Oleszczyk: Śląskość przestała być wstydliwa
O Śląsku i jego filmowych odbiciach, ale też i o Hollywood. Z dr Michałem Oleszczykiem, historykiem kina, wykładowcą Wydziału „Artes Liberales” UW, krytykiem filmowym oraz z twórcą podcastu spoilerMaster, rozmawia Roman Balczarek.
R.A.B: „Ślązak z urodzenia i przekonania”. Tak można przetłumaczyć ostatnie słowa Pana biogramu w mediach społecznościowych. Czym jest dla Pana śląskość w takim razie?
Michał Oleszczyk: Jest czymś ciągle odkrywanym. Częścią mojej tożsamości, co do której nie byłem nawet świadom, kiedy ona się formowała. Myślę, że zdefiniowałbym śląskość jako pewną odrębność, niezależność i szacunek do ludzkiej pracy. Porównałbym to do etosu pracy, którzy przekłada się na dumę z niej, gdy człowiek rano idzie na szychta. Tak bym to krótko podsumował, ale to bardzo skomplikowane. Dorastałem w latach 90., gdy oficjalnej edukacji zacierało się ślady regionalizmów i nie mówiło się o tym. Historia, której się uczyliśmy była historią warszawskiego centrum. Dopiero później i samodzielnie odkrywałem tą tożsamość. Śląskość definiowana jest przez szlachetność codziennego życia i wieli szacunek do pracy oraz przez niechęć do cwaniactwa.
Pozytywizm w postmodernistycznym świecie można by rzecz. Jeśli pomyślimy o filmowej wizji Śląska to natychmiast – wręcz instynktownie – przychodzi nam na myśl Kazimierz Kutz i jego filmy. „Sól ziemi czarnej” z 1969 oraz „Perła w koronie” z 1972. Są to filmy bliższe propagandzie czy faktycznemu obrazowi śląskiej ziemi?
Trudno powiedzieć. Dla większości ówczesnych Polaków – którzy byli docelowym odbiorcą filmu – Kazimierz Kutz przede wszystkim definiował śląskość. Tej śląskości na mapie nie było. Nie była ani celebrowana, ani eksplorowana. Tam zawsze było podejrzenie o elementy kultury niemieckiej, które w PRL nie były dobrze widziane. Paradoksalnie Śląsk i jego kapitał był niezwykle ważny dla powojennej odbudowy Polski i tego jak działał PRL. Czy jest w filmach Kutza element propagandowy? „Perła w koronie” jest na pewno filmem głęboko lewicowym w kontekście mówienia o godności robotniczej i strajku robotniczego. Ale nie widziałbym tego jako propagandę, tylko jako coś zgodnego przekonaniami Kutza, który miał właśnie taką lewicą wrażliwość, Na tle innych filmów, które były produkowane z wyrachowania i w których te elementy szacunku dla kultury robotniczej były wykalkulowane i wcale nie należały do przekonań reżysera, stanowisko Kutza jest nie- zwykle autentyczne. On naprawdę tworzy swoją hagiografię Śląska, opowiadając swój Górny Śląsk Polakom. Tworzy to jednocześnie w świetnym stylu filmowym. To są piękne filmy wizualnie i niesamowicie plastyczne. Ciekawy jest akcentowany w nich wymiar religijny, który to nie musiał być mile widziany w PRL. Filmów Kutza nie nazwałbym propagandą, a rodzajem mitotwórstwa Kutza.
Jeden z krytyków filmowych w latach 80. stwierdził, że „Po filmach Kutza każdy chciał być Ślązakiem”. W ostatnich latach pogląd na temat twórczości tego reżysera zaczął się zmieniać. Szczepan Twardoch rozpoczął swoją małą krucjatę przeciwko tej wizji Śląska. Słynna już scena mycia nóg, którą to Twardoch obalił jako wymysł Kutza, a nie prawdziwy zwyczaj. Poza tym ukazano ten specyficzny patriarchat, który tak naprawdę wyglądał zupełnie inaczej. Czy przystoi zatem artyście taka wizja, czy może powinien bardziej realistycznie przedstawić Śląsk?
To jest wizja Kazimierza Kutza, on mitologizuje tą rodzinę i rzeczywiście pokazuję ją w ujęciu patriarchalnym. Widzimy scenkę witania ojca po powrocie z szychty, widzimy rytuał mycia nóg. Ojciec jest w centrum, ale jednocześnie mam wrażenie że w filmach Kutza jest bardzo dużo szacunku do śląskich kobiet. Wrażliwość z jaką prezentujemy role płciowe cały czas się zmienia. Nie mam żadnej wątpliwości, że gdyby Kutz pokazał rodzinę lat 30. zgodną z wizją ruchów emancypacji kobiet lat 70. to byłaby to karykatura. On jednak pokazał rodzinę która była oparta na patriarchacie. Nie przekreśla to faktu, że Górny Śląsk jest bardzo mocno matriarchalny. Gdy ojciec pracował – jak to było najczęściej – pod ziemią to matka dzierżyła władzę na tej ziemi. Ostatnia rzecz jaką bym po- wiedział o śląskich kobietach to to, że są słabe. To widać w całej kulturze i w języku. W tej ostrej i bezpośredniej mowie, która mówi jak jest. Nie wiem kto by widział śląska kobietę jako zahukaną i cichą. Śląsk to kraina silnych ludzi. Kobiety i mężczyźni są w tej kulturze czasem uparci, czasem nieznośni, cały czas zmagają się o władzę w rodzinie, ale to nie jest klasyczny patriarchat. Jeśli chodzi o budżet to rola decyzyjna przypadała zawsze matce, a to jest ważne kto dysponuje pieniędzmi. Te elementy są u Kutza, ale myślę ze on miał mniejszą wrażliwość na postaci kobiece. Poza tym widać jak nierealistyczny jest makijaż kobiet. To jest ukłon w stronę mody lat 70. Ale z płcią na Śląsku jest różnie. Pomyliłby się ten kto upatrywałby się na Górnym Śląsku twardego patriarchatu, bo jest to kultura w której i mężczyźni i kobiety funkcjonują jako mocne podmioty.
Zastanawiam się czy można określić rolę ojca jako rękę boga? Jako kogoś nieobecnego na co dzień, ale posiadającego ostateczną moc decyzyjną.
Myślę,że coś w tym jest. Proszę pamiętać, że mówimy o kulturze gdzie postać rodzica była czymś świętym. Matka miała takie samo prawo wymierzać kary cielesne jak ojciec. Ta ręka była twarda. Z dzisiejszego punktu widzenia trudne jest to, że była to kultura mocnego wychowania, wręcz przemocowego . Wola rodzica i hierarchia w relacjach rodzic-dziecko była niezachwiana. Ale jest coś w tej nomenklaturze, o której Pan powiedział. Zarówno kobiety i mężczyźni w tej kulturze klasy robotniczej, która jest trzonem Górnego Śląska, byli niezwykle ciężko pracujący. Ja nie wiem czy moja babcia kiedyś odpoczęła i też nie wiem czy mój dziadek za dużo odpoczął. Oni bardzo ciężko pracowali przez całe życie, a należeli do pokolenia, które przedstawił Kutz w swoich filmach.
Oprócz filmów Kazimierza Kutza pod koniec lat 80., powstał inny film, który pokazał Górny Śląsk z zupełnie innej perspektywy. Mowa o „Magnacie” Filipa Bajona. Czy to oznacza, że koherentny portret tak zamkniętej społeczności może stworzyć ktoś spoza niej?
Najwyraźniej tak. Udało się to Bajonowi. On patrzy jednak od drugiej strony, od strony rodziny Hocheberg von Pless, a nazywanej w filmie von Teuss. Widzimy Górny Śląsk od strony niemieckiego kapitału, dzięki któremu ten region się rozwinął. Bajon nie patrzył od strony strajkujących górników, a właścicieli kopalni. Filip Bajon, który jest z Poznania rozumie wartość pracy i skuteczności politycznej, bo tzw. powstania śląskie to jedno a wielkopolskie to drugie. Bajon jest zafascynowany arystokracją i pograniczem kulturowym co pokazał w niedawnym „Kamerdynerze”. On widział siebie jako polskiego Viscontiego, który pokazuje pogranicza, rody magnackie, pół słowiańską, pół germańską kulturę. Bajon patrzy od innej strony i tworzy coś w rodzaju sag. Może coś w rodzaju delikatnego dialogu z Wajdą i jego „Ziemią Obiecaną”, gdzie Wajda pokazał tygiel kapitalistyczny.
Skoro mowa o Wajdzie i inspiracjach Bajona; oglądając „Magnata” przyszła mi na myśl inna inspiracja, z zachodu. Mianowicie twórczość Orsona Wellesa i jego dwa pierwsze filmy, czyli „Wspaniałość Abersonów” i „Obywatel Kane”.
Nie wiem czy Bajon kształtował tak swój film,, ale jest to ciekawe pytanie. Rzeczywiście „Wspaniałość Ambersonów” jest świetnym porównaniem. Sam zawsze doszukiwałem się nawiązań do filmów Viscontiego, „Zmierzchu bogów” i do filmów o arystokracji włoskiej. Wiem, że Bajon w latach 70. spędził dużo czasu w Londynie. Możliwe, że oglądał tam Wellesa i nie zdziwiłbym się, gdyby „Wspaniałość Ambersonów” była odniesieniem. Trzeba porównać dokładnie, ale myślę że jest jakiś trop. Można też zapytać Bajona.
Był już Orson Welles zatem przenieśmy się chwilę z naszego hajmatu za ocean, do USA. Hollywood od wielu lat zmaga się z problemem rozliczenia rasizmu. Czasem robi to lepiej, czasem gorzej. Kilka miesięcy temu głośny zrobił się temat usunięcia „Przeminęło z wiatrem” z HBO MAX i jego powrotu z komentarzem tłumaczącym obecność rasizmu w filmie. Jak Pan ocenia taki rewizjonizm historyczny w filmach?
Ogólnie rzecz biorąc jestem ostrożny odnośnie rewizjonizmu historycznego, który każe stawiać teraźniejszość na pierwszym miejscu i oceniać przeszłość pod pręgierzem chwili obecnej. „Przeminęło z Wiatrem” było filmem bardzo kontrowersyjnym i oprotestowanym od pierwszego dnia wyświetlania, a nawet wcześniej. To że w Polsce nie mamy tej debaty, nie znaczy, że nie toczy się ona w USA od momentu rozpoczęcia produkcji. Powieść Margaret Mitchell absolutnie idealizuje świat Południa USA sprzed wojny secesyjnej i nawet nie zadaje pytania odnośnie podmiotowości czarnych niewolników. Prezentuje za to porządek przed wojną jako naturalny ład, którego czarni są nawet beneficjentami. Od momentu ogłoszenia ekranizacji zaczęły się kontrowersje, a film był wielokrotnie oprotestowany. Producent David O. Selznick starał się je ograniczyć. Na przykład w powieści jest próba gwałtu Sclarlet O’Hary przez czarnego rekruta. W filmie zmieniono go na białego. Selznick wiedział, że jeśli nie zmieni tego to rozgrzeje tym rasistowskie nastroje i dojdzie zapewne do linczu. Ta kontrowersja trwa od 80 lat i znowu powraca przy okazji ruchu Black Lives Matters. Nierówności w USA istnieją, nie należy jednak wycinać ani minuty filmu, a komentarz kompetentnego historyka jest czymś co warto wyświetlić przed filmem. Zwłaszcza przed takim, który dotyka kontrowersyjnych kwestii. Należy ten film ogląda, mówić o nim, uczyć się o nim, a może on być wstępem do poszerzonej wizji historii Stanów Zjednoczonych.
„Przeminęło z wiatrem” otrzymało wspomniany komentarz. Zastanawia mnie, że z kolei „Narodziny Narodu” Grifitha już nie. Ten film przecież doprowadził do odrodzenia się Ku Klux Klanu w 1915.
Ten film jest już ledwo pokazywany, Nie wyobrażam sobie, aby HBO wyświetliło w dzisiejszych czasach 105-letnie „Narodziny Narodu”. One obrosły taką niesławą, że nikt nie wątpliwości co do wymowy. Ten film pomógł w powstaniu nowej wersji KKK. Najbardziej niepożądaną na świecie rzeczą według tego filmu jest małżeństwo mieszane. Mieszanie ras dla Griffitha jest nie do przyjęcia. Jednoczenie ten film jest znakomicie zrealizowany. Nadal uważam jako historyk kina, że należy znać ten film, który był ważny jeśli chodzi o rozwój kina czy rozwój gatunku jakim jest film historyczny, film epicki. Ostatnio nawet oglądałem go ze studentami w ramach zajęć z kina niemego i skrytykowali oni bardzo wymowę filmu, ale potrafili się jednocześnie zachwycić stopniem rekonstrukcji historycznej i realizacji.
Wracając na Śląsk, czy „Sól ziemi czarnej”, która jest propagandą historyczną nie powinna zostać opatrzone podobnym komentarzem? Kutz przecież nie mógł pokazać bratobójczej wojny domowej tylko szlachetne powstania o przyłączenie Śląska to Polski.
Każdemu filmowi historycznemu powinna towarzyszyć rozmowa o nim, od dnia premiery. „Popioły” Wajdy też były niezwykle kontrowersyjne. Dyskusja w 1966 na temat tej wizji historii Polski była bardzo zagorzała. Z drugiej strony w latach 60. gdy Kutz dopiero tworzył swój Śląsk, nie było miejsca na taką dyskusję. Dziś jest inaczej: mamy Szczepana Twardocha, Annę Dziewit-Meller i Michała Smolorza. Takie wstępy powinny być wygłaszane, ale nie ex katedra „uważajcie co teraz zobaczycie”, tylko trzeba powiedzieć „ten film został zrobiony wtedy, przez takich ludzi, w takim systemie”. Trzeba zwrócić uwagę na pozytywną stronę, ale też na stereotypy. Na tym polega rola historyka kina. I nasza rola jako widzów też polega na tym, żeby podchodzić do filmów z pewną dozą podejrzliwości. Jeśli film ma 50 lat to na pewno jest jakiś ślad tamtych czasów. Podsumowując: jestem jak najbardziej za takimi wstępami.
Podczas naszej rozmowy kilkukrotnie już został wspomniany Szczepan Twardoch. Jak Pan ocenia jego twórczość?
Wiem że dla każdego pisarza to jak potwarz, ale cenię Twardocha przede wszystkim za jego publicystykę. Cenię jego cięte pióro i że mówi to co myśli. Twardoch wykreował się jako głos Śląska. To jest ogromny krok do przodu względem Kutza, ale Twardoch mówi inaczej o śląskości. Podoba mi się , że zaczyna on narzucać sposób mówienia o śląskości nie z perspektywy mniejszości, która prosi o uznanie czy o parę okruchów z pańskiego stołu, a mówi z perspektywy uderzenia pięścią z stół. Pewnego rodzaju gniewu. Solidaryzuje się z tym gniewem i uważam, że za długo Ślązaków wpychano w stereotypy. To jest wystarczająco piękny i ciekawy region z fascynująca historią, że można czerpać dumę z przynależności do tej kultury. Z tą dumą idą jednak zobowiązania. To nie jest kultura, która by pozwalała na szowinizm. Śląsk stawia na mocne wymagania wobec jednostki, ale daje jednocześnie poczucie wspólnoty.
Czy biorąc pod uwagę naszą obecną sytuację w polskiej kulturze jest miejsce dla Śląska w mainstreamie trzeciej dekady XXI wieku?
Oczywiście że tak. Śląsk przestał być wstydliwy. To jest coś co dla młodego pokolenia może być mniej wyobrażalne. Pamiętam jakim brzemieniem była śląskość jeśli chodzi o pochodzenie czy o język śląski. To jeden z powodów dla których się buntowałem się przeciwko językowi śląskiemu, czego teraz żałuję. Moi rodzice godali. Bardzo się buntowałem przeciwko temu, bo to było bardzo mocno sklasyfikowane jako coś gorszego. Nie słyszało się tego języka w telewizji z wyjątkiem może „Soboty w Bytkowie” i kilku programów regionalnych. Gdybym dziś dorastał, gdy Śląsk jest modny i ukazał się Twardoch oraz Dziewit-Meller, to bym inaczej do tego podszedł. Ludzie polubili Śląsk. Śląsk jest „sexy” i nikt nie powie, że to obciach. A jak dorastałem to obciachem było się przyznać. Dziś powiedzieć w Warszawie, że jest się ze Śląska to od razu słyszy się, że „to jest super , to jest to”. Śląsk jest fajny i ludzie go wreszcie polubili. Ten proces zajął jednak 20 lat.
Roman Balczarek – student Indywidualnych Studiów Międzyobszarowych na Uniwersytecie Wrocławskim lub jak kto woli, na Śląskim Uniwersytecie im. Fryderyka Wilhelma w Breslau. Ślōnzok, tarnogórzanin, współautor fanpage’a „Na krańcu Królestwa, Am Ende des Reiches”. Miłośnik kina i Śląska .
Szczerze mowiac, kiedy mieszkalem w Lublinie mialem (sam nie wiem dlaczego) takie nie najlepsze wyobrazenie o Slasku oparte tylko na obrazkach z kronik PKF, filmach Kutza i… niczym. A potem pojechalem tam do pracy i mozna powiedziec, ze sie zakochalem. I w Slasku i ludziach i mentalnosci i gwarze. Moim zaniem pan Oleszczyk doskonale ocenil i opisal relacje damsko-meskie i role oraz sile slaskich kobiet! Nie ujmujac niczego slaskim mezczyznom.
Dziwny koncept. Pisanie że coś nie jest sugeruje, że jednak w szczerym wnętrzu jest. Jeśli nastawienie jest pewne siebie, to ślaskosc prowokuje, jest jak czerwona płachta na byka.