Mōnika Neumann: Nocnica

Piyrwej. Jedno słowo mieszczące w rozpiętości swoich liter tak wiele znaczenia. Piyrwej w ustach modej dziołchy rysuje okres błogiego dla niej dzieciństwa, lata przepełnione lekkością i nieświadomością naiwnego i szczerego dziecięcego umysłu. Piyrwej w ustach starca roztacza przed oczami słuchacza zupełnie inny świat sprzed ery cyfryzacji, czasoprzestrzeń zwaną już historią, tak nieosiągalną, jak twarze tych, którzy razem z tym czasem odeszli.

Piyrwej sam oznacza bliżej nieokreślony okres, w którym duchy tej śląskiej krainy wciąż krążyły na wolności, domagając się od człowieka swoich praw. Zaglądały przez okna do domów, do stodół, spoglądały na inwentarz. Odpędzane pobożnością i modlitwą, wciąż wracały i kładły swe zimne dłonie na ramionach nieuważnych, czasem by żartować, w końcu dobry wic to rzecz tak typowa dla śląskiego ducha, jak rumieniec typowy jest na licach młodej dziewczyny, czasem by postraszyć, upomnieć i napastować, bo powaga wpisana została na stałe w charakter tej ziemi, podobnie jak zmarszczki na pergaminowej skórze starca.

Wtedy to, gdy jesień kładła się na połacie lasów, na łąki, na miasta i wioski, malując świat na nowo, krainy spowijała mgła. Mgła ta, inaczej, niżeli dzisiejsza, która zachowała już tylko ułamek swojej pierwotnej mocy, mlecznym światłem o świcie i o zmierzchu oślepiała świat, wylewała się z wszystkich krzipopōw, a razem z nią te siły, które człowiek wciąż próbował od siebie odpędzać. Drzewa, powoli łysiejące, wyciągały wysoko ramiona, w swoich przysłoniętych rysach przypominając tonącego człowieka. Wyciągały ku niebu swoje skarby, te jednak, skromne i niezbyt łase na bogactwa tego świata, rzucało je nazŏd ku ziemi.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Złoto tego listowia lśniło wilgotnie pod stopami tych, którzy w mgle iść musieli przed siebie. Spoglądali na pozostawione po tych mocach łzy, maleńkie, migoczące perełki, czasami przemienione w lodowe igiełki wkuwające się w wszystko, co wciąż żywe, gdy mróz przeganiał ją znów ku podziemiom.

Dej pozōr tyż:  Na gōrnoślōnskich szportplacach, 13.04.2025

Piękny był ten świat, przepełniony barwami i odmianami światła, które dzisiaj już ciężko dostrzec, ale i niebezpieczny i niełaskawy dla zuchwałego i nieroztropnego człowieka.

Taką właśnie duszę posiadał Norbert i ku jego nieszczęściu przyszło mu właśnie żyć i zaniknąć w tym bliżej nieokreślonym piyrwej. Norbert nie odznaczał się niczym szczególnym, był młodym podrostkiem, jakich wiele na świecie. Pod jego nosem jaśniała słomkowa szczecina pojawiającego się powoli wąsa, której wtórował jeden pojedynczy włos na podbródku. Szczęka zaczynała zaznaczać swój kwadratowy, niemal już męski kształt, oczy jednak wciąż nosiły w sobie chłopięcą łagodność, którą młody człowiek starał się maskować frechownym uśmiechem. Był już wysoki, wyższy od fatra, od opy, ale wciąż niższy od bracika. Jego ramiona zdradzały skłonność ku rozrośnięciu się wszerz, zaś długie i chude nogi niezgrabnie stawiały kroki, jakby wciąż badały podłoże.

Starki padały, ze to jes richtig sumny synek, ja, śwarny, prosty jak świyca, ale miglanc nie z tej ziymi i skuliś tego padały swoim paniynkōm, by dŏwały pozōr przed nim.

Norbert zaś dokładał wszelkich starań, by sprostać swojej reputacji i tego wieczora, zamiast iść, jak przykazała matka, do kościoła, rzykać różaniec za sąsiada, on postanowił przejść się polnymi drogami i przyjrzeć się jak komu na polach robota idzie.

Nie był to najbystrzejszy jego pomysł, bo zachodzące słonce niewiele pozwalało mu dostrzec, a rysy tego, co z różowo-szarego światła wyłaniało swoje postacie, pochłaniała szybko ku niebu wznosząca się mgła. Norbert jednak niewiele sobie z tego robił i brnął dalej drogami wiodącymi przez łąki.

Raz po raz poprŏwioł swoja mycka z daskiym, ulubiōnŏ, bo prziwieziōneł przez bracika w geszynku. W ten sposób zwracał na nią uwagę, chciał by ludzie spostrzegli kawałek garderoby, z którego tak fest jymu sie zdało. Gdzieś w oddali migotały światła domów, do których ludzie zdążyli już wrócić z kościoła. Światło było ciepłe, złociste, rzucane przez płomienie bystrych świec.

Dej pozōr tyż:  Górnośląski utopiec – konteksty może nieco mniej oczywiste

W pewnym momencie Norbert pocuł zima i postanowił wrócić śladem innych ku domowi, jednak mgła zrobiła się tak gęsta, że nie za bardzo wiedział, w którym kierunku miał stawić stopę. Spośród gęstej mgły wyłoniło się w końcu światło. Migotało do niego zachęcająco gdzieś w oddali i Norbert, przekonany, że to któreś z okien domostw za łąką, prędko udał się w tym kierunku.

Wraz poczuł, jak mgła poczęła się osadzać na jego chudym ciele, mocząc jego ubrania i ściekając mu kroplami rosy po nosie. Światło wciąż było daleko, chociaż Norbert przeszedł już kawał drogi. Powoli robił się nerwowy, młodzieńczy bunt kazał mu się zatrzymać. Był to zresztą mądry ruch, bo przed sobą Norbert ujrzał rzekę, która przecież była w odwrotnym kierunku od wioski. Wtedy usłyszał coś na wzór chichotania, brzmiącego jakby docierało z jakieś głębokiej studni, wzmacnianego echem.

Klękanice…. Pierōna… Nocnice… Jasny gwint- zaczął Norbert przeklinać raz po raz, jak to miał w zwyczaju jego niepokorny duch. Po chwili jednak zamilkł i począł się zastanawiać. Można by napisać, że tego dnia wszelki słuch o Norbercie zaginął, że pochłonęły go mgły, że błędne ogniki zawiodły go gdzieś daleko, skąd młodzieniec nie potrafił powrócić, jednak byłyby to wyssane z palca bajki. Tak nie było.

Światełko migotało raz po raz z różnych miejsc, próbując zmylić młodego człowieka, jednak Norbert, mimo swojego buntu, swojego zuchwałego i nerwowego usposobienia, posiadał jasny umysł, który w razie potrzeby potrafił używać i w tym momencie doszedł do wniosku, że pora go uruchomić. Zaczął intensywnie myśleć nad tym, jak to przechytrzyć lśniącego stwora, który usiadł mu na plecach i kazał błądzić. Nie był ôzarty, jak większość tych, co spotykali świetliste zjawy na swoich pijackich wędrówkach od knajpy ku wiosce. Chodziło mu to po głowie, to prawda. Chciał zajrzeć do knajpy i wrócić do domu na czas zakończenia różańcu w kościele, jednak po drodze się rozmyślił. Postanowił się przejść wokoło pół i okrężną drogą powrócić do domu i miał zamiar tej wersji wydarzeń się trzymać.

Dej pozōr tyż:  Kaj je Dante? W Teatrze Śląskim startuje kurs pisania w języku śląskim

Tak więc Norbert obmyślił plan. Jego dom, jak i cała wioska, w której już by był bezpieczny, znajdywała się dokładnie  naprzeciwko rzeki, która spokojnie i nieporuszenie ciemnym nurtem płynęła przed jego stopami. Klękanica zaś migotała w każdym możliwym kierunku, tylko nie tym, w którym powinien był się udać. Tak więc Norbert się odwrócił, robiąc zapobiegawczo znak krzyża i udał się w kierunku, w którym powinna leżeć jego wioska. Ignorował przy tym migotanie podstępnego i złośliwego świetlika, który wciąż próbował go zwieść z właściwej ścieżki.

Tym sposobem Norbert dotarł do domu, przemoczony i przemarznięty, ale cały. Gdy wszedł do izby nie odezwał się ani słowem, dlaczego jest tak blady, przemoczony, dlaczego go tak długo nie było. Seblyk wilgotne zachy i zarŏs lygnōł do łōzka. Wkrótce zmogła go gorączka, która męczyła młodzieńca przez 7 dni. Tak ciężko było mu zmienić swoje uparte jŏ. Gdy jednak już zmógł zmorę choroby i stanął na nogi, był zupełnie innym Norbertem. Bunt zachował sobie w uśmiechu i dowcipie. Cały jego duch spokorniał jednak po tym wydarzeniu, o którym Norbert piyrwej nie powiedział nikomu ani słowa, aż nie trafił do tego opowiadania, w którym o Norbercie dowiedzieli się wszyscy z was.

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

„Te ôpolske dziołchy, wielkie paradnice, kŏzały se posyć cerwone spōdnice…” Monika Neumann czerwonej spódnicy jeszcze nie posiada, ale ôpolskōm dziołchōm jest z krwi i kości. Jest absolwentką Instytutu Filologii Germańskiej w Opolu i już za bajtla odkryła w sobie szczególne upodobanie do historii o tym, jak na jej małym skrawku Ślōnska bōło piyrwej. Autorka rōmanu "Przemilczane".

Śledź autora:

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza