Kaszëbë – Folwark Jackowo – Fizymamynta
Zaczyna się banalnie… Bo majówka…Zrobić z sobą co? Wybrać się dokąd? Jak wybrać, żeby odetchnąć? Padło na Kaszuby Północne, miejscówka znaleziona na portalu slowhop, bo z deklaracji jakoby klimatycznie. Wątpliwości, czy oby na pewno i czy dla takich jak my – źle znoszących przesyt, szpan i zadęcie.
No i…udało się odpocząć, pobyć w ciszy, nacieszyć nienachalnym towarzystwem łagodnych ludzi i kojącą obecnością przyjaznych czworonogów.
Miejsce, w jakim się znaleźliśmy, urzeka. Na tle polskiego wybrzeża z kurortami, w których mrowią się nonszanlancko kramy kramiki, stragany straganiki z przysłowiowym mydłem i powidłem wiadomego pochodzenia, wyróżnia się. Folwark Jackowo to posiadłość ziemska, która w latach 90-tych znalazła się w posiadaniu pani Ani, a z czasem pieczę nad częścią obiektu przejęła jej córka Nicole. Historia tego miejsca jest długa, powikłana, niekiedy bardzo trudna. Pierwsze wzmianki pochodzą z 1377 roku z Woskowych Tablic Kopenhaskich. Wspomina się w nich o Woycechu von Jatzkow. Majątek należał do rodu von Jatzkow od XVI wieku. Pod koniec wieku XVIII znalazł się w rękach rodziny von Somnitz. Następnie w roku 1829 przeszedł w posiadanie Karla Georga Flieβbacha, którego rodzina zarządzała posiadłością nieprzerwanie do 1945 roku. Wówczas ostatni z właścicieli tego rodu opuścili pospiesznie dwór w obawie przed zbliżających się frontem i przybyciem Armii Czerwonej, która kompletnie zdewastowała budynek pałacu, m.in. wykorzystując pozyskany z niego materiał budowlany do umocnienia swoich pozycji obronnych na wydmach. Rodzina utraciła Jackowo bezpowrotnie. Ich potomkowie odwiedzili posiadłość, gdy była już w posiadaniu aktualnych gospodyń, nie kryjąc sentymentu, ale i swojej przychylności względem inicjatyw nowych właścicieli. Po II wojnie światowej majątek upaństwowiono i powstał tu PGR, w którym mieściła się eksperymentalna stacja hodowli roślin, zajmująca się zwłaszcza pracami nad nowymi odmianami ziemniaka.
Dzisiaj w tym miejscu gospodarzą dwie silne kobiety – matka i córka. Wszystko wskazuje na to, że ich wizja przyszłości folwarku jest spójna.

Aktualnie rozwijają gospodarstwo agroturystyczne, którego mocną stronę stanowi niewątpliwie stajnia ze stadkiem w dużej mierze już z własnej hodowli. Dla miłośników koni to miejsce idealne. Zwierzęta spędzają dnie i noce na pięknych, przestronnych pastwiskach, w stajennych boksach spożywając co najwyżej dobrze zbilansowane i pachnące ziołową łąką posiłki.



Wchodząc do siodlarni, za każdym razem raczyłam się aromatem czarnuszki i kozieradki, które już czekały jako domieszki w wiadrach na pyski swoich amatorów.


Jazdy konne prowadzone są pod okiem młodej, pełnej werwy instruktorki Sary. To ona też zabiera gości na wieczorne, niezapomniane przejażdżki na plażę. I trudno ocenić, kto czerpie większą frajdę z galopu brzegiem morza po słajszewskich wydmach – jeźdźcy czy konie. Wszystkie gospodarskie zwierzęta mają tutaj bardzo przyjazne usposobienie, szczególnie psiaki – serca naszych dzieci skradły zwłaszcza Nelson (jak na labradora przystało zawsze w dobrym nastroju) i dobroduszna, łasa na pieszczoty Figa.



Ale dobrze zaopiekowani są przede wszystkim goście. Rozpieszcza zwłaszcza tutejsza kuchnia, która doskonale wpisuje się w filozofię comfort food. Posiłki sporządzane są z lokalnych produktów, w większości pochodzących z folwarku lub pobliskich gospodarstw, z udziałem aromatycznych ziół, sezonowych owoców i warzyw oraz konfitur z owoców leśnych. Dania są bardzo niewyszukane, a jednocześnie przepyszne i kojące, bo przywołują wspomnienia babcinych deserów z kaszy manny z borówkami, robionej przez ciocię pomidorówki z domowym makaronem, pachnącej cynamonem kuchni, gdy mama podawała ciepłą szarlotkę z lodami, o domowym chlebie z ziarnami i czarnuszką już nie wspomnę. Śniadaniowe niepozorne racuszki to po prostu must eat dla każdego z odwiedzających. A herbatka z dodatkiem pigwy przywraca wszystkie funkcje organizmu. Jedzenie było smaczne, absorbowało mnie bez reszty, do tego stopnia, że nie zdobyłam się na zrobienia ani jednego zdjęcia z serii foodporn.


Goście podejmowani są w dwu lokalizacjach. Z jednej strony są to ułożone szeregowo pokoje przy szklarniach na tyłach posiadłości, z drugiej pokoje w budynku od strony brukowanej drogi dojazdowej do pałacu. Zainteresowaniem cieszą się zwłaszcza apartamenty, będące przedłużeniem szklarni. Nie mieliśmy okazji w nich gościć, ale to ich zdjęciami najczęściej firmowany jest folwark na portalach noclegowych.



Każdy spacer traktem od domku do jadalni przebiegał obok pałacu. Ten mocno zniszczony i wymagający ogromnych nakładów budynek nadal robi wrażenie, budzi wyobraźnię i bardzo mieszane emocje. Jakby próbował cały czas coś zaakcentować swoją obecnością. Jakby kusił mnie co dzień, obchodziłam go dookoła, korciło, żeby zajrzeć przez okienko, wśliznąć się niepostrzeżenie…I wówczas Nicole, ku mojej radości, zaprosiła gości na przechadzkę po majątku.

Wnętrze pałacu, choć mocno zdewastowane, nadal daje wyobrażenie dawnej świetności. Właścicielki mają na niego pomysł. Ma się tu mieścić butikowy hotel z apartamentami dla raczej bezdzietnych gości – taka strefa ciszy i komfortu. Folwark należy do stowarzyszenia podobnego typu starych obiektów, którym próbuje się nadać nowe życie – Baltic Manors Asossiation, dzięki czemu w jego murach mogą odbywać się różnego typu wydarzenia kulturalne jak koncerty czy spektakle.


Folwark stwarza też wiele innych możliwości pasywnego i aktywnego wypoczynku. Poddasze jednego z domków gościnnych wyposażone jest w dostępną dla gości biblioteczkę. W budynkach dawnej gorzelni znajduje się siłownia, ale i sala, w której można przeprowadzić warsztaty jogi. Przy dawnym piecu gorzelniczym stoją rowery w wolnym dostępie dla gości.



Jednak w mojej głowie Folwark Jackowo przetarł trochę inny szlak. Patrzyłam i myślę o tym miejscu i jego właścicielach poprzez rzeczy, napotykane tam przedmioty – akuratne i zakotwiczone. Przywitał nas łebski dzwonek na ganku, bo w kształcie końskiej głowy. To był dobry znak.

W naszym pokoju – pokoju morskim rozbawiło mnie dowcipne koło ratunkowe na drzwiach toalety.

Kuszona wiosenną zielenią i dostępnością leśnych ścieżek, udałam się do rowerowi. A tam bicykl włoskiej marki Adriatica Pesaro. I ten kosz, i ten dzwonek. Włoski dzwonek – grzybek – muchomorek w kaszubskim lesie. Jak się tu nie zachwycić?


Rano popijałam kawę na ogrodowej huśtawce w towarzystwie Buddy i żaby.


W parku zaś zatrzymała mnie biała Matka Boska. Medytująca? Zapatrzona w niebo? Łagodna i wolna, bo wyjęta ze zmęczonych biegiem bezlitosnych wydarzeń murów pałacu? Na świeżej zielonej murawie… Chcę myśleć, że jest szczęśliwa i czeka na renowację. Na strychu Matka Boska surowa, wydziergana ludzką, zapewnie kobiecą ręką. Jakie były te dłonie? Do kogo należały? Wyobrażam sobie młodą kobietę w wiejskiej chałupie – ręką dzierga, nogą kołysze. I towarzyszące Matce Boskiej Dzierganej beztroskie, trzpiotne anioły. Uwielbiam wszelkie tego typu przejawy religijnego synkretyzmu. Różnorodność i równowaga. Wystarczy, żeby poczuć się dobrze.




Tak oto spędziliśmy rodzinną majówkę w miejscu urzekającym swoją naturalnością, spokojem, wygodą – miejscu bezpretensjonalnym, na nic się nie krygującym. Chciałoby się, żeby takie pozostało. Czy to będzie możliwe, gdy obiekt zamieni się w butikowy hotel z apartamentami dla ściśle dedykowanych gości? Trzymam kciuki za plany i ambicje właścicielek z nadzieją, że to, co jest kwintesencją tego miejsca – jego autentyczność – się po prostu nie zmieni.
Źródła informacji o historii obiektu:
https://dipp.info.pl/baza-dipp/pomorskie/powiat-wejherowski/gmina-choczewo/dwor-jackowo2
http://folwarkjackowo.pl/palac-w-jackowie/historia-palacu-i-folwarku/
https://ciekocinko.pl/region/jackowo-zarys-historyczny/
Irena Elsner, Dzieje gminy Choczewo do 1945 roku, wyd. z 2015 r.
Dziękuję za niezwykły fotoreportaż o ziemi i ludziach spod tej samej gwiazdy, co my Ślązacy