w (jak się to oficjalnie nazywa) „armii obcego państwa”. Według Szulca jednak istnieje diametralna różnica.
– Ale o rynta żech niy żebroł! Som Poloki co jeszcze majom swoja godność…- Szulc czasami potrafi zaskoczyć misterną grą słów. Ale tego nikomu nie chce się już słuchać…
-Koledzy, przigotujmy się do odbicio. Przipominom, za piynć minut, gynau o szostyj…- wrzeszczy przewodniczący Komisji Zegarowej. I faktycznie, powoli robi się cicho. Koledzy z kurblami w rękach pochylają się nad swoimi zegarami.
Piynć, cztyry, trzi, dwa, jedyn… Dobry Lot!
W części drugiej: Niedziela czyli flug
Pulty a niy gołymbie