Kongres kultury trwa
Kultura rozmawia codziennie. Budzi się każdego ranka wraz z nami i kształtuje każdy dzień swój na nowo, szepcząc, mówiąc, krzycząc, będąc tylko myślą lub ich zlepkiem. I tak w koło.
Rozmowy o kulturze trwają wciąż i wciąż. Rozmawia się w domach kultury roztomajtych i w teatrach lub innych miejscach ku temu przeznaczonych. Tworzy się tam kulturę codziennie i te codzienne działania sprawiają, że jako społeczność w dalszym ciągu zachowujemy człowieczeństwo. Aczkolwiek… Ciągle czegoś nam wszystkim brak. Czegoś szczególnie potrzebnego, czegoś co jest niezbędne w dialogu i współdziałaniu. Tym czymś jest zrozumienie. Jest ono istotą pójścia o krok dalej, pozwala przejść do działania i dokonać niezbędnych zmian. Kiedy go brakuje, wszelkie inicjatywy rozbijają się o ścianę ignorancji. Najbardziej odczuwamy brak zrozumienia ze strony decydentów, zwłaszcza wobec kultury. Obecnie nawet jest nieco gorzej z ich stosunkiem do kultury, ale o wrogości wobec myśli, wiedzą wszyscy myślący. Lecz zrozumienia często też brakuje pomiędzy nami, ludźmi kultury. I to w istocie jest spory problem.
Minął już grubo ponad rok odkąd byłem na ostatnim Kongresie Kultury. Na wszystkich panelach, na których zdołałem być, mogłem usłyszeć ciche pomruki myśli decentralizacyjnej. Powoli gdzieś tam w głowach niewarszawskich przedstawicieli kultury, zaczęło przejawiać się zrozumienie, że kultura tzw. wyższa, jest zasysana przez stolicę, w stopniu uniemożliwiającym zrównoważony rozwój kultury na terenie całego kraju. Jest to jakaś tam jaskółka zmian, ale jeszcze zbyt cicha, zbyt mała i zbyt wątła by zmienić cokolwiek w kulturze. A jest o czym mówić, bo czy to teatr, film, wydawnictwo lub telewizja, większość odbywa się głównie w jednym miejscu. Wszystko wynika z tego, że główna kumulacja środków na kulturę ma miejsce w stolicy. Źle to świadczy o tym państwie, ale właściwie dotyczy to każdej gałęzi życia w Polsce. Dziwne jest, że ludzie tak rzadko to pojmują i w swym myśleniu przypominają bardziej pańszczyźnianego chłopa niż wolnego człowieka. Tak… Godzimy się na odpływ środków i ludzi z regionów na rzecz oklaskiwania sławnych jedynie przed ekranami telewizorów, lub podczas okazjonalnych objazdów. Myśląc o tym jak najprościej, najbardziej łopatologicznie wytłumaczyć przeciętnemu Polakowi istotę problemu, wydaje mi się, że trzeba uderzać w te nieszczęsne, martyrologiczne tony polskiej niedoli. Tylko tak, Polak będzie w stanie zrozumieć, że jego państwo nie funkcjonuje jak należy. I sądzę, że przekonujące jest stwierdzenie, iż najbardziej charakterystycznym dla państw podległych, łatwo sterowalnych jest struktura centralistyczna. Jeśli państwo działa jedynie w oparciu o stolicę, a cała reszta haruje na ten geszeft, to znaczy, że obszar kraju jest w pełni wyzyskiwany przez wąską grupę ludzi. A gdy taki kraik się komuś nie spodoba, to można go wyłączyć z działania, poprzez zdezorganizowanie lub zniszczenie stolicy. I już. Państwo zamiera w jednym momencie. Czy to tak trudno pojąć? Wydaje mi się, że trudno, zważywszy na to jak zachowuje się polskie społeczeństwo i jakich dokonuje wyborów. Ono nie jest wolne. I nie będzie dopóki nie doprowadzi do tego, by ludzkie decyzje były dobrowolne, a nie wymuszone przez sytuację.
Ludzie twórczy nie mają tutaj lekko. Ciągle mierzą się z wyborem pomiędzy „ja, tutaj” a „ja, tam, za większe pieniądze”, lub „ja, tam, bo w ogóle jest tam praca w kulturze”. Jest to dramat, bo zawsze wiąże się to z opuszczaniem rodziny czy bliskich. Nie wszyscy muszą być rodzinni, ale są sytuacje, że trzeba być gdzieś blisko, a godzenie tego z pracą staje się trudne, często niewykonalne. Lekarstwem na ten stan rzeczy jest deglomeracja. Warszawa nie może pochłaniać połowy środków na kulturę. Tak samo nie może monopolizować środków na film i nie może dysponować wszelkimi stacjami przekazu. Kraje zachodnie zdają się to rozumieć i większość życia obyczajowego odbywa się poza stolicami. Miastom stołecznym przypada głównie funkcja reprezentacyjna i to wystarczy w zupełności. Jest tam kilka dobrych teatrów, kilka ważnych muzeów, ale kilkadziesiąt innych, równie dobrych jest rozsianych po innych częściach kraju. To jest dowód na dojrzałość, godność mieszkańców i na partnerskie traktowanie się ludzi. W Polsce to tak nie wygląda i póki co medialny salon milczy w tym temacie, siedząc i chełpiąc się życiem w stolicy. A większość z nich, z tej stolicy nie pochodzi. To, że tam siedzą wynika jedynie z walki o wydarcie się z małych miejscowości. No cóż… Bycie z małych miejscowości nie powinno od razu oznaczać bycia małym, ale nie każdy to rozumie. Myślę, że zmianą kiedyś nastąpić musi i kultura wyższa znajdzie dla siebie miejsce bliżej wszystkich ludzi, a nie tylko tzw. wybrańców. Sądzę, że powoli budzi się duch godności i ludzie zaczną się dopominać o swoje, w regionach. Bo np. taka Telewizja Polska ma ośrodki regionalne w każdym województwie, a traktuje je po macoszemu. Może tylko w dwóch czy trzech produkuje się coś na antenę ogólnopolską, a tak wszystko odbywa się w Warszawie. I wyższe zarobki także pojawiają się w Warszawie. To samo tyczy się filmu, muzeów, teatrów oraz wszelkich objawów myśli i twórczości kulturalnej. Wystarczy już tego, trzeba przejść w XXI wiek, a nie żyć sentymentem do pańszczyzny i wyzysku.
Słowem zakończenia chciałbym wyrazić nadzieję, że na kolejnym Kongresie Kultury spotkamy się poza Warszawą. I głos o potrzebie zrównoważonego rozwoju kultury będzie brzmiał już dosadniej, będzie uśmiechem w stronę odbiorców kultury, który pozwoli mieć nadzieję, że kultura z plakatów i ekranów, będzie w końcu na wyciągnięcie ręki. Przecież wszyscy nie zamieszkamy w Warszawie. To jak? Zrozumieliście? 🙂
Robert Przeliorz – konserwator zabytków, muzealnik, kulturoznawca. Ślązak, ale przede wszystkim człowiek.