Jan Hahn: Prehistoria Śląska, cz. 5
Jak byśmy jednak nie określili charakteru najazdu Scytów na Śląsk: eksterminacyjny, katastrofalny, łupieżczy, pewnym jest to, że na Śląsku skończył się w IV wieku przed naszą erą okres (tysiącletni!) dominacji kultury łużyckiej. W poszczególnych częściach Śląska dość długo jeszcze utrzymywał się ten sposób życia i ten zwyczaj grzebania umarłych, szczególnie na pograniczu z Wielkopolską, opanowanego przez kulturę pomorską, można jednak powiedzieć, ze cztery wieki przed Chrystusem kultura łużycka na Śląsku (zresztą nie tylko) skończyła się. Jej miejsce zajęła kultura, sposób życia, wiara i zwyczaje ludu, którego nazwa jest już ustalona, o którym wiedziano i pisano – Celtów. Na Górny Śląsk przyszli oczywiście przez Bramę Morawską. W Nowej Cerekwi na początku XXI wieku odkopano ruiny osady – najstarszej celtyckiej na ziemiach polskich, w której znaleziono wyjątkowo wiele przedmiotów należących do Celtów, a przede wszystkim monety: greckie i bite przez plemię Bojów w III i II wieku p.n.e.: 60 srebrnych i 18 złotych. Jak ważne i jak niesamowicie bogate było to znalezisko niech świadczy fakt, że po II wojnie na terenach Polski znaleziono w sumie 4 takie monety. A były one (z wizerunkiem świętego zwierzęcia Celtów – konia) używane w „mateczniku” Bojów – w Czechach (wszak nazwa tego kraju to po łacinie Boio -hemum – ojczyzna Bojów) w Austrii, Południowych Niemczech, a nawet w północnej Afryce! Osada pod Kietrzem była wyjątkowa pod względem wielkości i bogactwa. Nie ulega wątpliwości, że było to główne, najdalej wysunięte na północ centrum handlowe Celtów. Takich ośrodków wymiany handlowej było w Europie Środkowej zaledwie kilka, jeden w Austrii i jeden na Morawach. Ten „nasz” na Płaskowyżu Głubczyckim był największy. Prawdopodobnie w nim kupcy mogli się już zaopatrzyć w bursztyn, by zaoszczędzić sobie dalszej drogi na północ. Inni Bojowie, prawdopodobnie już w V wieku przed Chrystusem, dotarli przez Kotlinę Kłodzką na Dolny Śląsk, biorąc w używanie i we władanie niezmiernie żyzną ziemię pod Wrocławiem, Strzelinem i Oławą. W mgnieniu oka dostrzegli też magiczno-kultowe znaczenie masywu Ślęży. Pozostałości po Celtach na Ślęży i Raduni, a także u ich stóp, każą domniemywać, że te tereny stanowiły dla Celtów nie tylko śląskich, centrum i sanktuarium.
Zastanówmy się na moment, czy fakt, że celtyccy Bojowie osiedlili się w obecnych Czechach, Słowacji, Śląsku, Węgrzech, Bawarii (nazwa tego landu wszak pochodzi od Bajuwaren „siedzib Bojów”), Austrii i południowego Tyrolu, a ludność w tych krajach, właściwie wyłącznie w tych, uwielbia biesiady (teraz piwne), chóralne śpiewy, dźwięk orkiestr dętych i wspólną zabawę i śpiewanie pieśni, nie świadczy o istnieniu w tej części Europy silnego, celtyckiego genu? Nie byłoby w tym nic dziwnego. Lud to był wyjątkowo wyrazisty i wywarł decydujący (oprócz świata romańskiego) wpływ na północ Europy. Odnaleźć można więcej pozostałości po kulturze i obyczajach celtyckich praprzodków. U Celtów pozycja kobiety była niesłychanie wysoka. Według starych legend prastare bóstwa kobiece (tzw. matrony) miały władzę nad światem i mężczyzną. Kobieta była nosicielem celtyckiej mądrości i tradycji. W wierzeniach celtyckich dominowały pradawne bóstwa żeńskie, związane z księżycem. Kult solarny – z bóstwami męskimi, pojawił się znacznie później. Kobieta (szczególnie ta, która wniosła w rodzinę znaczny wkład majątkowy) miała współdecydujący głos w radzie familijnej i plemiennej, decydowała o wyborze męża i rodzaju zawieranego związku (celtyckie prawo zwyczajowe rozróżniało 10 rodzajów małżeństw), z których każdy mógł być rozwiązany za zgodą obojga małżonków. Sankcjonowany był też konkubinat. Dzieckiem nieślubnym zajmowało się całe plemię. Te celtyckie stosunki społeczne i rola w nich kobiety, każą nam zweryfikować pokutujące dziś poglądy, jakoby Celtowie to: barbarzyńcy składający ofiary z ludzi, pijący ich krew, wyznający kult „odciętych głów”. Kultura germańska, a przede wszystkim słowiańska i wpływ chrześcijaństwa, pozycją kobiety radykalnie zachwiała, każąc jej być uległą i podporządkowaną pierwiastkowi męskiemu. Z wyjątkiem Śląska i Czech, gdzie kobieta: matka, babcia – może nie formalnie, dalej zajmowała silną pozycję (mężczyzna jest głową rodziny lecz szyją, która nią kręci jest kobieta).
Celtowie, mimo, że przesyceni magią, wierzący mocno w życie pozagrobowe i wędrówkę dusz (powszechnie udzielano pożyczek z terminem zwrotu: w przyszłym życiu) byli ludźmi wyrachowanymi i mocno stąpającymi po ziemi. Zdając sobie sprawę ze swej niezbyt wielkiej liczebności w porównaniu z autochtonami, opanowali – jako doskonali rolnicy, wyłącznie ziemie najżyźniejsze: lessowy Płaskowyż Głubczycki, „czarnoziemny” pas między Odrą a Ślężą oraz wokół Opola. Przede wszystkim jednak zależało im na zasiedleniu i zdominowaniu osad leżących na szlaku bursztynowym: przy Bramie Morawskiej, w Kietrzu, w Raciborzu, w Opolu, w Kłodzku, we Wrocławiu. Cały śródziemnomorski świat u nich się zaopatrywał. Wiadomo, ze nikt z południa Europy nie kontynuował podróży nad Bałtyk (robiono to później), zaopatrywał się na Śląsku, przysparzając celtyckim monopolistom gigantyczne zyski.
Celtowie na Śląsku rządzili przez pięć wieków, by usunąć się w cień. Tego właśnie określenia należy użyć w stosunku do Celtów zamieszkałych w drugim i w pierwszym wieku p.n.e. na Dolnym i Górnym Śląsku. Najlepsze miejsca i władzę oddali plemionom germańskim, które z północnej Europy i z Bornholmu – prawdopodobnie z tych samych powodów co zawsze: w poszukiwaniu nowych przestrzeni w obliczu nadmiernego przyrostu ludności, ruszyli na południe. Obyło się bez większego rozlewu krwi. Nie zabija się kur znoszących złote jaja. Germanie wiedzieli, że jeszcze długo muszą się uczyć od celtyckich garncarzy i rolników, a kunsztu jubilerów i kowali nigdy nie osiągną. W Piotrowicach Wielkich odkopano w szczątkach germańskiej osady z II wieku naszej ery celtycką bransoletę z zielonego szkła, zdobioną nitką z niebieskiego szkła! Celtowie wtopili się w śląską społeczność, a ich wpływy i dziedzictwo zauważalne są do dziś.
Tyle szczęścia nie mieli pobratymcy ze wschodu: rumuńscy Dakowie zepchnęli Bojów aż na Morawy, zniszczyli ich wielkie oppidum w Bratysławie i zatrzymali się dopiero w obliczu groźnych Gotów z państwa przez nich założonego: Gotiskandza. Na zachodzie, plemiona germańskie Markomanów i Swebów (Kwadów) zajadle atakowane przez legiony rzymskie wycofały się znad Menu na tereny Czech, Moraw, Słowacji i południowego Śląska. Wykorzystując okres względnego pokoju, członek plemienia Markomanów – Marbod, Maroboduus, z pochodzenia Celt, imię jego bowiem znaczy w celtyckim Wielki Kruk, postanowił zjednoczyć jak najwięcej plemion w jeden organizm państwowy. Był człowiekiem o nieprzeciętnym umyśle i zdolnościach. Mało też było ludzi w ówczesnym świecie, którzy dorównywaliby mu wykształceniem. Jego ojciec był przywódcą plemiennym, który musiał zgodzić się na oddanie syna w ręce Rzymian jako zakładnika. W Rzymie mógł swobodnie korzystać ze zdobyczy najwyższej i najbardziej wyrafinowanej kultury, jego nauczycielem był jeden z najtęższych umysłów, nauczyciel także synów cesarza – Marek Werriusz Flakkus. Nasz bohater wyfrunął jednak ze złotej klatki i znalazł się w centrum Kotliny Czeskiej. Tutaj (nie wiadomo do dziś gdzie) zbudował stolicę olbrzymiego państwa, rozciągającego się od Dunaju na południu, po Wisłę i Łabę na wschodzie i zachodzie, dochodzącego do Bałtyku na północy. Rzym, wyznający zasadę, że każde silne państwo w pobliżu imperium, niezależnie od jego charakteru niesie zagrożenie, wystawił 12 legionów do rozprawy z nim. W międzyczasie jednak wybuchło powstanie w Panonii i cel wyprawy został zmieniony. Marbod umocnił państwo, zebrał 70 000 pieszych żołnierzy i czterotysięczną jazdę. Rzymowi wyrosło pod bokiem potężne imperium! Póki co cesarstwo przystąpiło do rozmów dyplomatycznych, uznało Marboda królem i przyjacielem Rzymu, a jednocześnie stosowało swą żelazną zasadę: divide et impera! Zwróciło się do Arminiusa (Hermana) wodza Cherusków, tego samego, który zaledwie kilka lat wcześniej (w 9 r. n.e.) wyciął w pień w Lesie Teutoburskim 20 tysięcy rzymskich legionistów. Wiedzieli co robią i do kogo się zwracają: Arminiusz po swoim zwycięstwie wysłał do Marboda – wodza Markomanów głowę Warrusa z propozycją wspólnej walki z Rzymianami i ich ostatecznego zniszczenia. Marbod odmówił i odesłał głowę do Rzymu. Umacniał dalej swe państwo. W stolicy Marobudum założył wielką faktorię handlową, do której przybyło oprócz kupców i pośredników w handlu bursztynem, wielu rzemieślników z cesarstwa. Arminiusz zaś starał się zgromadzić po swej stronie jak najwięcej plemion germańskich, do tej pory wiernych Marbodowi. W końcu doszło do bitwy w lesie hercyńskim do konfrontacji dwóch wielkich osobowości: Arminiusz – wychowany w Rzymie, posiadający obywatelstwo rzymskie, bystry, inteligentny, który wziął z Rzymu to co w nim było najgorsze: przemożną chęć dominacji i zwycięstwa za wszelką cenę, perfekcyjne wyszkolenie wojskowe, okrucieństwo dla wroga, oraz Marbod –niepospolity umysł, na pierwszym miejscu stawiający dyplomację i dialog, budowanie i tworzenie, nie walkę i niszczenie. Marbod tę walkę przegrał. Schronił się w swojej stolicy, jednak musiał z niej uchodzić, gdyż wygnany markomański arystokrata Katualda, rywal Marboda, zwrócił się o pomoc do Gotów i ci znad Bałtyku przemaszerowali przez Śląsk i zburzyli Marobudum. Olbrzymie państwo Germanów, pierwsze w historii i pierwsze, które obejmowało swym oddziaływaniem Śląsk, rozpadło się wskutek bratobójczej wojny. Historia jednak okazała się dobrą nauczycielką, przynoszącą dobre wyroki i rozstrzygnięcia. Arminiusz został zasztyletowany przez krewnych, którzy podejrzewali go o zbyt autokratyczne zapędy i o chęć obwołania się królem. Marbod został ugoszczony przez Rzym jako zdradliwie obalony król Markomanów, zmarł w luksusie, chwalony i szanowany przez samego cesarza Tyberiusza. U naszych południowych i zachodnich sąsiadów postać Marboda jest dobrze znana. Pisze się o nim książki, rysuje komiksy. Jest nawet piwo Marbod. Powinniśmy także – jako ważna część składowa tego państwa, przybliżyć większej ilości osób tę postać. Zgodzicie się ze mną , że warto? Byśmy nie pozostali w tyle za wielkopolakami, którzy już piszą zwariowane artykuły w rodzaju: „Czy któryś spośród lechickich władców mógł być Marbodem?”. Dla rozweselenia ujawnię, że odpowiedź jest twierdząca. Okazuje się, że niejaki Lesco III, po sprawieniu kilkakrotnego lania Juliuszowi Cezarowi, dostał wraz z Bawarią jego siostrę Julię za żonę. Julia założyła dwa miasta nazwane od swego imienia: Julius (Lubusz) i Julin (Lublin). Tyle dla rozrywki.
c.d.n.
Jan Hahn – Prezes Przymierza Śląskiego. Autor wydawnictw związanych z historią i kulturą Śląska: „Ilustrowana historia Śląska w zarysie”, „Lux ex Silesia”, „Śląsk w Europie”. Pisze artykuły do prasy lokalnej („Gwarek”, „Montes Tarnoviciensis”) i regionalnej („Nowiny Rybnickie”). Z wykształcenia filolog słowiański (serbskochorwacki na UJ). Tłumacz z tego języka.
Istnieje ta historyjŏ w formie ksiōnżki??