Monika Neumann: Przemyślenia drewnianej skrzyneczki
Maleńka, drewniana skrzynka wielce się dziwuje. Słyszała, jak ktoś burknął o niej, że jest trumną, chociaż rozmiarami bardziej przypomina trumienkę. Niedbałość, z jaką została zbita, byle jakie drewno i nie do końca foremny kształt nie odbierają jej co prawda pewności siebie, z którą maleńki mebelek wszedł w świat, ujmuje jednak zwyczajowej dostojności, z jaką kojarzone są tego typu ekwipunki. Nie to, że drewniana skrzyneczka miała wiele okazji, by rozmawiać z innymi o podobnym przeznaczeniu. Zwykle tak się składa, że trumnę czeka podobny los, jak nieboszczyka, któremu towarzyszy w ostatniej, skrapianej żalem i żałobą podróży. Jednak nawet w świecie drewnianych skrzynek, zawartym w czterech ścianach stolarni, lub wiaty ustawionej na podwórku gospodarza, rozmowy roznosiły się szybko i nosiły opiłki drewna w zakurzonym powietrzu.
Jeszcze bardziej drewniana skrzynka, święcie przekonana o swoim przeznaczeniu towarzysza ostatniej podróży, gdy słyszy dochodzące ją, nad wyraz nietypowe dźwięki. Deski pokrywające podłogę pomieszczenia wibruję w rytm wytyczany przez regularne uderzenia w bęben i wprowadzają jej całkiem prywatne, intymne deski w równie rytmiczne wibracje, wstrząsy i uderzenia.
-Szła dzieweczka do laseczka, do zielōnego…
-Ahaha- wtóruje roześmiany, spocony i nieco brzuchaty młodzieniec odziany w strój księdza. Poza tym strojem nic nie przypomina w nim wielebnego pfarŏrza, ale co tam może wiedzieć skrzynka, która z kościołem miała tyle wspólnego, co ręce samozwańczego stolarza, który ją zbudował i pewnie kiedyś wody święconej na palce na znak krzyża nabierał.
Skrzynka dziwuje się jeszcze bardziej, gdy wyprowadzana jest na salę. Procesji przoduje niepoważny pfarŏrz, zaś skrzyneczkę trzyma bez mała czterech chłopów, którzy dość zabawnie tłoczą się pod nią, bo szerokość ich ramion ma więcej centymetrów, niż jej najdłuższa deska. Dziwuje się, gdy widzi żałobników zebranych, roztańczonych, panny zarumienione, wymalowane nieadekwatnie do smętnej okazji, kawalerów o spoconych skroniach, obejmujących swoje partnerki. W sali panuje półmrok, w rogu siedzi kilku grajków, powietrze pachnie potem, dymem papierosów i alkoholem.
Skrzyneczka dziwuje się, gdy otwierane jest jej wieko.
-Prziniyście sam tego basa, co nōm go grzebać trza. Ale wartko. Pfarŏrz jutro musi popiōł na Popielca sypać- krzyczy jeden z kapeli i wymachuje ręką, w której znajduje się rzeczony instrument.
-A kaj! Jesce niy ma dwōnŏstej!- wybrzmiewa ponad salwę śmiechu odpowiedź odważnego młodzianka.
Skrzyneczka dziwuje się, bo w powietrzu unosi się coś wyjątkowego, niemal uroczystego. Spogląda w twarze tych ludzi, takich wesołych, roztańczonych, zatrzymanych przez moment w czasie. Śmieją się, ale ten śmiech jakiś taki gorzki, jakby ostatni, wybrzmiewa przez niego tłumiony żal i powaga.
-Dŏwej sam wartko. Kastelka cekŏ, trza jã pokropić i basa pogrzebać.
-Ciś Antek z tym basym!- wołają dziewczyny zgromadzone najbliżej sceny.
Muzyk w końcu zawierza głowę i zmierza w kierunku procesji żałobnej.
–A miynili muter, ze kiej cowiek sie dobrze bawi, to cas w miejscu staje. A to nie prŏwda. Wartko leci.
-Ja, synu. Tak to jes. Terŏski włōz grajśki do trumny i pochowōmy ja na kirchhofie po bożymu.
-A Pōn Bōcek pozwoli, zebych jŏ jesce jedna piosynka zagroł. Lustig ist das Zigeneurleben, a?
-Ô dwōnŏstej be kōniec, bo to przeca bandzie jus Popielec.
-Ale do dwōnŏstej mōmy cas?- zapytał grajek. W odpowiedzi usłyszał uderzenia dzwona kościelnego, który znajdował się bardzo blisko sali wiejskiej.
Skrzyneczka, nowo mianowana Kastelką, nie mogła się nadziwić, co to się w niej znalazło i jak szybko zrobiło się wokoło niej zupełnie ciemno i cicho, jakby faktycznie pogrzebano w niej całą muzykę, wszelki śmiech, taniec i zabawę. Wtedy pojęła skrzyneczka, że bardzo ważne zadanie na niej spoczęło. Odtąd przechowywać musiała całą ludzką radość, której symbolem stał się ten pozornie prosty instrument, skarb bardzo ważny, bo będący wyrazem dobroci spoczywającej w ludzkich sercach.