Zaduszki
Różne są noce. Czasem bywają jasne, oświetlane mglistą poświatą księżyca, a czasem tak ciemne, że mrok pochłania wszystko wokół i gdzieś w sercu rodzi się strach, że jasność już nigdy nie zdoła odzyskać tego, co stracone było w ciemności. Bywają noce ciepłe, które ukrytą tajemnicą wywołują człowieka z domu i ciągną w siną dal i takie, których chłód przeszywa nie tylko do szpiku kości, ale mrozi nawet duszą ukrytą gdzieś w głębi przestraszonego serca. Bywają noce ludzkie, należące całym swym istnieniem do tego, co cielesne, realne, namacalne i prawdziwe, ale czasem bywają i takie nie z tego świata, spowite tym, co przeminęło, noce nie dla ludzi, lecz dla duchów, które w świetle dnia przestają istnieć.
W taką noc, blask świecy nadaje nadziei ludziom, zgromadzonym przy stole. Spoglądają jeden po drugim, każdy pogrążony w zadumie, w swoich własnych wspomnieniach, myśląc o tych duszach, które kiedyś spotkali i z którymi musieli się pożegnać. Blask pada na stół, z którego nie uprzątnięto jedzenia, pozostawiając te okruchy dla głodnych i zziębniętych dusz. Wszystkie maszyny stały ugorem, odpoczywając niczym pole, które szykowało się do zimowego snu. Nikt nie mógł ciąć ani kłuć, nic szyć ani dźgać, by przypadkiem nie skrzywdzić tych dusz, które w mglistym świetle dnia wciąż będą się plątać po tym świecie.
Modlitwa starki utuliła dziś dziecko do snu. One nie rozumie tego dnia, bo wszyscy ukochani wciąż są blisko i wokoło, a ich serca biją głośno, gdy jasna głowa tulona jest do piersi, a szorstka dłoń delikatnie głaska czerwony od snu policzek. Nie utraciło jeszcze nikogo, a szczery umysł nie utworzył zasłony pomiędzy światami, gdy więc za oknem słyszy cichą prośbę, nie dziwi się, co to za głos.
–Oma, camu tak rzykŏs dzisiej cołki dziyń? Durch paciorki przesuwŏs palcōma.
-Rzykōm, jak Ty i kiedyś bes rzykać, kiej ô mie pōmyślis.
-Ale camu?
-Niyskoro jes, śpik zarŏs przidzie, a jutro jus be jasny dziyń.
-Ale oma, camu?
-Bo cas wartko leci i co jes dzisiej, tego jutro jus nie be.
-Ale oma, camu?
-Nie wia, nie pytej, fto wiy, cym jes cas?
-Ale oma, camu sie tak smutno uśmiychŏs?
-Bo moga cie jesce uściskać. Pościskej oma, przeżegnej sie cicho i idź jus spać, bo fest ćma jes w ta noc.
-Oma, ale miesiōncek świeci.
-Świyci, ale nie dla nŏs, bestōs dla nŏs ciymnŏ jes ta noc.
-Bestōs te świycki, sam na kirchhowie? Co nōm nie be tak ćma?
-Co nōm nie be ćma, a im nie be tak zimno. Pościskej oma i idź spać.
-A kogo ty oma dzisiej uściskŏs?
-Jŏ banda rzykać, to chobych ich pościskała.
-Jŏ oma nie rozōmia.
-Terŏski nie musis, idź jus spać.
Kobieta odchodzi, ale pozostawia uchylone drzwi, by światło świeczki z izby padało i tam, gdzie śpi te dziecko, które nie rozumie, czym jest ta noc. Wyjątkowy jest ten czas, gdy pamiętamy, wspominamy, rzykamy i tulimy do serca dusze tych, którzy poszli tam przed nami. Dziecko jeszcze nie wie, ale kiedyś zrozumie i biorąc do dłoni paciorki różańca uściskŏ swoja oma, swojego opy, kiedyś mozno i fatra i muter, be ściskać kŏzdego z tych, co terŏski blisko siebie mŏ, bo tak ôstanōm blisko serca, choć sprzed ôcu sprzōntnie ich cas, bandōm sam, w tym cichym uścisku, potyn i zawse.
Monika, rób dali, bravissimo !
Piknie zes to napisala, podobo mi sie bardzo, , nasza Slonsko godka mo to cos cego poloki niezrozumiejom przidalo by sie coby we szkolach bajtlom beibringen,