Ana Sugarbush Ana, czyli znacznie dłuższa historia piosenki
Język muzyki jest językiem uniwersalnym, stąd przebojowe kompozycje rozpowszechniają się znacznie szybciej, niż informacje o kompozytorach i prawach autorskich. W przypadku utworów, które wniknęły na dobre w historię muzyczną każdego z narodów najbardziej popularne piosenki uważa się po prostu za ludowe. W czasach bez internetu ustalenie pochodzenia kompozycji oryginalnej było znacznie trudniejsze, trzeba też dodać, że w praktycznym muzykowaniu mało komu na tym zależy. Wszak pogwizdując przy wbijaniu gwoździ chwytliwą melodyjkę nie zastanawiamy się, czy należy wystąpić do ZAIKSu lub BIEMu. Muzyka zawsze miała charakter użytkowy. Teraz korzystanie z muzyki nazywa się kradzieżą empetrójek, 200 lat temu się po prostu śpiewało.
Znakomitym przykładem znacznie dłuższej historii piosenki jest śląskie Ana, Ana, Ana, Ana, Jo cie sowieso dostana. Autora tekstu śląskiego nie ustalimy. Autorem muzyki skomponowanej w roku 1930 jest Fred Michel, ale utwór został spopularyzowany przez Afrykanera Josefa Marais (w rzeczywistości Josepha Pessacha). Podsumowując, Sugarbush, czy też Suikerbossie pochodzi z Południowej Afryki. Najbardziej znane, pochodzące z roku 1952 wykonanie Doris Day i Frankiego Laine’a czytelnicy znajdą z łatwością na youtube. Niemcy mają Tanz den nachsten Tanz mit mir i to jest najbardziej prawdopodobny kierunek przybycia omawianego utworu na Śląsk. Po prostu Śląsk zawsze miał silniejsze kontakty z zachodem.
A’propos zachodu: Tusto gęś, loto mi po placu…ale na koniec…chyca jom, kolacjo byda mioł. Ta znakomita parafraza Let’s Twist Again dowodzi, że śląska mowa posługuje się językiem dostatecznie giętkim, by przekazać, co myślała dokonująca adaptacji głowa.
I próżno by tu szukać polskiej wersji Twist ponownie…
Generalnie historia muzyki jest pełna różnego rodzaju transkrypcji i zapożyczeń, a utwory są znacznie starsze, niż nam się wydaje. Marijana to chorwackie tango rodem prosto z Zagrzebia, kompozycja Vlacho Paljetaka a.d. 1936. (Polska wersja O Maryjano, gdybyś była zakochana).
Maleńka Ewo (Janusz Gniatkowski PL), pochodzi z Belgradu i w oryginale to Devojko mala z filmu „Ljubav i moda”, muzyka Darko Kraljić, tekst Božidar Timotijević, w filmie śpiewał ją Đuza Stojiljković.
Hej sokoły, jako wspólne dziedzictwo Polski i Ukrainy to pieśń skomponowana przez Macieja Kamińskiego (1734-1821), choć mylnie przypisywana Tomaszowi Padurze (1801-1871).
Nie pierwszy to przypadek, gdy piosenka uznawana jest za ludową, gdy tymczasem kompozytor to człowiek z krwi i kości i wykształcony muzyk zawodowy. Kompozycja Dominika Strouhala (1916-1982) Nedaleko od Trencina od lat krąży po pograniczu Moravsko-Słowacko-Śląskim, bo Kateřina w refrenie Černé oči má, to musí být má milá i nie ma mężczyzny, który przeszedł by obojętnie obok wizji głębokiego spojrzenia w czarne oczy Katarzyny.
Zdaniem autora nie ma muzyki poważnej i ludowej, jest tylko dobra i zła. U naszych sąsiadów zza Olzy od kilku dekad króluje orkiestra Moravanka Jana Slabáka (który zresztą wywodzi się z „siódemki” wymienionego już Strouhala i ze współpracy ze Strouhalem mocno korzystał). Niekwestionowany sukces morawskiego zespołu wykonującego muzykę rzekomo ludową wynika z faktu, że za stylizację ludowości zabrali się tam muzycy w całości po konserwatoriach. Ich problem polegał na tym, że musieli porzucić smokingi i pożegnać się z filharmonią i teatrem, ponieważ zbyt dobrze grali lidovkę. W rzeczywistości jest to bardziej biesiadna, orkiestrowo wykonywana taneczna muzyka użytkowa, niż ludowa. W Polsce mamy tu wielkie zaległości, nieliczne grupy rekonstrukcyjne zajmujące się oberkiem i mazurkiem robią, co mogą, ale nie dościgną sukcesów węgierskich domów tańca, ani tym bardziej czeskiej dechovki. U nas niestety ludowość jest skostniała i na pewno nie spełnia takiej roli społecznej, jak ora, hora, kolo, czyli bałkańskie tańce w kręgu. W Serbii, czy Chorwacji, nawet mimowolnie przechodząc koło domu weselnego, dodajmy bloku po środku dużego miasta(!) spotkamy się z taką muzyką współcześnie. Na południe od Śląska muzyka użytkowa ponad wszystko jest żywa. Nedaleko od Trencina bardzo szybko doczekała się w Czechach następnych zwrotek w rodzaju: Takou motorku chcem taki, co ma meno Kavasaki, Cierne gumy ma, to musi byt’ maszyna, Takou motorku chcem taki, co ma meno Kavasaki.
Dodajmy przy okazji, że Morawiacy po Trencinie lubią dośpiewywać Ty falešná frajarko (tylko nie tłumaczcie sobie tego po polsku). Frajarka występuje zawsze w parze do młodzieńca, szohaja, juhasa. Panienko, tyś fałszywa bo dałaś mi tylko piórko. Panna w odpowiedzi tłumaczyła, że dałam ci tylko pióreczko, bo ciebie interesowało tylko wineczko, ale ostatecznie młodzieniec się bronił, argumentując, że: Nebudeme vodu pít, nebudeme vodu pít, máme dobré vínko, milá Katerinko, budeme si dobře žít. I o ile pamięć autora nie myli, to właśnie kompozytor omawianej Falešnej frajarki Blahoslav Smišovský (1931-2011), powiedział kiedyś, że największą satysfakcją dla autora jest uznanie jego piosenki za utwór ludowy, mimo, że on jeszcze żyje i ma się dobrze.
Nasze bohaterskie Już zachodzi czerwone słoneczko coś nam dziwnie przypomina zawadiacką czeską piosenkę Co Jste Hasiči, cóżeście za strażacy, która do złudzenia kojarzy się z tekstem Kury, gęsi i zielone kaczki nie chciały jajek nieść. Kokot się dowiedzioł, wojna wypowiedzioł, musiały jajka nieść, czyli tak się to dziwnie w muzyce plecie.
Niemcy, jako miłośnicy blasskapelle pełną gębą korzystają z dorobku czeskiej polki i tu kopiowanie jest oczywiste. Np. niejaki pan Erwin Seeger w roku 1950 bardzo nieładnie przypisał sobie autorstwo Schwarze Amsel, zaznaczając tylko, że jest to böhmischen Volksweise, a szkoda, bo do Czechosłowacji daleko nie miał, a w kapitalizmie akurat prawa autorskie obowiązywały. Czarny kos to kompozycja znanego duetu autorskiego Jaromira Vejvody i Vaška Zemana. Czyli plagiaty zdarzają się nawet porządnym Niemcom.
A skoro już Vejvodę wymieniono, to przypomnijmy historię Škoda lásky (muzyka Jaromir Vejvoda 1927, tekst Vašek Zeman 1934). Nie sposób podać, ile narodów świata uważa czeską polkę Škoda lásky, jako swój rodzimy utwór ludowy. Najstarszy syn kompozytora posiada w archiwum 26 tekstów, 16 wersji językowych, oraz ma odnotowane wykorzystanie w 136 filmach i produkcjach telewizyjnych.
General Dwight D.Eisenhower oficjalnie ogłosił, że utwór ten pomógł aliantom wygrać II wojnę światową, tyle, że przecież śpiewali go także i przegrani Niemcy.
Ciekawy jest przypadek niejakiego Billa Jonesa, który był tak pewny angielskiego pochodzenia Roll out the Barrel, że w 1964 założył się, że jeśli by to nie była prawda, to przyjedzie do Czechosłowacji swoim londyńskim autobusem piętrowym. Po spotkaniu z kompozytorem Jaromirem Vejvodą i zapoznaniu się z dowodami zachował się, jak gentleman, słowa dotrzymał i przyjechał piętrusem do ČSSR wraz z rodziną i przyjaciółmi. (Wg. czeskiej wikipedii może to i był pierwszy przypadek, kiedy to ten autobus opuścił ziemię brytyjską).
Kolejnym przegranym, przekonanym, że Rosamunde to niemiecki utwór ludowy był nie kto inny, jak niemiecki minister spraw zagranicznych Hans-Dietrich Genscher: mamy więc oczywisty dowód, że w takich sprawach lepiej się nie zakładać.
W końcu sprawa musiała się oprzeć o najwyższe szczeble dyplomatyczne. W roku 1990 prezydent George Bush senior uścisnął rękę synowi kompozytora, a potem osobnym pismem podziękował mu za rękopis kompozycji z podpisem autora.
Z głębokim wahaniem wspomnimy polski tekst Škoda lásky, bo jest on dla nas w zasadzie haniebny. U Czechów to jedna z najpiękniejszych piosenek o miłości, nostalgiczny żal za miłością utraconą. U nas to ogniskowa piosenka o bandzie. Może nawet bandzie wesołej, może i takiej, w której precz smutki niech zginą, ale jednak takiej bandzie, w której my młodzi, nam bimber nie zaszkodzi. Dla otrząśnięcia się z miłosnego zawodu Polakom potrzebne jest odkręcanie gazu i śmierć rozpaczliwa, gdy nikt na czas nie zapuka, Czechom polka z nieco nostalgicznym tekstem i z porywającą dla kontrastu do tańca muzyką.
Abyśmy wiedzieli, o czym śpiewają Czesi w utworze, który ukonstytuował ten naród podamy wolne tłumaczenie (wybaczcie, że mało zgrabne): Szkoda miłości, którą tobie dałam, te moje oczy chyba bym dzisiaj wypłakała, moja młodość prychnęła tak, jako sen, a z tego wszystkiego tylko w moim sercu zostało wspomnienie. A Polacy, jako jedyny oprócz Czechów naród stosujący zdrobnienia przez grę słów odczytają, że nie wspomnienie straszne, a vzpomínka jeno została. Škoda lásky. Historia miłości, a właściwie życia całego w pięciu zaledwie wersach opisana. Ze Śląska do Czechów bardzo blisko, takie doświadczenia kulturowe powinny do nas przenikać. Jedna tylko prośba autora, zacznijcie kwerendę na googlach od oryginału, Vejvodowa kapela i czeska dechovka najlepiej przecież czeskiego ducha oddają.
Korzystano z materiałów publicznie dostępnych i doświadczeń własnych.
Grzegorz Kwiecień 21.01-01.02.2023
Notka o autorze
Urodzony i wychowany w Chorzowie Batorym. Od 1988 roku pracuje, jako inżynier w Elektrociepłowni Tychy, przedtem grał na akordeonie w orkiestrze mandolinistów, w trio harmonijek ustnych, ale i w orkiestrze dętej Huty Batory. 7 urlopów poświęcił na to, by dojechać do Belgradu na rowerze, a to dlatego, by możliwie dogłębnie poznawać kulturę kolejnych regionów, a także dlatego, by zrealizować cel wraz z małżonką (tu nie chodziło o wyczyn sportowy).
Ach drodzy państwo, jakżesz mogłem zapomnieć – do kolekcji światowych przebojów tłumaczonych na Śląski musimy także dodać Sail Along, Silv’ry Moon piosenkę autorstwa Harrego Tobiasa oraz Percy’ego Wenricha, napisaną w roku 1937. Pierwsze wykonanie – Bing Crosby, natomiast utwór chyba najbardziej znany chyba z wykonania orkiestry Billy Vaughna z 1955, to ta wersja z nostalgicznymi saxofonami. Śląska wersja “Taki chłop, jak to boł” jest zapewne popularna w całej Polsce i o drugiej w nocy na weselu usłyszymy ją wszędzie, wszelako pierwotnej śląskości tekstu dowodzi zastosowanie naszego jerunie pierunie nie pij, a także “durś” i to jeszcze w znaczeniu wskazującym na określoną znajomość niemieckiego
Dziękuję za świetny artykuł. Z tego co wiem autorem “Tustyj gynsi” i wielu innych tego typu jest nieżyjący już niestety Marian Sonelski z Bytomia, który w latach 60 i 70 oprócz tworzenia piosenek turystycznych masowo przerabiał znane przeboje na “śląskie”. Nie wiem ile tego “przetłumaczył” . Ja mam ich 17 (np. 10 w skali Beauforta, Bonanza, Jadymy wagensztopym (czyli: jak jego rówieśniczka – Karin Stanek powinna śpiewać swój przebój), Obla di oblada, To był welt, no i Tusto gynś) – ale na pewno bylo tego więcej
Mój adres kw_g@interia.pl. Jeśli otrzymam jakiekolwiek materiały, choćby wykaz tych 17 tłumaczeń, i dowolne dowody, to mogę napisać notkę na prywatnym portalu emp.slask.pl Jeśli nie będzie dowodów materialnych, to niestety musiałoby by być oświadczenie, że ja taki, a taki pamiętam, że mój kolega napisał.
Na razie o p.Sonelskim wygooglałem notkę z pogrzebu niestety. Mój portal prywatny ma znikomą klikalność, ale nabieram na nim wprawy i jak się nazbiera materiałów, to staram się pisać do “większych” mediów.
Drogi Grzegorzu, od lat jestem miłośnikiem pieśni ludowych, śląskich przede wszystkim. Cieszy mnie morawski rodowód wielu z nich, z duchowością morawską. Śpiewamy po śląsku i dumnie wypinamy piersi do przodu, nie wiedząc, że to od naszych fenomenalnie muzykalnych pobratymców. Bez dwóch zdan: kradniemy na potęgę. Na pocieszenie pozostaje nam uznana przez etnomuzykologów zasada, że folklor nie zna granic i sobie wędruje gdzie chce. Źle jest dopiero wtedy, gdy ktoś na tym zarabia. Dziękuję. Czekam na kolejny odcinek.