Halloweenowa opowieść o Zamku „Leśna Skała” w Szczytnej
Jest na Ziemi Kłodzkiej zamek, który swój ostateczny kształt otrzymał w połowie XIX wieku. To „Zamek Leśna Skała” na Szczytniku, wzgórzu nad Szczytną. Zbudowany na miejscu zburzonego wcześniej XVIII wiecznego fortu pruskiego, otrzymał piękny, nawiązujący do średniowiecznych zamków kształt. Ma grube kamienne mury, cztery wieże, kamienną bramę ze zwodzonym mostem i wiele detali jak w dawnych tego typu budowlach obronnych. Powstał jako zamek myśliwski Leopolda von Hochberg, który był zapalonym myśliwym. Architektem był Karol Schinkel (autor projektu pałacu w Kamieńcu Ząbkowickim i wielu kościołów nie tylko na Dolnym Śląsku). Na okalających zamek murach obronnych ustawiono stare armaty. Po wojnie działał tu zakład opiekuńczy i nie był dostępny dla turystów. Od niedawna można go zwiedzać i brać udział w organizowanych tu imprezach. Wnętrza wciąż zachowały wiele oryginalnych szczegółów tworzących niezapomniany klimat lat 20-30 ubiegłego wieku pomimo dostosowania ich do potrzeb ośrodka opiekuńczego. W komnatach sukcesywnie przywracanych do dawnego wyglądu, wyposażanych w meble „z epoki”, wciąż można spoglądać przez zabytkowe okna na jesienny las. Sala rycerska – balowa zachowała swój klimat przez zachowane motywy rycerskie i myśliwskie a pokój marzeń właścicielki nawet nam, współczesnym zapewnia ich spełnienie . Wejście na kamienny dziedziniec przez dobrze zachowaną bramę, nad którą wciąż widnieje dawny herb Hochbergów i przenosi wchodzącego w minione czasy. Na szczycie Szczytnika można wędrować obok ciekawych formacji skał z którym spogląda się na miasto u podnóży. Szczegółową historię „zamku”, jego kolejnych właścicieli (w tym Wehrmacht, misjonarzy i zakład opiekuńczy) i poczynione przez nich zmiany w budowli, można obejrzeć zwiedzając to ciekawe miejsce.
Halloweenowa opowieść o Zamku „Leśna Skała” w Szczytnej
Ilekroć przejeżdżałam szosą w stronę Kudowy, zawsze z zaciekawieniem spoglądałam na zamek w Szczytnej na szczycie góry. Jego wieże i kamienne ściany kojarzyłam z legendami i magią. Pomimo ładnej pogody nad wieżami unosiła się jakaś mgła, która w dziwny sposób czyniła zamek jeszcze bardziej tajemniczy. Ostatnio mgła rozstąpiła się i ujrzałam dokładnie kamienną budowlę. Jedną z wież oświetlało słońcem, druga była szara, prawie czarna. Od razu nazwałam je od tego zjawiska; Biała i Czarna. Dziś Halloween i coś przyciągało mnie w to miejsce… i ten mój sen… cały ranek o nim myślałam. Czy ma się coś wydarzyć? Sen był rzeczywisty jak scenariusz. Widziałam wszystko jak na kinowym ekranie.
„… Nigdy nie będziemy razem – powiedział młody mężczyzna do pięknej smutnej kobiety.
-Wiem- odpowiedziała tak cicho, że nawet jej myśli nie były tego w stanie usłyszeć.
Stali przy małej uchylonej bramce z kutego żelaza, za którą kamienne schodki i ścieżka sprowadzały w dół kogoś kto niepostrzeżenie miał wejść i wyjść nie przechodząc przez wielką bramę.
Przez uchylone okna słychać było dźwięki orkiestry, która witała przybywających gości. Zabawa dopiero miała się zacząć i trwać aż do rana. To ostatni bal przed tym największym – sylwestrowym. Rodzice Elizy młodej dziedziczki, hrabiostwo które kupiło zamek kilka lat temu, postanowili wydawać coroczny bal w ostatnim dniu października i nazwać go Balem Elizy. Zjeżdżali się z okolicy młodzi ludzie żeby bawić się, flirtować i pożegnać cudną w tym miejscu złotą jesień, oraz umówić się i zacząć przygotowania do zimowego balu. Chętnie też w tym okresie przybywali do pobliskich uzdrowisk i letnisk; obecnych Dusznik- Zdrój, Polanicy – Zdrój a nawet do dalszej Kudowy- Zdrój, by oprócz leczenia wziąć udział w Balu Elizy. Czarne limuzyny zajeżdżały jedna po drugiej pod zamek. Niektórzy byli stałymi już bywalcami, a zaproszenie na bal było postrzegane jako wyróżnienie i zaliczenie do kręgu znajomych pięknej dziedziczki.
– Muszę jeszcze tylko coś załatwić- powiedziała Eliza do mężczyzny jakby na pożegnanie, czy na zachętę… sama nie wiedziała, ale nagle szepnęła do oddalającego się ścieżką mężczyzny – nigdy nie wiadomo co przyniesie następny dzień. Nie przekreślaj niczego. Nie zamykaj żadnych drzwi.
Naprzeciw bramy wjazdowej była wąska ścieżka, w stronę lasu. Tam z ziemi wychodziły skały o różnych kształtach. Eliza słyszała legendę od starej niani, że byli to ludzie, którzy zwątpili w przyjaźń i zostali zaklęci w kamienie. Nad jedną z nich na starym buku, zamkowy cieśla zbudował platformę z domkiem dla kruka. Był to oswojony ptak, którego Eliza uratowała i wykarmiła kiedy był pisklęciem. Ptak wypadł z gniazda niedaleko dawnego ich pałacu. Kruk przyjechał z Elizą do nowego domu i kiedy nie było nikogo obcego mógł fruwać po zamku i nad jego wieżami, dziedzińcem, wracając na posiłki do okna ciemnej wieży w której na co dzień mieszkał. Dziś musiał zostać w domku nad przepaścią. Jakoś rozumiał to swoim ptasim, kruczym rozumem, że może wrócić do zamku kiedy ktoś z domowników przywoła go, weźmie na ręce i zaniesie do jego ciemnej wieży. Nie był natrętny czy kłopotliwy, ale na czas balów i zjazdów rodzinnych spał na swoich skałach żeby nie straszyć gości kojarzących kruki z grozą i złymi wiadomościami. Eliza biegła do niego, jak do wiernego przyjaciela, żeby opowiedzieć co się wydarzyło. Zaraz zacznie się bal i gości oficjalnie przywita utwór Ludwiga van Beethovena „Dla Elizy”, napisany przez kompozytora na cześć jej pra, pra, pra, prababki (Therese) ponad sto lat temu. Od niej w tej rodzinie w każdym pokoleniu była jakaś Eliza Theresa.
Orkiestra zagrała utwór, potem następny i następny, wino i dobra zabawa coraz bardziej gościom wirowały w głowie. Kolorowe stroje i blask drogich kamieni migotały wraz z płomieniami świec rzucającymi krzywe cienie, w rytm modnych tańców. Choć zamek miał elektryczność, to tradycją Balu Elizy stało się oświetlenie świecami i pochodniami. W ich blasku zamczysko stawało się starsze i bardziej kamienne, cienie dłuższe, szepty czulsze a legendy i marzenia mogły urzeczywistnić się w każdym momencie…
Smutna dotychczas Eliza wróciła do rozbawionych przyjaciół jakaś odmieniona. Chętnie śmiała się i żartowała, a jej biała zwiewna suknia wirowała w tańcu. Cała zdawała się unosić ponad ziemią. Tańczyła ze wszystkimi. Każdy w tajemniczy sposób zwabiony w jej pobliże, chciał ją objąć i poprowadzić w tańcu. Wszyscy też zwracali uwagę na plamę z czerwonego wina na wysokości jej serca. Zapytana dlaczego nie założy innej sukni, odpowiadała niezmiennie z tajemniczym uśmiechem „Tak ma być, to będzie pamiątka dzisiejszego dnia i balu”. Po kolacji, kilku następnych kieliszkach wina i tańcach, nikt już nie zwracał uwagi na plamę. Wszyscy świetnie się bawili i nie wiedzieli że po zmroku ktoś dobijał się do bramy i gdyby nie służba która nie wpuściła przybysza do wnętrza, zabawa byłaby zakończona.
– Panienka Eliza leży tam pod skałą- mówił przybyły jeden z mieszkańców wioski u podnóża zamku – spadła ze skały na której jest gniazdo kruka. Zbierałem chrust w lesie. Jestem kulawy i dojście do wioski i do zamku zajęło mi wiele czasu. Spadła i leży tam cała w bieli jak kwiat… tylko na piersi ma czerwoną plamę… Boże, Boże co za nieszczęście- mówił jak w obłędzie przybysz.
– Coś ci się pokręciło człowieku, panienka Eliza bawi się na balu. Wszyscy z nią tańczą, czuje się świetnie, a Tobie raczę żebyś mniej zaglądał do gospody… powiedział pilnujący wejścia stróż.
Przed nosem przybysza zamknęły się drzwi… Taką bzdurą nawet nikt nie będzie niepokoił hrabiostwa… Za drzwiami długo było słychać lament człowieka i stukanie do zamkniętych już wrót, a słowa „Ona tam leży, jak lilia” … mieszały się z zawodzeniem wiatru w lesie.
Na sali balowej, ozdobionej trofeami myśliwskimi barwny korowód zataczał kręgi a płomyki świec rzucały cienie na łby i rogi jeleni. Te zdawały się kołysać w rytm tańca. Zapach słodkich perfum mieszał się zapachem wina, likierów i cygar. Niektórzy już wiedzieli że jutrzejszy dzień będzie trudny do przeżycia nie tyle przez różnorodność trunków co przez ich nadmiar. Ale Bal Elizy jest raz w roku, więc będzie co wspominać. Rankiem na pożegnanie odjeżdżających gości orkiestra tradycyjne znów grała utwór „Dla Elizy”… który miał kojarzyć się wszystkim z balami na zamku na Szczytniku.
Późny ranek następnego dnia przyniósł tragiczną wiadomość. Eliza leżała w lesie na posłaniu złotych liści, które ułożył dla niej człowiek, który ją znalazł. Nie chciał żeby leżała na zimnych kamieniach do czasu kiedy Ją zabiorą. Sprowadzony lekarz stwierdził zgon wiele godzin wcześniej, najpewniej poprzedniego dnia… Zgromadzeni w tym miejscu, nad skałami zauważyli dziwny widok. Do kołującego na niebie kruka dołączyła drobna, biała gołębica. Skąd się tu wzięła w ten zimny listopadowy już dzień? Nie wiadomo. Nikt w okolicy nie hodował tak egzotycznej odmiany gołębi. Jej pióra jak falbany białej zwiewnej sukni wirowały na wietrze, ten nieskazitelny obraz ptaka zaburzało jedno czerwone piórko na wysokości jej klatki piersiowej… Wznosiła się coraz wyżej i wyżej w łagodnym wirze w ślad za krukiem, który zdawało się prowadzi ją w tym podniebnym tańcu… do innego świata, pod innymi gwiazdami… Potem ptaki kołowały nad wieżami zamku, nad wieżą białą i czarną.
Obecnie widywane są rzadko. Pierwszy raz było to w dniu znalezienia Elizy i złożenia jej do krypty, a przez następne lata, zawsze w ostatnim dniu października. Kruka też od tego czasu nikt już nie widział na skałach. Pewnie zabrał swoją przyjaciółkę gdzieś daleko. Wracają jednak, a może tylko tak się ludziom wydaje, kiedy widzą to cudowne zjawisko. Nad wieżami nawet w mglisty dzień wychodzi słońce i dwa ptaki kołują, zbliżając się do siebie wydają się coś sobie opowiadać… Szczęśliwi, bo przyjaźń nie umiera nigdy, przenosi się tylko w inne wymiary… Nikt też nie zna odmiany gołębi z czerwonym piórkiem… a więc jest to… cicho, sza…”
Mój samochód prawie bezszelestnie wtoczył się po krętej zasypanej liśćmi drodze na mały parking. Spojrzałam w kierunku skały zwanej Krukiem i wydało mi się że widzę przez drzewa kołujące dwa ptaki; białego i czarnego… A więc legenda jest prawdziwa i trwa… Eliza i jej przyjaciel wciąż tu są… a dziś jest przecież ostatni dzień października… Choć minęło wiele lat, zaraz pojawią się goście na innym balu… organizowanym w Zamku Leśna Skała w Szczytnej… Czy orkiestra zagra im na powitanie jak dawniej utwór „Dla Elizy” i w magiczny sposób przywoła piękną dziewczynę zamienioną w gołębicę i jej przyjaciela kruka?
„Pyk” – prawie niedosłyszalnie zamknął się zamek mojego samochodu oddzielając mnie od rzeczywistości. Ja i moja sunia Fionka wbiegłyśmy na mały kamienny dziedziniec… czy go znam? Oczywiście, znam zamek ze snu. Prawie wiem jak się po nim poruszać… Witają mnie szczerym uśmiechem ludzie o wrażliwych duszach, którzy tu mieszkają. Słyszę fortepianowe dźwięki „Dla Elizy”… Chcę wierzyć że to dla mnie. Zaraz pójdę do „pokoju marzeń”, gdzie wypowiedziane marzenia spełniają się zawsze… a na kamiennych schodach Białej Wieży usłyszę echo kroków lekkich pewnie białych bucików. Potem otworzy się okno z kolorowych witraży i ujrzę kołującą gołębicę. Z czarnej wieży do lotu zerwie się kruk… ech sny… dziś niech się spełniają.
Kto przybędzie tu w ostatni dzień października, niech wypatruje nad zamkiem niesamowitej pary; kruka i gołębicy z czerwonym piórkiem na piersi… a kiedy przymknie oczy, usłyszy jeszcze dźwięki muzyki.
(Alicja Kliber 25.10.2021)




