“Śląsk magiczny” – rozmowa z Janem Hahnem o jego najnowszej książce
Z Janem Hahnem, autorem wydawnictw związanych z historią i kulturą Śląska, m.in. „Ilustrowana historia Śląska w zarysie”, „Lux ex Silesia”, „Śląsk w Europie”, z wykształcenia filologiem słowiańskim (serbskochorwacki na UJ) i tłumaczem z tego języka, a także autorem tekstów na Wachtyrza, o jego najnowszej książce “Śląsk magiczny” rozmawia redakcja.
Wachtyrz: Dlaczego na opisanie Śląska wybrał pan słowo magiczny?
Jan Hahn: Śląsk swoją odmiennością i tajemniczością przyciągał niespokojne, twórcze dusze już od dawna. Skarbów poszukiwali tu Walonowie, laboranci znajdowali tu bezcenny korzeń mandragory i zioła na wszystkie choroby. Artyści u podnóża Gór Olbrzymich zakładali swe kolonie. Malarze i poeci ukazywali piękno tego kraju. Uroda krajobrazu była tu jeszcze „poprawiana” i „przyozdabiana”. Wspaniałe rezydencje i parki w Dolinie Pałaców i Ogrodów – w Kotlinie Jeleniogórskiej łączyły się ze sobą tworząc jeden fascynujący ciąg pałacowo – parkowy należący nie tylko do najważniejszych i najbogatszych ludzi Prus, lecz także do Radziwiłłów i Czartoryskich. Wiele z tych pałaców i parków zostało zniszczonych, niemniej nawet ich smętne resztki mogą świadczyć o wspaniałej przeszłości.
Można dziś zaobserwować pewną modę na Śląsk, opartą na jego „inności”. Mnożą się programy w telewizji, strony w internecie, wydawnictwa, mające w tytule przymiotnik: „niesamowity”, „tajemny”, „niezbadany” i inne. Ja wybrałem dla mojego opisania Śląska inny epitet: „magiczny”. Tajemnice można zgłębiać, rozszyfrowywać, odgadywać. Są to działania bierne, skierowane ku przeszłości. Magia zaś oddziałuje, przemienia, tworzy. Miłośnicy fantasy, do których się zaliczam, wiedzą, że jest magia (biała), która zmienia świat, wpływa twórczo na człowieka, pomaga mu osiągać szczytne cele. Tak oddziałuje przede wszystkim magia miejsca, genius loci, która się na Śląsku uzewnętrznia i oddziałuje wyjątkowo często. Wskazuję na miejsca mocy i pozytywnego oddziaływania rozsiane na Śląsku. Raduję się z działalności ludzi, którzy na Dolnym Śląsku takie miejsca tworzą. Na Śląsku działała też ciemna magia, mroczna, demoniczna, pochodząca od istot szatańskich, o zbrodniczych skłonnościach. Rozsiewana ona była zarówno przez postacie z legend (Liczyrzepa był przychylny ludziom, niemniej potrafił także okrutnie skarcić), jak i rzeczywiste: rycerze rozbójnicy opisywani w książce, hieny cmentarne z Frankenstein, i prawie współczesne: oprawcy hitlerowscy. Poprzez liczne byłe filie obozu Gross Rosen dostarczające siły roboczej dla realizacji opętańczych projektów (jak Riese), Śląsk jest naznaczony miejscami, gdzie i dziś można wyczuć emanację bólu i cierpienia (jak w opisywanym Walimiu). Takie miejsca złej mocy stworzyli i tworzą jeszcze nowi mieszkańcy Dolnego Śląska demolując i bezczeszcząc mauzolea i cmentarze.
Dlaczego Góra Sw. Anny jest taka ważna?
Tak jak Ślęża dla Dolnego Śląska jest „filarem ziemi”, otaczana jest czcią i nimbem tajemnic i legend, tak dla ziemi górnośląskiej taką rolę spełnia Góra Świętej Anny. Wystarczy znaleźć się na jej szczycie (lub wjechać nań autostradą) by nie mieć złudzeń, że od dawna króluje nad rozległą przestrzenią (jak w nieoficjalnym górnośląskim hymnie się śpiewa: „widać z niej cały Górny Śląsk”). Od Ślęży różni się tym, że jest ona dawnym wulkanem (Ślęża zaś nunatakiem – ostańcem, któremu nie dał rady lądolód). Różni się też od Ślęży tym, że jest bardziej „nabożna”. Ślęża przesiąknięta jest pogańskimi – celtyckimi, germańskimi, słowiańskimi rytuałami, na Górze Świętej Anny brzmią pieśni pielgrzymów. Góra nosiła wcześniej inne nazwy: św. Jerzego, św. Jakuba, najtrwalej i najdłużej nazywana była Górą Chełmską (od swego kształtu, czy też kształtu chełmu świętego Jerzego). Epopeja Norberta Bończyka – taki śląski „Pan Tadeusz” nosi tytuł: „Góra Chełmska” właśnie. Od XVII wieku, gdy kościółkiem na górze, a potem klasztorem franciszkanów „zaopiekowała się” rodzina Gaszynów (Von Gaschin) miejsce to stało się głównym celem pielgrzymek nie tylko Górnoślązaków, lecz także Dolnoślązaków i Morawian. Jego rola wzrosła jeszcze, gdy za czasów pruskich obywatelom tego państwa nie wolno było udawać się w pielgrzymce za granicę (na Jasną Górę). Magnesem przyciągającym wielkie rzesze pątników była cudami słynąca figurka babci Jezusa, zawierająca relikwie świętej Anny.
Góra ta, jako symbol wykorzystywana była do walki politycznej. Tu stoczono najbardziej krwawą bitwę podczas powstań śląskich. Na niej Niemcy zbudowali mauzoleum poświęcone tym, którzy walczyli o pozostanie Śląska przy ich kraju. Do rozpoczęcia II wojny światowej odbywały się tu główne imprezy propagandowe. Po 1945 roku na ruinach niemieckiego mauzoleum powstał amfiteatr nazwany Pomnikiem Czynu Powstańczego, który opiewał jednak całą historię „walki Ślązaków o polskość” począwszy od Niemczy w 950 roku (taka data jest wyryta na pomniku – Ślązacy już w 950 roku dążyli do polskości, mimo, że jeszcze jej nie było nawet w marzeniach).
A jakie jest znaczenie Kanału Kłodnickiego i Gliwickiego?
Górny Śląsk, szczególnie zaś Gliwice, sławę i szybki rozwój zawdzięczają dwóm ludziom: Fryderykowi Redenowi (hrabia Friedrich von Reden) i Szkotowi Johnowi Baildonowi. Obaj młodzi – dwudziestoletni (!) od podstaw zbudowali górnośląski przemysł, zaprojektowali jeszcze w XVIII stuleciu i dopilnowali budowy Kanału Kłodnickiego. Kanał ten otworzył Górny Śląsk na rynki zbytu w całej Europie. Węglem ze śląskich kopalń mogli ogrzewać się mieszkańcy Berlina. W XIX wieku kanałem płynęło rocznie ponad 1000 barek, w tym najwięcej tych największych – tzw. „berlinek”. Niektóre barki (czasami aż cztery) ciągnęły parostatki, większość zaś ciągnęli ręcznie ludzie, krocząc brzegiem (okolice ulicy Zwycięstwa były ich „miejscem pracy”, potem kanał zasypano). Barkami płynął też najbardziej prestiżowy towar: wyroby i dzieła z Odlewni Żeliwa w Gliwicach założonej przez Baildona, która wykonywała żeliwne podpory i przęsła mostów dla wielu państw, a także odlewy rzeźb i pomników artystów z całej Europy. Huta ta była też pierwszym i jedynym wytwórcą najważniejszego odznaczenia: Krzyża Żelaznego. Reden osiadł w Bukowcu na Dolnym Śląsku i stworzył pierwszy park krajobrazowy, Baildon osiedlił się na stałe w Gliwicach, żeniąc się w 1804 roku i zamieszkując w kamienicy na gliwickim rynku. Zmarł w wieku 74 lat w 1846 roku w Gliwicach. Został pochowany na Cmentarzu Hutniczym w Gliwicach.
W latach trzydziestych XX wieku powstał całkowicie nowy kanał mający 40 kilometrów i 600 metrów długości. Stary – kłodnicki, został w większości zasypany (dziś biegnie nim Śląska Trasa Średnicowa). Pokonanie kanału przez barki, mimo różnicy poziomów wynoszącej 43,60 metrów, umożliwiało 6 śluz. Jeszcze dziś wzbudzają one podziw. Śluzy Kłodnica i Dzierżno mają wysokość spiętrzenia wody 11 metrów. Sercem śluzy jest sterownia z przeszklonym mostkiem, architektonicznie nawiązującym do funkcjonalizmu okresu międzywojennego. Kanał Kłodnicki był pionierskim dziełem dwóch geniuszy techniki, był dla Górnego Śląska tym, czym dla chorego organizmu jest udrożnienie całego krwioobiegu. Kanał Gliwicki był popisem zbiorowej myśli technicznej. I z pierwszego dokonania, i z drugiego, możemy być bardzo dumni.
Znaczenie dla Śląska Bramy Morawskiej?
Szczególnie dla wydarzeń z zamierzchłej i dawnej przeszłości istnienie tak wyraźnego przejścia między wysokimi pasmami górskimi jest fundamentalne. Często czytamy w wiadomościach z dziedziny archeologii (dotyczących epok dawnych): „jest to jedyne tego typu znalezisko na obszarze na północ od Alp” – i dotyczy to wykopalisk na terenie Śląska (i całej Polski). Przez Bramę Morawską przechodzili i pierwsi myśliwi szukający nowych terenów po opuszczeniu lądolodu, Celtowie, ze swych siedzib w Bohemii, rzymscy kupcy na szlaku bursztynowym, rzymscy legioniści w poselstwach do królów plemion germańskich. Przez Bramę Morawską wchodził też wróg: plemiona Gołęszyców nie zdołały obronić Bramy przed najazdem władców Państwa Wielkomorawskiego, a potem czeskiego.
Co z najwyższym szczytem Górnego Śląska, Pradziadem?
Byłby najwyższym szczytem Śląska i Sudetów, gdyby doliczyć wieżę telewizyjną stojącą na jego szczycie, na którą wjechałem windą i rozkoszowałem się widokiem. Do Pradeda należy zresztą rekord „rozległości widoku”. Wzrok z niego sięga na 250 kilometrów w dal. Jest zaś jedynie najwyższym szczytem Górnego Śląska, Moraw i Sudetów Wschodnich. Ostatnio zaobserwowałem nagły wzrost zainteresowania wędrówkami po rejonie pasma Jesioników. Jesioniki – szczyty obłe choć majestatyczne, są idealnym miejscem dla tras pieszych, rowerowych. Kto raz wszedł na Pradeda lub sąsiednie szczyty, wracać tam będzie wielokrotnie. Być może dlatego, że korzystał z czeskiej infrastruktury turystycznej – doskonale przygotowanej, z przystankami (czy u nas byłoby to możliwe), gdzie za zabrany napój, owoc, czy ciastko zostawiało się pieniądze, gdyż nikt tego sklepiku nie prowadził, jedynie od czasu do czasu uzupełniał asortyment. Gdy człowiek nabrał już kondycji i porozkoszował się naturą i widokami, może jeszcze zaczerpnąć najświeższego powietrza w Europie (codzienne badania to potwierdzają bezspornie) w uroczym małym uzdrowisku Karlowa Studanka położonym na zboczu Pradziada. Pradziad wznosi się na ziemi, na której największym miastem jest Bruntal. To śląskie miasto jest zarazem najstarszym miastem w Czechach (na Śląsku starsza jest np. Złotoryja). Ziemia ta przeszła po wojnie trzydziestoletniej na własność Zakonu Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie – czyli „Krzyżaków”. Z tym, że bardzo negatywną ocenę ich działalności wystawił w Polsce Sienkiewicz. Na Śląsku, także tym obecnie czeskim, cieszą się wielkim poważaniem. Dramat sceniczny o nich napisał największy śląski poeta Josef von Eichendorff , epopeję historyczną stworzył Gustaw Freytag z Kluczborka. Ich własnością są zamki Bouzov i Sovinec, tętniące życiem turniejowym i występami trubadurów. Będąc w okolicy Pradeda nie można ominąć Jesenika – miasta śląskiego z uzdrowiskiem genialnego amatora hydroterapeuty – Wincentego Priessnitza od którego pochodzi nazwa prysznica. Proszę wystukać te nazwy i zobaczyć zdjęcia – to nas czeka pod Pradziadem!
Czy Kotlina Kłodzka to też Śląsk?
Region geograficzny Kotliny Kłodzkiej, będący administracyjnie Hrabstwem Kłodzkim, zawsze zdecydowanie wyróżniał się spośród innych krain Śląska. Otoczony ze wschodu i zachodu górami, przecięty południkowo Nysą Kłodzką, otwarty wąsko od południa i północy, stanowił zwartą i jednorodną krainę geograficzną. Po zakupie tej ziemi i ustanowieniem jej jako prywatną własność przez królów Czech, został Hrabstwem Kłodzkim, w którym wpływy czeskie są do dziś widoczne na każdym kroku. Nawet po II wojnie światowej Czesi domagali się przyłączenia kotliny do ich państwa i dopiero arbitralna decyzja Stalina rozwiała ich nadzieje. Dziś o czeskiej dominacji w przeszłości świadczą dzieła sztuki (most w Kłodzku to mniejsza kopia Mostu Karola w Pradze, powszechne są tu figury św. Nepomucena i pomniki Trójcy Świętej (kolumny wotywne). Jeszcze niedawno dekanat kłodzki należał do archidiecezji praskiej, nie wrocławskiej, zaś w okolicach Gór Stołowych istniał „czeski kątek”, gdzie ludzie z obywatelstwem niemieckim mówili w archaicznym czeskim (rozmawiałem w latach sześćdziesiątych z paroma osobami w Jakubowicach koło Kudowy Zdroju, gdzie jeździłem na kolonie). Kotlina Kłodzka skrywa jeszcze skarby słabo znane w Polsce, choć z uwagi na ich drogocenność mogące w innych częściach Europy zalśnić swoim blaskiem, jak bazylika w Wambierzycach, kościoły warowne, Międzygórze z drewnianymi willami wzniesionymi przez Mariannę Orańską.
Tarnowskie Góry. Czym miasto jest dla Pana, skąd umiłowanie szeroko rozumianego Śląska?
Tarnowskie Góry to przykład genius loci miejsca oddziałującego ożywczo i magicznie. W przypadku mojego miasta twórcze fluidy płyną wraz z wodami podziemnych wyrobisk kopalni srebra. I dziś woda z Szybu Staszic należy do najzdrowszych i najsmaczniejszych na Górnym Śląsku. Miasto i szerzej – miejsce (bo też i okolice: Świerklaniec, Nakło, należą do niego) zauroczyło wiele osób w przeszłości i teraz. Mój Przyjaciel, profesor Jan Miodek, Honorowy Obywatel Tarnowskich Gór, potrafił o swym ukochanym mieście mówić przy każdej okazji, w co drugim odcinku swego popularnego poradnika językowego. Mieszkańcy Tarnowskich Gór stworzyli ewenement tego miasta. Tu powstało pierwsze w Polsce stowarzyszenie regionalne: Stowarzyszenie Miłośników Ziemi Tarnogórskiej, które założyło gazetę „Gwarek”, zaczęło organizować jedno z pierwszych, a na pewno najlepsze święto miasta: Dni Tarnogórskich Gwarków. Jeden z filarów Stowarzyszenia – sztygar Alfons Kopia wprowadził się wraz z rodziną do mającej być wyburzoną kamienicy przy rynku i własnym kosztem ją remontował. Później założył w niej muzeum i restaurację „Sedlaczek”. Setki osób po ciężkiej pracy penetrowało spontanicznie i za darmo podziemia tarnogórskie planując otwarcie Zabytkowej Kopalni Srebra. Niektórzy, jak inżynier Franciszek Garus przypłacili to życiem. Dziś organizacja społeczna prowadzi kilka obiektów, zatrudnia setki osób, obraca miliardami. Niedawno na wniosek Stowarzyszenia i wskutek jego tytanicznej pracy Kopalnia Zabytkowa i 12 pokrewnych obiektów została wpisana na światową listę UNESCO. Czy takie zauroczenie, zamiłowanie da się wytłumaczyć inaczej jak oddziaływaniem magii – tej oczywiście najszlachetniejszej, najbielszej? Ja oczywiście też znalazłem się w polu oddziaływania tej magii.
Podczas studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim miałem to szczęście znaleźć się w centrum najwybitniejszych dokonań kultury polskiej. Byłem na słynnych spektaklach Wajdy, Swinarskiego, Axera, spektaklach Teatru Stu Jasińskiego, brałem udział w życiu Piwnicy Pod Baranami itd., itd. Chodziłem na wykłady legendarnych już wykładowców historii i historii literatury. Byłem zauroczony kulturą polską – tą z przeszłości i tą mi współczesną. Zazdrościłem kolegom z Krakowa, Kielc i Tarnowa tego dziedzictwa. Sam bowiem (tak wtedy myślałem) byłem synem zdegradowanej, zadymionej ziemi, której dziedzictwo to czarne diamenty, owoc ciężkiego znoju. Widziałem w oczach kolegów iskierki poczucia wyższości, a u najbliższych mi – lekkiego współczucia. Taki był bowiem w edukacji polskiej nadrzędny od 1922 roku, gdy część Śląska dostała się Polsce, cel: o historii Śląska, a tym bardziej historii kultury, sztuki, od chwili zrzeczenia się praw do niego przez Kazimierza Wielkiego, nie mówić nic. Dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych, na fali ruchów regionalnych zacząłem docierać do materiałów o istocie, historii tego, co zwie się Śląsk, o tym, że zasadźcami czyli założycielami Krakowa byli Ślązacy, że wraz ze świętym Jackiem Odrowążem, jego wujem Iwo i błogosławionymi z tej samej rodziny z Kamienia Śląskiego Czesławem i Bronisławą byli osnową zjawiska nazywanego przez potomnych: Lux ex Silesia, Światło ze Śląska powstałego na oznaczenie eksportu dóbr materialnych i cywilizacyjnych, tworów kultury i myśli ludzkiej, zdobyczy nauki – na wschód. Wychowany na poezji wieszczów, nauczony zachwytów nad opisami dworków na Litwie i nadniemeńskich krajobrazów, dopiero jako dorosły człowiek dowiedziałem się, że wielki śląski poeta Józef von Eichendorff spod Raciborza opisywał Odrę i bardziej swojskie zagajniki nie wiem, czy nie piękniej. Nie mówię już o noblistach śląskich oraz plejadzie muzyków i poetów. To, czego się dowiedziałem, zawierałem w wydawnictwach. Wydałem „Ilustrowaną historię Śląska w zarysie” oraz „Lux ex Silesia” niepozorne książeczki przeznaczone do rozdawania w szkołach i przeprowadzania na ich bazie lekcji. By młodzież wiedziała co to jest Śląsk. By była dumna z dziedzictwa tej ziemi. Nie ma bowiem nic smutniejszego niż człowiek pozbawiony tożsamości. Śląsk traktuje się w różny sposób. Pomijam tu osoby niedouczone (lub złośliwe), które Śląsk sprowadzają do województwa śląskiego. Wielu jest wszakże takich, którzy Śląsk ograniczają do tej jego części, gdzie żyją jeszcze jego rdzenni mieszkańcy mówiący językiem śląskim. Ja tak nie uważam. Jest to zaściankowe i zamyka drogę ku przyszłości. Ja kocham Śląsk w całości, w jego geograficznych i historycznych granicach. Bliska mi jest Pobiedna pod Gryfowem Śląskim zarówno jak Brynek przy Tworogu i cieszę się jak coraz więcej potomków przybyszów z Kresów wrasta w tę ziemię i uważa ją za swoją. Powtórzę na koniec za Horstem Eckertem – Janoschem, twórcą Cholonka: „Śląsk to moja religia”.
O czym będzie następna Pana książka?
Wspomniałem już o broszurze „Lux ex Silesia”. Z broszurki powstała kilkusetstronicowa książka o najwybitniejszych ślaskich przedstawicielach duchowieństwa, o szkołach i nauczycielach, lekarzach i matematykach, muzykach i kompozytorach. Na poetów, wynalazców, pisarzy przyjdzie jeszcze czas. Póki co plany wydawnicze czekają na realizację. Kontynuuję powoli „Śląsk magiczny”. Będzie on o rzekach, jeziorach, stawach, źródłach i lasach – czyli można się spodziewać dużo, dużo magii i dziwnych zjawisk. Nie spieszę się z pisaniem, gdyż muszę najpierw zobaczyć do ilu rąk dotrze wydany kilka miesięcy temu „Śląsk magiczny” i jakie wywarł wrażenie.
Dziękujemy za rozmowę.
Bardzo dobro ksiōnżka. Czytomy cołkōm familiōm. Jakby szło to rozszerzyć ôo zdjyńcia to byłoby blank fajnie. Terozki pocisna jōm teściowi. Aż bych na rajza sśniom jechoł!
10/10