Moje chabozie

Stała w laubie z swoim niewielkim bukiecikiem. Drobne dłonie z zielonymi paluszkami czule obejmowały zebrane kwiaty. Niektóre od mocnego uścisku nieco przywiędły, inne sterczały nieproporcjonalnie wysoko w porównaniu z pozostałymi. Jeden rumianek w niewiadomy sposób zaplątał się w jasną grzywkę dziewczyny i zawadiacko wisiał tuż nad lewą brwią będącą ukoronowaniem wielkich, jasnych oczu. Kolana dziewczynki były umazane zielenią, podobnie łokcie, wyglądała jak przeurocze wyzwanie dla każdej nowoczesnej pralki. Jednak twarz zdobił wielki, rozanielony uśmiech zarezerwowany dla bukieciku pełnego pachnących łąkowych ziół.

Na co Ci te chabozie?!- zawołał starszy bracik. Był od niej całą głowę większy, jeździł na kole bez podpórek i myślał, że jest o cały świat od niej mądrzejszy. Może i był, ale to wcale nie znaczyło, że ona musi się do tego przyznać. Już szykowała się do jakieś mądrej odpowiedzi, chciała krzyknąć to moje chabozie, nic ci do tego, przekonana, że zabrzmi one dorośle i uciszy śmieszki bracika, kiedy zza jej pleców dobiegł dobrotliwy głos:

To na Matki Boskiej Zielnej. Emma nazbiyrała ziela na jutro do świyncynia- tłumaczyła spokojnie oma, odbierając od niej bukiecik, przewiązując zielone łodygi białą flajśką i wkładając je do krauzki z wodą- W sierpniu każdy kwiat woła- zanieś mnie do kościoła- powiedziała na odchodnym. Chłopiec zamilknął, bo nawet dorosłość, którą starał się wsiąkać każdą komórką swojego ciała, nie była w stanie wytępić w nim miłości i szacunku do tej siwowłosej i lekko pochylonej kobiety.

Dej pozōr tyż:  Bez mgła, bez pamiyńć. Ô “Silesiusie” ôd Hynryka Wańka

Dziewczynka pokiwała głową dla potwierdzenia. Wyraz jej twarzy był odbiciem powagi, z jaką traktowała uzbierane kwiaty i zioła. Gdy jej krótkie nóżki stąpały za mamą przez łąkę i dziewczynka dla orientacji spojrzała do góry, bo trawa dorastała jej do piersi i ciężko jej było się przemieszczać, ostatnie promienie gorącego letniego słońca nieco ją oślepiły. W tym jasnym świetle ujrzała prześliczną panienkę, niemal tak piękną, jak ta, którą codziennie widziała na obrazku z dzieciątkiem nad swoim becikiem. Trwało to jedynie chwilę, ale w ten ułamek sekundy dostrzegła jak spowita błękitem panienka dłonią dotyka kwiat, który rósł kawałek przed nią i choć obraz po chwili zniknął jej sprzed oczu, to promienie słońca wciąż w pewien szczególny sposób obejmowały ten kwiat.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Wydawało się jej, że roślina niemal prosi ją o to, by przytuliła delikatne  bieluśkie płatki, które niczym delikatne obłoki okalały złocisty środek, do swojego okrągłego, czerwonego policzka. Gdy to już zrobiła dostrzegła kolejny, który podobnie ją nawoływał. Za sobą słyszała śmiech mamy, która żartowała, że za chwilę brachnie dla niej ziela na łōnce, ale ona nie przejmowała się tym, bo jak w morzu kolorów, które miała przed sobą, mogło zabraknąć roślin?

I tak, stojąc w tej laubie, wpatrując się w swojego bracika, który nieco teraz nieco zawstydzony opierał się o swoje koło, ona bardzo chciała o tym wszystkim opowiedzieć, ale nie potrafiła. Nie znała takich słów, które mogłyby to wszystko opisać. Ba, była pewna, że nikt nie stworzył jeszcze takich słów, które mogłyby temu zadaniu podołać. Dlatego uczyniła coś, co idealnie pasowało do przekornego charakteru trzyletniej młodszej siostrzyczki. Pełnią wdzięku wyciągnęła język i pokazała go bratu. Nim ten jednak zdążył zareagować, szybko wbiegła do spowitego zapachem jej ziół domu.

Dej pozōr tyż:  Bez mgła, bez pamiyńć. Ô “Silesiusie” ôd Hynryka Wańka

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

„Te ôpolske dziołchy, wielkie paradnice, kŏzały se posyć cerwone spōdnice…” Monika Neumann czerwonej spódnicy jeszcze nie posiada, ale ôpolskōm dziołchōm jest z krwi i kości. Jest absolwentką Instytutu Filologii Germańskiej w Opolu i już za bajtla odkryła w sobie szczególne upodobanie do historii o tym, jak na jej małym skrawku Ślōnska bōło piyrwej. Autorka rōmanu "Przemilczane".

Śledź autora:

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza