Czarny Dół
Nad wolno sunącą wodą unosi się półprzejrzysta zasłona mgły. Blade światło chłodnego poranku ledwo co przebija się przez utkaną w powietrzu koronkę, by rzucić swój blask liść, który porwany przez nurt płynie samotnie przed siebie, podziwiając wszystko to, co widać pod powierzchnią wody. Zniekształcony obraz kamieni, wodorostów, paru ryb… Liść spogląda znów do góry.
Z dębu rosnące niebezpiecznie blisko brzegu spada niedojrzały żołądź. Płynie nieco szybciej, kawałek po kawałku, aż nagle znika. Tam, gdzie przed chwilą była mała ni to brązowa, ni to zielona bryłka, teraz widać jedynie ciemność. Po chwili, w dokładnie tym samym miejscu, znika samotny, ni to zielony, ni to jesienny liść.
Powietrze dziwnie drga, unosi do góry tajemnicę, o której dawno zapomniał już świat. A może nie do końca zapomniał, tylko zakopał pod wieloma warstwami czasu nad którym delikatnie przepływał nieśmiały nurt Małej Panwi.
Przecież dawno temu w tym miejscu, gdzie rzeka przemienia się w Czarny Dół, zatonął myśliwy zwiedziony miłością do zjawy, której poza nim nie widział nikt. Stała tu, ubrana w blask księżyca, nie dawała mu spokoju ani w snach, nawet troskliwa ręka dziołchy z krwi i koście o licach które na czerwono barwiła żywa krew, nie potrafiła przywrócić go ludziom. Nie mógł poślubić córki gospodarza, bo zjawa kusiła tak długo, aż biegnąc pewnej nocy za nią, przepadł na wieki w ciemnej wodzie.
To w te wody wpadła dorożka wioząca pannę młodą, której uroda była tak wielka, że przywołała śmierć jej wybranki zadaną z ręki zazdrośnika czyhającęgo na drodze z kościoła. We mgle roznosi się echo jej zrozpaczonego krzyku, rżenie przerażonego konia, którego pochłania woda, która wcale nie powinna być aż tak głęboką. Rześkie poranne powietrze przenika zapach rozlanej krwi. Woda robi się ciemna, bardzo ciemna, tak ciemna, że nie widać już krwi i po chwili na powierzchnię wynurza się znów liść.
Nie opowiada o tym, co tam ujrzał, może nie widział też nic, tylko ciemność opowiadała mu to, co wydarzyło się tu wtedy, dawno temu, gdy świata nie spowijała jeszcze mgła. Uciekał szybko, bo prześladował go obecny w powietrzu strach, który ludzie siadający przy brzegu, by łowić ryby, nie tajemnice, nauczyli się już wypierać. Choć człowiek zapomina szybko, to natura pamięta o wiele dłużej. Nawet taki mały, zerwany przez wiatr przedwcześnie i rzucony w nurt Małej Panwi liść.