Wybitni politycy w górnośląskim zwierciadle
Gwoli jasności: określenie „wybitni politycy” nie ma nic wspólnego z górnośląską współczesnością. Ale jest to tak oczywiste, że właściwie uwaga ta jest całkowicie zbędna.
Chodzi o Konrada Adenauera i Charlesa de Gaulle.
Konrad Adenauer na Śląsku jako takim a Górnym w szczególności zapewne w życiu nie był. W ogóle mało się ruszał z rodzinnej Kolonii. Był z krwi i kości „Nadreńczykiem”, do końca długiego życia zachował silny nadreński akcent, stanowiąc tym samym wdzięczny temat dla rożnych parodystów. Prus nie cierpiał. Mówiło się, że zmuszony do podroży poza granice Kraju Renu nakazywał zaciągać zasłonki w salonce pociągu. Śląsk był dla niego pruską prowincją gdzieś na rubieżach pruskich Niemiec. Górny Śląsk jeszcze dalej…
Kiedy we wrześniu roku 1949 pierwszy Bundestag (większością jednego głosu, proszę się domyślić czyjego?) wybrał 73 (!) letniego Adenauera kanclerzem, miał on już za sobą długą karierę polityczną. Od 1917 piastował stanowisko nadburmistrza Kolonii. Dał się poznać jako dobry gospodarz, szczególnie w nadzwyczaj ciężkim okresie powojennym. Do legendy przeszedł stworzony przez niego przepis na „ smaczny i zdrowy chleb z mąki kukurydzianej odpowiadający reńskiemu Roggenschwarzbrot”. Do spektakularnych sukcesów można zaliczyć otwarcie pierwszego w całych Niemczech odcinka Autobahny. Dopiero objecie władzy przez Adolfa Hitlera zakłóciło doskonale rozwijającą sie karierę. „Führer” nie zapomniał afrontów czynionych mu przez nadburmistrza Kolonii, który nie tylko nie przywitał go osobiście na lotnisku ale jeszcze zakazał zwyczajowego oflagowania drogi przejazdu.
Gwoli sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że Adenauer stracił stanowisko drogą zwykłych wyborów komunalnych. Jest jednak pewnym, że i tak nie miał szans w nowej politycznej rzeczywistości stanowiska owego utrzymać.
Tak wiec przeciwnik narodowych socjalistów, w pewnym sensie represjonowany (krotki pobyt w wiezieniu, potem ukrywanie się przed gestapo), a jednak w PRL znienawidzony i opluwany przez oficjalną propagandę. Pojawia się pytanie dlaczego?
Z pewnością żarliwy katolicyzm Adenauera nie stanowił dla polskich władz problemu. Co innego jednak jego równie żarliwy antykomunizm! Do tego dochodzi jeszcze fakt całkowitego braku jakiegokolwiek pomysłu na ułożenie stosunków niemiecko – polskich. Kanclerz był bez reszty pochłonięty ideą usadowienia republiki w strukturach zachodnich a przede wszystkim zakończenia wielowiekowych niemiecko – francuskich antagonizmów. To co działo się za „żelazną kurtyną” było dla niego obce, niezrozumiale i właściwie drugorzędne. Choć jednocześnie bardzo groźne…
Polscy propagandyści z lubością przedstawiali go w białym płaszczu z czarnym krzyżem. Co ciekawe, nie musieli się przy tym intelektualnie nadwyrężać jako że Adenauer faktycznie piastował godność „rycerza honorowego” krzyżackiego zakonu i fotografie przedstawiające go w otoczeniu zakonnych braci były obecne w niemieckich gazetach.
Władze PRL widziały w kanclerzu niemieckiej republiki zatwardziałego rewizjonistę. Widmo zachodnioniemieckiego rewizjonizmu (domniemanego jak i rzeczywistego) w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych było wszechobecne w polskiej przestrzeni publicznej. Granica na Odrze i Nysie Łużyckiej (o czym w oficjalnej polskiej propagandzie nigdy nie wspominano) miała zostać ostatecznie zatwierdzona dopiero postanowieniem konferencji pokojowej, do której przecież nigdy nie doszło. Pojecie „wschodnich Niemiec”, później zarezerwowane dla obszaru NRD, dotyczyło wtedy tzw. „ ziem podległych polskiej administracji”. Adenauer na zjazdach wschodnioniemieckich ziomkostw mniej czy więcej otwarcie popierał dążenia niemieckich Ślązaków w kwestii rewizji poczdamskich ustaleń.
Jednakże dla wielu górnośląskich rodzin (niezależnie od ich preferencji tożsamościowych) pierwszy niemiecki kanclerz pozostanie na zawsze postacią męża opatrznościowego. Jesienią roku 1955 udało mu się bowiem wymóc na sowieckich władzach zwolnienie przeszło 10 tysięcy ostatnich niemieckich jeńców wojennych. A wśród nich również Górnoślązaków. Tych którym udało się przeżyć piekło 10 lat Syberii czy Kazachstanu.
General Charles de Gaulle znal Górny Śląsk z osobistych podroży. W obydwu przypadkach były to podróże służbowe. W 1921 roku, jako zwykły francuski żołnierz, przybył na Górny Śląsk w ramach korpusu ekspedycyjnego Międzynarodowej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej. Jak wielka była wiedza Francuzów o regionie może świadczyć (wielokrotnie powtarzany w rożnych źródłach a więc chyba nie do końca anegdotyczny) fakt zamiaru przysłania tu batalionu strzelców alpejskich, zaprawionych w operacjach wysokogórskich. Tak czy inaczej de Gaulle wylądował w Bieruniu.
Czasu spędzonego w powiecie pszczyńskim de Gaulle nigdy nie zapomniał. Świadczy o tym druga jego wizyta w naszym regionie. W roku 1967, już jako general i prezydent, znów pojawił się na Górnym Śląsku. Tym razem Zabrzu. W zachowanych ujęciach Polskiej Kroniki Filmowej widać generała podchodzącego do wiwatujących tłumów. Z tłumu wychodzi skromnie ubrana kobieta. Na oczach zirytowanej ochrony długo i bardzo zażyle się witają. Według anegdoty (rodem z Imielina) czterdzieści lat wcześniej płomienny romans połączył tych dwoje ludzi.
No cóż, nawet (przyszli) generałowie mają jakieś tam romantyczne żyłki…
A potem padają słowa które wprawiają polskie władze w euforię: „Niech żyje Zabrze, najbardziej śląskie ze wszystkich śląskich miast a tym samym najbardziej polskie z wszystkich polskich miast!”.
Czy de Gaulle wiedział gdzie się znajduje? Ależ oczywiście, był zbyt szczwanym lisem by poddać się nastrojowi chwili i „paplać” co mu ślina na język przyniesie.
Ale czy rozumiał jak absurdalnie brzmią jego słowa w mieście gdzie w wielu domach „językiem serca” nie był bynajmniej język polski ale niemiecki, gdzie setki rodzin siedziały na walizkach czekając na pozwolenie przesiedlenia do Niemiec Zachodnich czy chociażby do NRD (co z całą jaskrawością pokazał podpisany trzy lata później układ pomiędzy Gomułką a Schmidtem)? Gdzie na ulicach panował powszechnie język śląski, dzieci w szkole miały trudności ze zrozumieniem swych polskich nauczycielek (i vice versa), a polscy byli jedynie przybyli tam „repatrianci”?
Istnieje kilka interpretacji zabrzańskiej przemowy prezydenta Francji. Najbardziej trafia do przekonania sugestia, że była to „zagrywka” na własny użytek. Związki RFN (wtedy jeszcze NRF) ze Stanami Zjednoczonymi stawały się coraz ściślejsze. To zaś wcale nie odpowiadało interesom Francji która (jak zawsze) widziała siebie w roli mocarstwa i to nie tylko wewnątrz europejskiego.
Czyli po prostu mały prztyczek pod adresem Adenauera.
Dla polskich władz słowa prezydenta Francji były na wagę złota. Warszawa zdawała sobie sprawę że znaczą one o wiele więcej niż rodzima, wszechobecna mantra o odwiecznej polskości śląskich ziem.
De Gaulle zaś w tym przypadku nie musiał obawiać się nieprzychylnych komentarzy w rodzimej prasie. Nie tak jak dwa lata wcześniej, kiedy to przemawiając po niemiecku na wiecu w Bonn zakończył swe wystąpienie okrzykiem: „Niech żyje niemiecka młodzież! Niech żyją Niemcy!”. Francuzi, dobrze pamiętający nie tak odległą okupacje swej ojczyzny, byli oburzeni…
Ale, jak już wspomniano, general był politykiem wybitnym. I jako taki mógł sobie na dużo pozwolić.
A z Adenauerem pozostali na zawsze przyjaciółmi, zadając tym samym kłam twierdzeniu, że szczera przyjaźń pomiędzy politykami nie może mieć miejsca…