Walka o głosy. Formy polskiej propagandy plebiscytowej na Górnym Śląsku w latach 1920-1921
Przed 100. laty, 20. lutego 1920 r. powołano do życia Polski Komisariat Plebiscytowy. Miał on reprezentować polskie interesy na Górnym Śląsku oraz przygotować i koordynować działania mające zapewnić Polsce korzystny wynik w zaplanowanym na marzec 1921 r. plebiscycie. Na przykładzie działań strony polskiej (niemieckie starania były zresztą bardzo podobne) zobaczmy jakie formy przybierała wówczas propaganda[1] plebiscytowa.
* * *
Wraz z zakończeniem I. wojny światowej, nowo powstała Polska oficjalnie zgłosiła na arenie międzynarodowej swe roszczenia terytorialne do ziem górnośląskich. Rozwiązanie tej kwestii postanowiono zawrzeć w traktacie wersalskim z 28. czerwca 1919 r., gdzie zaznaczono, że decyzję o przyszłej przynależności państwowej Górnego Śląska podejmą koła międzynarodowe na podstawie woli mieszkańców regionu, wyrażonej w plebiscycie mającym odbyć się w marcu 1921 r. Ten pograniczny region, ze względu na swój potencjał gospodarczy, rozwinięty przemysł i bogactwa mineralne był dla Niemiec i Polski warty tego, by podjąć znaczne wysiłki mające zdobyć poparcie większości jego mieszkańców. Co ważne, znaczna część ludności terenu plebiscytowego była labilna czy też indyferentna narodowo i uważała się przede wszystkim za Górnoślązaków, przez co niekoniecznie identyfikowała się z którymś z rywalizujących o region państw. Najpewniej to właśnie spośród tej grupy wywodziła się rzesza niezdecydowanych, której głosy miały przeważyć wynik plebiscytu.
* * *
Strona polska już w październiku 1919 r. rozpoczęła działania mające na celu zorganizowanie instytucji zajmującej się sprawami plebiscytu i powołała Sekretariat Plebiscytowy[2]. 20. lutego 1920 r. przekształcił się on w Polski Komisariat Plebiscytowy i był prowadzony przez Wojciecha Korfantego. Komisariat miał reprezentować interesy Polski i Polaków na terenie objętym plebiscytem, a także koncentrować wszelkie działania propagandowe mające zapewnić uzyskanie jak największej ilości głosów w plebiscycie. Dzielił się na 27. wydziałów działających na polach życia społecznego, politycznego i ekonomicznego, prowadząc oraz nadzorując pośrednią i bezpośrednią działalność agitacyjną[3].
Szczególną rolę w agitacji plebiscytowej odegrała prasa i materiały drukowane. Paweł Dubiel pisał: Ówczesna prasa plebiscytowa to nie tylko tradycyjne gazety polskie (Górnoślązak, Katolik, Polak, Gazeta Ludowa czy Głos Śląski) lecz również dzienniki w języku niemieckim (Der Weisse Adler, Oberschlesische Post, Oberschlesische Grenzzeitung). Prasa polska w języku niemieckim była wydawana jako przeciwwaga dla prasy niemieckiej, wychodzącej w języku polskim (…)[4]. Wydawano także czasopisma adresowane do konkretnych grup, jak związki zawodowe, organizacje sportowe, czy społeczne, np.: „Przewodnik Wiejski”, „Pracownik Umysłowy”, „Pracownik Budowlany”, „Harcerz Ślaski”, „Sokół”, „Sportowiec Śląski”, „Jaskółka”, czy „Śpiewak Śląski”[5]. W sumie, w okresie plebiscytowym strona polska wydawała ponad 30 tytułów czasopism[6]. Niektóre miały szczególne znaczenie, np. bardzo popularne pismo satyryczne „Kocynder” z postacią Rozalii Pyszczyckiej, która skutecznie odpierała ataki niemieckie[7] na łamach czasopisma. Jak widać, do prasy przywiązywano dużo uwagi, na co wskazuje bogactwo różnorodnych tytułów i to nawet w języku niemieckim, które zresztą miały być wydawane specjalnie w celu pozyskania niezdecydowanych i słabo mówiących w języku polskim Górnoślązaków[8]. Na łamach prasy można było toczyć polemiki ze stroną przeciwną, oraz argumentować na rzecz przyłączenia regionu do Polski, kształtując w ten sposób opinię publiczną.
Oprócz prasy drukowano także dużą ilość odezw, rozklejanych następnie w różnych miejscach, a także pocztówek, ulotek, plakatów propagandowych i nalepek. Te ostatnie były bardzo popularne, jak wspomina bytomski działacz plebiscytowy: największym wzięciem cieszyły się nalepki o wymiarach 5×10 cm z wymownymi hasłami i rysunkami. Szczególnie popularne były wśród młodzieży dorastającej i szkolnej, która rozlepiała je na oknach i drzwiach domostw zagorzałych Niemców i innych, a także w szkołach[9]. Wymienione powyżej materiały drukowane na papierze są chyba do dnia dzisiejszego najpowszechniejszymi i najtańszymi środkami propagandy we wszelkich wyborach. Wówczas musiały pełnić jeszcze większą rolę niż dziś, ze względu na brak mediów audiowizualnych. Materiały te były także wygodne w kolportażu, w czym często pomagały dzieci: chętnie brałem udział w wyprawach ojca i jego kamratów, którzy uzbrojeni w zwoje plakatów, kibel kleju, pędzel i wysoką drabinę rozlepiali agitujące za Polską hasła i afisze oraz zrywali przy tej okazji niemieckie[10]. Z powyższej relacji widać również, że niszczenie materiałów konkurenta nie jest nową praktyką. Wyżej wymienione materiały mogły być nieraz jedynymi, z którymi mieli do czynienia ludzie np. nie czytający gazet, ponieważ stykali się z mnóstwem afiszów na murach, a ulotek było tyle, że miały zalegać po m.in. korytarzach, (…) a kobiety klęły, bo musiały ciągle zamiatać[11]. Dostępność różnorodnych materiałów była więc powszechna i z dotarciem propagandy do mieszkańców nie było raczej problemu.
Z obrazu, jaki wywodzi się z drukowanych materiałów agitacyjnych, a w szczególności z ulotek i afiszów widzimy, że polska agitacja przedstawiała swoją stronę w jak najlepszym świetle, co jest oczywiście zrozumiałe. Stronę przeciwnika, czyli Niemców przedstawiano zaś w jak najgorszym świetle. W ukazywaniu strony niemieckiej bazowano na stereotypach i na najprostszych, emocjonalnych, obrazowych formach przekazu[12]. Wykorzystywano też motywy tak zwanej propagandy strachu, czy jak powiedzieli byśmy dzisiaj – czarnego PR. Oskarżano mianowicie stronę przeciwną o terror, prześladowanie i dyskryminację ludności polskiej, a przy okazji jakby straszono w ten sposób i zniechęcano do Niemców i państwa niemieckiego. W propagandzie polskiemu Górnoślązakowi-katolikowi przeciwstawiano Niemca-ewangelika, na dodatek gnębiciela miejscowej ludności słowiańskiej i zwracano uwagę, że pozostanie w granicach Niemiec będzie za sobą niosło germanizację, a co za tym idzie – protestantyzację katolików. Wysuwano także o Niemcach opinie, jakoby byli kłamcami, kolonizatorami Śląska i militarystami w przeciwieństwie do zniewalanej pokojowej ludności górnośląskiej[13]. Wskazywano też na różnice społeczne i materialne panujące pomiędzy polskimi a niemieckimi Górnoślązakami, roztaczając wizje, że Śląsk jest potrzebny bankrutującym Niemcom, tylko po to, by spłacić ich ogromne długi[14].
Konkretnymi przykładami agitacji propolskiej za pomocą plakatów i ulotek, może być plakat, na którym widnieje dumny, polski orzeł z odpowiednim komentarzem w językach polskim i niemieckim: Głosuj za Polską, a będziesz wolny!, odnoszący się do przeciwstawienia się niewoli niemieckiej. Obok niego często rozwieszano plakat ukazujący osła, który mówi: Ja głosuję za Niemcami[15], mający ośmieszyć wybór opcji niemieckiej. W propagandzie ukazywano liczne motywy zwierząt. Niemców i ich wyborców przedstawiano jako następujące zwierzęta: osioł, kozioł, kobyła, świnia, dzik, pies, wilk, gad, czy karaluch[16]. Uosobienie tego ostatniego z Niemcami miało podwójny wymiar, ponieważ karalucha określano wtedy po śląsku (teraz zresztą też) jako szwob[17]. Na plakatach propolskich jednym z elementów czasami tam umieszczanych była krowa, symbol dobrobytu. Natomiast na plakatach skierowanych przeciw Niemcom przedstawiano mizerną kozę, która z krową nie mogła się nawet równać. Przedstawianie takie było związane z obietnicami złożonymi podobno przez Korfantego i Niemieckiego Komisarza Plebiscytowego Kurta Urbanka. Mieli jakoby obiecać, że w wypadku przyłączenia do Polski najbiedniejsi mieszkańcy Górnego Śląska dostaną po krowie, a w przypadku przyłączenia do Niemiec po kozie[18]. Polska propaganda nie omieszkała zamieścić motywu z kozą na swoich plakatach. Wizerunek Urbanka z tym zwierzęciem na tle przemysłowego krajobrazu podpisano: kozi pastuch Urbanek, dodając renegat Urbanek, zaprzedany przewodniczący[19], co miało fałszywie sugerować, że powinien poczuwać się do polskości, choć fakty są takie, że nazwisko nie musiało świadczyć na Górnym Śląsku o narodowości. Urbanek prowadząc na plakacie dialog z kozą, zwraca się do niej, że już tylko ona może uratować region dla Niemiec, na co pada jej odpowiedź, że jest już za późno. Na powyżej przywołanym plakacie widzimy próbę dyskredytacji strony niemieckiej obelżywymi określeniami, a następnie mamy aluzję do obietnic niemieckich, stwierdzając, że żadne nie pomogą Niemcom w utrzymaniu regionu. Z innych przykładów, rzuca się w oczy ten, na którym osoby chcące głosować za przynależnością do Niemiec przedstawiono jako cielęta stojące obok rzeźnika trzymającego nóż, a umieszczony na plakacie, bardzo wymowny napis brzmiał: tylko najgłupsze cielęta wybierają same swoich rzeźników[20].
Ważnym elementem docierania z drukowanymi materiałami propagandowymi do ludności był ich kolportaż. Materiały rozprowadzano za pomocą samochodów, poczty, kolei, gońców na rowerach, przy okazji objazdów służbowych a także wszelkimi innymi sposobami. Ze sprawnym rozprowadzaniem miewano jednak kłopoty, ponieważ nie dysponowano wystarczającymi ilościami środków transportu a strona niemiecka starała się sabotować transport materiałów[21]. Wyżej zaznaczano, że w kolportażu materiałów pomagały dzieci, co musiało być dość powszechne, bo wspomina o tym więcej uczestników wydarzeń[22]. Rozprowadzaniu materiałów nie przeszkodził nawet kategoryczny zakaz prowadzenia jakiejkolwiek propagandy w postaci publicznych zgromadzeń, pochodów, wywieszania transparentów, plakatów, chorągwi, dekoracji itp. wydany przez władze koalicyjne na dwa tygodnie przed głosowaniem, gdyż i tak kilka dni przed plebiscytem Polacy i Niemcy rozklejali po kryjomu plakaty i malowali napisy, które następnie wzajemnie sobie niszczono, zamazywano i zamalowywano[23]. Nawet w dniu samego plebiscytu nie zaprzestano całkowicie agitacji: pełniłem moją służbę plebiscytową przed wejściem do lokalu w szkole nr 1. W klapach marynarki miałem wpiętego białego orzełka. Pod pachą trzymałem plik ulotek, które wręczałem przychodzącym tutaj głosować[24]. Miano widocznie nadzieję, że do ostatnich chwil uda się przekonać głosujących do zagłosowania na odpowiednią opcję. Jeśli chodzi o obie strony w dniu plebiscytu, to wspomina się, że dostępnymi samochodami i wynajętymi dorożkami zwożono na miejsca głosowania ludzi starych, ułomnych i chorych[25], którzy byli skłonni oddać głos za którąś ze stron. Pokazuje to, jaki wysiłek gotowe były ponieść obie strony, aby zyskać nawet pojedyncze głosy.
Bardzo szeroki zakres miała agitacja na polu kulturalno-oświatowym. Na Górnym Śląsku już na długo przed plebiscytem działały organizacje społeczne, na których można było w pewnym stopniu oprzeć działalność agitacyjną, jak np. „Związek Kół Śpiewaczych”[26]. Powiatowe Komitety Plebiscytowe w ramach współpracy z istniejącymi w regionie stowarzyszeniami opiekowały się nimi, przede wszystkim wspomagając je finansowo i materialnie. Jedną z takich organizacji było „Towarzystwo Czytelni Ludowych”, zajmujące się tworzeniem bibliotek na wsiach i wypożyczaniem ludziom książek w większości o treściach patriotycznych i religijnych. Szerzono w ten sposób kulturę, postawy patriotyczne i poczucie więzi z narodem polskim. W powiecie opolskim, gdzie działały 24 takie biblioteki, zarządzało nimi miejscowe „Towarzystwo Polek”[27]. Towarzystwo to, posiadało swój organ prasowy – „Głos Polek”, przedstawiało w miastach i wioskach odczyty, wykłady i pogadanki o różnej tematyce, jednak skierowane najczęściej do kobiet. Inną organizacją było „Towarzystwo Oświaty im. św. Jacka”. Jego działalność, jak już wskazuje sama nazwa skupiała się na kwestiach oświaty, a szczególnie na propagowaniu i nauczaniu poprawnej polszczyzny, organizując kursy dla ludności, czy nauczycieli[28]. Organizacje krzewiące polską kulturę i świadomość narodową musiały także pełnić ważną rolę w akcji agitacyjnej. Skupiały one w znacznej części świadomych Polaków, którzy z kolei swoją postawą mogli oddziaływać na osoby niezdecydowane, słabo znające kulturę polską a jednak szukające swojego miejsca w tych organizacjach, czy to ze względu na swoje zainteresowania, czy też inne korzyści płynące z uczestnictwa w nich. Także poprzez rozbudzanie poczucia polskiej przynależności narodowej u chwiejnych lub obojętnych Górnoślązaków zwiększano szanse, że oddają oni swój głos za Polską, gdyż w tej epoce, gdzie poczucie narodowe odgrywało ważną rolę, ciężko wyobrazić sobie osobę świadomie deklarującą się jako Polak a nie dążącą do połączenia ze swoim narodem w ramach jednego państwa.
Wspierano także działalność bardzo licznych orkiestr, chórów i zespołów, skupionych we wspomnianych „Związkach Kół Śpiewaczych”. Osoby prowadzące chóry i orkiestry były często okręgowymi „mężami zaufania”, czyli łącznikami między ludnością okręgu (gminy) a komitetami powiatowymi[29]. Zadaniem tych mężów było organizowanie propagandy i działalności kulturalnej na podlegających im terenach. Ponieważ często osoby prowadzące różne zespoły i chóry były amatorami Komitety wysyłały je na kursy dla dyrygentów. W Bytomiu powołano 25. osobową orkiestrę dętą, ponieważ Niemcy niechętnie wypożyczali swoje orkiestry działające przy kopalniach, czy hutach Polakom, dla ich działań agitacyjnych[30]. Co ciekawe, skądinąd posiadamy informację, że na jednym z wieców polskich, za odpowiednią opłatą, przygrywała policyjna orkiestra dęta z Koźla[31]. Mając na uwadze ówczesną popularność śpiewu i muzykowania wśród ludności regionu, to prowadzenie własnych towarzystw muzycznych musiało przynieść efekty. Muzyków ściągano jednak również z poza Górnego Śląska. I tak z występami przyjeżdżały góralskie zespoły z Zakopanego, lwowiacy w strojach ludowych, z repertuarem ludowo-patriotycznym, czy muzyk Domański z Warszawy, który grał po ulicach na popularnych wtedy w regionie harmonijkach ustnych[32]. Z koncertami przyjechała także Opera Warszawska z „Halką” Moniuszki, na który to spektakl zaproszono także przedstawicieli Międzynarodowej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej, oraz oficerów brytyjskich, francuskich i włoskich[33].
Oprócz wymienionych już organizacji, Komisariat i Komitety Plebiscytowe tworzyły lub współpracowały też na dalszych polach z innymi organizacjami, np. harcerskimi, czy sportowymi[34]. Ich cele i działalność dobrze charakteryzuje i podsumowuje opinia jednego z uczestników wydarzeń: Wszelkie polskie stowarzyszenia podporządkowano wówczas przede wszystkim jednej idei naczelnej – pracy i walki o połączenie Górnego Śląska z Polską. Zadania organizacyjne i statutowe odgrywały w tych warunkach rolę drugorzędna[35]. Wpływ tych różnych towarzystw musiał być rzeczywiście znaczny, biorąc pod uwagę ich ilość oraz szeroki zakres ich działalności.
Jednym z ważniejszych sposobów docierania z propagandą do ludzi była agitacja ustna, polegająca na bezpośrednich spotkaniach agitatorów jawnych lub ukrytych z ludnością. Organizowano w tym celu wiece, manifestacje i zebrania, stosowano agitację kolejową, domokrążną, agitowano też w pracy, tramwajach, karczmach, na festynach i zawodach sportowych, a nawet w czasie odwiedzin krewnych i znajomych. Propagandę tą prowadzili najczęściej ludzie otrzymujący pensje z Komitetów Plebiscytowych[36]. I tak, np. agitacja domokrążna polegała na tym, że po wioskach, przemieszczali się handlarze, którzy przy okazji sprzedawania ludziom potrzebnych im towarów wdawali się w rozmowy o tematyce politycznej czy narodowej. Taki sposób przekonywania był podobno bardzo skuteczny[37]. W terenie działali także wędrowni artyści, którzy łączyli jakby agitację ustną z artystyczną. Działał np. charyzmatyczny aktor-gitarzysta, którego występy ściągały nawet zwolenników niemieckich, a on orientował się w lot, co, gdzie i kiedy można powiedzieć czy zaśpiewać. Miał w powiecie duże powodzenie, tak, że ludność poszczególnych miejscowości formalnie go sobie <<wyrywała>>[38]. Innym rodzajem wędrownych artystów byli tzw. „bemacy”, czyli zespoły dęte liczące od trzech do pięciu ludzi. Przemieszczali się z wioski do wioski, przygrywając śląskie i polskie melodie, a w przerwach agitowali wśród ludności dyskutując, dowcipkując i żartując. Mieli często lepiej wpływać na poglądy zwykłych mieszkańców wsi, niż osoby wykształcone, czy też z wyższych warstw społecznych, które nie potrafiły argumentacją, czy jej formą przekonać ludzi i pozyskać ich zaufania[39]. Przykładem krążącego dowcipu, wymyślonego zapewne specjalnie na pożytek agitacji może być poniższy: Pewien Górnoślązak, chcąc się w hotelu we Wrocławiu zapisać do książki hotelowej, spostrzegł w niej pluskwę. Zawołał do gospodarza i rzekł mu: <<Że wy tu w tych Niemczech mocie poscyce [czyli pluskwy – przyp. autor] to wiem, ale że te pierony takie są śmiałe, iż przychodzą do książki zajrzeć, w których izbach śpią Górnoślązacy – tego bych, psiakrew nigdy se nie był myśloł>>[40]. Widać, jak zręcznie skonstruowany jest ten dowcip, który ośmiesza Niemców i ich gościnność, czy też zaprzecza stereotypowi niemieckiego porządku, ale również sugeruje, że w Niemczech nawet pluskwy są negatywnie nastawione do Górnoślązaków, przez co może lepiej za nimi nie glosować. Nawet takimi, wydawało by się, prostymi i niewartymi uwagi sposobami próbowano kształtować nastawienie ludności do strony niemieckiej. Ciekawym rodzajem propagandy ustnej była wspomniana agitacja kolejowa. Tworzono odpowiednio przygotowane grupy lojalnych ludzi, którzy jeździli pociągami na wyznaczonych trasach, np. z Bytomia do Opola. W wagonach prowadzono rozmowy na tematy narodowo-polityczne, agitując za Polską. Wszystkie rozmowy były pozorowane na przypadkowe, przy czym ci przeszkoleni rozmówcy wspierali się wzajemnie w przekonywaniu podróżnych. Gdy w jednym wagonie stwierdzono, że rozmowy przyniosły oczekiwane rezultaty agitatorzy zmieniali wagon, czy też trasę. Ponieważ byli opłacani przez Komitety, musieli meldować się w nich po każdorazowym dotarciu do miejscowości z jego siedzibą. Podczas swej podróży musieli uważać na niemieckich konduktorów i na podobne grupy proniemieckich agitatorów, gdyż spotkania z konkurencją groziły bójkami[41].
Organizowano także oficjalne, bezpośrednie spotkania ludności z agitatorami. Odbywało się to w czasie specjalnie zwoływanych wieców. Przed wzajemnymi zakłóceniami obu stron miała je ochraniać policja plebiscytowa złożona w połowie z Niemców i Polaków, ale nie zawsze proporcje takie były przestrzegane. Organizatorzy wieców, wozili więc ze sobą własną ochronę, czyli w praktyce własne bojówki[42], rekrutujące się czasem z członków polskich klubów sportowych[43]. Spotkania te odbywały się w karczmach lub odpowiednich salach, a towarzyszyły im często występy zespołów muzycznych lub teatralnych. Zgromadzenia takie przebiegały z reguły według pewnego ukształtowanego schematu. Spotkanie zaczynał przedstawiciel lokalnego Komitetu plebiscytowego, a następnie głosu udzielano specjalnie przygotowanemu mówcy, który wygłaszał mowę propagandową, w której np. zapewniał, że wszelkie bolączki znikną, gdy Ziemia Piastowska powróci do Macierzy[44]. Po wygłoszonej mowie był z kolei czas na pytania ze strony słuchaczy i ewentualny występ chóru czy zespołu. Na koniec wspólnie odśpiewywano „Rotę” lub „Mazurek Dąbrowskiego”. Nierzadko taki wiec kończył się krwawą bijatyką Polaków i Niemców, którzy wzajemnie zakłócali sobie tego typu spotkania agitacyjne. Na przykład, kiedy w Rybniku Niemcy chcieli urządzić niewygodny dla Polaków wiec, ci postanowili nie dopuścić do niego. Tuż po rozpoczęciu wiecu, na którym miało się zgromadzić ponad 1100 osób, w tym około stu Polaków chcących go zakłócić, przerwano go i doszło do bijatyki. Wkrótce przybyło na interwencję 17. policjantów [!], którzy chcąc zaprowadzić porządek stanęli po stronie niemieckiej. Polacy postanowili rozbroić stróżów prawa, w wyniku czego policjanci zaczęli do nich strzelać – przy czym rozbrajający także mieli mieć broń. W końcu Polacy musieli się wycofać, tracąc kilku zabitych[45]. Ten przypadek pokazuje szczególnie brutalność okresu plebiscytu i bezwzględność prób oddziaływania na postawy ludności, kiedy dążono wprost do uniemożliwienia agitacji drugiej strony. Bezkrwawym sposobem utrudniania podobnych zgromadzeń w pomieszczeniach zamkniętych było wrzucanie w tłum cuchnących bombek, które rozbijając się wydzielały nieznośny zapach, i zmuszały przynajmniej część zgromadzonych do opuszczenia sali[46]. Do podobnych incydentów, kiedy miały miejsce wzajemne ataki dochodziło dosyć często. Udane lub nieudane rozbicie, czy przejęcie wiecu mogło wzmagać lub osłabiać poczucie siły i pewności zwolenników obu stron w dalszych działaniach propagandowych, czy też zastraszać przeciwników.
Polska agitacja docierała nie tylko do ludności zamieszkującej obszar plebiscytowy, ale także do emigrantów z tego obszaru, którym na mocy wspominanego traktatu wersalskiego, na wniosek strony polskiej umożliwiono głosowanie w plebiscycie. Szacuje się, że z około 192. tys. takich głosujących, około 10. tys. oddało swe głosy na Polskę[47]. Nie można jednak z całą pewnością stwierdzić, jak dokładnie rozłożyły się głosy emigrantów, ponieważ głosowanie było tajne. Agitację wśród emigrantów prowadziły wydziały reemigracyjne i referaty emigracyjne Polskiego Komitetu Plebiscytowego, które zbierały dane o jak największej ilości takich emigrantów z powiatów i przesyłały te dane do centrali – Polskiego Komisariatu Plebiscytowego[48]. Polacy, by pozyskać głosy tych osób rozdawali wśród nich broszury i inne materiały propagandowe oraz organizowali im przyjazd. Tak samo jak Niemcy zwracali im koszty podróży i rekompensowali utracone w czasie plebiscytu zarobki[49]. Zapewniano im także zakwaterowanie i nakłaniano, aby swoim postępowaniem agitowali wśród swych miejscowych krewnych, znajomych i nakłaniali ludność do oddania głosu za Polską[50]. Co ciekawe, wobec emigrantów, których sprowadzić miała strona niemiecka, i o których można było przypuszczać, że zagłosują za przynależnością do Niemiec, posuwano się do gróźb, odradzając im przyjazd. Na zdobyte przez Polski Komisariat Plebiscytowy adresy wysyłano pisma z pogróżkami, że w razie przyjazdu czeka ich niebezpieczeństwo, ich pociągi mogą wylecieć w powietrze, przygotowane są na nich kule i granaty, pod czym znajdowały się wymowne podpisy: Mściciel, Sprawiedliwy, Czarna ręka[51]. Nie uciekano więc i od czynów podpadających pod odpowiedzialność karną by wpłynąć na korzystny wynik głosowania, wychodząc pewnie z założenia, że cel uświęca środki.
Trudności powojenne, a szczególnie ciężkie warunki żywieniowe sprawiły, że działalność agitacyjna objęła także obszar aprowizacji ludności. Organizacja „Rolnik Polski” sprowadzała np. ziemniaki z Polski centralnej i sprzedawała po niskich cenach wyjaśniając przy okazji skąd pochodzą. Wśród wspomnień znaleziono także wręcz komiczną historię dotyczącą aprowizacji. Mianowicie, z Zabrza wyjechała do Częstochowy duża pielgrzymka kobiet. W drodze powrotnej pątniczki wysiadły już jednak stację wcześniej, skąd poszły do Zabrza pieszo, w uroczystej procesji z księdzem, ministrantami niosącymi krzyż, sztandarami polskich organizacji oraz orkiestrą przygrywającą nabożne pieśni. Jednak najdziwniejsze w tej procesji było to, że każda powracająca kobieta miała nieść ze sobą żywą gęś, którą miały dostać od częstochowskiego „Komitetu Pomocy Górnoślązakom”. Przypatrującym się pochodowi ludziom, kobiety miały chwalić się, że gęsi otrzymały w Polsce za darmo[52]. Musiało to zrobić wrażenie na biedniejszej ludności. Sprowadzaniem żywności i artykułów pierwszej potrzeby zajmował się również Wydział Aprowizacyjny Komisariatu Plebiscytowego najczęściej przywożąc mąkę żytnią i pszenną oraz cukier, ryż, kaszę, mleko, zboże i wędliny, które następnie rozprowadzano po niższych cenach[53]. Omówiona forma propagandy była swego rodzaju pośrednim przekupstwem, gdyż mieszkańcom regionu sugerowano, że w Polsce pod względem aprowizacji jest lepiej, żywności jest mnóstwo, a ceny są tańsze, więc kraj ten musi być bogaty. Biorąc pod uwagę to, jaką rolę w kampanii obu stron odgrywały argumenty ekonomiczno-gospodarcze, to oddziaływanie takiej formy propagandy musiało być nie do przecenienia.
* * *
Jak widać z powyższego tekstu, formy agitacji były bardzo wymyślne. Najrozmaitszymi sposobami, począwszy od wydawania drukowanych materiałów propagandowych, poprzez działalność na polach kulturalnym, religijnym czy oświatowym, po bezpośrednie spotkania z ludnością, organizowanie wieców i manifestacji oraz przekazywanie środków materialnych starano się dotrzeć z przekazem do każdego mieszkańca regionu: czy to mieszkańca wsi, miasteczka, czy miasta – do chłopa, robotnika, czy pracowników umysłowych. Mieszkańcy regionu nie mogli uciec od różnych wszechobecnych i otaczających ich form propagandy. Warto zwrócić jeszcze uwagę na opinię o czasie plebiscytu przedstawioną przez ówczesnego przełożonego klasztoru franciszkańskiego na Górze św. Anny, która bardzo dobrze oddaje atmosferę omawianego okresu: Życie polityczne stawało się coraz dziksze, agitacja przybierała niesłychane formy. Jeden wiec gonił drugi, mury, płoty, domy były oblepione plakatami. Gazety i w ogóle cała prasa krzyczała, kłamała i zapowiadała niestworzone rzeczy. Jeden obóz chciał drugi prześcignąć. Wydawnictwa miały olbrzymie fundusze do dyspozycji[54].
Na koniec trzeba dodać, że okres kampanii plebiscytowej, to czas, kiedy za sprawą bezwzględnej propagandy obu stron: polskiej i niemieckiej, doszło do polaryzacji ludności górnośląskiej na polu polityczno-narodowym na dwa główne obozy. Doprowadziło to do podziałów wśród znajomych, sąsiadów i rodzin. Obie strony podsycały wzajemną niechęć. Także działalność bojówek (nota bene, bardzo aktywna u obu stron konfliktu) może być zaliczona jako forma propagandy, gdyż za ich pomocą również próbowano oddziaływać na postawy części ludności, czy wręcz eliminować przeciwników politycznych. Starcia zbrojnych band miały nierzadko skutki śmiertelne, co musiało też wpłynąć na brutalizację kampanii w sferze werbalnej. Powstały wskutek działań propagandowych wzrost napięcia pomiędzy ludnością przyniósł z punktu widzenia regionu bez wątpienia negatywne skutki.
Powyższy tekst jest poprawioną wersją referatu wygłoszonego przez autora podczas V. Konferencji Młodych Naukowców odbywającej się w czerwcu 2011 r., a organizowanej przez wrocławskie koła naukowe studentów. Autor był wówczas studentem historii Uniwersytetu Wrocławskiego. Pierwotny tekst został opublikowany w tomie pokonferencyjnym: Regiony – Kultura – Demokracja, red. N. Niedzielska-Burdzy, Wrocław 2013.
Kamil Kotas – historyk, regionalista, autonomista, pochodzi z Chałupek w pow. raciborskim.
[1]Według Wikipedii (stan na 10.06.2011) termin „propaganda”, to: celowe działanie zmierzające do ukształtowania określonych poglądów i zachowań zbiorowości lub jednostki, polegające na perswazji intelektualnej i emocjonalnej (czasem z użyciem jednostronnych, etycznie niewłaściwych lub nawet całkowicie fałszywych argumentów).
[2]W. Karuga, Organizacja Polskiego Komisariatu Plebiscytowego dla Górnego Śląska, Opole 1966, s. 14.
[3]Encyklopedia Powstań Śląskich, pod red. F. Hawranka, Opole 1982, s. 424-428, hasło: „Polski Komisariat Plebiscytowy”.
[4]P. Dubiel, Spojrzenie w przeszłość. Wspomnienia działacza śląskiego, Katowice 1973, s. 71.
[5]Tamże, s. 91.
[6]W. Zieliński, Polska i niemiecka propaganda plebiscytowa na Górnym Śląsku, Wrocław 1972, s. 245.
[7]J. Kopernok, Wychowanie na każdym kroku pachniało górnictwem, [w:] Pamiętniki Górników, pod red. B. Gołębiowskiego, Katowice 1973, s. 173.
[8]L. Ręgorowicz, Wspomnienia działacza Plebiscytowego w Opolu i powiecie opolskim, [w:] Pamiętniki Powstańców Śląskich, t. II, pod red. R. Pitery-Ratepiego, Katowice 1961, s. 44.
[9]W. Mrozek, Moje wspomnienia w walkach narodowo-społecznych o wolność ludu śląskiego [w:] Pamiętniki powstańców…, t. II, s. 104.
[10]A. Warzok, Czas na rozdrożach. Wspomnienia, Opole 1981, s. 44.
[11]Kopernok, s. 173-174.
[12]L. Smołka, Między „zacofaniem” a „modernizacją”. Polsko – niemiecki obraz wroga w okresie powstań i plebiscytu na Górnym Śląsku, Wrocław 1992, s. 66-71.
[13]Tamże, s. 37-52.
[14]Tamże, s. 47-50.
[15]Mrozek, s. 105-106.
[16]L. Smołka, s. 53-60.
[17]Było to przekształcone słowo „Szwab”, potocznie określające Niemca, mające dosyć pejoratywny wydźwięk.
[18]L. Smołka, s. 33.
[19]Z. Jasiński, Śląski kogel-mogel czyli wybór karykatur, satyr i dowcipów politycznych oraz takich sobie, głównie z okresu powstań śląskich, Opole 1981, s. 33.
[20]Mrozek, s 105-106.
[21]Ręgorowicz, Wspomnienia działacza…, s. 40-46.
[22]Zob. H. Kampczyk, Dali życie za Śląsk, [w:] Pamiętniki Opolan, pod red. R. Hajduka, Kraków 1954, s. 221; B. Jońca, Fragmenty wspomnień, [w:] „Śląski Kwartalnik Historyczny Sobótka”, R. XII, nr 3 (1957), s. 374.
[23]Dubiel, s. 99.
[24]J. Słowik, Cement [w:] Pamiętniki Opolan…, s. 289-290.
[25]Dubiel, s. 100.
[26]Nowak, s. 5 .
[27]Ręgorowicz, Wspomnienia śląskie i poznańskie z lat 1919 – 1934, Opole 1976, s. 40-41.
[28]Tamże, s. 40; K. Malczewski, Ze wspomnień śląskich, Warszawa 1958, s. 46.
[29]Ręgorowicz, Wspomnienia śląskie…. s. 42-44.
[30]Nowak, s. 11.
[31]K. Sobota, Wspomnienia z lat 1919-1920-1921, Wrocław-Opole 1998, s. 15-16.
[32]Nowak, s. 5-21.
[33]Dubiel, s. 74-75.
[34]Tamże, s. 77-78; A. Smuda, Od KPP do PPR w kopalni „Łagiewniki”, [w:] Pamiętniki górników…, s. 205.
[35]Dubiel, s. 78.
[36]Karuga, s. 27-28.
[37]Mrozek, s. 103-104.
[38]Ręgorowicz, Wspomnienia śląskie…., s. 46.
[39] Nowak, s. 12.
[40]„Kocynder”, nr 26 z roku 1921, za: Jasiński, s. 185.
[41]Mrozek, s. 103.
[42]W. Borth, Kilka wspomnień, [w:] Pamiętniki powstańców…, t. II, s. 22-26.
[43]E. Smołka, Pół wieku spędziłem w kopalni, [w:] Pamiętniki Górników…, s. 176-177.
[44]Karuga, s. 27-28.
[45]A. Wolnikówna, Agitacja, więzienie i powstania, [w:] Pamiętniki powstańców…, t. I, s. 73.
[46]Dubiel, s. 93-94.
[47]Historia…, s. 362.
[48]Karuga, s. 55.
[49]Mrozek, s. 106-108.
[50]Ręgorowicz, Wspomnienia śląskie…. s. 34-35.
[51]Dubiel, s. 96.
[52]Tamże, s. 75-76.
[53]Karuga, s. 32.
[54]Sobota, s. 17.