Biblioteka nocą: Eichendorff. Spóźniony romantyk

Moja Biblioteka, stojąca niedaleko baszty, czyli nadszybia górniczego pochodzącego z XIX wieku, posiada moc zanikania, bądź, choć na szczęście coraz rzadziej, nad wyraz świadomą wolę zaistnienia, wręcz z hiperrealistyczną inklinacją do zaznaczania swej szczególnej kondycji fizycznej. Moja Biblioteka jest wtedy jak krystaliczny monolit świecąca w nocy nie światłem odbitym lecz własnym, emanując czystą jasnością, jakby sama była gwiazdą zawieszoną na nieboskłonie. W takich chwilach, będąc jej strażnikiem, zazdroszczę sobie – co muszę przyznać, jest uczuciem nad wyraz przyjemnym.

Zewnętrzne wrażenie iluminacji jest spowodowane wewnętrznymi procesami, zainicjowane na ogół nieopatrznym zestawieniem kilku książek, które tworząc nie do końca zdefiniowaną koincydencję, wpływają na jednolitość przestrzeni. Na ogół są to księgi święte, gdyż to one posiadają tę swoistą moc. Ale mogą to też być księgi świąteczne. W takich przypadkach nie tylko ciężko trafić na poszukiwaną pozycję, ile nawet trudno utrafić poszczególny poziom, gdyż korytarze prowadzą nad wyraz realnie do miejsc zgoła niebibliotecznych. Choć oczywiście to tylko ułuda – powtarzam za starymi bibliotekarzami.

W grudniowy czas skręcając z galerii poety, oznakowanej złotą (bo jakże inaczej) tabliczką z napisem Joseph Karl Benedikt Freiherr von Eichendorff, wchodzę, a w zasadzie ląduję w noc. I być może to Duch Świąt wypycha mnie do przodu. Niesiony jego siłą przelatuję nad wioską, zdawać by się mogło opustoszałą w tę nocną, zimową porę. Może to Łubowice, a staw, przy którym ląduję to Brzeziniak? Nie jestem pewny. Wiem tylko, że w brzegowym miejscu „Nahe der Schneelineie” (blisko linii śniegu), które przychodzi gdzie chce i jak chce, wszystko może się zdarzyć. Czuję się jakbym wsadził głowę w przestrzeń świąteczną, w której to głowie pisze się opowieść nowa. Ciągle inna. Choć przecież ta sama. Rozglądam się nie do końca wierząc, w to co widzę. Pada śnieg i świeci księżyc. Świeci księżyc i pada śnieg. Taki szczególny, gdzie płatki wyglądają jak powydzierane z zeszytu skrawki papieru. Może zapisane jakimiś strofami, jakimiś zaklęciami. Kto wie? Kto wie? Ale może nie? Może one prawdziwe, bo przecież kiedy takie wielkie lądują mi na dłoni, topią się jak prawdziwe, a ja je spijam, obserwując co opodal. A opodal ten padający z czarnego, lunatycznie podświetlonego nieba śnieg odbija się w ciemnym lustrze wody. I kiedy tak jestem wpatrzony w ten cud, spostrzegam, najpierw z niedowierzaniem, a później z coraz większym urzeczeniem, jak głęboko spod wody lustrzane płatki wyskakują, pędząc na spotkanie z tymi padającymi z nieba. Oglądając scenę z perspektywy widzę śnieg, który naraz pada i z góry i z dołu. Stoję urzeczony jakbym był na krawędzi dwóch światów. Oniemiały. Jestem na krawędzi. Bardziej i bardziej, gdyż doskonale zdaję sobie sprawę, że nie ma mnie w lesie , bowiem stoję w bibliotece i spoglądam na te wszystkie książki, te spisane ręką mistrza spod Raciborza, i te których znacznie więcej – opisujące całe jego zapatrzenie poetyckie. I kiedy widzę ile ich jest, wiem, że Eichendorfff wrócił. Jest z powrotem obecny na Śląsku. Trzymam w ręku jedną z pozycji przybliżającą polskiemu czytelnikowi jego postać. I niemieckiemu oczywiście też. W roku 2001 wydawca z rodowodem, a można nawet powiedzieć, że ze szlachectwem (w sensie przenośnym oczywiście) – Bergstadtverlag Wilhelm Gotltlieb Korn, wydał książkę Volkmara Steina pod tytułem: „Joseph von Eichendorff. Ein Lebensbild. Obraz życia”. Jak sugeruje tytuł, książka wydana jest dwujęzycznie – w języku niemieckim i polskim. Przekładu oryginalnego testu na język polski podjęła się Ewa Pietrzak.
Autor snując opowieść o autorze „Nicponia”, tłumaczy się ze swego pochylenia nad tą postacią. Jego zafascynowanie – z czym trudno się nie zgodzić – wypływa z siły poezji Eichendorffa. Gdyż to nie powieści, opowiadania, dramaty, czy opracowania z zakresu historii literatury lecz właśnie wiersze, ich siła i prostota oraz zwinność powodują, że jest autorem nadal czytanym, a jego twórczość budzi zainteresowanie nie tylko publiczności niemieckojęzycznej. Utwory Eichendorffa są dostępne w ogromnej liczbie języków, a jego dzienniki można czytać nawet po japońsku. Jego twórczość interesuje badaczy nawet z Australii. Choć Goethe jest najsłynniejszym niemieckim pisarzem doby romantyzmu, to właśnie śląski poeta jest tym, którego utwory najczęściej komponowano. Wszystko to wiemy, jednak stateczna i rzeczowa opowieść Volkmara Steina jeszcze raz na nowo przypomina nam nie tylko twórczość, ale także osobowość i losy pruskiego urzędnika z Lubowitz. Przypomina wiele szczegółów z jego życia, akcentując punkty węzłowe ale i te, zdaje się na pozór błahe, które z całą pewnością miały przemożny wpływ na jego twórczość. Jak choćby scena wyjęta z jego dzienników, w której opisane jest spotkanie ojca, po dłuższej nieobecności w domu. W kulturze śląskiej, gdzie silne, pozytywne relacje ojca z synem zwykle pomijane są oczywistym milczeniem, fakt taki kreśli właściwą optykę w patrzeniu na spóźnionego romantyka – jak mawiał o sobie Eichendorff. Całość wydawnictwa dopełniają grafiki pochodzącego z Rudy Śląskiej Mariusza Śledziony, które nie tylko dookreślają opowieść o śląskim romantyku, ale same w sobie są poetycką peregrynacją po Śląsku i okolicy. Zapatrzony w te ryciny spostrzegam jeszcze raz magiczny śnieg. Który nie jest już realny, gdyż płatki o konsystencji japońskiej bibułki składają się w wyraźny obraz – wierszy cytowanych w książce. Jeden z nich, Boże narodzenie, w tłumaczeniu Tomasza Horaka brzmi następująco: „Puste już ulice, rynek, /Rozświetlony każdy dom. / Milcząc ulicami idę – / One też odświętnie lśnią. // W okna patrzę, kędy matki / Zbożną ręką zdobią stół. / Dzieci rozgwar, dziw to rzadki, / szczęściem cudnym przycichł wpół. // I za miasto, jak zaklęty, W szczere pola idę hen. / Blask niezwykły, niepojęty! / Świat oniemiał w wieczór ten! // Gwiazd już w górze tysiąc świeci, / W dole śniegu cichy blask. / Pieśń ku niebu cudna leci – / Przebłogosławiony czas.”
Rzeczywiście, grudniowa pora (styczniowa też – dop. red.) to dobry czas do poczytania Eichendorffa.

Krystian Gałuszka

KRYSTIAN GAŁUSZKA – śląski poeta i prozaik, a także bibliotekarz, redaktor, edytor, animator kultury. Autor 18 książek w tym m.in. powieści Księgi  Raziela i tomiku poezji po ślonsku Modre ajnfarty.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Cykl Biblioteka nocą był początkowo publikowany w miesięczniku Śląsk.

Dej pozōr tyż:  Gdzie szumi Opawa… cz. 3 (ostatnia)

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza