SMOK NAD KATOWICAMI a Drach w Teatrze Śląskim
W samym środku stolicy województwa śląskiego, już w czasie zagęszczającego się smogu, ale i gęstniejącej śląskiej narracji, po raz kolejny odkryto nasz pępek świata – po Piątej stronie świata, Himalajach, Czarnej Balladzie, Czarnym ogrodzie … przyszła pora na teatralną adaptację Dracha Szczepana Twardocha.
Kolejna wizja śląskiego świata przekonuje. Dodajmy – przekonuje w teatrze budowanym według projektu Carla Moritza wtedy, kiedy mały Josef Magnor przyglądał się świniobiciu kierowanemu przez masorza Erwina Gollę, a zatem w tym punkcie na osi czasu, w którym zaczyna się opowieść.
Forma teatralnej adaptacji jest jakby wzięta z Kabaretu Boba Fosse’a. Mistrzem błazeńsko- nostalgicznej ceremonii jest hermafrodyczna para grana przez Annę Kadulską i Bartłomieja Błaszczyńskiego; to właśnie drach-narrator, który prezentuje XX-wieczną sagę Magnorów, Gemanderów i Czoików skazanych na dwie wojny światowe, powstania, plebiscyt, okupację hitlerowską i sowiecką. Współtworzy ten kawiarniany nastrój towarzyszący im z loży taper (Piotr Kotas).
Nie brak tu oczywiście scen, w których postacie przestają grać w knajpie dla braw, a wchodzą na orchestrę, by oczyścić siebie i publiczność z poczucia przypadkowości istnienia, w co wpędza mantryczne „Ale to nie ma znaczenia”. Poczucie zanurzenia w niezwykłej bezczasowości Dracha daje etiuda Barbary Lubos, która z majaczącej w agonii Omy Waleski przeobraża się w szczebioczącą, cieszącą się życiem dziewczynę. Podobne wrażenie może wywołać scena rodzinnej fotografii przełożonej na karuzelowy korowód różnych pokoleń. Metafizyczną atmosferę buduje jednak przede wszystkim niezwykła kula – ziemia obracająca się nad sceną – omfalos, magiczny kamień, w którego orbicie krążą nasze śląskie sprawy. Przypomina o niej jeszcze dosyć swojski, a mniej jurodiwy (np.brak sceny samospalenia) Pindur (Jan Bógdoł). Nad tym wszystkim dominuje jednak (poza) ziemski kabaret –w takim klimacie utrzymana jest ta w gruncie rzeczy melodramatyczna opowieść o miłości (?) Josefa (Mateusz Znaniecki) , Caroline (Anna Lemieszek) i Waleski; o miłości (??) Nikodema Gemandera (Michał Rolnicki), jego kochanki Doroty (Agnieszka Radzikowska) i żony Katarzyny (Kaśka Dudek) oraz chyba tylko romansie Stanisława (Wiesław Sławik) z Justyną. Dziewczyny nie wymykają się jednak zalotnikom tak jak sarny umykają myśliwym. Pojedynek miedzy gangami Magnora i Gillnera to jednak nie porachunki w nowojorskiej Five Points ani nawet w odrealnionym Schönwaldzie. Nie ma też apokaliptycznej batalii Peruna z Welesem. Reżyser nie decyduje się też na takie dramaturgiczne epizody, jak ten, w której Gela Magnor (Grażyna Bułka), wstrząśnięta losem ojca, zamordowanego w Mauthausen, dopiero policzkowana przez matkę zaczyna śpiewać nazistowskie pieśni – jest bardziej kabaretowa scena z przyjaciółką. Snuje się nam przed oczami szereg zdrad i seria fatalnych zauroczeń, na tle których chyba tylko postawa Czoika (Grzegorz Przybył), pomagającemu Josefowi, zakrawa na miano prawdziwie ludzkiego gestu.
I sam nie wiem, czy jestem bardziej wdzięczny Robertowi Talarczykowi, że w tak stylistycznie spójnej formie zmieścił fabułę 400-stronicowej książki w dwugodzinnym przedstawieniu, czy powinienem mieć do niego pretensje, że tę złożoną materię wydarzeń zagarnął tragikomiczny cyrk na kółkach obrotowej sceny. Brak tu tej czułości, z jaką Dariusz Chojnacki opowiadał o piątej stronie świata. Ale tego chcieli autorzy, także Szczepan Twardoch, którego wypowiedź demaskująca nasz Gemütlichkeit błyszczy w nadscenicznym omfalos.
Oczywiście i ta opowieść Śląskowi jest potrzebna. Niech się jednak pisarz i reżyser nie obwołują demistyfikatorami śląskiej mitologii, skoro kreują kolejne frapujące imaginarium. Bo przecież nie ma innej ucieczki od mitu jak tylko w inny mit.
Zatem: sprawny scenariusz, olśniewająca scenografia, klimatyczna muzyka, dobre aktorstwo…Słowem – piękny kościół, choć bez Boga. No ale taka to opowieść.
Szczepan Twardoch, Drach. Teatr Śląski w Katowicach. Reż. Robert Talarczyk. Prapremiera 21.10.2018.
– regionalista, pedagog, eseista.