Sebastian Fikus: Czy bycie Niemcem jest jeszcze atrakcyjne?
Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Mniejszości Niemieckiej TSKN znajduje się w głębokim kryzysie. Od lat zmniejsza się liczba członków organizacji, coraz więcej kół istnieje na papierze, wiele imprez organizowanych przez TSKN świeci pustkami. Autochtoniczna, wydawałoby się, niemiecka inteligencja odżegnuje się od organizacji jak diabeł od święconej wody. Na przestrzeni dwudziestu kilku lat swego istnienia organizacja otrzymała setki milionów euro finansowego wsparcia z budżetu Republiki Federalnej Niemiec. Również rząd polski wspiera ją wielkimi kwotami. A mimo to organizacja traci z roku na rok na atrakcyjności. Często słyszy się różne, groteskowe wytłumaczenia tego zjawiska. A to, że przedstawiciele tego środowiska wymarli, a to że wyjechali. Wydaje się jednak, że w głowach większości autochtonów zaszły daleko idące zmiany, które łatwo wytłumaczyć historią tej ziemi.
Kiedy Państwo Pruskie przejęło Górny Śląsk w roku 1742 był on regionem zapóźnionym cywilizacyjnie. Podróżni, którzy w XVIII wieku próbowali opisywać Górny Śląsk, zwracali uwagę na bezgraniczne, bezludne lasy i przerażającą biedę ówczesnej autochtonicznej, posługującej się śląską gwarą, ludności. Magnaci, właściciele wielkich majątków ziemskich traktowali poddanych jako ludzi drugiej kategorii. Starali się, by feudalno-stanowy porządek świata został w świadomości utrzymany. W obawie przed emancypacją poddanych za wszelką cenę nie chcieli dopuścić do wykrystalizowania się narodu, do którego obie grupy społeczne miałyby na równych prawach należeć. To śląska arystokracja starała się wszelkimi sposobami przeszkodzić temu, by autochtoni mogli się poczuć Niemcami. Zgodnie z feudalną, średniowieczną tradycją świadomie dzielili społeczeństwo na panów i poddanych.
Ekonomiczne niesprawiedliwości doprowadziły do rozruchów społecznych w 1811, kiedy to na Górnym Śląsku doszło do poważnego powstania chłopskiego. Skierowało się ono przeciwko miejscowej arystokracji i pruskim władzom. Było ono tak żywiołowe, że opanowanie tego powstania okazało się bardzo trudnym zadaniem. Na powstanie zareagowano brutalnie i do jego stłumienia użyto znacznej ilości regularnego wojska, w tym również kawalerii. Powstanie to nie miało nijak charakteru narodowego, ale pozostawiło po sobie wielką niechęć do Państwa Pruskiego i późniejszego Cesarstwa Niemieckiego na kolejne sto lat.
Sytuacja materialna ludności autochtonicznej była jeszcze długie dziesięciolecia beznadziejna. Zwłaszcza na południu Górnego Śląska, w pierwszych dziesięcioleciach XIX stulecia, szalały w sposób prawie nieprzerwany ciężkie epidemie wywołane głodem. Analfabetyzm był zjawiskiem powszechnym. Dla biednych środowisk autochtonicznych najważniejsze było rozwiązywanie elementarnych potrzeb dnia codziennego. Nie ulega wątpliwości, że środowiska te posługiwały się wówczas gwarą o słowiańskich korzeniach. Uzasadnione wydaje się jednak przypuszczenie, że w połowie XIX wieku nie miały one żadnej wykształconej świadomości narodowej, podobnie jak nie mieli jej ówcześni Indianie w Ameryce Południowej, czy tubylcy z Oceanii.
Lata 40. XIX wieku okazały się dla rozwoju gospodarczego Górnego Śląska przełomowe. Wcześniej podejmowano, co prawda, próby rozbudowywania przemysłu górnośląskiego. Eksploatowano zwłaszcza znajdujące się tu złoża rudy żelaza. Ale trudności z transportem wytworów tego przemysłu czyniły produkcję na większą skalę mało opłacalną. Wydarzeniem o kluczowym znaczeniu miało się okazać kolejowe połączenie Europy Zachodniej z Opolem i dalej z Gliwicami i Mysłowicami. Otworzyło to zupełnie nowe perspektywy przed górnośląskim przemysłem. Wywołało to nieomal z dnia na dzień gwałtowną industrializację regionu w iście amerykańskim stylu. Górny Śląsk w ciągu kilkudziesięciu lat z totalnej zapaści gospodarczej stał się drugim największym okręgiem przemysłowym ówczesnego Starego Kontynentu.
Przemysł powstawał na terenie wcześniejszych latyfundiów górnośląskich, często autochtonicznych arystokratów. W szczerym polu rosły błyskawicznie kopalnie i huty. Dla rozwoju tego przemysłu potrzebna była jednak wielka liczba inżynierów i managerów. Ponieważ autochtonicznej inteligencji nie było tu prawie wcale, górnośląscy arystokraci ściągali ich tutaj z innych, niemieckojęzycznych części Europy. Ale nie było to proste. Jeszcze w połowie XIX wieku Górny Śląsk uchodził za nieucywilizowany koniec świata. By zachęcić kadry techniczno-managerskie do pracy w tej beznadziejnie zacofanej prowincji, przemysłowi magnaci musieli im płacić najwyższe w ówczesnej Europie zarobki. Dokładnie odwrotna była sytuacja autochtonicznego, niewykształconego proletariatu, którego było tu w nadmiarze. Otrzymywali oni bowiem najniższe płace w przemyśle ówczesnej Rzeszy. Żyli w przerażającej nędzy, chociaż dzień pracy na Górnym Śląsku trwał najczęściej 12 godzin, a trwający 18 godzin nie był rzadkością. Dla porównania, w tym samym czasie w Niemczech zachodnich dzień pracy trwał zaledwie 9 godzin. Ciężka fizyczna praca kobiet i dzieci była czymś naturalnym. Dwunastoletni chłopak musiał już sam zarabiać na siebie.
Owi przybysze byli najczęściej protestantami i czuli się na Górnym Śląsku nieomalże jak kolonizatorzy. Protestancka, napływowa inteligencja stała się wąską, uprzywilejowaną kastą, która pogardliwie odnosiła się do wszystkiego co autochtoniczne. Niechęć do katolicyzmu wynikająca z polityki Kulturkampfu Bismarcka uczucia te tylko potęgowała.
Granica dobrobytu była granicą językową. Panowały tu relacje jak w zamorskiej kolonii. Jeżeli przedstawicielom środowisk autochtonicznych udawał się awans społeczny, to oznaczał on prawie zawsze przejście w zasięg kultury niemieckiej. Ten mechanizm powodował, że mówiący śląską gwarą autochtoni byli w niezmienny sposób upośledzeni. Proces tworzenia się rodzimego stanu średniego był dodatkowo utrudniony faktem, że prawie cały handel został opanowany tutaj przez środowiska żydowskie.
Niechęć środowisk autochtonicznych do Prus była wielka, ale bardzo długo nie budziła poważniejszych konfliktów o charakterze narodowym. Ówczesne śląskie pieśni ludowe nie miały jakiegoś patriotycznego charakteru, tylko opiewały piękno rodzinnej ziemi.
W 1903 roku na scenę polityczną wstąpił autochton Wojciech Korfanty. Potrafił przekonać ziomków do swoich politycznych celów łącząc postulaty ekonomiczne z polskimi hasłami narodowymi. Ważnym momentem fascynacji polskością w Prowincji Górnośląskiej był plebiscyt w 1921 roku, w którym 479 359 autochtonów opowiedziało się za przekazaniem ich ziemi rodzinnej w obręb państwa polskiego. Fakt ten ma ogromną wielką doniosłość, bo obraca w niwecz wszystkie niemieckie hipotezy, że Górnoślązacy byli w 1921 roku w większości Niemcami. Jest bowiem absurdalne podejrzenie, że nagle 479 359 Niemców głosowało za tym, by dokonać transferu ich ziemi rodzinnej do innego państwa. A jest to przecież naczelna teza nawet współczesnej niemieckiej historiografii.
W późniejszym okresie zainteresowanie autochtonów polskością w pruskiej Prowincji Górnośląskiej ze stolicą w Opolu zaczęło jednak gwałtownie spadać. Również dlatego, że niemieckie elity zrozumiały skutki swojej wcześniejszej polityki i fundamentalnie zmieniły stosunek do środowisk autochtonicznych. Po 1945 roku zaczęła paradoksalnie jeszcze bardziej narastać fascynacja dla kultury niemieckiej. Złożyło się na to wiele przyczyn. Władze komunistyczne zaczęły traktować społeczność autochtoniczną podobnie jak rząd pruski w XIX wieku. Była w tym również fascynacja kulturą zachodu i niewątpliwie dużo wyższym poziomem życia w Republice Federalnej przed 1989 rokiem.
To nadzieja na społeczną i cywilizacyjną emancypacje spowodowała, że z inicjatywy Johanna Krolla 300 000 autochtonów na Śląsku Opolskim podpisało w 1989 roku deklaracje, w których „świadomie i bez przymusu” oświadczyli, że są Niemcami. Dla ówczesnego pokolenia, angażującego się w działalność nowo powstałego TSKN-u, niemieckość stanowiła tęsknotę za czasami dzieciństwa i rodzajem identyfikacji z nieobecnym już w większości pokoleniem rodziców. Stąd też te autentyczne przecież łzy na pierwszych niemieckich mszach.
Warto zwrócić uwagę, że zwrot w kierunku niemieckości dokonał się dokładnie w tych samych autochtonicznych środowiskach, które z takim zdecydowaniem w 1921 roku opowiadały się polskością. Za przykład niech posłużą takie miejscowości, jak Głogówek, Gogolin, Kamień Śląski, Tarnów Opolski, które w 1921 roku uchodziły za twierdze polskości. W nowej sytuacji, w 1989 roku, miejscowości te stały się najważniejszymi punktami krystalizacyjnymi mniejszości niemieckiej. Te diametralne zmiany identyfikacji narodowej dotyczą dokładnie tej samej grupy autochtonów ukształtowanych na dokładnie tych samych autochtonicznych tradycjach. Ale i tym razem trwałość przekonania o narodowej tożsamości okazała się wyjątkowo nietrwała.
Nie bez znaczenia był też fakt, że wystąpienie Johanna Krolla i wykrystalizowanie się organizacji mniejszości niemieckiej nastąpiło 56 lat po upadku Republiki Weimarskiej. Ludzi, którzy z własnego doświadczenia mogli się odwołać do doświadczeń tego demokratycznego państwa było już niewielu. Natomiast generacji wychowanej w latach 1933/1945 powiedziano, słusznie zresztą, że był to okres w historii Niemiec najbardziej haniebny i taki, z którym w żaden sposób identyfikować się nie należy. Tego zdania byli oficjalni przedstawiciele zarówno elit intelektualnych Polski jak i Niemiec.
To wymazanie owych bezsprzecznie haniebnych 12 lat ze świadomości autochtonów miało jednak daleko idące konsekwencje. Zakazano im odwoływać się do wspomnień, które wynieśli z dzieciństwa lub znali z rodzinnych opowiadań. Ta wymuszona luka w zbiorowej pamięci spowodowała zerwanie kulturowej ciągłości i tożsamości. Zadziałało to jak papa izolacyjna włożona pomiędzy fundamenty i resztę budynku. Autochtoni, którzy nie czuli się Polakami, utracili całkowicie wyobrażenie, do jakich tradycji mieli się teraz odwoływać.
Jedyne, co elitom TSKN-u pozostało, to kreowanie identyfikacji ze współczesną Republiką Federalną. Ale i to zadanie było karkołomne z wielu względów. Wychodząc z nacjonalistycznych założeń działacze pierwszych lat działalności TSKN-u oczekiwali daleko idącej solidarności ze strony rządu Republiki Federalnej. Brak politycznego i moralnego wsparcia ze strony elit berlińskich mocno ich zabolał i wyraźnie ostudził entuzjazm. Mentalność młodszej generacji autochtonów ukształtowana została w Polsce Ludowej. Ich wyobrażenia o świecie z ówczesnymi zachodnimi wzorcami nie była w żaden sposób do pogodzenia. Zgrzyty i rozczarowania, również w osobistych kontaktach, pojawiły się bardzo szybko.
Ale rok 1989 przyniósł jeszcze jedną ważną zmianę. Wówczas to dla środowisk autochtonicznych otwarły się szeroko bramy dostępu do niemieckiej telewizji satelitarnej. W ciągu zaledwie kilku lat na prawie każdym domu, w którym mieszkają na Opolszczyźnie autochtoni, powieszono antenę satelitarną. Oglądanie programów satelitarnych stało się powszechne. Do ich popularności przyczynił się również fakt, że dziesiątki tysięcy autochtonów ma brata, ojca czy narzeczoną w Niemczech. Niezależnie od swoich etnicznych tęsknot w naturalny sposób starają się dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego kraju. Starają się zbliżyć do świata, w którym pracują ich bliscy. Próbują w jakiś choćby symboliczny sposób uczestniczyć w ich życiu. Na tę tendencję nakłada się ogromna rozrywkowa atrakcyjność niemieckojęzycznych programów satelitarnych. Paradoksalnie jednak niemieckie media satelitarne są dalekie od wypełniania jakiejś świadomej kulturotwórczej roli. A już tym bardziej nie podejmują wysiłków na umacniania poczucia narodowego w niemieckim społeczeństwie. Są raczej antynarodowe i kosmopolityczne. I taką też ideologię wpajają autochtonicznemu środowisku od 25 lat. Nic też dziwnego, że te radykalnie antynarodowe treści niemieckiej telewizji satelitarnej stały się jego trwałym fundamentem tożsamości.
Sami Niemcy w Republice Federalnej też poczucie własnej narodowej tożsamości dalece utracili. Jeżeli jeszcze jakieś jej przebłyski się w nich odzywają, to dzieje się to tylko przy okazji meczów piłki nożnej. W tym kontekście nie jest przypadkiem, że sztandarowym projektem kulturalnym mniejszości stały się szkółki piłkarskie „Miro Fussballschule”. Jest to system młodzieżowych klubów sportowych, w którym młodzi ludzie mają uczyć się „po niemiecku” kopać piłkę.
Autochtoni wynieśli jeszcze dodatkowo silne piętno polskiej kultury wyniesione ze szkoły. Konglomerat tych najróżniejszych, sprzecznych i wykluczających się bodźców wywołał głęboką blokadę przed myśleniem w kategoriach narodowych. Postrzegają świat jako przestrzeń bez granic i bez narodowych konotacji. Zjawisko to znakomicie można obserwować na przykładzie autochtonów, którzy pracują za zachodnią granicą. Nie mają w większości poczucia przebywania w obcym kraju. Są w Hanowerze u siebie dokładnie tak samo jak w Opolu. Tu i tam posługują się na co dzień śląska gwarą. I najczęściej nie wykazują potrzeby doskonalenia języka niemieckiego. Wiemy to wszyscy. Większość z nich nie podejmuje nawet elementarnych wysiłków, żeby stać się częścią niemieckiego społeczeństwa. Czują się natomiast solidarni i lojalni wobec swoich rodzin na Górnym Śląsku. To z nimi utrzymują bliski, codzienny kontakt przez telefon czy Internet. Stąd też możemy wysunąć przypuszczenie, że autochtoni pracujący i mieszkający w Niemczech mentalnie nie opuszczają swoich wiosek. Pytań, czy są Niemcami czy Polakami w ogóle sobie nie stawiają, bo dla nich taki problem w większości po prostu w ogóle nie istnieje.
Zrozumienie tożsamości autochtonów w polskich środowiskach natrafia na duże trudności, ponieważ tu patriotyzm traktuje się poważnie. Większość polskich sąsiadów traktuje poczucie narodowości jako immanentną i niezbywalną cechę. W takich tradycyjnych wyobrażeniach nie można nie mieć żadnej tożsamości narodowej, podobnie jak nie można nie mieć serca, czy płuc. Przy tych założeniach autochton musi być albo Polakiem, Niemcem, albo narodowości śląskiej. Problem ten nie uzewnętrznia się jednak w społecznych relacjach, ponieważ nowa tożsamość autochtonów z założenia wszelkie etniczne napięcia neutralizuje.
Podobnie elity funkcyjne TSKN-u mniej lub bardziej świadomie wpadają w terminologiczną pułapkę. Postrzegają całe, mieszkające na Śląsku środowisko autochtoniczne jako potencjalną niemiecką mniejszość. A więc wychodzą z założenia, że mają do czynienia z podobnym zjawiskiem, jak na przykład mniejszość tatarska. Siłą środowiska mniejszości tatarskiej jest trwanie przy określonej tożsamości, odrębnych, tradycyjnych wartościach. Środowisko to pielęgnuje własne mity i wyobrażenia o świecie wyniesione z historycznych doświadczeń. Charakterystycznymi cechami dla niego będą zachowawczość i odporność na zmiany. Jeżeli procesy modernizacyjne w tym środowisku mają miejsce, to zachodzą one wolniej niż w otaczającym je świecie. Modernizacja ma charakter wtórny w stosunku do podobnych procesów zachodzących w społeczeństwie polskim. Tymczasem zapatrzona w zachodnie, antynarodowe wzorce, społeczność autochtoniczna jest całkowitym zaprzeczeniem wszystkiego tego, co w potocznym dyskursie rozumie się pod pojęciem mniejszości narodowej.
Zrozumienie tego zjawiska niewątpliwie utrudnia fakt, że posiadają oni odrębną historię, swoją specyficzną śląską gwarę i swój etos. Środowisko to przez setki lat kształtowało się jako odrębny twór, było przez różne systemy solidarnie dyskryminowane. W socjologii mówi się, że głównymi kryteriami tworzenia się grup będzie poczucie lojalności i spójności. I rzeczywiście autochtoni stanowią do dziś koherentną społeczność. Równie ważnym elementem jest możliwość określenia granic grupy. Kto choć trochę zna to środowisko, doskonale wie jak często padają tam pytania o to, kto jest swój, a kto obcy. I autochtoni najczęściej precyzyjnie na to pytanie odpowiedzieć potrafią. I konsekwencje wynikające z tego pytania traktują do dziś bardzo poważnie.
Ale twierdzenie, że ta odrębność musi być niemiecka, jest już manipulacją. Z tego bardzo prostego powodu, że środowisko to nigdy silnych pruskich korzeni zapuścić nie miało okazji. Takie identyfikacje dawno też utraciły na atrakcyjności, ponieważ identyfikowanie się z niemieckością nikomu ani towarzyskiego splendoru, ani zawodowych, czy edukacyjnych korzyści nie przynosi.
Oczywiście, że istnieje pewien śladowy procent członków środowisk autochtonicznych, którzy z różnych powodów odnaleźli w sobie autentyczne przywiązanie do współczesnej kultury niemieckiej. Ludzi, którzy w różny sposób próbują w życiu kulturalnym Niemiec świadomie uczestniczyć, używać na co dzień języka niemieckiego. Jest ich jednak bardzo niewielu. Paradoksalnie najczęściej to właśnie oni przez obecne elity TSKN-u wyrzuceni zostali poza nawias tej organizacji.
To przemiany tożsamości autochtonów są dramatem dla elit funkcyjnych TSKN-u. Dla wąskiej kasty urzędników i liderów TSKN-u utrzymywanie fikcji o rzekomej dominującej niemieckiej tożsamości w środowiskach autochtonicznych jest warunkiem ich pozycji społecznej i zajmowanych, lukratywnych stanowisk. Dlatego też starają się za rządowe pieniądze kreować projekty, które mają udowadniać rzekomą siłę niemieckich tradycji regionu. Budowane na fałszywych założeniach inicjatywy trafiają często w próżnię. U autorów tych projektów pozostaje tylko bezradność. Wychodząc bowiem z przekonania o niemieckim charakterze środowisk autochtonicznych nie da się wytłumaczyć braku zainteresowania twórczości Eichendorffa czy historii obrony twierdzi kozielskiej w 1807 roku. Tym bardziej nie da się wytłumaczyć, dlaczego na wystawy poświęcone historii Opola przychodzi więcej przedstawicieli środowisk napływowych niż autochtonów. Liderzy TSKN nie przyjmują do wiadomości, że próby budzenia pruskich tradycji na Górnym Śląsku są równie bezsensowne, jak nawoływanie do powrotu do używania lampowych odbiorników radiowych.
W elitach funkcyjnych mniejszości powinno się odezwać w końcu elementarne poczucie odpowiedzialności za środowisko, które rzekomo próbują reprezentować. Konsekwencją musiałaby być rezygnacja z anachronicznej, pruskiej retoryki na rzecz nowoczesnej kultury masowej. Dostrzeżenie, że współczesna kultura realizuje się na różnej wielkości monitorach i komunikatorach. I przede wszystkim zaakceptowanie zjawiska modernizacji tożsamości środowisk autochtonicznych. Położenia nacisku na ochronę interesów środowiskowych, tworzenia specyficznych szans edukacyjnych i możliwości ekspansji gospodarczej. Kreowania inicjatyw artystycznych wnoszących trwały i poważny wkład w życie kulturalne województwa. Takich, które przyniosłyby temu środowisku uznanie.
Uznanie kosmopolitycznych rysów tego środowiska mogłoby jednak narazić elity funkcyjne na utratę legitymacji do czerpania dotacji przeznaczonych na wspieranie mniejszości narodowej. I dla tej kasy w wmawiają autochtonom, że są kimś, kim nie są. W swoich działaniach są irracjonalni jak szaleńcy, którzy nad dawno wyschniętym jeziorem budują ośrodki wczasowe, kupują drogie żaglówki i motorówki. Zastanawiają się nad możliwościami wypracowania zysków z połowu ryb. I nie przyjmują do wiadomości, że jezioro, które to ma być fundamentem ich działalności, dawno już wyschło.
Sebastian Fikus, dr hab., Zakład Dziennikarstwa Uniwersytetu Śląskiego. Wieloletni prezes Zespołu Producenckiego „Pro Futura”, były wieloletni redaktor naczelny magazynu telewizyjnego „Schlesien Journal”. Laureat I polsko-niemieckiej nagrody dziennikarz im. Tadeusza Mazowieckiego w dziedzinie telewizji. Prezes stowarzyszenia Forum Niemieckojęzycznych Mediów, które stawia sobie za cel tworzenie ram dla pluralizmu niemieckojęzycznych mediów na Śląsku. Delegat na zjazd TSKN.
Bernard Skórok
Czy ten artykuł nie powinien być z nagłówkiem : Artykuł sponsorowany?
Przez kogo?