Ich habe eine kiełbasa gegessen, czyli jak nie pisać po śląsku, część trzecia
Bardzo podoba mi się ta publiczna dyskusja z Dariuszem Jerczyńskim. Nie tylko dlatego, że ona wiele wnosi do ogólnego dyskursu śląskiego, ale też dlatego, że zbijanie jego argumentów przypomina mi granie na komputerze na najniższym poziomie trudności.
W dyskusji dotychczas ukazały się teksty:
„Haja” ô „anōng” „strzedniostorocze”, czyli jak nie pisać po śląsku
„Haje” o „anōngi” dalszy ciąg, czyli jak nie pisać po śląsku, część druga
W odpowiedzi na pseudo-naukowe banialuki z tekstów “Haja – jak nie pisać po śląsku”
W swoim pierwszym artykule postawiłem pisaniu Dariusza Jerczyńskiego kilka zarzutów. Przyjrzyjmy się najpierw tym, które on przemilcza w swoim ostatnim swoim tekście.
Wspomniałem o braku związku zgody (ksiōnżynctwa – wziyny – fōngowali – straciōły). Jerczyński odpowiedział na Facebooku, że nie ma kodyfikacji, więc może sobie pisać jak chce. Zobrazowałem mu więc konieczność stosowania związku zgody stwierdzeniem, że:
Dariusz Jerczyńskŏ napisała, iże żŏdyn niy musi skłŏdać zdań we zgodzie. Dariusz Jerczyńskŏ je bardzo mōndre.
W razie gdyby to nie było widoczne od razu, przeróbmy to na polski:
Dariusz Jerczyńska napisała, że nikt nie musi składać zdań w zgodzie. Dariusz Jerczyńska jest bardzo mądre.
Co odpowiedział Jerczyński? Nic, cisza.
Napisałem, że pisanie hercog ôd Ślōnska jest niezrozumieniem zależności i to „ôd” jest w tym miejscu niepoważne. Otrzymałem odpowiedź, że księstwo było prywatną własnością księcia, a ja się nie znam i nie powinienem pisać tekstów historycznych. Po moim stwierdzeniu, że skoro księstwo jest prywatną własnością księcia, to ksiynstwo ôd Bolka, a nie Bolko ôd ksiynstwa. Czy otrzymałem odpowiedź? Nie.
Na moje stwierdzenie, że Polska nie jest formą przymiotnikową, bo mówimy „do Polski”, a nie „do Polskij”, otrzymałem odpowiedź, że „są do dziś wsie, które tak mówią”. Napisałem więc, że proszę o przykłady wsi. Jedyne, co otrzymałem, to milczenie.
Zarzuciłem niewłaściwą odmianę słowa śmierć („po śmiercie”), na co Jerczyński stwierdził, że nie znam się, bo on nie odmienia słowa śmierć, tylko śmierta. Dałem mu 12 przykładów słowa śmierć w śląskich tekstach i poprosiłem o choć jeden przykład śmierty. Oczywiście na to też nie dostałem odpowiedzi.
Napisałem, że teksty od XVII wieku aż do dziś używają formy księstwo, a nie „książęctwo”. Jerczyński odpowiedział, że w archaicznych tekstach (których?) jest właśnie ta forma. Zarzuciłem mu też nierozwagę przy używaniu słowa psińco (psie odchody) w miejsce słowa nic. Stwierdził, że znaczenia słów się zmieniają i dziś psińco znaczy właśnie nic. Na moją uwagę, że jest niekonsekwentny w stosunku do archaizmów już nie odpowiedział.
Miałem obiekcje w stosunku do używania słowa „haja” w miejsce „wojna”. Jerczyński odpowiedział, że haja oznacza konflikt. Na moje stwierdzenie, że te słowa nie pokrywają się znaczeniowo oraz moje 17 przykładów użycia słowa „wojna” w tekstach śląskich również nie dostałem odpowiedzi.
Jerczyński w ogóle nie ustosunkował się do moich zarzutów o nieprawidłową odmianę słów „Lubusz” i „Sandōmiyrz” ani o tworzenie strony biernej symetrycznie do języka polskiego, gdy język śląski ma swój własny sposób budowania tego typu konstrukcji. Nie odpowiedział też na moje stwierdzenie, że wymyśla na siłę słowo „kurfyrst”, gdy ma gotowe rozwiązanie w języku śląskim.
To siedem spraw, które Jerczyński przemilcza, bo brakuje mu argumentów. Teraz przyjrzyjmy się temu, o co DJ jeszcze walczy.
Napisałem, że porzuca śląską fonetykę zmiękczając „ż” i pisząc „przileżitość”. Odpowiedział argumentem, który często się u niego przewija, mianowicie, że nie ma zasady na to. Gdy wskazałem, że dobiera sobie zasady wybiórczo, otrzymałem odpowiedź, że on tak wymawia, więc tak zapisuje. Jasne, są miejsca, gdzie tak się wymawia. Na Śląsku Cieszyńskim i na południu województwa opolskiego. W rejonie industrialnym „rzi” i „ży” to dwa kompletnie inne dźwięki. Skoro Jerczyński tak bardzo identyfikuje się z miejscowym wariantem śląskiej mowy, to dlaczego mówi nie po tutejszemu?
Przedstawiłem swoje argumenty przeciwko tworzonym przez niego neologizmom w rodzaju anōng na „termin”, „określenie” albo strzedniostorocze na „średniowiecze”. Jerczyński odpowiedział, że – a jakże – nie ma zasad w tworzeniu neologizmów. Gdy przypomniałem mu, że przecież nie napisałem, że jestem przeciwko neologizmom jako takim, tylko przeciwko bezmyślności w ich tworzeniu, zostałem zasypany przykładami. Że „Flieger” po niemiecku to przecież lotnik, a nie samolot. Że „Stecker” to wtyczka, a nie gniazdko. Że „Weiche” to nie to samo co „wajcha”. Rzecz w tym, że „Flieger” to po niemiecku tak lotnik, jak i samolot, „Stecker” notuje na przykład słownik Technicznego Uniwersytetu w Chemnitz jako niewłaściwe określenie gniazdka, więc mamy prawdopodobną odpowiedź, dlaczego po śląsku jest tak, a nie inaczej (swoją drogą w ten sam sposób to słowo dostało się do języków słoweńskiego i serbsko-chorwackiego – oni też mają „šteker” w znaczeniu „gniazdko”). „Wajcha” za to została zaimportowana w nie każdym znaczeniu, więc ten argument też nietrafiony.
Krótko mówiąc Dariusz Jerczyński nie tylko podaje przykłady niepokrywające się z rzeczywistością, czym obnaża swój brak kompetencji, ale mówi wprost, że z premedytacją tworzy neologizmy nie tylko niemające sensu, ale do których zrozumienia potrzebna jest znajomość języka polskiego.
Jednocześnie DJ twierdzi, że zapożyczanie słów polskich jest drogą „najmniejszej linii oporu”. Poza tym, że mówi się „linii najmniejszego oporu”, Jerczyński całkowicie zaprzecza samemu sobie. Dla niego słownictwo śląskie, które ma podobnie brzmiące odpowiedniki polskie jest be, ale składanie frazeologicznych kalek z polskiego już jest okej. On „kulo haje” „kulate 80 lot”, a jego argumenty „niy majōm deki”. Dlaczego nie tworzy kalek z niemieckiego albo angielskiego? Ja dość dobrze znam angielski, więc mam kilka propozycji:
- mocno leje – leje koty i psy (rain cats and dogs)
- ksiądz – chop ôd szmaty (man of the cloth)
- umrzeć – kopnōńć ajmer (kick the bucket)
- całkiem bezpieczny – sejf i klang (safe and sound)
Mam radę dla Dariusza Jerczyńskiego. Niech przestanie iść na łatwiznę i zacznie używać frazeologizmów z innych języków niż polski.
Na mój zarzut bylejakości pisania DJ najpierw stwierdził, że literówki się zdarzają, a gdy napisałem, że w pobieżnie przeczytanym tekście znalazłem ich 13, dowiedzieliśmy się, że on pisze szybko i robi literówki, a 13 błędów na 8 tysięcy słów to nie tak źle. No nie tak źle. Tylko że gdybym miał przeczytać całość, tobym znalazł ich kilka razy więcej. Wciskam klawisze Ctrl+F (wyszukiwanie w tekście) i szukam „ó”. Znajduję kolejne dwa błędy: „werbusów” i „kwatyrników”.
Tutaj warto też wspomnieć, że Jerczyński tłumaczy, dlaczego w jego tekstach można znaleźć polskie litery. Bo on oryginalnie pisze po polsku. Nie dość, że to na wskroś kompromitujące, to jeszcze nie zdaje on sobie sprawy, że żeby napisać faktycznie śląski tekst, trzeba go od podstaw napisać po śląsku, a nie popodmieniać sobie wyrazy z polskiego oryginału. Mirosław Syniawa mawia, że żeby pisać dobrze po śląsku, trzeba zapomnieć, że się umie po polsku.
Zadziwia mnie to lekkie podejście Jerczyńskiego do pisania. Nie dość że bylejakość jego tekstów mówi o braku szacunku do odbiorcy, to jeszcze jak to świadczy o jego wiarygodności? W których słowach zrobił błędy, a w których umyślnie stosuje określoną pisownię? Nie, panie Jerczyński, nie uciekam od meritum. Czytanie tego, co się pisze, ma znaczenie. Uczą się tego dzieci w podstawówce.
Jerczyński twierdzi też, że zarzucam mu „nadmierną liczbę germanizmów”. Rzecz w tym, że nic takiego mu nie zarzuciłem. Napisałem, że suto sypie wszelkimi germanizmami i neologizmami niemającymi żadnego oparcia w faktycznej mowie. Nie widzę tu zarzutu, o którym on mówi. Napisałem tak, bo porzuca on w swoim pisaniu prawdziwie śląskie słowa, których grzechem jest to, że w języku polskim są słowa takie same albo podobne.
Pojawiają się w jego tekście też nowe argumenty, którymi przeczy sam sobie. Jerczyński z jednej strony twierdzi, że [poloniści] jeździli po śląskich wsiach i wyłapywali najbardziej spolonizowane teksty, które im pasowały to tezy, że język śląski to polski dialekt (pisownia oryginalna), a trzy akapity niżej orzeka, że te prace opisują polskie gwary na Śląsku, co ich autorzy podkreślają, a więc muszą uwzględnić wszystko co usłyszeli, a nie filtrować co jest po śląsku, a co po polsku. Pogrubienia ode mnie. No to wybierali czy nie wybierali? Nie rozumiem.
Przedstawia on też argument, że teksty gwarowe nie są wiarygodne i daje przykład zdania gwarowego „Baba wrzeszczy na nigo”. To jest zdanie z którego tekstu gwarowego? Bo rozumiem, że to nie jest przykład wzięty z sufitu, tylko Jerczyński autentycznie zniechęcił się do tekstów gwarowych po przeczytaniu gdzieś tego zdania. Gdzie je więc przeczytał?
DJ zaraz po tym pisze, że wrzeszczeć nie jest po śląsku. Tu zatrzymamy się jeszcze na moment i ustalmy, że stwierdzenie słyszał ktoś kiedyś po śląsku: “niy wrzeszcz”, chyba w Sosnowcu jest przykładem wyjątkowego prostactwa. Zatem wrzeszczeć nie jest po śląsku i jego zaistnienie w tysiącu przykładów gwarowych zebranych przez polonistów tego nie zmieni. Bo co? Bo Kallus tego nie notuje? Szkoda, bo notuje to pięć innych słowników (skany niżej – za przysłanie ich dziękuję Mirosławowi Syniawie), a przykłady tego słowa można znaleźć nie tylko w tekstach gwarowych, ale też w artykułach prasowych, tekstach literackich, a nawet w protokołach sądowych spod Wielkich Strzelec z XIX wieku. Ale oczywiście, Jerczyńskiego słowo staje się ciałem i wrzeszczeć nie jest po śląsku.
Na koniec pochylę się nad kilkoma kwestiami całkowicie dyskredytującymi Jerczyńskiego jako autorytet.
Po pierwsze dla niego śląska fleksja jest polska. Odmienia on więc słowa tak, żeby pokazać przed Polakami, że śląski to nie polski. Pcha jak najwięcej niezrozumiałych dla Polaków słów do swoich tekstów, żeby pokazać przed Polakami, że śląski to nie polski. Jedynym punktem odniesienia w jego pisaniu po „śląsku” jest język polski. Jerczyński jest niewolnikiem języka polskiego. Jego teksty nie mają nic wspólnego z językiem śląskim, bo dla niego język śląski nie istnieje. Nie mają śląskiej gramatyki, fleksji, słownictwa. Nie pisze on dla siebie, nie pisze on dla Ślązaków. Jedyna publiczność, która go interesuje, to Polacy, bo to przed nimi próbuje on coś udowodnić. Nie przed sobą i nie przed Ślązakami.
Kwestionuje on moje stwierdzenie, że w języku najważniejsza jest gramatyka, a nie słownictwo. Nazywa to głupotą roku i oczywistą bzdurą, czym daje dowód nieznajomości absolutnych podstaw lingwistyki. Dałem przykład, że Jod żech cheeseburgera i chipsy jest po śląsku, a Jadłem klapsznitę i piłem tyj nie jest. Jerczyński przeciwstawił temu – swoją drogą nieprawidłowe gramatycznie – zdanie Ich habe bułka mit kiełbasa gegessen i oznajmił, że to nie jest po niemiecku.
Czego Jerczyński nie rozumie, to fakt, że słownictwo zależy od środowiska. Każde środowisko ma jakiś zbiór słów, które są dla niego zrozumiałe. Weźmy takie zdanie:
Tej, komplet mnie siekło, aż hycłem na równe giyry. Przetarłym ślypska. Szpekłem doobkoła.
To cytat z książki „Książę Szaranek” (Mały Książę), którą „przemitnął na gwarę wielkopolską” Juliusz Kubel. Czy upchanie w tym zdaniu słów nieznanych literackiej polszczyźnie sprawia, że to inny język? Nie, bo gramatyka tego zdania jest polska.
Języki to też środowiska. Właśnie dlatego gdy język śląski i język niemiecki należały do jednej rzeczywistości, przedostawały się do śląskiej mowy dziesiątki zapożyczeń z języka niemieckiego. Nie powodowało to jednak, że śląski stawał się niemieckim, bo te słowa nakładały się na śląską gramatykę.
Tylko dlatego, że nie są nam znane przypadki użycia słów bułka i kiełbasa w niemieckim, nie znaczy, że dane zdanie nie jest po niemiecku. Skoro według Jerczyńskiego Ich habe bułka mit kiełbasa gegessen nie jest po niemiecku, to dlaczego zdanie Uniwerzityjt Praski, kerygo misyjo bōł bildōng do sztyrech nacyjōw jest według niego po śląsku? Przecież przedstawiają one dokładnie to samo: zapożyczenie słów z jednego języka do drugiego. Kiedy słowo staje się częścią języka według Jerczyńskiego? Zapożyczenie to zapożyczenie i nie ma znaczenia stopień przyzwyczajenia do niego.
Trzecia kwestia dyskwalifikująca Jerczyńskiego to jego zabetonowanie na stanowisku, że jego mowa nie została opisana, a wszyscy naukowcy to manipulanci zakrzywiający obraz śląskiej mowy i dobierający sobie materiały według tego, jak im pasowało do z góry ustalonej tezy.
Przyjęcie tego niesie za sobą dwa niebezpieczeństwa: po pierwsze nie ma żadnego dowodu na istnienie języka śląskiego, po drugie ludzie bez kompetencji mogą stwierdzić cokolwiek i nie da się tego zweryfikować. W myśl tej teorii spiskowej nie są autorytetami autentyczni językoznawcy Steuer, Olesch, Nitsch, Malinowski, Bąk, Zaręba, Lubaś. Jedynym autorytetem jest amator Jerczyński, który nie potrafi przedstawić żadnych dowodów na swoje twierdzenia i każdą prośbę o takowe przemilcza.
W swoim argumencie Jerczyński pisze, że mowa jego podwórka została pokrótce opisana 14 lat temu, w 2002 roku, co oznaczałoby, że znów mamy 2016 rok. Następnie podaje on, że „jakieś 95%” jego germanizmów można znaleźć w słowniku Bogdana Kallusa. Tu chciałbym wiedzieć, skąd on wziął tę liczbę. Inaczej mówiąc proszę o dowód na jego tezę, ale wiem, że go nie dostanę, bo Jerczyński bierze wszystkie swoje argumenty z powietrza.
Czwartą kwestią jest Jerczyńskiego mało wysublimowany sposób dyskusji. Kiedy na początku artykułu napisałem, że nie odpowiada on na moje zarzuty, nie do końca pokrywało się to z rzeczywistością. Jerczyński odpowiada agresją i arogancją.
- Grzegorz Kulik nie potrafi odróżnić
- bzdura świadcząca o nieznajomości śląskiego przez Grzegorza Kulika
- Grzegorz Kulik pewnie nie wie
- ja w przeciwieństwie do Grzegorza Kulika uczyłem się śląskiego nie z książek
- dla Grzegorza Kulika śląska leksyka jest obca
- pseudo-naukowe banialuki
- Grzegorz Kulik napisał tyle banialuk
- kwalifikuje się do nagrody Głupota Roku
- Cytuję geniusza
- to oczywista bzdura
- opowiada bzdury
- on śląską leksykę zna tylko z tekstów gwarowych
- Reszty nie komentuję, szkoda mojego czasu
Niemożność obronienia swoich twierdzeń Jerczyński próbuje zamaskować prostackimi odzywkami i domysłami na mój temat. Nie byłby to problem, gdyby był tylko niegroźnym wariatem, niemającym co robić szaleńcem za klawiaturą komputera. Problem w tym, że część śląskich środowisk konsultuje się z tym osobnikiem w sprawach języka śląskiego.
I to do nich przede wszystkim apeluję z prośbą o zastanowienie, czy naprawdę chcą kogoś takiego mieć za autorytet. Działania Dariusza Jerczyńskiego nie mają nic wspólnego z pracą na rzecz Śląska ani śląskiej mowy. Postępowanie Dariusza Jerczyńskiego oraz jego zachowanie psują śląskość i prowadzą tylko do rozniesienia jej od wewnątrz.
Aha, pisze się „pseudonaukowe”, a nie „pseudo-naukowe”, a ja nigdy nie twierdziłem, że jestem naukowcem, ani że prowadzimy naukową dyskusję.