Monika Neumann: Cicha woda brzegi rwie
Na stole płoną trzy świece, każda z nich na innej wysokości, jakby jedne rosły wolniej od drugich. Płomienie konkurują z sobą, który wyżej, który szybciej, skaczą, by się wzajemnie prześcignąć, ale płomień najmniejszej świeczki nie jest w stanie przeskoczyć tych wysokich. Spoglądasz na nie z zaciekawieniem, w końcu uroczo wyglądają. Czerwony wosk na tle zielonych gałązek, złoconych orzechów i innych migoczących ozdóbek. Jak tak na nie patrzysz, nagle zaczyna się coś dziać. Wosk świecy zniekształca się, tu wydłuża, tam wyszczupla, w jednym miejscu wypuszcza smugę wosku która zastyga uniesiona nieco do góry, trochę jak dłoń machająca komuś na powitanie i gdy tak spoglądasz, nagle uświadamiasz sobie, że trzy świece zamieniły się w trójkę dzieci, każde innego wzrostu, które biegną przez wysoki po kolana śnieg w kierunku gromadki innych bajtli.
Muter durch sie no darła, nie mōmy lŏtać sam nad rzyka, co złego z tego przidzie. Ale camu my tam lŏtali… Jak sam piynknie bōło, tego sie ôpisać nie dŏ… Słyszysz głos gdzieś z oddali i spoglądasz na biegnącą gromadę dzieci.
Żmudnie przedzierają się przez śnieg, który grubą połacią pokrył całe pole i w ostrym zimowym słońcu iskrzy się i mruga, jakby na jego powierzchni rozpostarta była warstwa maleńkich diamencików lub pereł. W oddali srebrzy się las, widać ciemne gałęzie, oszronione i ośnieżone, a pomiędzy nimi zielone igliwie, pokryte puszystymi białymi czapami. Dzieci, a pole, rozdziela rzeka. Jej rwący nurt pokrywa lód, który odbija promienie słoneczne i razi. Po jej obu brzegach rosną drzewa, ich gałęzie kładą się nad korytem rzeki, na nich zaś kładzie się śnieg. Tworzy to białą, migoczącą kopułę, niemal świątynię, na którą z zachwytem spogląda gromada dzieci.
Jŏ bōła nŏmańsoł i nie poradziōłach tak wartko lecieć, bōłach blank z zadku. Co to bōło śmiechu, co to bōło larma…
Dzieci oddychają pełnymi pucami. Mroźne powietrze kłuje, nim zdąży się ogrzać wewnątrz małych, dziecięcy płuc, ale orzeźwia. Dziesięć par oczu błyszczy na mrozie, cała gromada czerwonych policzek rozszerza się w szerokim uśmiechu, para z ust tworzy całe chmury. Śnieg trzeszczy pod ich stopami.
Biegli bez rzyka. Kozdy z nich wartko przeskocōł i bōł jus na drugim brzegu, ôstałach yno jŏ, bo jŏ mioła krōtse nogi.
Czapka na głowie najmniejszej dziewczyny się nieco przekrzywiła, uparte kosmyki jasnych włosów wysuwają się spod niej i opierają na grubym szaliku. Dzieci wokoło się śmieją i nawołują do niej, by skoczyła, bo chcą biec dalej. Stawia więc stopy w za dużych szczewikach na brzegu i spogląda na lód. Tu i tam poprzez pęknięcia widać wyciekającą płynącą wodę, ale skoro oni wszyscy, o wiele więksi i ciężsi, przeszli, to ona przecież też da rady. Uśmiecha się i stawia pierwszy krok.
Wrŏs pocułach jak wszisko sie zapadoł i bōłach po poła w wodzie. Resta chyciōła mie za pachy i wyciōngła na wiyrzch.
Mokre ubrania dziewczynki parują. Jej śmiech w jednej sekundzie zamienia się w rozpaczliwy płacz, kiedy mróz wżera się w jej drobne dziecięce ciałko. Dzieci ciągną ją po wysokim śniegu znów w kierunku, z którego przyszli. Z każdą sekundą dziecku ciężej jest się poruszać, bo mokre ubrania zaczynają przez lepiący się do nich śnieg przymarzać do nóg i stają się sztywne. W końcu jednak dotykają drewnianej podłogi w ciepłym domu. Z kuchni wygląda kobieta i wyciera ręce o fartuch. Przez moment wszystko staje się bardzo ciche. Po chwili zaczyna się największe na świecie larmo.
Kiej muter mie zobacōła, to nŏpierw wartko ściōngała mi mokre zachy. Nie musiała ich wiysać na piecu, postawiōła je kole kafloka, sztajfne choby drewno. Grzoła mie, chuchała, przytulała, hajlała, a jak zobacōła, ze jus nie jesta sinŏ, pocōnła wrzesceć na mie, na całŏ resta. Dostali mi wszyscy po rzici, ale nalezało nōm sie. To sie mogło blank inacej skōńcyć.
Głos opowiada, a ty widzisz sztywne dziecięce ubrania postawione przed kaflokiem. Pomiędzy otworami w drzwiczkach do pieca widzisz płomienie. Ich światło zabawnie igra na kneflikach od kurtki. Po chwili kształt kurtki zmienia się i nagle przed sobą widzisz maleńką, najmniejszą z trzech świecy i płynącą powoli jak rzeka kroplę wosku. Płomień roztacza wokoło światło i ciemno, ogrzewa twoje ręce, które zrobiły się całe zimno od powiewu mrozu, śniegu, lasu i rzeki z trzeciego wspomnienia.